niedziela, 7 kwietnia 2013

012 "At least I got my friends"


W piątek, po zakończeniu tygodnia próbnego, który minął o godzinie 16, byłam na oficjalnej rozmowie u Jane. Zaproponowała mi umowę na czas nieokreślony, na co od razu przystałam. Piątek wieczór - jest co oblewać, tylko nie ma z kim… Wychodząc z pracy wystukałam szybko wiadomość do Maxa, czy nie chciałby gdzieś wyskoczyć. Powiedział, że jest umówiony z kumplami w jednym z klubów i zaproponował bym z nim wyskoczyła. A co mi szkodzi, zgodziłam się. Napisał, że będzie po mnie o dwudziestej drugiej. Miałam jeszcze sporo czasu, więc poszłam do sklepu. Przechodziłam jeszcze obok butiku gdzie na wystawie zauważyłam fajną sukienkę. Wiem, że ja i sukienki to dwa różne światy, ale chyba warto czasami spróbować czegoś nowego, prawda?
Oglądając się w przebieralni w lustrze zauważyłam, że nie jestem już taka blada. Dwa tygodnie w tym słonecznym mieście i już widać efekty. Nie byłam opalona, co to to nie, u mnie to jest niemożliwe. Moja skóra po prostu nabrała ciepłej barwy. Sukienka z falbankami przy udach, kończąca się przed kolanami, w kolorze neonowego różu, świetnie wyglądała na mojej bladej skórze. Spojrzałam na metkę gdzie widniała promocyjna cena. Nie myśląc, poszłam od razu do kasy, gdzie bez wahania zapłaciłam i wyszłam. Nie chciało mi się dziś nic podgrzewać, więc zamówiłam na wynos w knajpce obok lasagne. Ale jestem leniwa…
Jedząc obiad w domu, leżałam na kanapie i słuchałam muzyki puszczonej z komputera. Z play listy usunęłam chwilowo kawałki Pana B. Muszę od niego odpocząć. W pewnej chwili usłyszałam dźwięk wiadomości na facebooku. To Maja. Nie chciało mi się opisywać wszystkiego dokładnie ze szczegółami, więc w telegraficznym skrócie wyjaśniłam jej, co się działo. Padło kilka wyzwisk, uśmiechałam się widząc te niemiłe słowa skierowane do osoby Hawajczyka. Sama wymyśliłam kilka na poczekaniu, co rozbawiło mnie do łez. Ahh… zaczęłyśmy jak za starych dobrych czasów wysyłać sobie zdjęcia przystojnych mężczyzn, którzy akurat nasuwali nam się na myśli. Trochę się rozmarzyłam…
Nawet nie zorientowałam się, kiedy minęła 20. Odwiedziłam łazienkę i zaczęłam odprawiać swój rytuał. Muzyka – jest, kosmetyki – są, więc przygotowania czas zacząć. Chciałam się wystroić jak nigdy, czując niewiadomą potrzebę. Przecież Max na mnie w żaden mocny sposób nie oddziaływał. Nie tak jak… Bruno. W sumie to nikt wcześniej na mnie tak nie działał. Nie chcę porównywać wszystkich do niego, nie o to tu chodzi, po prostu od razu nasuwają mi się takie myśli i nie mogę przez to patrzeć obiektywnie na innych.
Wcisnęłam się w nową sukienkę i delikatnie pomalowałam. Max napisał mi, że idziemy do typowego klubu. Sukienka dziś zakupiona idealnie się nadawała. Nie robiłam mocnego makijażu oczu, namalowałam tylko cienką kreskę na górnej powiece. Włosy spięłam w wysoką kitkę i byłam gotowa.
5 minut przed czasem zadzwonił dzwonek do drzwi. Otworzyłam i zauważyłam Maxa, który wyglądał naprawdę przystojnie. Biała koszula kontrastowała ze złocistą opalenizną. Miał dobrze dobrane jeansy, co się u facetów chwaliło.
- Cześć! Wezmę torebkę i możemy jechać. – powiedziałam, gdy mnie mierzył wzrokiem.
- Jasne. – odpowiedział i gdy wróciłam dodał. – Pięknie wyglądasz.
- Dzięki. – na mojej twarzy można było dostrzec delikatny rumieniec.
Gawędząc udaliśmy się do jego samochodu. Nie znam się na markach, ale ten znaczek rozpoznałam, było to BMW. Mając brata z obsesją na punkcie BMW ciężko byłoby nie rozpoznać.
- Poznasz moich kolegów z drużyny.
- Z drużyny? Nie wiedziałam, że grasz gdzieś w kosza. Myślałam, że to tylko tak sobie pogrywasz.
- To nic wielkiego. Nie gramy zawodowo. Przyjdą z dziewczynami, mam nadzieję, że się z nimi dogadasz.
- Ja też… - nie powiem, fajnie by było zdobyć tu jakąś koleżankę z którą mogłabym szczerze pogadać. Myślałam, że z Urbaną się zaprzyjaźnię, ale ona ma teraz dużo na głowie. Rozstanie z Philipem pewnie przysparza jej nowych problemów. Chyba żadna kobieta nie lubi być zdradzana i porzucona z dwójką małych dzieci przez faceta jej życia. A może powinnam skontaktować się z nią i spytać czy nie pomóc jej? Raczej nie, nie znamy się tak dobrze, może odebrać to jako wtrącanie się. Nawet nie zorientowałam się kiedy dojechaliśmy na miejsce.
- Dziś raczej nie potańczymy. – uprzedziłam.
- Nawet mi to na rękę, jestem okropnym tancerzem. Podeptałbym ci tylko stopy.
- Ach, a miałam nadzieję na jakąś gorący pokaz w twoim wykonaniu. – powiedziałam zadziornie.
Zawsze marzył mi się taniec do jakiś latynoskich rytmów. Salsa z fajnym facetem to moje marzenie. Ale jak tu znaleźć przystojnego faceta, który umie tańczyć? I tak nie mam szans na razie z tą moją nieszczęsną nogą.
- Chodźmy do baru. – zaproponował prowadząc. Zamówiłam sobie piwo z sokiem i skierowaliśmy się w stronę jego paczki. W loży siedziało koło 15 osób, większość mężczyzn, były tu trzy dziewczyny, które wyglądały na całkiem miłe. Zapoznał mnie z kolegami, którzy od razu snuli domysły co między nami jest. Nie zapamiętałam ich imion, nie byłam w stanie. Zapamiętałam tylko jak nazywają się dziewczyny, bo to z nimi spędziłam większość wieczoru. Milly, Vanessa i Sarah trzymały się razem, znały się od dawna i było to doskonale widać. Siedziałam raczej cicho w ich towarzystwie. Brakuje mi tu mojej Mai lub dziewczyn ze szkoły średniej…
- Jak tam? – spytał podchmielony Max. Był lekko podpity, widać było po roziskrzonych oczach.
- Dobrze. – uśmiechnęłam się widząc go w dobrym humorze. Dziewczyny poszły przypudrować się do łazienki i zostałam sama z nim przy stole. Nie miałam ani trochę nastroju imprezowego, nie wiem czemu sama wyszłam z taką propozycją. Przecież doskonale zdaje sobie sprawę, że w mojej głowie jest jedna osoba. I niczym nie oderwę od niej myśli…
- Wygrałem dwa bilety na Justina Macklemore’a w radiu. Chcesz iść? – powiedział ni z gruchy ni pietruchy.
- Macklemore? Kiedy? – niemal wykrzyczałam z ekscytacji.
- 28 lipca.
Żarówka zapaliła mi się nad głową jak postaciom z kreskówek. Tego samego dnia jest koncert Marsa. Mam na niego wejściówki. Mimo, że z chęcią bym posłuchała go na żywo to teraz omijałam nawet plakat z jego podobizną.
- To jak, będziesz? – upewnił się widząc, że rozmyślam jego propozycję.
- Z chęcią.

W sobotę wstałam koło dziewiątej i od razu pojechałam na siłownię, do której zabrał mnie raz Ryan. Postanowiłam o siebie zadbać. Nie chciałam schudnąć nie daj boże, chciałam po prostu lepiej się poczuć po ostrym wysiłku fizycznym.
Ze względu na moją chorą nogę, dziś ćwiczyłam ręce i porozmawiałam z miłą trenerką, która po uzyskaniu odpowiedzi, nad czym chciałabym popracować, doradziła mi kilka ćwiczeń. Postawiłam na nogi i brzuch.
Gdy wróciłam do domu, wzięłam się za porządne i dokładne sprzątanie! Raz w tygodniu trzeba ogarnąć mieszkanie, tym bardziej, że mieszkam tam sama. Z muzyką w tle, po wypucowaniu łazienki, salonu i kuchni, zmachana padłam na łóżko. Czas zobaczyć, co nowego w świecie. Standardowo zalogowałam się tu i ówdzie. Ryan wstawił jakieś zdjęcia z lotniska i siłowni, czyli nic nowego. Napisał mi też kilka zapytań co u mnie. Odpisałam mu i jak zwykle czekała mnie rozmowa z Mają, bo obie miałyśmy chwilę wolnego. W międzyczasie umówiłam się na kawę z Williamem, ale to na niedzielne popołudnie. Miałam czas, żeby pomęczyć się w kuchni nad domowym, dobrym obiadem. Usmażyłam na patelni pociętą pierś z kurczaka i dodałam przyprawy gyros. Zrobiłam puree z ziemniaków, bo nie przepadałam za zwykłymi, ugotowanymi. Zrobiłam sos pieczeniowy z paczki i otworzyłam surówkę, którą ostatnio kupiłam. Obiadek gotowy!
Następnego dnia leżałam w łóżku do południa. Z nogą było już o niebo lepiej, moim zdaniem. O 15 ma po mnie przyjechać Will, więc wstałam dopiero o 12. Udałam się do łazienki na dłuższy czas i po lekkim posiłku przeglądałam portale plotkarskie. Pełno głupich plotek o One Direction i gwiazdach Disneya… Co mnie obchodzi, że jakiś chłopak poszedł do restauracji z koleżanką (mianowaną również na przyszłą żonę) i nie zostawił napiwku? Bez przesady…
„Bruno Mars nie traci czasu!” zobaczyłam nagłówek gdy przewijałam stronę. Toczyłam wewnętrzną walkę… kliknąć czy nie? Ciekawość wzięła górę.
„Dwudziestosiedmioletni artysta, nie próżnuje. Uroczy Hawajczyk wie jak zainteresować sobą kobiety. Autor hitu Locked Out Of Heaven na czwartkowej imprezie w klubie Rokbar w Los Angeles kręcił się koło kilku kobiet. Niezdecydowany? Piosenkarz spędzał czas z ukochaną Jessicą Caban, ale w międzyczasie flirtował z kobietami, przed klubem i kokietował barmankę. Co na to Pani Caban?”
W takim razie mogę się spokojnie dopisać do tej zaszczytnej listy.

Równo o 3, podjechał po mnie William.
- Dobrze cię widzieć! – rzekłam na przywitanie.
- Ciebie również, widzę, że z nogą lepiej. – wskazał na owiniętą kostkę.
- Już jest w porządku. Świetnie wyglądasz. – musiałam go pochwalić. Już drugi raz go widzę a on taki idealny. Wyprasowana koszulka, spodnie również, włosy, których prawie nie miał błyszczały się niemiłosiernie, nawilżona cera… Aż mi było przy nim wstyd.
- Dzięki, słodka. – objął mnie przyjaźnie. – Pójdziemy może na zakupy, co? W piątek idę na mecz baseballa a wiesz, że tam pełno ciach się kręci, muszę jakoś wyglądać. – na jego słowa uśmiechnęłam się szeroko. Teraz widać, że nie gustuje w kobietach. Coś czuję, że koleżanka nie będzie mi potrzebna, bo dogadam się właśnie z nim.
- To lećmy!
Po całym dniu śmiania do rozpuku i łażenia po sklepach z jedną torbą wracałam do domu razem z Williamem.
- Pójdziesz ze mną na ten mecz? Biorę jeszcze Morgan, świetna dziewczyna, na pewno się dogadacie. – mówił stojąc przed moimi drzwiami. W piątek gdy się poznaliśmy, sprawiał wrażenie takiego dobrze poukładanego, zachowawczego chłopaka a okazało się, że to tylko pozory. Jest poważny, kiedy trzeba. W pracy jest profesjonalistą, ale gdy się otworzy przed drugą osobą, widać nawet z daleka, jaki z niego świrus.
- Jasne, z chęcią.
W tym Los Angeles to strasznie towarzyska się zrobiłam. Ale to chyba dobrze. Nie będę marnować czasu młodości, bo on szybko przemija.
- Będziemy w kontakcie, pa! – cmoknął mnie w polik i odszedł wesoło machając. Mieliśmy chwilę spowiedzi, gdy przy kawie, opowiedziałam mu szczerze o Panu Hernandezie. Jego reakcja na imię Bruno Mars była zaskakująca, bo zaczął krzyczeć jak nastoletnia fanka. Nie dziwił się, że nie mogłam się oprzeć temu uroczemu mężczyźnie.
Zasnęłam z myślą, że przyciągnęłam do siebie kolejną świetną osobę.

Przez cały tydzień czekałam na mecz Pittsburgh Pirates – LA Dodgers. Nie miałam pojęcia o baseballu, ale miałam nadzieję na świetnie spędzony czas z Willem i nieznaną mi jeszcze Morgan.
Podjechali do mnie o 15. Z pracy wyszłam o 14, więc miałam godzinkę by się ogarnąć. Szybki prysznic, przebranie się w jakiś zwykły t-shirt i jeansy, do tego wygodne trampki i czapka z daszkiem i gotowa! Spóźniony o 5 minut chłopak zadzwonił bym już zeszła na dół.
- Cześć! Morgan jestem, Will duuużo o tobie mówił. – powiedziała wesoło ładna, niebieskooka blondynka. Była w moim wzroście, szczupła, ale zaokrąglona tam gdzie trzeba. Oczy jej się ciągle śmiały, co było strasznie pozytywnie nastrajające.
- Cassie. – odpowiedziałam wyciągając w jej stronę dłoń, którą chwyciła i potrząsnęła.
- Wiem, wiem…
Dojechaliśmy gadając o bzdurach. Z każdą minutą czułam się coraz lepiej, znalazłam chyba w końcu osoby, z którymi mogę pogadać, pochodzić po sklepach, wypić kawkę i miło spędzić czas bez spięć i niepewności. Byłam sobą i nie musiałam się w gestach czy sowach ograniczać. Bo z Brunem to różnie bywało… Nikt nie jest idealny, prawda?
- Mamy najlepsze możliwe miejsca! Przy domowej bazie! – wrzeszczał podekscytowany, wysiadając w podskokach z samochodu. - Ale się naoglądamy tych krągłych tyłeczków, dziewczyny…
Razem z Morgan się tylko zaśmiałyśmy i powędrowałyśmy za nim.
- W ogóle się nie znam na tej grze, musicie mi wytłumaczyć, co nieco… - uprzedziłam.
- Will też się nie zna, przychodzi tylko powzdychać do facetów. – oznajmiła blondynka.
- A komu kibicujemy?
- LA Dodgers, tam są lepsze ciacha! – wyjaśnił.
- Nie mam więcej pytań. – zaśmiałam się i po zakupieniu piwa do siebie i Morgan poszliśmy na miejsca gdzie czekał już Will.
Mężczyzna nie był w stanie mi wyjaśnić podstawowych reguł tej gry, więc zrobiła to blondynka, która była w tym całkiem niezła. Jako dziecko chodziła na mecze z ojcem, więc wiedziała, co w trawie piszczy.
- Eh, nadal nie kumam tej gry. – westchnęłam. – Ale oglądanie jak ciasteczka biegają i wypinają tyłeczki w naszą stronę, nie jest takie złe. – powiedziałam i przybiłam z Willem high fivem, na co Morgan się załamała.
Popołudnie spędzone w tym towarzystwie to był strzał w dziesiątkę.
- Włącz radio. – klepnęłam chłopaka w ramię, siedząc już w samochodzie. Zrobił jak poleciłam.
- Kocham tą piosenkę! – powiedzieliśmy wszyscy na raz. Wybuchnęliśmy śmiechem i zaczęliśmy się wydzierać razem z Pink i Natem Ruessem.

Tylko daj mi powód,
Wystarczy jakiś malutki
Tylko sekundę, nie jesteśmy złamani
Tylko pochyleni i możemy uczyć się kochać jeszcze raz.
Och, to jest w gwiazdach,
Jest to zapisane w bliznach naszych serc
Nie jesteśmy złamani
Tylko pochyleni i możemy uczyć się kochać jeszcze raz.

Podjechaliśmy pod mój budynek.
- Chodźcie, posiedzimy jeszcze. – zaproponowałam.
- Jestem za.
- Ja też.
Weszliśmy na górę, gdzie od razu towarzystwo się rozsiadło na kanapie.
- Wino? – zapytałam spoglądając na nich. Iskierki zapaliły się w oczach, więc od razu skierowałam się do łóżka.
- Co ty masz spiżarnię pod swoim łożem? – spytała Morgan, obserwując, co poczyniam.
- Nie, to tylko prezent, który teraz się nam przyda. – wyciągnęłam pudło i położyłam na łóżku. Wyciągnęłam z niego koszulkę, przepustki i w końcu dostałam się do wina, wyjęłam dwie butelki i podałam Williamowi, który teraz oglądał koszulkę.
- Sam ci to wysłał? – dopytał Will. Chyba nie mówiłam mu o tym prezencie.
- Tak, jego kolega robił za kuriera. Chcecie iść na koncert 28 lipca? Przepustki VIP a w gratisie dorzucam tą koszulkę, z ostatniej kolekcji Top Secret. – mówiłam czując się jak przekupka.
- Czemu nie pójdziesz? – spytała Morgan ignorując mój wywód.
- W ten sam dzień gra Macklemore, idę z Maxem. – wyjaśniłam.
- Ale nie tylko o to chodzi, prawda? – zauważyła.
- Nie. Otwierajcie to wino to pogadamy.
Usiedliśmy sobie wygodnie na kanapie. W skrócie z pomocą Willa, który poznał tą historię w niedzielę opowiedziałam blondynce, co się działo. Po wypiciu jednej butelki mieliśmy już lepsze humory.
- Dupek z niego, co? – mówiłam lekko pijana.
- No… - westchnął chłopak.
- Ale jaki seksowny. – dodała dziewczyna.
- Pieprzony Seksowny Smok. – rzekłam, na co oni wybuchnęli śmiechem.
- Bym powiedziała bardziej, że małpka. – wystękała Morgan w przerwie między jedną a drugą salwą śmiechu.
- Ale macie słabe główki. – wytknęłam.
- Ty nie lepsza! – odpowiedzieli zgodnie.
- Cieszę się, że was mam. – przyznałam się.
- Ohhh, czas przytulania! – powiedzieli i przygnietli mnie swoimi ciężarami.
Z nieba mi spadli! Moje prywatne anioły!

W sobotę znów z rana pojechałam na siłownię. Tym razem dołączyła do mnie Morgan.
- Główka boli po wczoraj? – spytałam widząc ją przed budynkiem, w nienajlepszej formie.
- A gdzie tam… Dostałam opieprz wczoraj od Grega, bo nie odpisywałam.
- Greg?
- Mój chłopak, ale chyba już niedługo. Strasznie natarczywy. – powiedziała obojętnie.
-A długo jesteście razem?
- Z 4 miesiące. – zaśmiałam się słysząc jej odpowiedź. – Co? – spytała widząc moją reakcję.
- Nic takiego.
Polubiłam jej podejście do mężczyzn. Też tak chcę.
Poszłyśmy do szatni się przebrać, po czym zajęłyśmy miejsca na rowerkach przy parkiecie, na którym zaraz miały odbyć się jakieś zajęcia.
- Co dziś o tej godzinie tu robią? – spytałam. Ostatnio byłam popołudniu.
- Salsa czy coś takiego. Jakieś w parach. – powiedziała obojętnie. Jej wzrok utkwił w mężczyźnie, który stał przy lustrach. – Popatrz tylko, jaki kąsek. – wskazała dyskretnie głową. 180 cm, czarne, krótkie i lekko pokręcone włosy, brązowe oczy i miły uśmiech. Podsumowując – to co tygryski lubią najbardziej. Wszystko na miejscu. Z twarzy Morgan można było wyczytać, że nie da mu przejść koło siebie obojętnie.
- To może dołączymy na te zajęcia, co? – zaproponowałam mierząc faceta z góry na dół.
- Mówisz? – nie odrywała od niego wzroku. - Chodź. – chwyciła mnie za rękę i zeszłyśmy z rowerów.
- Tyko żartowałam. – powiedziałam w biegu, nie mając czasu na reakcję.
Podeszłyśmy do tego przystojniaka, jeszcze nie zaczął zajęć. Kucał przy odtwarzaczu, wkładając do niego jakąś płytę.
- Przepraszam Pana… - zaczęła słodko Morgan, robiąc słodkie oczy i bawiąc się kosmykiem włosów. – Mogłybyśmy dołączyć do Pana grupy na zajęcia?
Chłopak wstał i spojrzał na nas z uśmiechem.
- Mówcie mi Cuba. – rzekł na wstępie.
- Morgan, a to Cassie. To jak?
- Jasne, ale jeśli znajdziecie sobie partnerów. No chyba, że chcecie tańczyć razem, nic mi do tego. – mówił z szerokim uśmiechem.
- Damy radę razem. – odpowiedziała Morgan.
- To ustawcie się! Zaczynamy! – krzyknął do reszty.
Stanęłyśmy w drugim rzędzie na środku. Wokół były same pary.
- Będziesz facetem czy babką? – spytałam.
- A to jakaś różnica? –zapytała zdezorientowana. – Biorę faceta, pewnie mniej musi tańczyć. – dokończyła.
Nie wiem, czemu się zgodziłam na tą lekcję z blondynką. Ona nie umiała ani trochę tańczyć!
- Morgan jesteś straszna! Czy ty słyszysz w ogóle rytm? – zdenerwowałam się.
- Ej, dziewczyny co to za kłótnie? – podszedł Cuba.
- Bo ona mi ciągle depcze po stopach! Nie umie tańczyć nic a nic. – poskarżyłam się.
- Czuję się jak w szkole. – mruknęła rozbawiona dziewczyna. – Oj, myślałam, że facet w tańcu nie musi aż tak dużo tańczyć. Jedyne co umiem to się bujać na boki. – przyznała się.
- Cuba, ona nawet nie umie się ruszać do rytmu. – powiedziałam zrezygnowana. Mężczyzna tylko stał i się patrzał to na jedną, to na drugą. Zupełnie jakby ogladał mecz tenisa stołowego.
- To może Cassie, będziesz dziś ze mną tańczyć, posłużysz mi jako asystentka. A z tobą Morgan mogę się spotkać na dodatkowych lekcjach. – na te słowa blondynka uśmiechnęła się szeroko.
- Umowa stoi. Idę pobiegać na bieżni a wy tu sobie dreptajcie.
Mężczyzna stanął naprzeciw. Położył jedną dłoń na moim biodrze a drugą chwycił moją i uniósł w powietrzu.
- 1, 2, 3… - liczył gdy wykonywaliśmy krok podstawowy. – Dobrze, ale bioderka bardziej niech pracują. – mówił, gdy tańczyliśmy. Ułożył ręce na moich biodrach i zaczął jeszcze bardziej nimi wywijać. – Lepiej. A teraz uwaga, wszyscy! Obrót! Bierzemy partnerkę, przyciągamy do siebie, po czym robimy krok w tył a partnerka obraca się wokół własnej osi, o tak jak Cassie. – uśmiechnęłam się szeroko słysząc pochwałę. – Dalej! Ćwiczymy!
Cuba musiał zwracać uwagę na resztę osób uczestniczących w zajęciach, więc zostawił mnie na chwilę, poinstruował tych, którym nie wychodziło i wrócił do mnie.
Pokazywał jeszcze kilka bardziej skomplikowanych przejść, obrotów, ale nie były na tyle trudne bym ich w chwilę nie załapała. Zawsze lubiłam tańczyć. Jak byłam młodsza to chodziłam na zajęcia, ale szybko mi się znudziło, zresztą zawsze byłam leniwa, więc szybko się zniechęcałam.
Po skończonych zajęciach podeszła do mnie Morgan.
- Żałują trochę, że nie umiem się ruszać jak ty, ale prywatne lekcje mnie i tak bardziej przekonują. – zaśmiała się.
- Myślisz, że podołasz wyzwaniu? Straszny z niego profesjonalista. Ani razu mi na tyłek nie spojrzał. No chyba, że gej… – oznajmiłam ze śmiechem.
- Spróbować można, co? No spójrz na niego… Warto. – spojrzała na niego wzdychając. Również spojrzałam w tą stronę. – Najwyżej powiemy Willowi, że mamy dla niego niezły kąsek.  Idę się zapisać na te lekcje. Może nad formą też poćwiczymy. – zamrugała brwiami. Ach te brudne myśli…

Skoczyłyśmy później po kawę do Starbucksa i korzystając ze świetnej pogody, usiadłyśmy w parku na ławce. Komórka zaczęła mi wibrować zwiastując wiadomość tekstową.
Wiadomość od Ryan:
„Cześć Młoda! Pisz mi co u ciebie! Tęskno mi.. Chłopacy ciągle zajęci a ja sam nie mam co robić… xoxo Twój Sexy Ryan”
Spojrzałam na Morgan, też pisała z kimś przez telefon. Korzystając z wolnej chwili odpisałam mu:
„Przypominasz sobie o mnie tylko kiedy jesteś sam? Niedobry ty! U mnie dobrze… Praca utrzymana, chodzę na siłownię, poznałam nowych ludzi i wcale za tobą nie tęsknie… Wiesz, że kłamię… xoxo Kasia”
- Z kim tak piszesz? – spytała blondynka.
- Z Ryan’em.
- Ten od Marsa?
- Tak.
- A fajny jest?
- Pewnie, ze fajny. Ale na razie nie masz szans, kręcił z jakąś latynoską. – ostrzegłam.
- Dziewczyna jak okres, przejściowa. - wymamrotała.
- Ty to jesteś ciepła na tych facetów. – skarciłam ją.
- No co… Młoda jestem. Mama mówiła, że mam korzystać. – zaśmiała się podnosząc ręce do góry.
- Mi też tak mówiła, ale nie latam za każdym.
- No tak… Tylko jeden ci w głowie. Ten z innej planety. – zrobiła rozmarzoną minę, nabijając się ze mnie.
- A spadaj. – dźgnęłam ją łokciem i poczułam wibracje,
- Pozdrów go od filigranowej blondyneczki. – puściła oczko w moją stronę.
Otworzyłam wiadomość od Keomaki:
„Ależ skąd, myślę o tobie dzień i noc… Widzisz! Ja to jednak mam dar! Nie mogę się doczekać jak przyjedziemy pod koniec lipca na te dwa koncerty! Pójdziemy razem powyciskać na siłowni! Uważaj na siebie mała. I widzimy się na koncercie już wkrótce! Szybko minie ;)”
Taaak… Ja i Ryan na siłowni.
„Nie idę z tobą na siłownię, bo tylko będziesz się gapił na tyłki dziewczyn. Apropo masz pozdrowienia od takiej jednej blondyneczki, ale nie przejmuj się nią. Niestety nie mogę przyjść na koncert, ale jak będziesz miał chwilę wolnego to możemy się umówić na lunch.”
- Pozdrowiłaś?
- Jasne.
Odpowiedź przyszła po minucie:
„Jak to nie przyjdziesz? Bruno liczy na rozmowę z tobą, proszę przyjdź… Zresztą przyjdź dla mnie i dla hooliganów. Proszę!”
- Nie odpowiedział nic na wzmiankę o tobie, tak mi przykro. – zgrywałam się.
- Debil jakiś.- skwitowała ze śmiechem.
Odpisałam mu:
„Mam już inne plany, przepraszam…”
Nie lubiłam kłamać…
Ryan napisał:
„Ważniejsza sprawa ode mnie? Jak możesz, Cassie.”
Odpisałam zgodnie z prawdą:
„Sory, Macklemore jest w mieście i Max mnie zaprosił.”
Ryan:
„A z tym Maxem to coś się kroi? Bo Bruno mówi, że to podejrzany typ.”
Słucham? Bruno mówi? Co oni razem piszą te sms’y?
„Bruno niech się nie wtrąca w moje życie, tak jak ja w jego. Niech się zajmie tym czym powinien. Swoją drogą to Max jest uprzejmym mężczyzną, z którym miło spędzam czas. Koniec rozmowy. Pa.”
- Yh.. faceci… - wycharczałam.
- Tak, wiem… nie musisz mi mówić. Lody? – przyznała mi rację i wskazała na budkę.
- Jasne.
Kupiłyśmy po 3 gałki z bitą śmietaną i polewą. Ponownie usiadłyśmy na ławkę gawędząc o mało ważnych rzeczach. Zaczął mi dzwonić telefon. Na wyświetlaczu widniało imię Jane. Jest sobota, co ona może chcieć?
- Tak? – odebrałam niepewnie.
- Cześć Cassie, przepraszam, że dzwonię w sobotę, ale mam dla Ciebie propozycję. Zbieramy grupę pracowników na szkolenie do Nowego Jorku, jesteś za? Przyszły weekend, lot i hotel będzie opłacony. – wyjaśniła szybko.
- Jasne, z chęcią. – odpowiedziałam bez namysłu.
- W takim razie wpisuję cię na listę. Cieszę się niezmiernie. Trzymaj się, a ja dzwonię dalej.
- Dzięki, pa.
Nowy Jork! Wow! Z szeroko otwartymi ustami patrzałam przed siebie nie mogąc uwierzyć, że tam lecę.
- Co jest? Mars zdzwonił? – dokuczała mi koleżanka.
- Nie. Wyobraź sobie, że jadę na weekend do Nowego Jorku. Co prawda na szkolenie, ale mimo wszystko! – wytknęłam w jej stronę język.
- No co ty… Od 20 lat żyję w tym państwie i nigdy nie byłam w NY. Weź mnie do walizki! – zaczęła prosić.
- Nie ma mowy, trzeba było być miłą dla mnie.
- I tak cię nie lubię. – założyła ręcę na piersi i odwróciła głowę w drugą stronę. – Idziemy na te zakupy? – powiedziała po kilkunastu sekundach. Zaśmiałam się tylko na nagłą zmianę jej nastroju. – No co! Musisz jakoś tam się prezentować!
Poszłyśmy na krótką podróż po sklepach, która znajdowały się niedaleko. Nie miałam w planach nic konkretnego do kupienia, ale Morgan namówiła mnie na kolejne dwie sukienki. Co mi tam… Tanie były to, czemu nie.
Zmęczona wróciłam do domu. Czekało mnie, jak co sobotę robienie normalnego obiadu i porządne sprzątanie.
Wieczorem oglądnęłam serial i zalogowałam się na facebooka. Zupełnie zapomniałam, że miałam kogoś takiego jak Ed w znajomych. Zorientowałam się dopiero wtedy, gdy napisał do mnie krótką, ale treściwą wiadomość.
Ed: Przepraszam.
Nie odpisałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz