W piątek, po
zakończeniu tygodnia próbnego, który minął o godzinie 16, byłam na oficjalnej
rozmowie u Jane. Zaproponowała mi umowę na czas nieokreślony, na co od razu
przystałam. Piątek wieczór - jest co oblewać, tylko nie ma z kim… Wychodząc z
pracy wystukałam szybko wiadomość do Maxa, czy nie chciałby gdzieś wyskoczyć.
Powiedział, że jest umówiony z kumplami w jednym z klubów i zaproponował bym z
nim wyskoczyła. A co mi szkodzi, zgodziłam się. Napisał, że będzie po mnie o
dwudziestej drugiej. Miałam jeszcze sporo czasu, więc poszłam do sklepu.
Przechodziłam jeszcze obok butiku gdzie na wystawie zauważyłam fajną sukienkę.
Wiem, że ja i sukienki to dwa różne światy, ale chyba warto czasami spróbować
czegoś nowego, prawda?
Oglądając
się w przebieralni w lustrze zauważyłam, że nie jestem już taka blada. Dwa
tygodnie w tym słonecznym mieście i już widać efekty. Nie byłam opalona, co to
to nie, u mnie to jest niemożliwe. Moja skóra po prostu nabrała ciepłej barwy. Sukienka
z falbankami przy udach, kończąca się przed kolanami, w kolorze neonowego różu,
świetnie wyglądała na mojej bladej skórze. Spojrzałam na metkę gdzie widniała
promocyjna cena. Nie myśląc, poszłam od razu do kasy, gdzie bez wahania zapłaciłam
i wyszłam. Nie chciało mi się dziś nic podgrzewać, więc zamówiłam na wynos w
knajpce obok lasagne. Ale jestem leniwa…
Jedząc obiad
w domu, leżałam na kanapie i słuchałam muzyki puszczonej z komputera. Z play
listy usunęłam chwilowo kawałki Pana B. Muszę od niego odpocząć. W pewnej
chwili usłyszałam dźwięk wiadomości na facebooku. To Maja. Nie chciało mi się
opisywać wszystkiego dokładnie ze szczegółami, więc w telegraficznym skrócie
wyjaśniłam jej, co się działo. Padło kilka wyzwisk, uśmiechałam się widząc te
niemiłe słowa skierowane do osoby Hawajczyka. Sama wymyśliłam kilka na poczekaniu,
co rozbawiło mnie do łez. Ahh… zaczęłyśmy jak za starych dobrych czasów wysyłać
sobie zdjęcia przystojnych mężczyzn, którzy akurat nasuwali nam się na myśli.
Trochę się rozmarzyłam…
Nawet nie
zorientowałam się, kiedy minęła 20. Odwiedziłam łazienkę i zaczęłam odprawiać
swój rytuał. Muzyka – jest, kosmetyki – są, więc przygotowania czas zacząć. Chciałam
się wystroić jak nigdy, czując niewiadomą potrzebę. Przecież Max na mnie w
żaden mocny sposób nie oddziaływał. Nie tak jak… Bruno. W sumie to nikt
wcześniej na mnie tak nie działał. Nie chcę porównywać wszystkich do niego, nie
o to tu chodzi, po prostu od razu nasuwają mi się takie myśli i nie mogę przez to
patrzeć obiektywnie na innych.
Wcisnęłam
się w nową sukienkę i delikatnie pomalowałam. Max napisał mi, że idziemy do
typowego klubu. Sukienka dziś zakupiona idealnie się nadawała. Nie robiłam
mocnego makijażu oczu, namalowałam tylko cienką kreskę na górnej powiece. Włosy
spięłam w wysoką kitkę i byłam gotowa.
5 minut
przed czasem zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zauważyłam Maxa, który
wyglądał naprawdę przystojnie. Biała koszula kontrastowała ze złocistą
opalenizną. Miał dobrze dobrane jeansy, co się u facetów chwaliło.
- Cześć!
Wezmę torebkę i możemy jechać. – powiedziałam, gdy mnie mierzył wzrokiem.
- Jasne. –
odpowiedział i gdy wróciłam dodał. – Pięknie wyglądasz.
- Dzięki. –
na mojej twarzy można było dostrzec delikatny rumieniec.
Gawędząc
udaliśmy się do jego samochodu. Nie znam się na markach, ale ten znaczek
rozpoznałam, było to BMW. Mając brata z obsesją na punkcie BMW ciężko byłoby
nie rozpoznać.
- Poznasz
moich kolegów z drużyny.
- Z drużyny?
Nie wiedziałam, że grasz gdzieś w kosza. Myślałam, że to tylko tak sobie
pogrywasz.
- To nic
wielkiego. Nie gramy zawodowo. Przyjdą z dziewczynami, mam nadzieję, że się z
nimi dogadasz.
- Ja też… -
nie powiem, fajnie by było zdobyć tu jakąś koleżankę z którą mogłabym szczerze
pogadać. Myślałam, że z Urbaną się zaprzyjaźnię, ale ona ma teraz dużo na
głowie. Rozstanie z Philipem pewnie przysparza jej nowych problemów. Chyba
żadna kobieta nie lubi być zdradzana i porzucona z dwójką małych dzieci przez
faceta jej życia. A może powinnam skontaktować się z nią i spytać czy nie pomóc
jej? Raczej nie, nie znamy się tak dobrze, może odebrać to jako wtrącanie się.
Nawet nie zorientowałam się kiedy dojechaliśmy na miejsce.
- Dziś
raczej nie potańczymy. – uprzedziłam.
- Nawet mi
to na rękę, jestem okropnym tancerzem. Podeptałbym ci tylko stopy.
- Ach, a
miałam nadzieję na jakąś gorący pokaz w twoim wykonaniu. – powiedziałam
zadziornie.
Zawsze
marzył mi się taniec do jakiś latynoskich rytmów. Salsa z fajnym facetem to
moje marzenie. Ale jak tu znaleźć przystojnego faceta, który umie tańczyć? I
tak nie mam szans na razie z tą moją nieszczęsną nogą.
- Chodźmy do
baru. – zaproponował prowadząc. Zamówiłam sobie piwo z sokiem i skierowaliśmy
się w stronę jego paczki. W loży siedziało koło 15 osób, większość mężczyzn,
były tu trzy dziewczyny, które wyglądały na całkiem miłe. Zapoznał mnie z
kolegami, którzy od razu snuli domysły co między nami jest. Nie zapamiętałam
ich imion, nie byłam w stanie. Zapamiętałam tylko jak nazywają się dziewczyny,
bo to z nimi spędziłam większość wieczoru. Milly, Vanessa i Sarah trzymały się
razem, znały się od dawna i było to doskonale widać. Siedziałam raczej cicho w
ich towarzystwie. Brakuje mi tu mojej Mai lub dziewczyn ze szkoły średniej…
- Jak tam? –
spytał podchmielony Max. Był lekko podpity, widać było po roziskrzonych oczach.
- Dobrze. –
uśmiechnęłam się widząc go w dobrym humorze. Dziewczyny poszły przypudrować się
do łazienki i zostałam sama z nim przy stole. Nie miałam ani trochę nastroju
imprezowego, nie wiem czemu sama wyszłam z taką propozycją. Przecież doskonale
zdaje sobie sprawę, że w mojej głowie jest jedna osoba. I niczym nie oderwę od
niej myśli…
- Wygrałem
dwa bilety na Justina Macklemore’a w radiu. Chcesz iść? – powiedział ni z
gruchy ni pietruchy.
- Macklemore?
Kiedy? – niemal wykrzyczałam z ekscytacji.
- 28 lipca.
Żarówka
zapaliła mi się nad głową jak postaciom z kreskówek. Tego samego dnia jest
koncert Marsa. Mam na niego wejściówki. Mimo, że z chęcią bym posłuchała go na
żywo to teraz omijałam nawet plakat z jego podobizną.
- To jak,
będziesz? – upewnił się widząc, że rozmyślam jego propozycję.
- Z chęcią.
W sobotę
wstałam koło dziewiątej i od razu pojechałam na siłownię, do której zabrał mnie
raz Ryan. Postanowiłam o siebie zadbać. Nie chciałam schudnąć nie daj boże,
chciałam po prostu lepiej się poczuć po ostrym wysiłku fizycznym.
Ze względu
na moją chorą nogę, dziś ćwiczyłam ręce i porozmawiałam z miłą trenerką, która
po uzyskaniu odpowiedzi, nad czym chciałabym popracować, doradziła mi kilka
ćwiczeń. Postawiłam na nogi i brzuch.
Gdy wróciłam
do domu, wzięłam się za porządne i dokładne sprzątanie! Raz w tygodniu trzeba ogarnąć
mieszkanie, tym bardziej, że mieszkam tam sama. Z muzyką w tle, po wypucowaniu
łazienki, salonu i kuchni, zmachana padłam na łóżko. Czas zobaczyć, co nowego w
świecie. Standardowo zalogowałam się tu i ówdzie. Ryan wstawił jakieś zdjęcia z
lotniska i siłowni, czyli nic nowego. Napisał mi też kilka zapytań co u mnie.
Odpisałam mu i jak zwykle czekała mnie rozmowa z Mają, bo obie miałyśmy chwilę
wolnego. W międzyczasie umówiłam się na kawę z Williamem, ale to na niedzielne
popołudnie. Miałam czas, żeby pomęczyć się w kuchni nad domowym, dobrym
obiadem. Usmażyłam na patelni pociętą pierś z kurczaka i dodałam przyprawy
gyros. Zrobiłam puree z ziemniaków, bo nie przepadałam za zwykłymi,
ugotowanymi. Zrobiłam sos pieczeniowy z paczki i otworzyłam surówkę, którą
ostatnio kupiłam. Obiadek gotowy!
Następnego
dnia leżałam w łóżku do południa. Z nogą było już o niebo lepiej, moim zdaniem.
O 15 ma po mnie przyjechać Will, więc wstałam dopiero o 12. Udałam się do
łazienki na dłuższy czas i po lekkim posiłku przeglądałam portale plotkarskie.
Pełno głupich plotek o One Direction i gwiazdach Disneya… Co mnie obchodzi, że
jakiś chłopak poszedł do restauracji z koleżanką (mianowaną również na przyszłą
żonę) i nie zostawił napiwku? Bez przesady…
„Bruno Mars
nie traci czasu!” zobaczyłam nagłówek gdy przewijałam stronę. Toczyłam
wewnętrzną walkę… kliknąć czy nie? Ciekawość wzięła górę.
„Dwudziestosiedmioletni artysta, nie próżnuje. Uroczy
Hawajczyk wie jak zainteresować sobą kobiety. Autor hitu Locked Out Of Heaven
na czwartkowej imprezie w klubie Rokbar w Los Angeles kręcił się koło kilku
kobiet. Niezdecydowany? Piosenkarz spędzał czas z ukochaną Jessicą Caban, ale w
międzyczasie flirtował z kobietami, przed klubem i kokietował barmankę. Co na
to Pani Caban?”
W takim razie
mogę się spokojnie dopisać do tej zaszczytnej listy.
Równo o 3,
podjechał po mnie William.
- Dobrze cię
widzieć! – rzekłam na przywitanie.
- Ciebie
również, widzę, że z nogą lepiej. – wskazał na owiniętą kostkę.
- Już jest w
porządku. Świetnie wyglądasz. – musiałam go pochwalić. Już drugi raz go widzę a
on taki idealny. Wyprasowana koszulka, spodnie również, włosy, których prawie
nie miał błyszczały się niemiłosiernie, nawilżona cera… Aż mi było przy nim
wstyd.
- Dzięki,
słodka. – objął mnie przyjaźnie. – Pójdziemy może na zakupy, co? W piątek idę
na mecz baseballa a wiesz, że tam pełno ciach się kręci, muszę jakoś wyglądać.
– na jego słowa uśmiechnęłam się szeroko. Teraz widać, że nie gustuje w
kobietach. Coś czuję, że koleżanka nie będzie mi potrzebna, bo dogadam się
właśnie z nim.
- To lećmy!
Po całym
dniu śmiania do rozpuku i łażenia po sklepach z jedną torbą wracałam do domu
razem z Williamem.
- Pójdziesz
ze mną na ten mecz? Biorę jeszcze Morgan, świetna dziewczyna, na pewno się dogadacie.
– mówił stojąc przed moimi drzwiami. W piątek gdy się poznaliśmy, sprawiał
wrażenie takiego dobrze poukładanego, zachowawczego chłopaka a okazało się, że
to tylko pozory. Jest poważny, kiedy trzeba. W pracy jest profesjonalistą, ale
gdy się otworzy przed drugą osobą, widać nawet z daleka, jaki z niego świrus.
- Jasne, z
chęcią.
W tym Los
Angeles to strasznie towarzyska się zrobiłam. Ale to chyba dobrze. Nie będę
marnować czasu młodości, bo on szybko przemija.
- Będziemy w
kontakcie, pa! – cmoknął mnie w polik i odszedł wesoło machając. Mieliśmy
chwilę spowiedzi, gdy przy kawie, opowiedziałam mu szczerze o Panu Hernandezie.
Jego reakcja na imię Bruno Mars była zaskakująca, bo zaczął krzyczeć jak
nastoletnia fanka. Nie dziwił się, że nie mogłam się oprzeć temu uroczemu
mężczyźnie.
Zasnęłam z
myślą, że przyciągnęłam do siebie kolejną świetną osobę.
Przez cały
tydzień czekałam na mecz Pittsburgh Pirates – LA Dodgers. Nie miałam pojęcia o
baseballu, ale miałam nadzieję na świetnie spędzony czas z Willem i nieznaną mi
jeszcze Morgan.
Podjechali
do mnie o 15. Z pracy wyszłam o 14, więc miałam godzinkę by się ogarnąć. Szybki
prysznic, przebranie się w jakiś zwykły t-shirt i jeansy, do tego wygodne
trampki i czapka z daszkiem i gotowa! Spóźniony o 5 minut chłopak zadzwonił bym
już zeszła na dół.
- Cześć!
Morgan jestem, Will duuużo o tobie mówił. – powiedziała wesoło ładna,
niebieskooka blondynka. Była w moim wzroście, szczupła, ale zaokrąglona tam
gdzie trzeba. Oczy jej się ciągle śmiały, co było strasznie pozytywnie
nastrajające.
- Cassie. –
odpowiedziałam wyciągając w jej stronę dłoń, którą chwyciła i potrząsnęła.
- Wiem,
wiem…
Dojechaliśmy
gadając o bzdurach. Z każdą minutą czułam się coraz lepiej, znalazłam chyba w
końcu osoby, z którymi mogę pogadać, pochodzić po sklepach, wypić kawkę i miło
spędzić czas bez spięć i niepewności. Byłam sobą i nie musiałam się w gestach
czy sowach ograniczać. Bo z Brunem to różnie bywało… Nikt nie jest idealny,
prawda?
- Mamy
najlepsze możliwe miejsca! Przy domowej bazie! – wrzeszczał podekscytowany,
wysiadając w podskokach z samochodu. - Ale się naoglądamy tych krągłych
tyłeczków, dziewczyny…
Razem z
Morgan się tylko zaśmiałyśmy i powędrowałyśmy za nim.
- W ogóle
się nie znam na tej grze, musicie mi wytłumaczyć, co nieco… - uprzedziłam.
- Will też
się nie zna, przychodzi tylko powzdychać do facetów. – oznajmiła blondynka.
- A komu
kibicujemy?
- LA
Dodgers, tam są lepsze ciacha! – wyjaśnił.
- Nie mam
więcej pytań. – zaśmiałam się i po zakupieniu piwa do siebie i Morgan poszliśmy
na miejsca gdzie czekał już Will.
Mężczyzna
nie był w stanie mi wyjaśnić podstawowych reguł tej gry, więc zrobiła to
blondynka, która była w tym całkiem niezła. Jako dziecko chodziła na mecze z
ojcem, więc wiedziała, co w trawie piszczy.
- Eh, nadal
nie kumam tej gry. – westchnęłam. – Ale oglądanie jak ciasteczka biegają i
wypinają tyłeczki w naszą stronę, nie jest takie złe. – powiedziałam i
przybiłam z Willem high fivem, na co Morgan się załamała.
Popołudnie
spędzone w tym towarzystwie to był strzał w dziesiątkę.
- Włącz
radio. – klepnęłam chłopaka w ramię, siedząc już w samochodzie. Zrobił jak
poleciłam.
- Kocham tą
piosenkę! – powiedzieliśmy wszyscy na raz. Wybuchnęliśmy śmiechem i zaczęliśmy
się wydzierać razem z Pink i Natem Ruessem.
Tylko daj mi
powód,
Wystarczy jakiś malutki
Tylko sekundę, nie jesteśmy złamani
Tylko pochyleni i możemy uczyć się kochać jeszcze raz.
Och, to jest w gwiazdach,
Jest to zapisane w bliznach naszych serc
Nie jesteśmy złamani
Tylko pochyleni i możemy uczyć się kochać jeszcze raz.
Wystarczy jakiś malutki
Tylko sekundę, nie jesteśmy złamani
Tylko pochyleni i możemy uczyć się kochać jeszcze raz.
Och, to jest w gwiazdach,
Jest to zapisane w bliznach naszych serc
Nie jesteśmy złamani
Tylko pochyleni i możemy uczyć się kochać jeszcze raz.
Podjechaliśmy
pod mój budynek.
- Chodźcie,
posiedzimy jeszcze. – zaproponowałam.
- Jestem za.
- Ja też.
Weszliśmy na
górę, gdzie od razu towarzystwo się rozsiadło na kanapie.
- Wino? –
zapytałam spoglądając na nich. Iskierki zapaliły się w oczach, więc od razu
skierowałam się do łóżka.
- Co ty masz
spiżarnię pod swoim łożem? – spytała Morgan, obserwując, co poczyniam.
- Nie, to
tylko prezent, który teraz się nam przyda. – wyciągnęłam pudło i położyłam na
łóżku. Wyciągnęłam z niego koszulkę, przepustki i w końcu dostałam się do wina,
wyjęłam dwie butelki i podałam Williamowi, który teraz oglądał koszulkę.
- Sam ci to
wysłał? – dopytał Will. Chyba nie mówiłam mu o tym prezencie.
- Tak, jego
kolega robił za kuriera. Chcecie iść na koncert 28 lipca? Przepustki VIP a w
gratisie dorzucam tą koszulkę, z ostatniej kolekcji Top Secret. – mówiłam
czując się jak przekupka.
- Czemu nie
pójdziesz? – spytała Morgan ignorując mój wywód.
- W ten sam
dzień gra Macklemore, idę z Maxem. – wyjaśniłam.
- Ale nie
tylko o to chodzi, prawda? – zauważyła.
- Nie.
Otwierajcie to wino to pogadamy.
Usiedliśmy
sobie wygodnie na kanapie. W skrócie z pomocą Willa, który poznał tą historię w
niedzielę opowiedziałam blondynce, co się działo. Po wypiciu jednej butelki
mieliśmy już lepsze humory.
- Dupek z
niego, co? – mówiłam lekko pijana.
- No… -
westchnął chłopak.
- Ale jaki
seksowny. – dodała dziewczyna.
- Pieprzony
Seksowny Smok. – rzekłam, na co oni wybuchnęli śmiechem.
- Bym
powiedziała bardziej, że małpka. – wystękała Morgan w przerwie między jedną a
drugą salwą śmiechu.
- Ale macie
słabe główki. – wytknęłam.
- Ty nie
lepsza! – odpowiedzieli zgodnie.
- Cieszę
się, że was mam. – przyznałam się.
- Ohhh, czas
przytulania! – powiedzieli i przygnietli mnie swoimi ciężarami.
Z nieba mi
spadli! Moje prywatne anioły!
W sobotę
znów z rana pojechałam na siłownię. Tym razem dołączyła do mnie Morgan.
- Główka
boli po wczoraj? – spytałam widząc ją przed budynkiem, w nienajlepszej formie.
- A gdzie
tam… Dostałam opieprz wczoraj od Grega, bo nie odpisywałam.
- Greg?
- Mój
chłopak, ale chyba już niedługo. Strasznie natarczywy. – powiedziała obojętnie.
-A długo
jesteście razem?
- Z 4
miesiące. – zaśmiałam się słysząc jej odpowiedź. – Co? – spytała widząc moją
reakcję.
- Nic
takiego.
Polubiłam
jej podejście do mężczyzn. Też tak chcę.
Poszłyśmy do
szatni się przebrać, po czym zajęłyśmy miejsca na rowerkach przy parkiecie, na
którym zaraz miały odbyć się jakieś zajęcia.
- Co dziś o
tej godzinie tu robią? – spytałam. Ostatnio byłam popołudniu.
- Salsa czy
coś takiego. Jakieś w parach. – powiedziała obojętnie. Jej wzrok utkwił w mężczyźnie,
który stał przy lustrach. – Popatrz tylko, jaki kąsek. – wskazała dyskretnie
głową. 180 cm, czarne, krótkie i lekko pokręcone włosy, brązowe oczy i miły
uśmiech. Podsumowując – to co tygryski lubią najbardziej. Wszystko na miejscu.
Z twarzy Morgan można było wyczytać, że nie da mu przejść koło siebie
obojętnie.
- To może
dołączymy na te zajęcia, co? – zaproponowałam mierząc faceta z góry na dół.
- Mówisz? –
nie odrywała od niego wzroku. - Chodź. – chwyciła mnie za rękę i zeszłyśmy z
rowerów.
- Tyko
żartowałam. – powiedziałam w biegu, nie mając czasu na reakcję.
Podeszłyśmy
do tego przystojniaka, jeszcze nie zaczął zajęć. Kucał przy odtwarzaczu, wkładając
do niego jakąś płytę.
-
Przepraszam Pana… - zaczęła słodko Morgan, robiąc słodkie oczy i bawiąc się
kosmykiem włosów. – Mogłybyśmy dołączyć do Pana grupy na zajęcia?
Chłopak
wstał i spojrzał na nas z uśmiechem.
- Mówcie mi Cuba.
– rzekł na wstępie.
- Morgan, a
to Cassie. To jak?
- Jasne, ale
jeśli znajdziecie sobie partnerów. No chyba, że chcecie tańczyć razem, nic mi
do tego. – mówił z szerokim uśmiechem.
- Damy radę
razem. – odpowiedziała Morgan.
- To
ustawcie się! Zaczynamy! – krzyknął do reszty.
Stanęłyśmy w
drugim rzędzie na środku. Wokół były same pary.
- Będziesz
facetem czy babką? – spytałam.
- A to jakaś
różnica? –zapytała zdezorientowana. – Biorę faceta, pewnie mniej musi tańczyć.
– dokończyła.
Nie wiem,
czemu się zgodziłam na tą lekcję z blondynką. Ona nie umiała ani trochę
tańczyć!
- Morgan
jesteś straszna! Czy ty słyszysz w ogóle rytm? – zdenerwowałam się.
- Ej,
dziewczyny co to za kłótnie? – podszedł Cuba.
- Bo ona mi
ciągle depcze po stopach! Nie umie tańczyć nic a nic. – poskarżyłam się.
- Czuję się
jak w szkole. – mruknęła rozbawiona dziewczyna. – Oj, myślałam, że facet w
tańcu nie musi aż tak dużo tańczyć. Jedyne co umiem to się bujać na boki. –
przyznała się.
- Cuba, ona
nawet nie umie się ruszać do rytmu. – powiedziałam zrezygnowana. Mężczyzna
tylko stał i się patrzał to na jedną, to na drugą. Zupełnie jakby ogladał mecz
tenisa stołowego.
- To może
Cassie, będziesz dziś ze mną tańczyć, posłużysz mi jako asystentka. A z tobą
Morgan mogę się spotkać na dodatkowych lekcjach. – na te słowa blondynka
uśmiechnęła się szeroko.
- Umowa
stoi. Idę pobiegać na bieżni a wy tu sobie dreptajcie.
Mężczyzna stanął
naprzeciw. Położył jedną dłoń na moim biodrze a drugą chwycił moją i uniósł w
powietrzu.
- 1, 2, 3… -
liczył gdy wykonywaliśmy krok podstawowy. – Dobrze, ale bioderka bardziej niech
pracują. – mówił, gdy tańczyliśmy. Ułożył ręce na moich biodrach i zaczął
jeszcze bardziej nimi wywijać. – Lepiej. A teraz uwaga, wszyscy! Obrót!
Bierzemy partnerkę, przyciągamy do siebie, po czym robimy krok w tył a
partnerka obraca się wokół własnej osi, o tak jak Cassie. – uśmiechnęłam się
szeroko słysząc pochwałę. – Dalej! Ćwiczymy!
Cuba musiał
zwracać uwagę na resztę osób uczestniczących w zajęciach, więc zostawił mnie na
chwilę, poinstruował tych, którym nie wychodziło i wrócił do mnie.
Pokazywał
jeszcze kilka bardziej skomplikowanych przejść, obrotów, ale nie były na tyle
trudne bym ich w chwilę nie załapała. Zawsze lubiłam tańczyć. Jak byłam młodsza
to chodziłam na zajęcia, ale szybko mi się znudziło, zresztą zawsze byłam
leniwa, więc szybko się zniechęcałam.
Po
skończonych zajęciach podeszła do mnie Morgan.
- Żałują
trochę, że nie umiem się ruszać jak ty, ale prywatne lekcje mnie i tak bardziej
przekonują. – zaśmiała się.
- Myślisz,
że podołasz wyzwaniu? Straszny z niego profesjonalista. Ani razu mi na tyłek
nie spojrzał. No chyba, że gej… – oznajmiłam ze śmiechem.
- Spróbować można,
co? No spójrz na niego… Warto. – spojrzała na niego wzdychając. Również
spojrzałam w tą stronę. – Najwyżej powiemy Willowi, że mamy dla niego niezły
kąsek. Idę się zapisać na te lekcje.
Może nad formą też poćwiczymy. – zamrugała brwiami. Ach te brudne myśli…
Skoczyłyśmy
później po kawę do Starbucksa i korzystając ze świetnej pogody, usiadłyśmy w
parku na ławce. Komórka zaczęła mi wibrować zwiastując wiadomość tekstową.
Wiadomość od
Ryan:
„Cześć Młoda! Pisz mi co
u ciebie! Tęskno mi.. Chłopacy ciągle zajęci a ja sam nie mam co robić… xoxo Twój
Sexy Ryan”
Spojrzałam
na Morgan, też pisała z kimś przez telefon. Korzystając z wolnej chwili
odpisałam mu:
„Przypominasz sobie o
mnie tylko kiedy jesteś sam? Niedobry ty! U mnie dobrze… Praca utrzymana,
chodzę na siłownię, poznałam nowych ludzi i wcale za tobą nie tęsknie… Wiesz,
że kłamię… xoxo Kasia”
- Z kim tak
piszesz? – spytała blondynka.
- Z Ryan’em.
- Ten od
Marsa?
- Tak.
- A fajny
jest?
- Pewnie, ze
fajny. Ale na razie nie masz szans, kręcił z jakąś latynoską. – ostrzegłam.
- Dziewczyna
jak okres, przejściowa. - wymamrotała.
- Ty to
jesteś ciepła na tych facetów. – skarciłam ją.
- No co…
Młoda jestem. Mama mówiła, że mam korzystać. – zaśmiała się podnosząc ręce do
góry.
- Mi też tak
mówiła, ale nie latam za każdym.
- No tak…
Tylko jeden ci w głowie. Ten z innej planety. – zrobiła rozmarzoną minę,
nabijając się ze mnie.
- A spadaj.
– dźgnęłam ją łokciem i poczułam wibracje,
- Pozdrów go
od filigranowej blondyneczki. – puściła oczko w moją stronę.
Otworzyłam
wiadomość od Keomaki:
„Ależ skąd, myślę o tobie
dzień i noc… Widzisz! Ja to jednak mam dar! Nie mogę się doczekać jak
przyjedziemy pod koniec lipca na te dwa koncerty! Pójdziemy razem powyciskać na
siłowni! Uważaj na siebie mała. I widzimy się na koncercie już wkrótce! Szybko
minie ;)”
Taaak… Ja i
Ryan na siłowni.
„Nie idę z tobą na
siłownię, bo tylko będziesz się gapił na tyłki dziewczyn. Apropo masz
pozdrowienia od takiej jednej blondyneczki, ale nie przejmuj się nią. Niestety
nie mogę przyjść na koncert, ale jak będziesz miał chwilę wolnego to możemy się
umówić na lunch.”
-
Pozdrowiłaś?
- Jasne.
Odpowiedź
przyszła po minucie:
„Jak to nie przyjdziesz?
Bruno liczy na rozmowę z tobą, proszę przyjdź… Zresztą przyjdź dla mnie i dla
hooliganów. Proszę!”
- Nie
odpowiedział nic na wzmiankę o tobie, tak mi przykro. – zgrywałam się.
- Debil
jakiś.- skwitowała ze śmiechem.
Odpisałam
mu:
„Mam już inne plany,
przepraszam…”
Nie lubiłam
kłamać…
Ryan napisał:
„Ważniejsza sprawa ode
mnie? Jak możesz, Cassie.”
Odpisałam zgodnie z prawdą:
„Sory, Macklemore jest w
mieście i Max mnie zaprosił.”
Ryan:
„A z tym Maxem to coś
się kroi? Bo Bruno mówi, że to podejrzany typ.”
Słucham?
Bruno mówi? Co oni razem piszą te sms’y?
„Bruno niech się nie
wtrąca w moje życie, tak jak ja w jego. Niech się zajmie tym czym powinien.
Swoją drogą to Max jest uprzejmym mężczyzną, z którym miło spędzam czas. Koniec
rozmowy. Pa.”
- Yh..
faceci… - wycharczałam.
- Tak, wiem…
nie musisz mi mówić. Lody? – przyznała mi rację i wskazała na budkę.
- Jasne.
Kupiłyśmy po
3 gałki z bitą śmietaną i polewą. Ponownie usiadłyśmy na ławkę gawędząc o mało
ważnych rzeczach. Zaczął mi dzwonić telefon. Na wyświetlaczu widniało imię
Jane. Jest sobota, co ona może chcieć?
- Tak? –
odebrałam niepewnie.
- Cześć
Cassie, przepraszam, że dzwonię w sobotę, ale mam dla Ciebie propozycję.
Zbieramy grupę pracowników na szkolenie do Nowego Jorku, jesteś za? Przyszły weekend,
lot i hotel będzie opłacony. – wyjaśniła szybko.
- Jasne, z
chęcią. – odpowiedziałam bez namysłu.
- W takim
razie wpisuję cię na listę. Cieszę się niezmiernie. Trzymaj się, a ja dzwonię
dalej.
- Dzięki,
pa.
Nowy Jork!
Wow! Z szeroko otwartymi ustami patrzałam przed siebie nie mogąc uwierzyć, że
tam lecę.
- Co jest?
Mars zdzwonił? – dokuczała mi koleżanka.
- Nie. Wyobraź
sobie, że jadę na weekend do Nowego Jorku. Co prawda na szkolenie, ale mimo wszystko!
– wytknęłam w jej stronę język.
- No co ty…
Od 20 lat żyję w tym państwie i nigdy nie byłam w NY. Weź mnie do walizki! –
zaczęła prosić.
- Nie ma
mowy, trzeba było być miłą dla mnie.
- I tak cię
nie lubię. – założyła ręcę na piersi i odwróciła głowę w drugą stronę. –
Idziemy na te zakupy? – powiedziała po kilkunastu sekundach. Zaśmiałam się
tylko na nagłą zmianę jej nastroju. – No co! Musisz jakoś tam się prezentować!
Poszłyśmy na
krótką podróż po sklepach, która znajdowały się niedaleko. Nie miałam w planach
nic konkretnego do kupienia, ale Morgan namówiła mnie na kolejne dwie sukienki.
Co mi tam… Tanie były to, czemu nie.
Zmęczona
wróciłam do domu. Czekało mnie, jak co sobotę robienie normalnego obiadu i
porządne sprzątanie.
Wieczorem
oglądnęłam serial i zalogowałam się na facebooka. Zupełnie zapomniałam, że
miałam kogoś takiego jak Ed w znajomych. Zorientowałam się dopiero wtedy, gdy
napisał do mnie krótką, ale treściwą wiadomość.
Ed: Przepraszam.
Nie
odpisałam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz