wtorek, 23 kwietnia 2013

013 "What goes around, comes back around"


Tydzień minął mi na przygotowaniach do wyjazdu. Byłam strasznie podekscytowana myślą zobaczenia Nowego Jorku. Już się nie mogłam doczekać! W piątek o 20 miałam samolot do tego pięknego miasta.
Zaraz po pracy wróciłam do domu, zjadłam obiad i chwilę odpoczęłam. Dopakowałam to, co musiałam i wyszłam z domu, gdzie czekała już taksówka.
Na lotnisku spotkałam już grupę pracowników, z którymi mijałam się codziennie w pracy. Nie miałam z nimi najlepszego kontaktu, byłam nowa i jakoś nie zdołałam się wbić w ich towarzystwo. Zresztą nie czułam nawet takiej potrzeby. Skinęłam w ich stronę głową, uśmiechając się miło. Odpowiedzieli tym samym.
W samolocie miałam miejsce przy małym okienku, przez które mogłam podziwiać oddalające się grunty, a później piękne, kolorowe niebo. Obok mnie usiadł Adrian, typowy informatyk.
- Widziałaś nowy system operacyjny dla Linuxa? –zaczął mówić z pasją.
- Nie. Jakoś nie orientuję się w tych tematach.
- Ach… Szkoda. -  widziałam zawód w jego oczach.
- Ale możesz mi o tym opowiedzieć, posłucham. – zauważyłam jego nieśmiały uśmiech. Mówił szybko i z wielkim podnieceniem. Mimo, że nic z tego nie rozumiałam, nie znudził mnie jego monolog.
- Czyż to nie jest fascynujące? – zakończył.
- Fascynująca jest twoja pasja.
- Ach, mam przez to niestety czasami kłopoty. Siedzę w domu i czekam na nowinki, zamiast żyć pełnią życia. – wyżalił się.
- W takim razie obiecaj mi, że dasz się wyrwać czasami na miasto, co?
- Postaram się!
Lot minął przyjemnie w towarzystwie Adriana. Nie pomyślałabym, że z niego taki fajny facet. Bo za osłoną nerda, był uprzejmym, młodym mężczyzną.
Na lotnisku w Nowym Jorku czekał na nas bus, który zawiózł nas do najlepszego hotelu w mieście. Z zapartym tchem obserwowałam przez okno samochodu świetnie oświetlone budynki. Dostałam kartę do pokoju i czekałam cierpliwie na windę. Byłam zmęczona całym dniem pracy i tym kilku godzinnym lotem.
Po wejściu do pokoju od razu ujrzałam wielkie, dwuosobowe łóżko. Mimo iż pokój był urządzony w jasnych kolorach, to mi się nawet spodobało. Prawdopodobnie przez pomarańczowe dodatki, które dodawały tu trochę energii.
Usłyszałam dźwięk dochodzący z torebki. Dostałam wiadomość od Ryana.
„Co porabiasz młoda? My właśnie wylądowaliśmy, jestem zmęczony, chłopacy mi dokuczają cały dzień, bo się obciąłem… Potrzebuje pocieszenia… Twój ZAWSZE boski Ryan”
Uśmiechnęłam się na wspomnienie o obcięciu włosów. Mówiłam mu kiedyś, że już czas, bo w kitce wygląda jak Pokahontas.
Odpisałam:
„Pewnie są zazdrośni, nie przejmuj się. Ja jestem na szkoleniu w Nowym Jorku! Tu jest niesamowicie!”
Dostałam natychmiastową odpowiedź.
„My też jesteśmy w Nowym Jorku! Musimy się spotkać, koniecznie! Kiedy masz czas?”
Serce na moment mi stanęło.
„Nie mów nic nikomu, ok? Bardzo proszę… Dam ci jutro znać, jak dostanę rozkład zajęć.”
Ryan:
„Jasne słońce, nie mogę się doczekać.”
Poszłam do łazienki, wzięłam prysznic i przebrałam się w spodnie od piżamy i zwykłą białą koszulkę na ramiączkach. Od razu zasnęłam…
Następnego dnia śniadanie było zapowiedziane na dole w restauracji o ósmej. Wstałam pół godziny wcześniej, żeby zaliczyć łazienkę, pomalować się i ubrać.
Na śniadanie zeszłam w świetnym humorze, myśląc tylko i wyłącznie o spotkaniu z Keomaką.
Gdy byłam już przy recepcji i skręcałam w stronę hotelowej restauracji gdzie pewnie już wszyscy byli usłyszałam kogoś wołającego mnie.
- Kasia!
Odwróciłam się w stronę owej osoby. To Ryan!
- Śledzisz mnie? Wszczepiłeś mi chipa pod skórę? – zaśmiałam się, gdy mnie mocno przytulił.
- Zatrzymaliśmy się w tym hotelu. – odpowiedział przypatrując mi się.
Chwilę mi zajęło przetworzenie tej informacji. My. Cholera!
- Spokojnie, Bruno nic nie wie. Zostawiłem tą informację dla siebie, chociaż myślę, że powinniście…
- Ryan. – przerwałam. – Dziękuję i nadal proszę o nie ujawnianie tej informacji nikomu, jasne?
- Tak proszę Pani. – zgrywał się.
- Zdejmij czapkę i pokaż fryzurę. – rzekłam, na co rozglądnął się dookoła i nieśmiało ją zdjął.
- No przecież dobrze wyglądasz. Wątpię, żeby Brooklyn plotła ci codziennie warkocze…
- Brooklyn to już przeszłość. – odpowiedział bez większych emocji.
- Oh, no widzisz. Tyle mnie ominęło. Musimy pogadać. Idę na śniadanie, później ci napiszę, o której jestem wolna, ok? Chciałabym zwiedzić to miasto, jeśli nie masz nic przeciwko.
- Jasne, Cassie. Ja lecę na siłownię. Pa. – na pożegnanie cmoknął mnie w policzek i poszedł, wesoło machając.
Pospieszyłam do restauracji gdzie przy dużym stole znajdowali się wszyscy pracownicy. Prowadziłam luźna pogawędkę z Adrianem wciąż nie mogąc uwierzyć w spotkanie z Ryanem. Nie widziałam go dwa tygodnie, nie spodziewałam się, że aż tak za nim tęskniłam. Teraz, gdy sobie poszedł, odczuwałam mały smutek, choć wiedziałam, że i tak się później zobaczymy. Modliłam się tylko by nie spotkać Marsa. Nie miałam ochoty na ckliwą rozmowę. I wiedziałam, że czegokolwiek by mi nie powiedział, łyknęłabym to jak ryba przynętę. Byłam mu w stanie uwierzyć w każde słowo. Byleby być blisko… Gadam jak zakochana panienka. A może, dlatego, że tak właśnie się stało? Może zakochana to za duże słowo, ale cholernie mocno zauroczona tym osobnikiem. Gesty, którymi się obdarzaliśmy dały mi złudną nadzieję. Nie jestem odporna na tego typu rzeczy i chyba nigdy nie byłam. Chłopak przepuszczający mnie pierwszą w drzwiach sprawiał już, że czułam się świetnie. Niedużo potrzeba by mnie zauroczyć. Tak mi się wydaje…
- To jak, po zajęciach idziemy czy nie? – kontynuował Adrian.
- Przepraszam, zamyśliłam się. – odpowiedziałam zawstydzona tokiem swoich myśli.
- Mówiłem o wyjściu do jakiegoś pubu, obiecałem sobie i tobie, więc.. – powiedział lekko speszony.
- Dziś? Przepraszam Adrian, z chęcią, tylko, że spotykam się z przyjacielem. – czułam się strasznie odmawiając mu, więc po chwili, widząc jego rozczarowanie, dodałam. – Z przyjemnością wezmę cię z tobą, tylko nie wiem gdzie pójdziemy i czy będzie to interesujące. – uprzedziłam. Nie miałam pojęcia ile czasu będzie miał Ryan i gdzie byśmy mogli pójść.
- Chyba nie powinienem… - zaczął, ale mu przerwałam.
- To potwierdzone. Idziemy razem. Ty, ja i Ryan. Ani słowa! – powiedziałam, gdy chciał zaprzeczyć. Uśmiechnął się widząc mnie nieugiętą i spojrzał gdzieś w dal. No i wszyscy zadowoleni. Mission complete!
- O, zobacz. Bruno Mars jest w tym samym hotelu. – rzekł bez większej ekscytacji. Przestraszona zerknęłam katem oka, gdzie stał cały zespół, ochroniarze i ludzie od promocji. Obniżyłam się na siedzeniu, gdzie pozostałam niezauważona. Pobyt w Nowym Jorku spędzę na ukrywaniu się. Bosko! Adrian nie zobaczył mojej dziwnej reakcji, bo zajął się pałaszowaniem tostów z serem.
- Słuchajcie, za 15 minut widzę wszystkich w sali konferencyjnej, na prawo od restauracji. Szkolenie będzie trwało 5 godzin, z przerwami na kawę i poczęstunek. Proszę się nie spóźniać. – oznajmił starszy mężczyzna.
W spokoju dokończyliśmy śniadanie. „Ekipa z Marsa” wyszła z budynku, więc mogłam swobodnie się po nim poruszać.
Na szkoleniu czas szybko mi zleciał, pewnie dlatego, że Adrian co chwilę mi podsuwał swój telefon, by grać ze mną w wisielca. Nie mówię, że kurs mnie w ogólnie nie zainteresował. Musiał być naprawdę świetny, ale akurat tym razem z tego nie skorzystałam. Dostaliśmy materiały, które były omawiane. Przejrzę sobie w wolnej chwili i po sprawie. Zresztą słysząc, o czym mówi facet zajmujący się tym, są to same podstawowe informacje. Nic trudnego, więc opcja grania w wisielca bardziej mi się spodobała.
Po czternastej byliśmy już zajęciach. Ryan do mnie zadzwonił i umówił się na osiemnastą. Powiedziałam mu o tym, że dołączy do nas kolega i nie miał nic przeciwko. Keomaka zaplanował wieczór na mieście, na co od razu przystałam. Chciałam pójść w jakieś fajne miejsce i dobrze spędzić czas. Wiem, małe wymagania…
Korzystając z czasu wolnego postanowiłam skorzystać z hotelowej siłowni. Przebrałam się w strój sportowy i zjechałam windą na dół. Wychodząc z niej wpadłam na kogoś w skutku, czego spadła mi butelka z wodą.
- Przepraszam, zamyśliłem się. – usłyszałam dobrze znany mi głos. To był Bruno. Z głową spuszczoną w dół, by mnie nie rozpoznał odpowiedziałam zmienionym głosem „nie szkodzi”, podniosłam butelkę i pobiegłam w stronę siłowni, modląc się by mnie nie rozpoznał.
Ufff… głupi to jednak ma szczęście.

Przed osiemnastą gotowa czekałam na Adriana. Przyszedł po chwili ubrany zwyczajnie, czyli tak jak zawsze.
- Powinienem się jakoś przebrać? – zapytał mierząc mnie wzrokiem. Fakt, na co dzień nie chodziłam w sukienkach.
- Nie, jest dobrze. – wyszliśmy z pokoju i zjechaliśmy windą na dół.
Już jak wysiadałam z windy usłyszałam dzikie krzyki.
- Jestem Bruno Pieprzony Mars, proszę wziąć to pod uwagę.
Cała zgraja przyjaciół goniła się po holu. Chciałam się cofnąć, ale Ryan, który nie wiadomo jak się znalazł obok mnie, chwycił mnie za przedramię i zaprowadził w stronę jego ekipy.
- Co ty wyprawiasz! – krzyknęłam na niego rozwścieczona.
- Pokój i miłość, kochana. – powiedział hasła hipisowskie i zaprowadził mnie jak niegrzecznego przedszkolaka do przyjaciół. Z tyłu niepewnie szedł Adrian, który był nieźle skołowany.
- A tak myślałem, że to ty! – wskazał na mnie palcem Bruno z nieodgadnionym przeze mnie wyrazem twarzy. -  A wypierał się! – teraz wskazał na Ryana.
- Nieważne. – odpowiedziałam ignorując go. – To Adrian. – przedstawiłam chłopaka.
- Nie znamy się? – zapytał Mars.
- Pracuję w wytwórni. – odpowiedział chłopak.
- Ach, to nie przyjechaliście na romantyczny weekend we dwoje? – wyśmiał nas Bruno. Od kiedy on taki ironiczny?
- Nie mam potrzeby bycia otoczona bandą facetów i bycia adorowaną. – odpowiedziałam mu pięknym za nadobne.
- Oh, żart ci się wyostrzył. – mówił nadal dziwnym tonem, którego zupełnie nie rozumiałam.
- Możemy już iść, czy będziecie tak sobie dogryzać? – spytał zirytowany Kameron.
Przez niego humor mi się zepsuł i nie miałam już ochoty na żadne wyjście, ale nie wypadałoby mi teraz powiedzieć, że nie idę, zresztą Adrianowi obiecałam, więc nie ma nawet takiej możliwości.
- O co chodzi? – szepnął Adrian, gdy dzieliliśmy się na grupy do dwóch dużych taksówek.
- Małe spięcie z Panem Gwiazdą, nic takiego. – rzekłam i wzmacniając wiarygodność swojej odpowiedzi uśmiechnęłam się do niego. – Chodź, bo pójdziemy pieszo. – pociągnęłam go za rękę ku taksówce, gdzie wcisnęłam się na wolne miejsce koło Marsa.
- To już innych miejsc nie było? Gwiazda nie powinna siedzieć z przodu? – zapytałam Ryana nie zwracając na jego przyjaciela uwagi.
- Kasia, nie możecie się jakoś dogadać?
- Pogadamy na miejscu, w cztery oczy. – oznajmił mu Bru.
- Nie mam z tobą, o czym gadać…
- Masz…
- Jak podrośniesz to pogadamy – dogryzłam mu.
Co z tego, że na jego widok miękną mi nogi? Odpłacam mu takim samym zachowaniem. Ależ on mnie dziś irytuje…
Jechaliśmy sprzeczając się o bzdury. Starałam się ignorować go i pogadać trochę z Adrianem, ale znalazł on wspólny język z Kameronem, któremu naprawiał coś w komórce. Byłam skazana na towarzystwo Bruna, siedzieliśmy sami całkiem z tyłu.
- Co u ciebie? – zapytał miło.
- A co ty taki miły nagle się zrobiłeś?
- To ty zaczęłaś.
- A spadaj. Nie po to cię unikałam, żeby się z tobą teraz użerać.
- Hej, uspokój się młoda, co? Co ja niby takiego zrobiłem?
- Nic. Wystarczy, że tu jesteś.
Byłam zła… Zbudowałam ogromny mur obronny, którego nie jest w stanie po raz drugi złamać. Zresztą on też zmienił swoje zdanie. Dajmy sobie po prostu spokój, bo nie umiemy się dogadać.
Na moje słowa zaśmiał się pod nosem.
- Czego rżysz?
- Ależ ty bojowa. Jeśli chcesz rozładować napięcie seksualne, to jestem do usług.
W odpowiedzi skarciłam go wzrokiem i odwróciłam głowę w drugą stronę, skupiłam się na ulicach tegoż miasta. Poczułam oddech na szyi i jego melodyjny głos przy uchu.
„Ty i ja, kochanie, będziemy uprawiać miłość jak goryle”
Odepchnęłam go natychmiast, na co ponownie wybuchł śmiechem.
- To co pogadamy na miejscu? – powiedział tonem, któremu ciężko odmówić i szturchnął mnie łokciem.
- Przemyślę to… - mruknęłam i skupiłam się na komórce, gdzie widniała nowa wiadomość od Williama. Odpisalam mu szybko i wrzuciłam telefon do wielkiej torebki. Po chwili ciszy czas było wysiadać.
- Zjemy tu coś i potem możemy skoczyć do jakiegoś klubu. – zaproponował Ryan.
- My raczej po kolacji podziękujemy, jutro z rana mamy zajęcia. – grzecznie odmówiłam, trochę zła na Keomakę. Myślałam, że sobie z nim szczerze pogadam, a tu wszyscy mi psują plany.
- Hej, co jest… - podszedł i objął mnie ramieniem.
- Nic. – odpowiedziałam. – Tak ogólnie to jestem głodna, zła i nie w humorze.
- Nie marudź mała.
W miłej atmosferze zjedliśmy kolację. Siedzieliśmy wszyscy razem przy wielkim stole, nie musiałam patrzeć na Marsa, więc było przyjemnie. Chłopacy opowiadali anegdoty, żarty, wygłupiali się, czyli tak jak zawsze.
- Wolicie pochodzić po mieście, czy pójść gdzieś do pubu? – spytał Jamareo.
- Pochodzić z wami się nie da, za bardzo rzucacie się w oczy. – odpowiedziałam mierząc ich wzrokiem. Duża grupa facetów ubrana w kolorowe koszule i bordowe spodnie? Byli po występie w jakimś show telewizyjnym i jak widać nie mieli czasu na przebranie się.
- Czyli pub.
Ruszyliśmy ulicami Nowego Jorku do często odwiedzanego przez nich pubu.
- Hej, pogadamy teraz? Doskonale wiem gdzie jest ten pub, dojdziemy za chwilę. – zapytał mnie Bruno, zwracając się tym samym do reszty. Spojrzałam na Adriana, który z uśmiechem przytakiwał, dając znać, że mam z nim pogadać.
- Dooobra. – przeciągnęłam zrezygnowana.
Staliśmy przez chwilę, czekając aż przyjaciele odejdą.
- Więc? – zapytałam pospieszając go.
- No, mieliśmy pogadać. -  powiedział głupio, tracąc całą odwagę, którą miał przy chłopakach.
- Ty chciałeś gadać, więc mów i miejmy to z głowy.
- Chciałem przeprosić, nie tak miało być. Zresztą ja sam nie wiem, czego chcę. Raz widzę ciebie i myślę, że fajnie by było, a później przychodzi Jessica czy Chanel… - w tym momencie mu przerwałam.
- Ach, to jeszcze Chanel? Nie wymieniaj mi ich wszystkich z imion, bo i tak nie spamiętam…
- Cass, nie bądź złośliwa.
- A ty nie bądź dziecinny. Ile ty masz lat do cholery jasnej?
- Teraz zrzędzisz jak mama.
- Bo nie lubię jak ktoś się mną bawi, lub obiecuje coś czego później nie dotrzymuje. Nie jestem Chanel czy Jessicą, zapamiętaj to sobie i trzymaj się ode mnie z daleka, jasne? Twoje wymówki są śmieszne.
- Wiem…
- Jesteś młody i głupi.
- Nie jestem młody i głupi…
- Jesteś niedojrzały.
- No, to może być. – udawał skruchę, przy czym się lekko uśmiechał.
- Yh, przestań się tak szczerzyć. – sama ledwo panowałam nad uśmiechaniem się.
- Nie bądź zła. Jestem zagubiony. – powiedział robiąc duże oczy i mrugając szybko powiekami.
- Bruno, możemy być kumplami. Tyle. – „chociaż będzie mi cholernie ciężko” - dodałam w myślach.
- Stoi. – rozłożył ramiona bym się przytuliła, na co ja wystawiłam w jego kierunku dłoń.
- Dystans. – rzekłam jeszcze.
- Jasne. – chwycił ją i delikatnie potrząsnął. – Idziemy na piwko, kumplu. – zaśmiał się i zaprowadził mnie do tego pubu. Opowiadał jeszcze o mieście, bo często tu bywa i nie ukrywając, nie jest typem, który siedzi cały dzień i noc w pokoju hotelowym.
W pubie chłopacy okupowali już dużą lożę.
- I jak gołąbki, sprawy wyjaśnione? – spytał na wejściu Phredley.
- Tak. – odparliśmy wspólnie.
- Idę do baru, chcesz coś? – zapytał Bru.
- Piwo.
- Lecę.
Zajęłam miejsce koło Ryana, z którym miałam w końcu szansę pogadać. Adrian dobrze się bawił z resztą, więc mogłam poświęcić chwilę Hawajczykowi.
- Co u ciebie? – zaczęłam.
- W sumie to nic nowego, oprócz tego, że nie jestem z Brooklyn… - westchnął.
- Mam dla ciebie inną kandydatkę. Wiecznie nakręcona blondyneczka, może być?
- Z braku laku… - puścił mi oczko i się uroczo zaśmiał.
- Ach, dobry z ciebie facet. Mogłam się w tobie zakochać. – zawtórowałam mu.
- Serce nie sługa. – powiedział i spojrzał w stronę Marsa, który niósł moje piwo i drinka dla siebie.
Zauważył, że wzdycham do jego przyjaciela? W jego oczach ujrzałam współczucie.
- Hej, ze mną wszystko w porządku. – zapewniłam go szepcząc mu do ucha.
- Mam nadzieję. – przytulił mnie mocno, ale zaraz wypuścił z uścisku, bo Bruno trzymał przede mną kufel z trunkiem.
- Dzięki. – wzięłam zimny napój, który zaczęłam powoli sączyć przez słomkę. Usiadł na wolnym miejscu, przy stoliku naprzeciw mnie.
- Coś rzadko do mnie dzwonisz i esemesujesz, znalazłaś sobie innych przyjaciół? – zrobił smutną minkę Keomaka.
- Tak się złożyło, że z Maxem się ostatnio zgadałam, poznałam Williama i jego przyjaciółkę Morgan i zupełnie zapomniałam o takim jednym mięśniku, który ma i tak mnóstwo spraw na głowie.
- Ach, tak… - uśmiechnął się słodko. – Na koncert na pewno nie wpadniesz?
- Niestety nie.
- Jesteś pewna, że wolisz rapera z ADHD od nas? – Ryan.
- Jakich nas, tak ty i tak nie występujesz.
- Dla ciebie mogę robić chórki i grać na tamburynie. – puścił mi oczko.
- Spieprzyłbyś cały koncert. – dogryzłam mu w żartach.
-O ty wredoto.- zaczął mnie łaskotać, ale po chwili znów mnie przytulił. – Brakowało mi ciebie, nie wytrzymuję z tymi łajzami. – powiedział smutno kładąc mi głowę na ramieniu.
- Biedactwo. – wolną ręką pogłaskałam go po włosach.
Siedzieliśmy tylko do dwudziestej pierwszej, bo jutro z rana wszyscy muszą wcześnie wstać. My z Adrianem na szkolenie a chłopacy jechali do radia, gdzie będą też śpiewać, co prawda nie wszyscy, bo tylko Bruno, Phil i Phradley, ale solidarność obowiązuje. Wszyscy to wszyscy.
Wracaliśmy pieszo. Bruno jak to on, zaczął śpiewać i tańczyć przy akompaniamencie starszego pana, który czynił cuda na gitarze. Ludzie zaczęli się zbierać i oglądać występ, pan zarobił sporą sumę a Bruno był w swoim żywiole. Przyciągał uwagę, ciężko było przejść obok niewzruszonym. Duża grupa ludzi rozpoznała go oczywiście i później czekaliśmy kilkanaście minut aż rozda autografy i porobi zdjęcia. Cały czas rozmawiałam z Ryanem, bo jutro raczej się nie spotkamy. Keomaka jak to on, musiał nam pstryknąć kilka słodkich fotek, które pewnie wylądują na twitterze oraz facebooku. Zrobiło się chłodno, zapomniałam, że Nowy Jork to nie Los Angeles. Objęłam się dłońmi.
- Zimno? – zapytał Hernandez odchodząc od fanek i ruszając z nami w drogę powrotną.
- Nie, przyjemnie. – skłamałam. Wyśmiał mnie i zdjął z siebie bluzę, którą zarzucił mi na ramiona. – Powiedziałam, że jest przyjemnie. – powtórzyłam. Ponownie mnie wyśmiał i odpowiedział:
- Nie ściemniaj mała. Kumple troszczą się o siebie, wiesz? – potarł moje ramię i zadowolony z siebie ruszył naprzód.
- Głupek. – wymruczałam tylko z uśmiechem.
Chyba nie muszę wspominać, że bluza ta była przesiąknięta jego perfumami? Była przyjemnie miękka i taka wygrzana. Mogłabym w tym momencie zasnąć i obudzić się jutro późnym południem. Po chwili byliśmy już pod hotelem. Zmęczona od razu pojechałam windą na swoje piętro. Chłopacy zajmowali pokoje wyżej. Po przeszukaniu torebki i znalezieniu karty, weszłam do pokoju zdjęłam zarzuconą na ramiona bluzę… Zaraz, zaraz. Bluzę? Ach, skleroza nie boli. Wyjęłam telefon i napisałam do Bruna smsa.
„Nie zapomniałeś o czymś?”
Nawet nie zdążyłam dojść do łazienki a już dostałam odpowiedź.
„O gorącym pożegnaniu? Myślałem, że kumple się nawet nie przytulają. A szkoda…”
Yh, ależ on jest uroczy. Stop, Katarzyno! Nie waż się tak myśleć.
„Jasne, że tak. Powiedz numer pokoju a zaraz pożegnam się z tobą jak należy, kociaku.”
Odpisałam nie myśląc długo, czego później żałowałam. Nie powinnam prowokować takich sytuacji, dopuszczać do takiego flirtu, bo na pewno nie wyjdzie mi to na dobre. Długo nie otrzymywałam odpowiedzi a ze względu na moje samopoczucie chciałam jak najszybciej położyć się do łóżka, więc poszłam do łazienki, wzięłam szybki prysznic i wróciłam czysta i pachnąca do pokoju, chcąc tylko i wyłącznie snu. Spojrzałam na ekranik komórki.
„Ależ zapraszam serdecznie Szanowną Panią do pokoju numer 417. Nie mogę się doczekać”
Nie wiedziałam, co teraz począć. Szczerze mówiąc miałam nadzieję, że nie odpisze i będę mogła zatrzymać tą bluzę na zawsze, żeby w smutne, samotne dni się jeszcze bardziej zdołować. Na białą bokserkę, którą miałam na sobie zarzuciłam swój szary sweter i wzięłam jego odzienie. Zamknęłam pokój i pojechałam windą piętro niżej. Będąc przy pokoju numer 417 odczuwałam mały stres, zdenerwowanie. Zapukałam niepewnie, ale nikt nie otwierał. Uderzyłam kilka razy mocniej, nadal cisza. Z całej siły, którą w sobie posiadałam walnęłam jeszcze raz. Zirytowana chciałam już wracać, ale usłyszałam szczęk zamka. Odwróciłam się i zobaczyłam głowę Marsa. Uśmiechnął się szeroko. Widać było, że brał prysznic, bo po jego niesfornej czuprynie spływały kropelki wody. Wyglądał sek… Emm… Nieważne.
Stałam osłupiała, zapominając zupełnie, po co przyszłam.
- Twoja bluza. – wręczyłam po chwili wpatrywania się w niego, co zupełnie mu nie przeszkadzało. Wziął ją ode mnie rozczarowany.
- Miałem wielką nadzieję na to gorące pożegnanie. – zaczął. – Wiesz… ostatnio się czuję taki samotny… - zaczął się zgrywać, udając smutnego. Miał na sobie biały szlafrok, który kontrastował wyśmienicie z odcieniem jego skóry. Był on uchylony u góry, co ukazywało fragment jego klatki piersiowej. Starając się nie wlepiać swoich oczu w jego osobę zaczęłam się nerwowo śmiać.
- Kumple tego nie robią. – przypomniałam mu.
- Jasne... – rzekł zawiedziony.
- Ja będę już leciała. Jestem padnięta. – powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Ehem. – westchnął przyglądając mi się uważnie.
- Co tak patrzysz? – zapytałam zawstydzona.
- Zjebałem sprawę, co? – zadał pytanie retoryczne. Zależało mu, choć trochę? Nie chciałam, żeby myśli znów zaczęły mnie dręczyć i nie dać spokoju.
- Ja… już pójdę.
Uciekłam jak najszybciej mogłam.

Następnego dnia budzik zadzwonił równo o siódmej trzydzieści. Na ósmą śniadanie a po śniadaniu kolejne kilka godzin szkolenia. W trakcie, grałam w poleconą przez Adriana grę, która mnie niesamowicie wciągnęła i dzięki, której nawet nie zauważyłam, że to już koniec. Przygotowano jeszcze poczęstunek i polecono by pójść do pokoi, spakować się i za godzinę zejść na zbiórkę.
Na ten weekend spakowałam małą walizkę, z której nawet nie wyjmowałam rzeczy. Poszłam tylko do łazienki by spakować do kosmetyczki wszystkie przybory i byłam gotowa. Rozglądnęłam się po pokoju, sprawdzając czy na pewno wszystko wzięłam i wyszłam. W recepcji oddałam kartę i podziękowałam za miły pobyt. Miałam jeszcze ponad pół godziny czasu, więc rozsiadłam się na kanapie w holu i wyjęłam komórkę by ponownie zacząć grać. Strasznie się wczułam w tę grę, więc nie obchodził mnie otaczający mnie świat.
- Ba! – przestraszył mnie męski głos. Poczułam również duże dłonie na ramionach. Podskoczyłam na miejscu i odwróciłam się w stronę napastnika. Był to Ryan.
- Chcesz żebym padła na zawał? Mam poważną wadę serca, nie powinieneś tego robić… Poszukaj tabletek w torbie, niebieskie opakowanie. – mówiłam trzymając się za serce. Powkręcam chłopaka tak na pożegnanie, a co. Przerażony Keomaka zaczął grzebać w mojej wielkiej torbie, gdy ja trzymałam się w „bolącym” miejscu i udawałam, ze zaraz zejdę z tego świata.
- Ryan… ja… ja… - kontynuowałam.
- Cholera, nie ma tu tych tabletek. Dzwonię po pogotowie. – mówił szukając nerwowo po kieszeniach telefonu.
- Nie, Ryan, ja chciałam Ci tylko powiedzieć… - mówiłam już wpół leżąc.
- Cassie, proszę Cię… - skamlał, kładąc dłonie na moich polikach. Po wyrazie jego twarzy zauważyłam, ze jest rozbity, nie wie, co robić, dzwonić po pomoc czy wysłuchać mojej ostatniej woli.
- Ale nie proś, tylko nie waż się mnie straszyć jeszcze raz! – rzekłam normalnie siadając jak wcześniej. Spojrzał na mnie skołowany i obrażony usiadł na drugim końcu kanapy.
- Masz za swoje. – dodałam.
- Wiedźma. – warknął rozwścieczony. – Jesteś okropna, bez uczuć, ja sam prawie zawału dostałem. Moja mała, schodziła z tego świata i to przeze mnie.
- Oh, przecież jestem zdrowa jak ryba.
- Teraz to wiem.
- Nie złość się już, poza tym, co tu robisz? Ja zaraz się zwijam, bo widzę, że się już schodzą. – rozejrzałam się i zauważyłam kilka znajomych twarzy.
- Bruno ma kolejny wywiad, a ja tutaj. Adrian powiedział, że zaraz jedziecie to przyszedłem się pożegnać. A tu taka niespodzianka. – wypominał mi.
- Ohhh… kochany jesteś. Nie dąsaj się już. – powiedziałam siadając przy nim i wtulając się.
- Głupek. – skwitował i objął mnie mocno.
- Dogadaliście się z Adrianem?
- No jasne, spoko facet.
- To dobrze.
Po kilku minutach bezczynnego siedzenia, pora była jechać na lotnisko. Niechętnie oderwałam się od przyjaciela, który jeszcze zamienił słówko z Adrianem i wsiedliśmy do taksówki. Cały lot przemilczałam. Myślałam o Hawajczykach, skupiając uwagę na jednym z nich. Niepotrzebnie powiedział to jedno zdanie. Dał mi znowu nadzieję, której nie chciałam. Chciałam żyć normalnie i nie myśleć o nim w kategorii chłopaka, a tylko i wyłącznie kumpla. Ale nawet to nam niespecjalnie wychodziło. Ja staram się go odtrącać a on mówi o jedno słowo za dużo. Najgorsze jest to, że byłabym gotowa zrobić dla niego wiele a on ma mnie za zastępczą maskotkę, którą warto mieć w razie potrzeby i która jest fajną wersją awaryjną.

niedziela, 7 kwietnia 2013

012 "At least I got my friends"


W piątek, po zakończeniu tygodnia próbnego, który minął o godzinie 16, byłam na oficjalnej rozmowie u Jane. Zaproponowała mi umowę na czas nieokreślony, na co od razu przystałam. Piątek wieczór - jest co oblewać, tylko nie ma z kim… Wychodząc z pracy wystukałam szybko wiadomość do Maxa, czy nie chciałby gdzieś wyskoczyć. Powiedział, że jest umówiony z kumplami w jednym z klubów i zaproponował bym z nim wyskoczyła. A co mi szkodzi, zgodziłam się. Napisał, że będzie po mnie o dwudziestej drugiej. Miałam jeszcze sporo czasu, więc poszłam do sklepu. Przechodziłam jeszcze obok butiku gdzie na wystawie zauważyłam fajną sukienkę. Wiem, że ja i sukienki to dwa różne światy, ale chyba warto czasami spróbować czegoś nowego, prawda?
Oglądając się w przebieralni w lustrze zauważyłam, że nie jestem już taka blada. Dwa tygodnie w tym słonecznym mieście i już widać efekty. Nie byłam opalona, co to to nie, u mnie to jest niemożliwe. Moja skóra po prostu nabrała ciepłej barwy. Sukienka z falbankami przy udach, kończąca się przed kolanami, w kolorze neonowego różu, świetnie wyglądała na mojej bladej skórze. Spojrzałam na metkę gdzie widniała promocyjna cena. Nie myśląc, poszłam od razu do kasy, gdzie bez wahania zapłaciłam i wyszłam. Nie chciało mi się dziś nic podgrzewać, więc zamówiłam na wynos w knajpce obok lasagne. Ale jestem leniwa…
Jedząc obiad w domu, leżałam na kanapie i słuchałam muzyki puszczonej z komputera. Z play listy usunęłam chwilowo kawałki Pana B. Muszę od niego odpocząć. W pewnej chwili usłyszałam dźwięk wiadomości na facebooku. To Maja. Nie chciało mi się opisywać wszystkiego dokładnie ze szczegółami, więc w telegraficznym skrócie wyjaśniłam jej, co się działo. Padło kilka wyzwisk, uśmiechałam się widząc te niemiłe słowa skierowane do osoby Hawajczyka. Sama wymyśliłam kilka na poczekaniu, co rozbawiło mnie do łez. Ahh… zaczęłyśmy jak za starych dobrych czasów wysyłać sobie zdjęcia przystojnych mężczyzn, którzy akurat nasuwali nam się na myśli. Trochę się rozmarzyłam…
Nawet nie zorientowałam się, kiedy minęła 20. Odwiedziłam łazienkę i zaczęłam odprawiać swój rytuał. Muzyka – jest, kosmetyki – są, więc przygotowania czas zacząć. Chciałam się wystroić jak nigdy, czując niewiadomą potrzebę. Przecież Max na mnie w żaden mocny sposób nie oddziaływał. Nie tak jak… Bruno. W sumie to nikt wcześniej na mnie tak nie działał. Nie chcę porównywać wszystkich do niego, nie o to tu chodzi, po prostu od razu nasuwają mi się takie myśli i nie mogę przez to patrzeć obiektywnie na innych.
Wcisnęłam się w nową sukienkę i delikatnie pomalowałam. Max napisał mi, że idziemy do typowego klubu. Sukienka dziś zakupiona idealnie się nadawała. Nie robiłam mocnego makijażu oczu, namalowałam tylko cienką kreskę na górnej powiece. Włosy spięłam w wysoką kitkę i byłam gotowa.
5 minut przed czasem zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zauważyłam Maxa, który wyglądał naprawdę przystojnie. Biała koszula kontrastowała ze złocistą opalenizną. Miał dobrze dobrane jeansy, co się u facetów chwaliło.
- Cześć! Wezmę torebkę i możemy jechać. – powiedziałam, gdy mnie mierzył wzrokiem.
- Jasne. – odpowiedział i gdy wróciłam dodał. – Pięknie wyglądasz.
- Dzięki. – na mojej twarzy można było dostrzec delikatny rumieniec.
Gawędząc udaliśmy się do jego samochodu. Nie znam się na markach, ale ten znaczek rozpoznałam, było to BMW. Mając brata z obsesją na punkcie BMW ciężko byłoby nie rozpoznać.
- Poznasz moich kolegów z drużyny.
- Z drużyny? Nie wiedziałam, że grasz gdzieś w kosza. Myślałam, że to tylko tak sobie pogrywasz.
- To nic wielkiego. Nie gramy zawodowo. Przyjdą z dziewczynami, mam nadzieję, że się z nimi dogadasz.
- Ja też… - nie powiem, fajnie by było zdobyć tu jakąś koleżankę z którą mogłabym szczerze pogadać. Myślałam, że z Urbaną się zaprzyjaźnię, ale ona ma teraz dużo na głowie. Rozstanie z Philipem pewnie przysparza jej nowych problemów. Chyba żadna kobieta nie lubi być zdradzana i porzucona z dwójką małych dzieci przez faceta jej życia. A może powinnam skontaktować się z nią i spytać czy nie pomóc jej? Raczej nie, nie znamy się tak dobrze, może odebrać to jako wtrącanie się. Nawet nie zorientowałam się kiedy dojechaliśmy na miejsce.
- Dziś raczej nie potańczymy. – uprzedziłam.
- Nawet mi to na rękę, jestem okropnym tancerzem. Podeptałbym ci tylko stopy.
- Ach, a miałam nadzieję na jakąś gorący pokaz w twoim wykonaniu. – powiedziałam zadziornie.
Zawsze marzył mi się taniec do jakiś latynoskich rytmów. Salsa z fajnym facetem to moje marzenie. Ale jak tu znaleźć przystojnego faceta, który umie tańczyć? I tak nie mam szans na razie z tą moją nieszczęsną nogą.
- Chodźmy do baru. – zaproponował prowadząc. Zamówiłam sobie piwo z sokiem i skierowaliśmy się w stronę jego paczki. W loży siedziało koło 15 osób, większość mężczyzn, były tu trzy dziewczyny, które wyglądały na całkiem miłe. Zapoznał mnie z kolegami, którzy od razu snuli domysły co między nami jest. Nie zapamiętałam ich imion, nie byłam w stanie. Zapamiętałam tylko jak nazywają się dziewczyny, bo to z nimi spędziłam większość wieczoru. Milly, Vanessa i Sarah trzymały się razem, znały się od dawna i było to doskonale widać. Siedziałam raczej cicho w ich towarzystwie. Brakuje mi tu mojej Mai lub dziewczyn ze szkoły średniej…
- Jak tam? – spytał podchmielony Max. Był lekko podpity, widać było po roziskrzonych oczach.
- Dobrze. – uśmiechnęłam się widząc go w dobrym humorze. Dziewczyny poszły przypudrować się do łazienki i zostałam sama z nim przy stole. Nie miałam ani trochę nastroju imprezowego, nie wiem czemu sama wyszłam z taką propozycją. Przecież doskonale zdaje sobie sprawę, że w mojej głowie jest jedna osoba. I niczym nie oderwę od niej myśli…
- Wygrałem dwa bilety na Justina Macklemore’a w radiu. Chcesz iść? – powiedział ni z gruchy ni pietruchy.
- Macklemore? Kiedy? – niemal wykrzyczałam z ekscytacji.
- 28 lipca.
Żarówka zapaliła mi się nad głową jak postaciom z kreskówek. Tego samego dnia jest koncert Marsa. Mam na niego wejściówki. Mimo, że z chęcią bym posłuchała go na żywo to teraz omijałam nawet plakat z jego podobizną.
- To jak, będziesz? – upewnił się widząc, że rozmyślam jego propozycję.
- Z chęcią.

W sobotę wstałam koło dziewiątej i od razu pojechałam na siłownię, do której zabrał mnie raz Ryan. Postanowiłam o siebie zadbać. Nie chciałam schudnąć nie daj boże, chciałam po prostu lepiej się poczuć po ostrym wysiłku fizycznym.
Ze względu na moją chorą nogę, dziś ćwiczyłam ręce i porozmawiałam z miłą trenerką, która po uzyskaniu odpowiedzi, nad czym chciałabym popracować, doradziła mi kilka ćwiczeń. Postawiłam na nogi i brzuch.
Gdy wróciłam do domu, wzięłam się za porządne i dokładne sprzątanie! Raz w tygodniu trzeba ogarnąć mieszkanie, tym bardziej, że mieszkam tam sama. Z muzyką w tle, po wypucowaniu łazienki, salonu i kuchni, zmachana padłam na łóżko. Czas zobaczyć, co nowego w świecie. Standardowo zalogowałam się tu i ówdzie. Ryan wstawił jakieś zdjęcia z lotniska i siłowni, czyli nic nowego. Napisał mi też kilka zapytań co u mnie. Odpisałam mu i jak zwykle czekała mnie rozmowa z Mają, bo obie miałyśmy chwilę wolnego. W międzyczasie umówiłam się na kawę z Williamem, ale to na niedzielne popołudnie. Miałam czas, żeby pomęczyć się w kuchni nad domowym, dobrym obiadem. Usmażyłam na patelni pociętą pierś z kurczaka i dodałam przyprawy gyros. Zrobiłam puree z ziemniaków, bo nie przepadałam za zwykłymi, ugotowanymi. Zrobiłam sos pieczeniowy z paczki i otworzyłam surówkę, którą ostatnio kupiłam. Obiadek gotowy!
Następnego dnia leżałam w łóżku do południa. Z nogą było już o niebo lepiej, moim zdaniem. O 15 ma po mnie przyjechać Will, więc wstałam dopiero o 12. Udałam się do łazienki na dłuższy czas i po lekkim posiłku przeglądałam portale plotkarskie. Pełno głupich plotek o One Direction i gwiazdach Disneya… Co mnie obchodzi, że jakiś chłopak poszedł do restauracji z koleżanką (mianowaną również na przyszłą żonę) i nie zostawił napiwku? Bez przesady…
„Bruno Mars nie traci czasu!” zobaczyłam nagłówek gdy przewijałam stronę. Toczyłam wewnętrzną walkę… kliknąć czy nie? Ciekawość wzięła górę.
„Dwudziestosiedmioletni artysta, nie próżnuje. Uroczy Hawajczyk wie jak zainteresować sobą kobiety. Autor hitu Locked Out Of Heaven na czwartkowej imprezie w klubie Rokbar w Los Angeles kręcił się koło kilku kobiet. Niezdecydowany? Piosenkarz spędzał czas z ukochaną Jessicą Caban, ale w międzyczasie flirtował z kobietami, przed klubem i kokietował barmankę. Co na to Pani Caban?”
W takim razie mogę się spokojnie dopisać do tej zaszczytnej listy.

Równo o 3, podjechał po mnie William.
- Dobrze cię widzieć! – rzekłam na przywitanie.
- Ciebie również, widzę, że z nogą lepiej. – wskazał na owiniętą kostkę.
- Już jest w porządku. Świetnie wyglądasz. – musiałam go pochwalić. Już drugi raz go widzę a on taki idealny. Wyprasowana koszulka, spodnie również, włosy, których prawie nie miał błyszczały się niemiłosiernie, nawilżona cera… Aż mi było przy nim wstyd.
- Dzięki, słodka. – objął mnie przyjaźnie. – Pójdziemy może na zakupy, co? W piątek idę na mecz baseballa a wiesz, że tam pełno ciach się kręci, muszę jakoś wyglądać. – na jego słowa uśmiechnęłam się szeroko. Teraz widać, że nie gustuje w kobietach. Coś czuję, że koleżanka nie będzie mi potrzebna, bo dogadam się właśnie z nim.
- To lećmy!
Po całym dniu śmiania do rozpuku i łażenia po sklepach z jedną torbą wracałam do domu razem z Williamem.
- Pójdziesz ze mną na ten mecz? Biorę jeszcze Morgan, świetna dziewczyna, na pewno się dogadacie. – mówił stojąc przed moimi drzwiami. W piątek gdy się poznaliśmy, sprawiał wrażenie takiego dobrze poukładanego, zachowawczego chłopaka a okazało się, że to tylko pozory. Jest poważny, kiedy trzeba. W pracy jest profesjonalistą, ale gdy się otworzy przed drugą osobą, widać nawet z daleka, jaki z niego świrus.
- Jasne, z chęcią.
W tym Los Angeles to strasznie towarzyska się zrobiłam. Ale to chyba dobrze. Nie będę marnować czasu młodości, bo on szybko przemija.
- Będziemy w kontakcie, pa! – cmoknął mnie w polik i odszedł wesoło machając. Mieliśmy chwilę spowiedzi, gdy przy kawie, opowiedziałam mu szczerze o Panu Hernandezie. Jego reakcja na imię Bruno Mars była zaskakująca, bo zaczął krzyczeć jak nastoletnia fanka. Nie dziwił się, że nie mogłam się oprzeć temu uroczemu mężczyźnie.
Zasnęłam z myślą, że przyciągnęłam do siebie kolejną świetną osobę.

Przez cały tydzień czekałam na mecz Pittsburgh Pirates – LA Dodgers. Nie miałam pojęcia o baseballu, ale miałam nadzieję na świetnie spędzony czas z Willem i nieznaną mi jeszcze Morgan.
Podjechali do mnie o 15. Z pracy wyszłam o 14, więc miałam godzinkę by się ogarnąć. Szybki prysznic, przebranie się w jakiś zwykły t-shirt i jeansy, do tego wygodne trampki i czapka z daszkiem i gotowa! Spóźniony o 5 minut chłopak zadzwonił bym już zeszła na dół.
- Cześć! Morgan jestem, Will duuużo o tobie mówił. – powiedziała wesoło ładna, niebieskooka blondynka. Była w moim wzroście, szczupła, ale zaokrąglona tam gdzie trzeba. Oczy jej się ciągle śmiały, co było strasznie pozytywnie nastrajające.
- Cassie. – odpowiedziałam wyciągając w jej stronę dłoń, którą chwyciła i potrząsnęła.
- Wiem, wiem…
Dojechaliśmy gadając o bzdurach. Z każdą minutą czułam się coraz lepiej, znalazłam chyba w końcu osoby, z którymi mogę pogadać, pochodzić po sklepach, wypić kawkę i miło spędzić czas bez spięć i niepewności. Byłam sobą i nie musiałam się w gestach czy sowach ograniczać. Bo z Brunem to różnie bywało… Nikt nie jest idealny, prawda?
- Mamy najlepsze możliwe miejsca! Przy domowej bazie! – wrzeszczał podekscytowany, wysiadając w podskokach z samochodu. - Ale się naoglądamy tych krągłych tyłeczków, dziewczyny…
Razem z Morgan się tylko zaśmiałyśmy i powędrowałyśmy za nim.
- W ogóle się nie znam na tej grze, musicie mi wytłumaczyć, co nieco… - uprzedziłam.
- Will też się nie zna, przychodzi tylko powzdychać do facetów. – oznajmiła blondynka.
- A komu kibicujemy?
- LA Dodgers, tam są lepsze ciacha! – wyjaśnił.
- Nie mam więcej pytań. – zaśmiałam się i po zakupieniu piwa do siebie i Morgan poszliśmy na miejsca gdzie czekał już Will.
Mężczyzna nie był w stanie mi wyjaśnić podstawowych reguł tej gry, więc zrobiła to blondynka, która była w tym całkiem niezła. Jako dziecko chodziła na mecze z ojcem, więc wiedziała, co w trawie piszczy.
- Eh, nadal nie kumam tej gry. – westchnęłam. – Ale oglądanie jak ciasteczka biegają i wypinają tyłeczki w naszą stronę, nie jest takie złe. – powiedziałam i przybiłam z Willem high fivem, na co Morgan się załamała.
Popołudnie spędzone w tym towarzystwie to był strzał w dziesiątkę.
- Włącz radio. – klepnęłam chłopaka w ramię, siedząc już w samochodzie. Zrobił jak poleciłam.
- Kocham tą piosenkę! – powiedzieliśmy wszyscy na raz. Wybuchnęliśmy śmiechem i zaczęliśmy się wydzierać razem z Pink i Natem Ruessem.

Tylko daj mi powód,
Wystarczy jakiś malutki
Tylko sekundę, nie jesteśmy złamani
Tylko pochyleni i możemy uczyć się kochać jeszcze raz.
Och, to jest w gwiazdach,
Jest to zapisane w bliznach naszych serc
Nie jesteśmy złamani
Tylko pochyleni i możemy uczyć się kochać jeszcze raz.

Podjechaliśmy pod mój budynek.
- Chodźcie, posiedzimy jeszcze. – zaproponowałam.
- Jestem za.
- Ja też.
Weszliśmy na górę, gdzie od razu towarzystwo się rozsiadło na kanapie.
- Wino? – zapytałam spoglądając na nich. Iskierki zapaliły się w oczach, więc od razu skierowałam się do łóżka.
- Co ty masz spiżarnię pod swoim łożem? – spytała Morgan, obserwując, co poczyniam.
- Nie, to tylko prezent, który teraz się nam przyda. – wyciągnęłam pudło i położyłam na łóżku. Wyciągnęłam z niego koszulkę, przepustki i w końcu dostałam się do wina, wyjęłam dwie butelki i podałam Williamowi, który teraz oglądał koszulkę.
- Sam ci to wysłał? – dopytał Will. Chyba nie mówiłam mu o tym prezencie.
- Tak, jego kolega robił za kuriera. Chcecie iść na koncert 28 lipca? Przepustki VIP a w gratisie dorzucam tą koszulkę, z ostatniej kolekcji Top Secret. – mówiłam czując się jak przekupka.
- Czemu nie pójdziesz? – spytała Morgan ignorując mój wywód.
- W ten sam dzień gra Macklemore, idę z Maxem. – wyjaśniłam.
- Ale nie tylko o to chodzi, prawda? – zauważyła.
- Nie. Otwierajcie to wino to pogadamy.
Usiedliśmy sobie wygodnie na kanapie. W skrócie z pomocą Willa, który poznał tą historię w niedzielę opowiedziałam blondynce, co się działo. Po wypiciu jednej butelki mieliśmy już lepsze humory.
- Dupek z niego, co? – mówiłam lekko pijana.
- No… - westchnął chłopak.
- Ale jaki seksowny. – dodała dziewczyna.
- Pieprzony Seksowny Smok. – rzekłam, na co oni wybuchnęli śmiechem.
- Bym powiedziała bardziej, że małpka. – wystękała Morgan w przerwie między jedną a drugą salwą śmiechu.
- Ale macie słabe główki. – wytknęłam.
- Ty nie lepsza! – odpowiedzieli zgodnie.
- Cieszę się, że was mam. – przyznałam się.
- Ohhh, czas przytulania! – powiedzieli i przygnietli mnie swoimi ciężarami.
Z nieba mi spadli! Moje prywatne anioły!

W sobotę znów z rana pojechałam na siłownię. Tym razem dołączyła do mnie Morgan.
- Główka boli po wczoraj? – spytałam widząc ją przed budynkiem, w nienajlepszej formie.
- A gdzie tam… Dostałam opieprz wczoraj od Grega, bo nie odpisywałam.
- Greg?
- Mój chłopak, ale chyba już niedługo. Strasznie natarczywy. – powiedziała obojętnie.
-A długo jesteście razem?
- Z 4 miesiące. – zaśmiałam się słysząc jej odpowiedź. – Co? – spytała widząc moją reakcję.
- Nic takiego.
Polubiłam jej podejście do mężczyzn. Też tak chcę.
Poszłyśmy do szatni się przebrać, po czym zajęłyśmy miejsca na rowerkach przy parkiecie, na którym zaraz miały odbyć się jakieś zajęcia.
- Co dziś o tej godzinie tu robią? – spytałam. Ostatnio byłam popołudniu.
- Salsa czy coś takiego. Jakieś w parach. – powiedziała obojętnie. Jej wzrok utkwił w mężczyźnie, który stał przy lustrach. – Popatrz tylko, jaki kąsek. – wskazała dyskretnie głową. 180 cm, czarne, krótkie i lekko pokręcone włosy, brązowe oczy i miły uśmiech. Podsumowując – to co tygryski lubią najbardziej. Wszystko na miejscu. Z twarzy Morgan można było wyczytać, że nie da mu przejść koło siebie obojętnie.
- To może dołączymy na te zajęcia, co? – zaproponowałam mierząc faceta z góry na dół.
- Mówisz? – nie odrywała od niego wzroku. - Chodź. – chwyciła mnie za rękę i zeszłyśmy z rowerów.
- Tyko żartowałam. – powiedziałam w biegu, nie mając czasu na reakcję.
Podeszłyśmy do tego przystojniaka, jeszcze nie zaczął zajęć. Kucał przy odtwarzaczu, wkładając do niego jakąś płytę.
- Przepraszam Pana… - zaczęła słodko Morgan, robiąc słodkie oczy i bawiąc się kosmykiem włosów. – Mogłybyśmy dołączyć do Pana grupy na zajęcia?
Chłopak wstał i spojrzał na nas z uśmiechem.
- Mówcie mi Cuba. – rzekł na wstępie.
- Morgan, a to Cassie. To jak?
- Jasne, ale jeśli znajdziecie sobie partnerów. No chyba, że chcecie tańczyć razem, nic mi do tego. – mówił z szerokim uśmiechem.
- Damy radę razem. – odpowiedziała Morgan.
- To ustawcie się! Zaczynamy! – krzyknął do reszty.
Stanęłyśmy w drugim rzędzie na środku. Wokół były same pary.
- Będziesz facetem czy babką? – spytałam.
- A to jakaś różnica? –zapytała zdezorientowana. – Biorę faceta, pewnie mniej musi tańczyć. – dokończyła.
Nie wiem, czemu się zgodziłam na tą lekcję z blondynką. Ona nie umiała ani trochę tańczyć!
- Morgan jesteś straszna! Czy ty słyszysz w ogóle rytm? – zdenerwowałam się.
- Ej, dziewczyny co to za kłótnie? – podszedł Cuba.
- Bo ona mi ciągle depcze po stopach! Nie umie tańczyć nic a nic. – poskarżyłam się.
- Czuję się jak w szkole. – mruknęła rozbawiona dziewczyna. – Oj, myślałam, że facet w tańcu nie musi aż tak dużo tańczyć. Jedyne co umiem to się bujać na boki. – przyznała się.
- Cuba, ona nawet nie umie się ruszać do rytmu. – powiedziałam zrezygnowana. Mężczyzna tylko stał i się patrzał to na jedną, to na drugą. Zupełnie jakby ogladał mecz tenisa stołowego.
- To może Cassie, będziesz dziś ze mną tańczyć, posłużysz mi jako asystentka. A z tobą Morgan mogę się spotkać na dodatkowych lekcjach. – na te słowa blondynka uśmiechnęła się szeroko.
- Umowa stoi. Idę pobiegać na bieżni a wy tu sobie dreptajcie.
Mężczyzna stanął naprzeciw. Położył jedną dłoń na moim biodrze a drugą chwycił moją i uniósł w powietrzu.
- 1, 2, 3… - liczył gdy wykonywaliśmy krok podstawowy. – Dobrze, ale bioderka bardziej niech pracują. – mówił, gdy tańczyliśmy. Ułożył ręce na moich biodrach i zaczął jeszcze bardziej nimi wywijać. – Lepiej. A teraz uwaga, wszyscy! Obrót! Bierzemy partnerkę, przyciągamy do siebie, po czym robimy krok w tył a partnerka obraca się wokół własnej osi, o tak jak Cassie. – uśmiechnęłam się szeroko słysząc pochwałę. – Dalej! Ćwiczymy!
Cuba musiał zwracać uwagę na resztę osób uczestniczących w zajęciach, więc zostawił mnie na chwilę, poinstruował tych, którym nie wychodziło i wrócił do mnie.
Pokazywał jeszcze kilka bardziej skomplikowanych przejść, obrotów, ale nie były na tyle trudne bym ich w chwilę nie załapała. Zawsze lubiłam tańczyć. Jak byłam młodsza to chodziłam na zajęcia, ale szybko mi się znudziło, zresztą zawsze byłam leniwa, więc szybko się zniechęcałam.
Po skończonych zajęciach podeszła do mnie Morgan.
- Żałują trochę, że nie umiem się ruszać jak ty, ale prywatne lekcje mnie i tak bardziej przekonują. – zaśmiała się.
- Myślisz, że podołasz wyzwaniu? Straszny z niego profesjonalista. Ani razu mi na tyłek nie spojrzał. No chyba, że gej… – oznajmiłam ze śmiechem.
- Spróbować można, co? No spójrz na niego… Warto. – spojrzała na niego wzdychając. Również spojrzałam w tą stronę. – Najwyżej powiemy Willowi, że mamy dla niego niezły kąsek.  Idę się zapisać na te lekcje. Może nad formą też poćwiczymy. – zamrugała brwiami. Ach te brudne myśli…

Skoczyłyśmy później po kawę do Starbucksa i korzystając ze świetnej pogody, usiadłyśmy w parku na ławce. Komórka zaczęła mi wibrować zwiastując wiadomość tekstową.
Wiadomość od Ryan:
„Cześć Młoda! Pisz mi co u ciebie! Tęskno mi.. Chłopacy ciągle zajęci a ja sam nie mam co robić… xoxo Twój Sexy Ryan”
Spojrzałam na Morgan, też pisała z kimś przez telefon. Korzystając z wolnej chwili odpisałam mu:
„Przypominasz sobie o mnie tylko kiedy jesteś sam? Niedobry ty! U mnie dobrze… Praca utrzymana, chodzę na siłownię, poznałam nowych ludzi i wcale za tobą nie tęsknie… Wiesz, że kłamię… xoxo Kasia”
- Z kim tak piszesz? – spytała blondynka.
- Z Ryan’em.
- Ten od Marsa?
- Tak.
- A fajny jest?
- Pewnie, ze fajny. Ale na razie nie masz szans, kręcił z jakąś latynoską. – ostrzegłam.
- Dziewczyna jak okres, przejściowa. - wymamrotała.
- Ty to jesteś ciepła na tych facetów. – skarciłam ją.
- No co… Młoda jestem. Mama mówiła, że mam korzystać. – zaśmiała się podnosząc ręce do góry.
- Mi też tak mówiła, ale nie latam za każdym.
- No tak… Tylko jeden ci w głowie. Ten z innej planety. – zrobiła rozmarzoną minę, nabijając się ze mnie.
- A spadaj. – dźgnęłam ją łokciem i poczułam wibracje,
- Pozdrów go od filigranowej blondyneczki. – puściła oczko w moją stronę.
Otworzyłam wiadomość od Keomaki:
„Ależ skąd, myślę o tobie dzień i noc… Widzisz! Ja to jednak mam dar! Nie mogę się doczekać jak przyjedziemy pod koniec lipca na te dwa koncerty! Pójdziemy razem powyciskać na siłowni! Uważaj na siebie mała. I widzimy się na koncercie już wkrótce! Szybko minie ;)”
Taaak… Ja i Ryan na siłowni.
„Nie idę z tobą na siłownię, bo tylko będziesz się gapił na tyłki dziewczyn. Apropo masz pozdrowienia od takiej jednej blondyneczki, ale nie przejmuj się nią. Niestety nie mogę przyjść na koncert, ale jak będziesz miał chwilę wolnego to możemy się umówić na lunch.”
- Pozdrowiłaś?
- Jasne.
Odpowiedź przyszła po minucie:
„Jak to nie przyjdziesz? Bruno liczy na rozmowę z tobą, proszę przyjdź… Zresztą przyjdź dla mnie i dla hooliganów. Proszę!”
- Nie odpowiedział nic na wzmiankę o tobie, tak mi przykro. – zgrywałam się.
- Debil jakiś.- skwitowała ze śmiechem.
Odpisałam mu:
„Mam już inne plany, przepraszam…”
Nie lubiłam kłamać…
Ryan napisał:
„Ważniejsza sprawa ode mnie? Jak możesz, Cassie.”
Odpisałam zgodnie z prawdą:
„Sory, Macklemore jest w mieście i Max mnie zaprosił.”
Ryan:
„A z tym Maxem to coś się kroi? Bo Bruno mówi, że to podejrzany typ.”
Słucham? Bruno mówi? Co oni razem piszą te sms’y?
„Bruno niech się nie wtrąca w moje życie, tak jak ja w jego. Niech się zajmie tym czym powinien. Swoją drogą to Max jest uprzejmym mężczyzną, z którym miło spędzam czas. Koniec rozmowy. Pa.”
- Yh.. faceci… - wycharczałam.
- Tak, wiem… nie musisz mi mówić. Lody? – przyznała mi rację i wskazała na budkę.
- Jasne.
Kupiłyśmy po 3 gałki z bitą śmietaną i polewą. Ponownie usiadłyśmy na ławkę gawędząc o mało ważnych rzeczach. Zaczął mi dzwonić telefon. Na wyświetlaczu widniało imię Jane. Jest sobota, co ona może chcieć?
- Tak? – odebrałam niepewnie.
- Cześć Cassie, przepraszam, że dzwonię w sobotę, ale mam dla Ciebie propozycję. Zbieramy grupę pracowników na szkolenie do Nowego Jorku, jesteś za? Przyszły weekend, lot i hotel będzie opłacony. – wyjaśniła szybko.
- Jasne, z chęcią. – odpowiedziałam bez namysłu.
- W takim razie wpisuję cię na listę. Cieszę się niezmiernie. Trzymaj się, a ja dzwonię dalej.
- Dzięki, pa.
Nowy Jork! Wow! Z szeroko otwartymi ustami patrzałam przed siebie nie mogąc uwierzyć, że tam lecę.
- Co jest? Mars zdzwonił? – dokuczała mi koleżanka.
- Nie. Wyobraź sobie, że jadę na weekend do Nowego Jorku. Co prawda na szkolenie, ale mimo wszystko! – wytknęłam w jej stronę język.
- No co ty… Od 20 lat żyję w tym państwie i nigdy nie byłam w NY. Weź mnie do walizki! – zaczęła prosić.
- Nie ma mowy, trzeba było być miłą dla mnie.
- I tak cię nie lubię. – założyła ręcę na piersi i odwróciła głowę w drugą stronę. – Idziemy na te zakupy? – powiedziała po kilkunastu sekundach. Zaśmiałam się tylko na nagłą zmianę jej nastroju. – No co! Musisz jakoś tam się prezentować!
Poszłyśmy na krótką podróż po sklepach, która znajdowały się niedaleko. Nie miałam w planach nic konkretnego do kupienia, ale Morgan namówiła mnie na kolejne dwie sukienki. Co mi tam… Tanie były to, czemu nie.
Zmęczona wróciłam do domu. Czekało mnie, jak co sobotę robienie normalnego obiadu i porządne sprzątanie.
Wieczorem oglądnęłam serial i zalogowałam się na facebooka. Zupełnie zapomniałam, że miałam kogoś takiego jak Ed w znajomych. Zorientowałam się dopiero wtedy, gdy napisał do mnie krótką, ale treściwą wiadomość.
Ed: Przepraszam.
Nie odpisałam.