Tydzień
minął mi na przygotowaniach do wyjazdu. Byłam strasznie podekscytowana myślą
zobaczenia Nowego Jorku. Już się nie mogłam doczekać! W piątek o 20 miałam
samolot do tego pięknego miasta.
Zaraz po
pracy wróciłam do domu, zjadłam obiad i chwilę odpoczęłam. Dopakowałam to, co
musiałam i wyszłam z domu, gdzie czekała już taksówka.
Na lotnisku
spotkałam już grupę pracowników, z którymi mijałam się codziennie w pracy. Nie
miałam z nimi najlepszego kontaktu, byłam nowa i jakoś nie zdołałam się wbić w
ich towarzystwo. Zresztą nie czułam nawet takiej potrzeby. Skinęłam w ich
stronę głową, uśmiechając się miło. Odpowiedzieli tym samym.
W samolocie
miałam miejsce przy małym okienku, przez które mogłam podziwiać oddalające się grunty,
a później piękne, kolorowe niebo. Obok mnie usiadł Adrian, typowy informatyk.
- Widziałaś
nowy system operacyjny dla Linuxa? –zaczął mówić z pasją.
- Nie. Jakoś
nie orientuję się w tych tematach.
- Ach…
Szkoda. - widziałam zawód w jego oczach.
- Ale możesz
mi o tym opowiedzieć, posłucham. – zauważyłam jego nieśmiały uśmiech. Mówił szybko
i z wielkim podnieceniem. Mimo, że nic z tego nie rozumiałam, nie znudził mnie
jego monolog.
- Czyż to
nie jest fascynujące? – zakończył.
-
Fascynująca jest twoja pasja.
- Ach, mam
przez to niestety czasami kłopoty. Siedzę w domu i czekam na nowinki, zamiast
żyć pełnią życia. – wyżalił się.
- W takim
razie obiecaj mi, że dasz się wyrwać czasami na miasto, co?
- Postaram
się!
Lot minął
przyjemnie w towarzystwie Adriana. Nie pomyślałabym, że z niego taki fajny
facet. Bo za osłoną nerda, był uprzejmym, młodym mężczyzną.
Na lotnisku
w Nowym Jorku czekał na nas bus, który zawiózł nas do najlepszego hotelu w
mieście. Z zapartym tchem obserwowałam przez okno samochodu świetnie oświetlone
budynki. Dostałam kartę do pokoju i czekałam cierpliwie na windę. Byłam
zmęczona całym dniem pracy i tym kilku godzinnym lotem.
Po wejściu
do pokoju od razu ujrzałam wielkie, dwuosobowe łóżko. Mimo iż pokój był
urządzony w jasnych kolorach, to mi się nawet spodobało. Prawdopodobnie przez
pomarańczowe dodatki, które dodawały tu trochę energii.
Usłyszałam
dźwięk dochodzący z torebki. Dostałam wiadomość od Ryana.
„Co porabiasz młoda? My właśnie
wylądowaliśmy, jestem zmęczony, chłopacy mi dokuczają cały dzień, bo się
obciąłem… Potrzebuje pocieszenia… Twój ZAWSZE boski Ryan”
Uśmiechnęłam
się na wspomnienie o obcięciu włosów. Mówiłam mu kiedyś, że już czas, bo w
kitce wygląda jak Pokahontas.
Odpisałam:
„Pewnie są zazdrośni,
nie przejmuj się. Ja jestem na szkoleniu w Nowym Jorku! Tu jest niesamowicie!”
Dostałam natychmiastową
odpowiedź.
„My też jesteśmy w Nowym
Jorku! Musimy się spotkać, koniecznie! Kiedy masz czas?”
Serce na
moment mi stanęło.
„Nie mów nic nikomu, ok?
Bardzo proszę… Dam ci jutro znać, jak dostanę rozkład zajęć.”
Ryan:
„Jasne słońce, nie mogę
się doczekać.”
Poszłam do łazienki,
wzięłam prysznic i przebrałam się w spodnie od piżamy i zwykłą białą koszulkę
na ramiączkach. Od razu zasnęłam…
Następnego
dnia śniadanie było zapowiedziane na dole w restauracji o ósmej. Wstałam pół
godziny wcześniej, żeby zaliczyć łazienkę, pomalować się i ubrać.
Na śniadanie
zeszłam w świetnym humorze, myśląc tylko i wyłącznie o spotkaniu z Keomaką.
Gdy byłam
już przy recepcji i skręcałam w stronę hotelowej restauracji gdzie pewnie już
wszyscy byli usłyszałam kogoś wołającego mnie.
- Kasia!
Odwróciłam się
w stronę owej osoby. To Ryan!
- Śledzisz
mnie? Wszczepiłeś mi chipa pod skórę? – zaśmiałam się, gdy mnie mocno
przytulił.
-
Zatrzymaliśmy się w tym hotelu. – odpowiedział przypatrując mi się.
Chwilę mi
zajęło przetworzenie tej informacji. My. Cholera!
- Spokojnie,
Bruno nic nie wie. Zostawiłem tą informację dla siebie, chociaż myślę, że
powinniście…
- Ryan. –
przerwałam. – Dziękuję i nadal proszę o nie ujawnianie tej informacji nikomu,
jasne?
- Tak proszę
Pani. – zgrywał się.
- Zdejmij
czapkę i pokaż fryzurę. – rzekłam, na co rozglądnął się dookoła i nieśmiało ją
zdjął.
- No
przecież dobrze wyglądasz. Wątpię, żeby Brooklyn plotła ci codziennie warkocze…
- Brooklyn
to już przeszłość. – odpowiedział bez większych emocji.
- Oh, no
widzisz. Tyle mnie ominęło. Musimy pogadać. Idę na śniadanie, później ci napiszę,
o której jestem wolna, ok? Chciałabym zwiedzić to miasto, jeśli nie masz nic
przeciwko.
- Jasne,
Cassie. Ja lecę na siłownię. Pa. – na pożegnanie cmoknął mnie w policzek i
poszedł, wesoło machając.
Pospieszyłam
do restauracji gdzie przy dużym stole znajdowali się wszyscy pracownicy.
Prowadziłam luźna pogawędkę z Adrianem wciąż nie mogąc uwierzyć w spotkanie z
Ryanem. Nie widziałam go dwa tygodnie, nie spodziewałam się, że aż tak za nim
tęskniłam. Teraz, gdy sobie poszedł, odczuwałam mały smutek, choć wiedziałam,
że i tak się później zobaczymy. Modliłam się tylko by nie spotkać Marsa. Nie
miałam ochoty na ckliwą rozmowę. I wiedziałam, że czegokolwiek by mi nie
powiedział, łyknęłabym to jak ryba przynętę. Byłam mu w stanie uwierzyć w każde
słowo. Byleby być blisko… Gadam jak zakochana panienka. A może, dlatego, że tak
właśnie się stało? Może zakochana to za duże słowo, ale cholernie mocno
zauroczona tym osobnikiem. Gesty, którymi się obdarzaliśmy dały mi złudną
nadzieję. Nie jestem odporna na tego typu rzeczy i chyba nigdy nie byłam.
Chłopak przepuszczający mnie pierwszą w drzwiach sprawiał już, że czułam się
świetnie. Niedużo potrzeba by mnie zauroczyć. Tak mi się wydaje…
- To jak, po
zajęciach idziemy czy nie? – kontynuował Adrian.
-
Przepraszam, zamyśliłam się. – odpowiedziałam zawstydzona tokiem swoich myśli.
- Mówiłem o
wyjściu do jakiegoś pubu, obiecałem sobie i tobie, więc.. – powiedział lekko
speszony.
- Dziś?
Przepraszam Adrian, z chęcią, tylko, że spotykam się z przyjacielem. – czułam
się strasznie odmawiając mu, więc po chwili, widząc jego rozczarowanie,
dodałam. – Z przyjemnością wezmę cię z tobą, tylko nie wiem gdzie pójdziemy i
czy będzie to interesujące. – uprzedziłam. Nie miałam pojęcia ile czasu będzie
miał Ryan i gdzie byśmy mogli pójść.
- Chyba nie
powinienem… - zaczął, ale mu przerwałam.
- To
potwierdzone. Idziemy razem. Ty, ja i Ryan. Ani słowa! – powiedziałam, gdy
chciał zaprzeczyć. Uśmiechnął się widząc mnie nieugiętą i spojrzał gdzieś w
dal. No i wszyscy zadowoleni. Mission complete!
- O, zobacz.
Bruno Mars jest w tym samym hotelu. – rzekł bez większej ekscytacji.
Przestraszona zerknęłam katem oka, gdzie stał cały zespół, ochroniarze i ludzie
od promocji. Obniżyłam się na siedzeniu, gdzie pozostałam niezauważona. Pobyt w
Nowym Jorku spędzę na ukrywaniu się. Bosko! Adrian nie zobaczył mojej dziwnej
reakcji, bo zajął się pałaszowaniem tostów z serem.
-
Słuchajcie, za 15 minut widzę wszystkich w sali konferencyjnej, na prawo od
restauracji. Szkolenie będzie trwało 5 godzin, z przerwami na kawę i
poczęstunek. Proszę się nie spóźniać. – oznajmił starszy mężczyzna.
W spokoju
dokończyliśmy śniadanie. „Ekipa z Marsa” wyszła z budynku, więc mogłam
swobodnie się po nim poruszać.
Na szkoleniu
czas szybko mi zleciał, pewnie dlatego, że Adrian co chwilę mi podsuwał swój
telefon, by grać ze mną w wisielca. Nie mówię, że kurs mnie w ogólnie nie
zainteresował. Musiał być naprawdę świetny, ale akurat tym razem z tego nie
skorzystałam. Dostaliśmy materiały, które były omawiane. Przejrzę sobie w
wolnej chwili i po sprawie. Zresztą słysząc, o czym mówi facet zajmujący się
tym, są to same podstawowe informacje. Nic trudnego, więc opcja grania w
wisielca bardziej mi się spodobała.
Po
czternastej byliśmy już zajęciach. Ryan do mnie zadzwonił i umówił się na
osiemnastą. Powiedziałam mu o tym, że dołączy do nas kolega i nie miał nic
przeciwko. Keomaka zaplanował wieczór na mieście, na co od razu przystałam.
Chciałam pójść w jakieś fajne miejsce i dobrze spędzić czas. Wiem, małe
wymagania…
Korzystając
z czasu wolnego postanowiłam skorzystać z hotelowej siłowni. Przebrałam się w
strój sportowy i zjechałam windą na dół. Wychodząc z niej wpadłam na kogoś w skutku,
czego spadła mi butelka z wodą.
-
Przepraszam, zamyśliłem się. – usłyszałam dobrze znany mi głos. To był Bruno. Z
głową spuszczoną w dół, by mnie nie rozpoznał odpowiedziałam zmienionym głosem
„nie szkodzi”, podniosłam butelkę i pobiegłam w stronę siłowni, modląc się by
mnie nie rozpoznał.
Ufff… głupi
to jednak ma szczęście.
Przed
osiemnastą gotowa czekałam na Adriana. Przyszedł po chwili ubrany zwyczajnie,
czyli tak jak zawsze.
- Powinienem
się jakoś przebrać? – zapytał mierząc mnie wzrokiem. Fakt, na co dzień nie
chodziłam w sukienkach.
- Nie, jest
dobrze. – wyszliśmy z pokoju i zjechaliśmy windą na dół.
Już jak
wysiadałam z windy usłyszałam dzikie krzyki.
- Jestem
Bruno Pieprzony Mars, proszę wziąć to pod uwagę.
Cała zgraja
przyjaciół goniła się po holu. Chciałam się cofnąć, ale Ryan, który nie wiadomo
jak się znalazł obok mnie, chwycił mnie za przedramię i zaprowadził w stronę
jego ekipy.
- Co ty
wyprawiasz! – krzyknęłam na niego rozwścieczona.
- Pokój i
miłość, kochana. – powiedział hasła hipisowskie i zaprowadził mnie jak
niegrzecznego przedszkolaka do przyjaciół. Z tyłu niepewnie szedł Adrian, który
był nieźle skołowany.
- A tak myślałem,
że to ty! – wskazał na mnie palcem Bruno z nieodgadnionym przeze mnie wyrazem
twarzy. - A wypierał się! – teraz
wskazał na Ryana.
- Nieważne.
– odpowiedziałam ignorując go. – To Adrian. – przedstawiłam chłopaka.
- Nie znamy
się? – zapytał Mars.
- Pracuję w wytwórni.
– odpowiedział chłopak.
- Ach, to
nie przyjechaliście na romantyczny weekend we dwoje? – wyśmiał nas Bruno. Od
kiedy on taki ironiczny?
- Nie mam
potrzeby bycia otoczona bandą facetów i bycia adorowaną. – odpowiedziałam mu
pięknym za nadobne.
- Oh, żart
ci się wyostrzył. – mówił nadal dziwnym tonem, którego zupełnie nie rozumiałam.
- Możemy już
iść, czy będziecie tak sobie dogryzać? – spytał zirytowany Kameron.
Przez niego
humor mi się zepsuł i nie miałam już ochoty na żadne wyjście, ale nie wypadałoby
mi teraz powiedzieć, że nie idę, zresztą Adrianowi obiecałam, więc nie ma nawet
takiej możliwości.
- O co
chodzi? – szepnął Adrian, gdy dzieliliśmy się na grupy do dwóch dużych
taksówek.
- Małe
spięcie z Panem Gwiazdą, nic takiego. – rzekłam i wzmacniając wiarygodność
swojej odpowiedzi uśmiechnęłam się do niego. – Chodź, bo pójdziemy pieszo. –
pociągnęłam go za rękę ku taksówce, gdzie wcisnęłam się na wolne miejsce koło
Marsa.
- To już
innych miejsc nie było? Gwiazda nie powinna siedzieć z przodu? – zapytałam
Ryana nie zwracając na jego przyjaciela uwagi.
- Kasia, nie
możecie się jakoś dogadać?
- Pogadamy
na miejscu, w cztery oczy. – oznajmił mu Bru.
- Nie mam z tobą,
o czym gadać…
- Masz…
- Jak
podrośniesz to pogadamy – dogryzłam mu.
Co z tego,
że na jego widok miękną mi nogi? Odpłacam mu takim samym zachowaniem. Ależ on
mnie dziś irytuje…
Jechaliśmy sprzeczając
się o bzdury. Starałam się ignorować go i pogadać trochę z Adrianem, ale
znalazł on wspólny język z Kameronem, któremu naprawiał coś w komórce. Byłam
skazana na towarzystwo Bruna, siedzieliśmy sami całkiem z tyłu.
- Co u
ciebie? – zapytał miło.
- A co ty
taki miły nagle się zrobiłeś?
- To ty
zaczęłaś.
- A spadaj.
Nie po to cię unikałam, żeby się z tobą teraz użerać.
- Hej,
uspokój się młoda, co? Co ja niby takiego zrobiłem?
- Nic.
Wystarczy, że tu jesteś.
Byłam zła…
Zbudowałam ogromny mur obronny, którego nie jest w stanie po raz drugi złamać.
Zresztą on też zmienił swoje zdanie. Dajmy sobie po prostu spokój, bo nie
umiemy się dogadać.
Na moje
słowa zaśmiał się pod nosem.
- Czego
rżysz?
- Ależ ty
bojowa. Jeśli chcesz rozładować napięcie seksualne, to jestem do usług.
W odpowiedzi
skarciłam go wzrokiem i odwróciłam głowę w drugą stronę, skupiłam się na
ulicach tegoż miasta. Poczułam oddech na szyi i jego melodyjny głos przy uchu.
„Ty i ja, kochanie,
będziemy uprawiać miłość jak goryle”
Odepchnęłam
go natychmiast, na co ponownie wybuchł śmiechem.
- To co
pogadamy na miejscu? – powiedział tonem, któremu ciężko odmówić i szturchnął
mnie łokciem.
- Przemyślę
to… - mruknęłam i skupiłam się na komórce, gdzie widniała nowa wiadomość od Williama.
Odpisalam mu szybko i wrzuciłam telefon do wielkiej torebki. Po chwili ciszy
czas było wysiadać.
- Zjemy tu
coś i potem możemy skoczyć do jakiegoś klubu. – zaproponował Ryan.
- My raczej
po kolacji podziękujemy, jutro z rana mamy zajęcia. – grzecznie odmówiłam,
trochę zła na Keomakę. Myślałam, że sobie z nim szczerze pogadam, a tu wszyscy
mi psują plany.
- Hej, co
jest… - podszedł i objął mnie ramieniem.
- Nic. –
odpowiedziałam. – Tak ogólnie to jestem głodna, zła i nie w humorze.
- Nie marudź
mała.
W miłej
atmosferze zjedliśmy kolację. Siedzieliśmy wszyscy razem przy wielkim stole,
nie musiałam patrzeć na Marsa, więc było przyjemnie. Chłopacy opowiadali
anegdoty, żarty, wygłupiali się, czyli tak jak zawsze.
- Wolicie
pochodzić po mieście, czy pójść gdzieś do pubu? – spytał Jamareo.
- Pochodzić
z wami się nie da, za bardzo rzucacie się w oczy. – odpowiedziałam mierząc ich
wzrokiem. Duża grupa facetów ubrana w kolorowe koszule i bordowe spodnie? Byli
po występie w jakimś show telewizyjnym i jak widać nie mieli czasu na
przebranie się.
- Czyli pub.
Ruszyliśmy
ulicami Nowego Jorku do często odwiedzanego przez nich pubu.
- Hej,
pogadamy teraz? Doskonale wiem gdzie jest ten pub, dojdziemy za chwilę. –
zapytał mnie Bruno, zwracając się tym samym do reszty. Spojrzałam na Adriana,
który z uśmiechem przytakiwał, dając znać, że mam z nim pogadać.
- Dooobra. –
przeciągnęłam zrezygnowana.
Staliśmy przez
chwilę, czekając aż przyjaciele odejdą.
- Więc? –
zapytałam pospieszając go.
- No,
mieliśmy pogadać. - powiedział głupio,
tracąc całą odwagę, którą miał przy chłopakach.
- Ty
chciałeś gadać, więc mów i miejmy to z głowy.
- Chciałem
przeprosić, nie tak miało być. Zresztą ja sam nie wiem, czego chcę. Raz widzę
ciebie i myślę, że fajnie by było, a później przychodzi Jessica czy Chanel… - w
tym momencie mu przerwałam.
- Ach, to
jeszcze Chanel? Nie wymieniaj mi ich wszystkich z imion, bo i tak nie spamiętam…
- Cass, nie
bądź złośliwa.
- A ty nie
bądź dziecinny. Ile ty masz lat do cholery jasnej?
- Teraz
zrzędzisz jak mama.
- Bo nie
lubię jak ktoś się mną bawi, lub obiecuje coś czego później nie dotrzymuje. Nie
jestem Chanel czy Jessicą, zapamiętaj to sobie i trzymaj się ode mnie z daleka,
jasne? Twoje wymówki są śmieszne.
- Wiem…
- Jesteś
młody i głupi.
- Nie jestem
młody i głupi…
- Jesteś
niedojrzały.
- No, to
może być. – udawał skruchę, przy czym się lekko uśmiechał.
- Yh,
przestań się tak szczerzyć. – sama ledwo panowałam nad uśmiechaniem się.
- Nie bądź
zła. Jestem zagubiony. – powiedział robiąc duże oczy i mrugając szybko
powiekami.
- Bruno,
możemy być kumplami. Tyle. – „chociaż będzie mi cholernie ciężko” - dodałam w
myślach.
- Stoi. –
rozłożył ramiona bym się przytuliła, na co ja wystawiłam w jego kierunku dłoń.
- Dystans. –
rzekłam jeszcze.
- Jasne. –
chwycił ją i delikatnie potrząsnął. – Idziemy na piwko, kumplu. – zaśmiał się i
zaprowadził mnie do tego pubu. Opowiadał jeszcze o mieście, bo często tu bywa i
nie ukrywając, nie jest typem, który siedzi cały dzień i noc w pokoju
hotelowym.
W pubie
chłopacy okupowali już dużą lożę.
- I jak
gołąbki, sprawy wyjaśnione? – spytał na wejściu Phredley.
- Tak. – odparliśmy
wspólnie.
- Idę do
baru, chcesz coś? – zapytał Bru.
- Piwo.
- Lecę.
Zajęłam
miejsce koło Ryana, z którym miałam w końcu szansę pogadać. Adrian dobrze się
bawił z resztą, więc mogłam poświęcić chwilę Hawajczykowi.
- Co u
ciebie? – zaczęłam.
- W sumie to
nic nowego, oprócz tego, że nie jestem z Brooklyn… - westchnął.
- Mam dla
ciebie inną kandydatkę. Wiecznie nakręcona blondyneczka, może być?
- Z braku
laku… - puścił mi oczko i się uroczo zaśmiał.
- Ach, dobry
z ciebie facet. Mogłam się w tobie zakochać. – zawtórowałam mu.
- Serce nie
sługa. – powiedział i spojrzał w stronę Marsa, który niósł moje piwo i drinka
dla siebie.
Zauważył, że
wzdycham do jego przyjaciela? W jego oczach ujrzałam współczucie.
- Hej, ze
mną wszystko w porządku. – zapewniłam go szepcząc mu do ucha.
- Mam
nadzieję. – przytulił mnie mocno, ale zaraz wypuścił z uścisku, bo Bruno
trzymał przede mną kufel z trunkiem.
- Dzięki. –
wzięłam zimny napój, który zaczęłam powoli sączyć przez słomkę. Usiadł na
wolnym miejscu, przy stoliku naprzeciw mnie.
- Coś rzadko
do mnie dzwonisz i esemesujesz, znalazłaś sobie innych przyjaciół? – zrobił
smutną minkę Keomaka.
- Tak się
złożyło, że z Maxem się ostatnio zgadałam, poznałam Williama i jego
przyjaciółkę Morgan i zupełnie zapomniałam o takim jednym mięśniku, który ma i
tak mnóstwo spraw na głowie.
- Ach, tak…
- uśmiechnął się słodko. – Na koncert na pewno nie wpadniesz?
- Niestety
nie.
- Jesteś
pewna, że wolisz rapera z ADHD od nas? – Ryan.
- Jakich
nas, tak ty i tak nie występujesz.
- Dla ciebie
mogę robić chórki i grać na tamburynie. – puścił mi oczko.
-
Spieprzyłbyś cały koncert. – dogryzłam mu w żartach.
-O ty
wredoto.- zaczął mnie łaskotać, ale po chwili znów mnie przytulił. – Brakowało
mi ciebie, nie wytrzymuję z tymi łajzami. – powiedział smutno kładąc mi głowę
na ramieniu.
- Biedactwo.
– wolną ręką pogłaskałam go po włosach.
Siedzieliśmy
tylko do dwudziestej pierwszej, bo jutro z rana wszyscy muszą wcześnie wstać.
My z Adrianem na szkolenie a chłopacy jechali do radia, gdzie będą też śpiewać,
co prawda nie wszyscy, bo tylko Bruno, Phil i Phradley, ale solidarność obowiązuje.
Wszyscy to wszyscy.
Wracaliśmy pieszo.
Bruno jak to on, zaczął śpiewać i tańczyć przy akompaniamencie starszego pana,
który czynił cuda na gitarze. Ludzie zaczęli się zbierać i oglądać występ, pan
zarobił sporą sumę a Bruno był w swoim żywiole. Przyciągał uwagę, ciężko było
przejść obok niewzruszonym. Duża grupa ludzi rozpoznała go oczywiście i później
czekaliśmy kilkanaście minut aż rozda autografy i porobi zdjęcia. Cały czas
rozmawiałam z Ryanem, bo jutro raczej się nie spotkamy. Keomaka jak to on,
musiał nam pstryknąć kilka słodkich fotek, które pewnie wylądują na twitterze
oraz facebooku. Zrobiło się chłodno, zapomniałam, że Nowy Jork to nie Los
Angeles. Objęłam się dłońmi.
- Zimno? –
zapytał Hernandez odchodząc od fanek i ruszając z nami w drogę powrotną.
- Nie,
przyjemnie. – skłamałam. Wyśmiał mnie i zdjął z siebie bluzę, którą zarzucił mi
na ramiona. – Powiedziałam, że jest przyjemnie. – powtórzyłam. Ponownie mnie
wyśmiał i odpowiedział:
- Nie
ściemniaj mała. Kumple troszczą się o siebie, wiesz? – potarł moje ramię i
zadowolony z siebie ruszył naprzód.
- Głupek. –
wymruczałam tylko z uśmiechem.
Chyba nie
muszę wspominać, że bluza ta była przesiąknięta jego perfumami? Była przyjemnie
miękka i taka wygrzana. Mogłabym w tym momencie zasnąć i obudzić się jutro
późnym południem. Po chwili byliśmy już pod hotelem. Zmęczona od razu
pojechałam windą na swoje piętro. Chłopacy zajmowali pokoje wyżej. Po
przeszukaniu torebki i znalezieniu karty, weszłam do pokoju zdjęłam zarzuconą
na ramiona bluzę… Zaraz, zaraz. Bluzę? Ach, skleroza nie boli. Wyjęłam telefon
i napisałam do Bruna smsa.
„Nie zapomniałeś o
czymś?”
Nawet nie
zdążyłam dojść do łazienki a już dostałam odpowiedź.
„O gorącym pożegnaniu?
Myślałem, że kumple się nawet nie przytulają. A szkoda…”
Yh, ależ on
jest uroczy. Stop, Katarzyno! Nie waż się tak myśleć.
„Jasne, że tak. Powiedz
numer pokoju a zaraz pożegnam się z tobą jak należy, kociaku.”
Odpisałam
nie myśląc długo, czego później żałowałam. Nie powinnam prowokować takich
sytuacji, dopuszczać do takiego flirtu, bo na pewno nie wyjdzie mi to na dobre.
Długo nie otrzymywałam odpowiedzi a ze względu na moje samopoczucie chciałam
jak najszybciej położyć się do łóżka, więc poszłam do łazienki, wzięłam szybki
prysznic i wróciłam czysta i pachnąca do pokoju, chcąc tylko i wyłącznie snu.
Spojrzałam na ekranik komórki.
„Ależ zapraszam
serdecznie Szanowną Panią do pokoju numer 417. Nie mogę się doczekać”
Nie wiedziałam,
co teraz począć. Szczerze mówiąc miałam nadzieję, że nie odpisze i będę mogła
zatrzymać tą bluzę na zawsze, żeby w smutne, samotne dni się jeszcze bardziej
zdołować. Na białą bokserkę, którą miałam na sobie zarzuciłam swój szary sweter
i wzięłam jego odzienie. Zamknęłam pokój i pojechałam windą piętro niżej. Będąc
przy pokoju numer 417 odczuwałam mały stres, zdenerwowanie. Zapukałam
niepewnie, ale nikt nie otwierał. Uderzyłam kilka razy mocniej, nadal cisza. Z
całej siły, którą w sobie posiadałam walnęłam jeszcze raz. Zirytowana chciałam
już wracać, ale usłyszałam szczęk zamka. Odwróciłam się i zobaczyłam głowę
Marsa. Uśmiechnął się szeroko. Widać było, że brał prysznic, bo po jego
niesfornej czuprynie spływały kropelki wody. Wyglądał sek… Emm… Nieważne.
Stałam
osłupiała, zapominając zupełnie, po co przyszłam.
- Twoja
bluza. – wręczyłam po chwili wpatrywania się w niego, co zupełnie mu nie
przeszkadzało. Wziął ją ode mnie rozczarowany.
- Miałem
wielką nadzieję na to gorące pożegnanie. – zaczął. – Wiesz… ostatnio się czuję
taki samotny… - zaczął się zgrywać, udając smutnego. Miał na sobie biały
szlafrok, który kontrastował wyśmienicie z odcieniem jego skóry. Był on
uchylony u góry, co ukazywało fragment jego klatki piersiowej. Starając się nie
wlepiać swoich oczu w jego osobę zaczęłam się nerwowo śmiać.
- Kumple
tego nie robią. – przypomniałam mu.
- Jasne... –
rzekł zawiedziony.
- Ja będę
już leciała. Jestem padnięta. – powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Ehem. –
westchnął przyglądając mi się uważnie.
- Co tak
patrzysz? – zapytałam zawstydzona.
- Zjebałem
sprawę, co? – zadał pytanie retoryczne. Zależało mu, choć trochę? Nie chciałam,
żeby myśli znów zaczęły mnie dręczyć i nie dać spokoju.
- Ja… już
pójdę.
Uciekłam jak
najszybciej mogłam.
Następnego
dnia budzik zadzwonił równo o siódmej trzydzieści. Na ósmą śniadanie a po
śniadaniu kolejne kilka godzin szkolenia. W trakcie, grałam w poleconą przez
Adriana grę, która mnie niesamowicie wciągnęła i dzięki, której nawet nie
zauważyłam, że to już koniec. Przygotowano jeszcze poczęstunek i polecono by
pójść do pokoi, spakować się i za godzinę zejść na zbiórkę.
Na ten
weekend spakowałam małą walizkę, z której nawet nie wyjmowałam rzeczy. Poszłam
tylko do łazienki by spakować do kosmetyczki wszystkie przybory i byłam gotowa.
Rozglądnęłam się po pokoju, sprawdzając czy na pewno wszystko wzięłam i
wyszłam. W recepcji oddałam kartę i podziękowałam za miły pobyt. Miałam jeszcze
ponad pół godziny czasu, więc rozsiadłam się na kanapie w holu i wyjęłam
komórkę by ponownie zacząć grać. Strasznie się wczułam w tę grę, więc nie
obchodził mnie otaczający mnie świat.
- Ba! –
przestraszył mnie męski głos. Poczułam również duże dłonie na ramionach. Podskoczyłam
na miejscu i odwróciłam się w stronę napastnika. Był to Ryan.
- Chcesz
żebym padła na zawał? Mam poważną wadę serca, nie powinieneś tego robić…
Poszukaj tabletek w torbie, niebieskie opakowanie. – mówiłam trzymając się za
serce. Powkręcam chłopaka tak na pożegnanie, a co. Przerażony Keomaka zaczął
grzebać w mojej wielkiej torbie, gdy ja trzymałam się w „bolącym” miejscu i
udawałam, ze zaraz zejdę z tego świata.
- Ryan… ja…
ja… - kontynuowałam.
- Cholera,
nie ma tu tych tabletek. Dzwonię po pogotowie. – mówił szukając nerwowo po
kieszeniach telefonu.
- Nie, Ryan,
ja chciałam Ci tylko powiedzieć… - mówiłam już wpół leżąc.
- Cassie,
proszę Cię… - skamlał, kładąc dłonie na moich polikach. Po wyrazie jego twarzy
zauważyłam, ze jest rozbity, nie wie, co robić, dzwonić po pomoc czy wysłuchać
mojej ostatniej woli.
- Ale nie
proś, tylko nie waż się mnie straszyć jeszcze raz! – rzekłam normalnie siadając
jak wcześniej. Spojrzał na mnie skołowany i obrażony usiadł na drugim końcu
kanapy.
- Masz za
swoje. – dodałam.
- Wiedźma. –
warknął rozwścieczony. – Jesteś okropna, bez uczuć, ja sam prawie zawału
dostałem. Moja mała, schodziła z tego świata i to przeze mnie.
- Oh,
przecież jestem zdrowa jak ryba.
- Teraz to
wiem.
- Nie złość
się już, poza tym, co tu robisz? Ja zaraz się zwijam, bo widzę, że się już schodzą.
– rozejrzałam się i zauważyłam kilka znajomych twarzy.
- Bruno ma
kolejny wywiad, a ja tutaj. Adrian powiedział, że zaraz jedziecie to
przyszedłem się pożegnać. A tu taka niespodzianka. – wypominał mi.
- Ohhh…
kochany jesteś. Nie dąsaj się już. – powiedziałam siadając przy nim i wtulając
się.
- Głupek. –
skwitował i objął mnie mocno.
- Dogadaliście
się z Adrianem?
- No jasne,
spoko facet.
- To dobrze.
Po kilku
minutach bezczynnego siedzenia, pora była jechać na lotnisko. Niechętnie
oderwałam się od przyjaciela, który jeszcze zamienił słówko z Adrianem i
wsiedliśmy do taksówki. Cały lot przemilczałam. Myślałam o Hawajczykach,
skupiając uwagę na jednym z nich. Niepotrzebnie powiedział to jedno zdanie. Dał
mi znowu nadzieję, której nie chciałam. Chciałam żyć normalnie i nie myśleć o
nim w kategorii chłopaka, a tylko i wyłącznie kumpla. Ale nawet to nam
niespecjalnie wychodziło. Ja staram się go odtrącać a on mówi o jedno słowo za
dużo. Najgorsze jest to, że byłabym gotowa zrobić dla niego wiele a on ma mnie
za zastępczą maskotkę, którą warto mieć w razie potrzeby i która jest fajną
wersją awaryjną.