wtorek, 23 kwietnia 2013

013 "What goes around, comes back around"


Tydzień minął mi na przygotowaniach do wyjazdu. Byłam strasznie podekscytowana myślą zobaczenia Nowego Jorku. Już się nie mogłam doczekać! W piątek o 20 miałam samolot do tego pięknego miasta.
Zaraz po pracy wróciłam do domu, zjadłam obiad i chwilę odpoczęłam. Dopakowałam to, co musiałam i wyszłam z domu, gdzie czekała już taksówka.
Na lotnisku spotkałam już grupę pracowników, z którymi mijałam się codziennie w pracy. Nie miałam z nimi najlepszego kontaktu, byłam nowa i jakoś nie zdołałam się wbić w ich towarzystwo. Zresztą nie czułam nawet takiej potrzeby. Skinęłam w ich stronę głową, uśmiechając się miło. Odpowiedzieli tym samym.
W samolocie miałam miejsce przy małym okienku, przez które mogłam podziwiać oddalające się grunty, a później piękne, kolorowe niebo. Obok mnie usiadł Adrian, typowy informatyk.
- Widziałaś nowy system operacyjny dla Linuxa? –zaczął mówić z pasją.
- Nie. Jakoś nie orientuję się w tych tematach.
- Ach… Szkoda. -  widziałam zawód w jego oczach.
- Ale możesz mi o tym opowiedzieć, posłucham. – zauważyłam jego nieśmiały uśmiech. Mówił szybko i z wielkim podnieceniem. Mimo, że nic z tego nie rozumiałam, nie znudził mnie jego monolog.
- Czyż to nie jest fascynujące? – zakończył.
- Fascynująca jest twoja pasja.
- Ach, mam przez to niestety czasami kłopoty. Siedzę w domu i czekam na nowinki, zamiast żyć pełnią życia. – wyżalił się.
- W takim razie obiecaj mi, że dasz się wyrwać czasami na miasto, co?
- Postaram się!
Lot minął przyjemnie w towarzystwie Adriana. Nie pomyślałabym, że z niego taki fajny facet. Bo za osłoną nerda, był uprzejmym, młodym mężczyzną.
Na lotnisku w Nowym Jorku czekał na nas bus, który zawiózł nas do najlepszego hotelu w mieście. Z zapartym tchem obserwowałam przez okno samochodu świetnie oświetlone budynki. Dostałam kartę do pokoju i czekałam cierpliwie na windę. Byłam zmęczona całym dniem pracy i tym kilku godzinnym lotem.
Po wejściu do pokoju od razu ujrzałam wielkie, dwuosobowe łóżko. Mimo iż pokój był urządzony w jasnych kolorach, to mi się nawet spodobało. Prawdopodobnie przez pomarańczowe dodatki, które dodawały tu trochę energii.
Usłyszałam dźwięk dochodzący z torebki. Dostałam wiadomość od Ryana.
„Co porabiasz młoda? My właśnie wylądowaliśmy, jestem zmęczony, chłopacy mi dokuczają cały dzień, bo się obciąłem… Potrzebuje pocieszenia… Twój ZAWSZE boski Ryan”
Uśmiechnęłam się na wspomnienie o obcięciu włosów. Mówiłam mu kiedyś, że już czas, bo w kitce wygląda jak Pokahontas.
Odpisałam:
„Pewnie są zazdrośni, nie przejmuj się. Ja jestem na szkoleniu w Nowym Jorku! Tu jest niesamowicie!”
Dostałam natychmiastową odpowiedź.
„My też jesteśmy w Nowym Jorku! Musimy się spotkać, koniecznie! Kiedy masz czas?”
Serce na moment mi stanęło.
„Nie mów nic nikomu, ok? Bardzo proszę… Dam ci jutro znać, jak dostanę rozkład zajęć.”
Ryan:
„Jasne słońce, nie mogę się doczekać.”
Poszłam do łazienki, wzięłam prysznic i przebrałam się w spodnie od piżamy i zwykłą białą koszulkę na ramiączkach. Od razu zasnęłam…
Następnego dnia śniadanie było zapowiedziane na dole w restauracji o ósmej. Wstałam pół godziny wcześniej, żeby zaliczyć łazienkę, pomalować się i ubrać.
Na śniadanie zeszłam w świetnym humorze, myśląc tylko i wyłącznie o spotkaniu z Keomaką.
Gdy byłam już przy recepcji i skręcałam w stronę hotelowej restauracji gdzie pewnie już wszyscy byli usłyszałam kogoś wołającego mnie.
- Kasia!
Odwróciłam się w stronę owej osoby. To Ryan!
- Śledzisz mnie? Wszczepiłeś mi chipa pod skórę? – zaśmiałam się, gdy mnie mocno przytulił.
- Zatrzymaliśmy się w tym hotelu. – odpowiedział przypatrując mi się.
Chwilę mi zajęło przetworzenie tej informacji. My. Cholera!
- Spokojnie, Bruno nic nie wie. Zostawiłem tą informację dla siebie, chociaż myślę, że powinniście…
- Ryan. – przerwałam. – Dziękuję i nadal proszę o nie ujawnianie tej informacji nikomu, jasne?
- Tak proszę Pani. – zgrywał się.
- Zdejmij czapkę i pokaż fryzurę. – rzekłam, na co rozglądnął się dookoła i nieśmiało ją zdjął.
- No przecież dobrze wyglądasz. Wątpię, żeby Brooklyn plotła ci codziennie warkocze…
- Brooklyn to już przeszłość. – odpowiedział bez większych emocji.
- Oh, no widzisz. Tyle mnie ominęło. Musimy pogadać. Idę na śniadanie, później ci napiszę, o której jestem wolna, ok? Chciałabym zwiedzić to miasto, jeśli nie masz nic przeciwko.
- Jasne, Cassie. Ja lecę na siłownię. Pa. – na pożegnanie cmoknął mnie w policzek i poszedł, wesoło machając.
Pospieszyłam do restauracji gdzie przy dużym stole znajdowali się wszyscy pracownicy. Prowadziłam luźna pogawędkę z Adrianem wciąż nie mogąc uwierzyć w spotkanie z Ryanem. Nie widziałam go dwa tygodnie, nie spodziewałam się, że aż tak za nim tęskniłam. Teraz, gdy sobie poszedł, odczuwałam mały smutek, choć wiedziałam, że i tak się później zobaczymy. Modliłam się tylko by nie spotkać Marsa. Nie miałam ochoty na ckliwą rozmowę. I wiedziałam, że czegokolwiek by mi nie powiedział, łyknęłabym to jak ryba przynętę. Byłam mu w stanie uwierzyć w każde słowo. Byleby być blisko… Gadam jak zakochana panienka. A może, dlatego, że tak właśnie się stało? Może zakochana to za duże słowo, ale cholernie mocno zauroczona tym osobnikiem. Gesty, którymi się obdarzaliśmy dały mi złudną nadzieję. Nie jestem odporna na tego typu rzeczy i chyba nigdy nie byłam. Chłopak przepuszczający mnie pierwszą w drzwiach sprawiał już, że czułam się świetnie. Niedużo potrzeba by mnie zauroczyć. Tak mi się wydaje…
- To jak, po zajęciach idziemy czy nie? – kontynuował Adrian.
- Przepraszam, zamyśliłam się. – odpowiedziałam zawstydzona tokiem swoich myśli.
- Mówiłem o wyjściu do jakiegoś pubu, obiecałem sobie i tobie, więc.. – powiedział lekko speszony.
- Dziś? Przepraszam Adrian, z chęcią, tylko, że spotykam się z przyjacielem. – czułam się strasznie odmawiając mu, więc po chwili, widząc jego rozczarowanie, dodałam. – Z przyjemnością wezmę cię z tobą, tylko nie wiem gdzie pójdziemy i czy będzie to interesujące. – uprzedziłam. Nie miałam pojęcia ile czasu będzie miał Ryan i gdzie byśmy mogli pójść.
- Chyba nie powinienem… - zaczął, ale mu przerwałam.
- To potwierdzone. Idziemy razem. Ty, ja i Ryan. Ani słowa! – powiedziałam, gdy chciał zaprzeczyć. Uśmiechnął się widząc mnie nieugiętą i spojrzał gdzieś w dal. No i wszyscy zadowoleni. Mission complete!
- O, zobacz. Bruno Mars jest w tym samym hotelu. – rzekł bez większej ekscytacji. Przestraszona zerknęłam katem oka, gdzie stał cały zespół, ochroniarze i ludzie od promocji. Obniżyłam się na siedzeniu, gdzie pozostałam niezauważona. Pobyt w Nowym Jorku spędzę na ukrywaniu się. Bosko! Adrian nie zobaczył mojej dziwnej reakcji, bo zajął się pałaszowaniem tostów z serem.
- Słuchajcie, za 15 minut widzę wszystkich w sali konferencyjnej, na prawo od restauracji. Szkolenie będzie trwało 5 godzin, z przerwami na kawę i poczęstunek. Proszę się nie spóźniać. – oznajmił starszy mężczyzna.
W spokoju dokończyliśmy śniadanie. „Ekipa z Marsa” wyszła z budynku, więc mogłam swobodnie się po nim poruszać.
Na szkoleniu czas szybko mi zleciał, pewnie dlatego, że Adrian co chwilę mi podsuwał swój telefon, by grać ze mną w wisielca. Nie mówię, że kurs mnie w ogólnie nie zainteresował. Musiał być naprawdę świetny, ale akurat tym razem z tego nie skorzystałam. Dostaliśmy materiały, które były omawiane. Przejrzę sobie w wolnej chwili i po sprawie. Zresztą słysząc, o czym mówi facet zajmujący się tym, są to same podstawowe informacje. Nic trudnego, więc opcja grania w wisielca bardziej mi się spodobała.
Po czternastej byliśmy już zajęciach. Ryan do mnie zadzwonił i umówił się na osiemnastą. Powiedziałam mu o tym, że dołączy do nas kolega i nie miał nic przeciwko. Keomaka zaplanował wieczór na mieście, na co od razu przystałam. Chciałam pójść w jakieś fajne miejsce i dobrze spędzić czas. Wiem, małe wymagania…
Korzystając z czasu wolnego postanowiłam skorzystać z hotelowej siłowni. Przebrałam się w strój sportowy i zjechałam windą na dół. Wychodząc z niej wpadłam na kogoś w skutku, czego spadła mi butelka z wodą.
- Przepraszam, zamyśliłem się. – usłyszałam dobrze znany mi głos. To był Bruno. Z głową spuszczoną w dół, by mnie nie rozpoznał odpowiedziałam zmienionym głosem „nie szkodzi”, podniosłam butelkę i pobiegłam w stronę siłowni, modląc się by mnie nie rozpoznał.
Ufff… głupi to jednak ma szczęście.

Przed osiemnastą gotowa czekałam na Adriana. Przyszedł po chwili ubrany zwyczajnie, czyli tak jak zawsze.
- Powinienem się jakoś przebrać? – zapytał mierząc mnie wzrokiem. Fakt, na co dzień nie chodziłam w sukienkach.
- Nie, jest dobrze. – wyszliśmy z pokoju i zjechaliśmy windą na dół.
Już jak wysiadałam z windy usłyszałam dzikie krzyki.
- Jestem Bruno Pieprzony Mars, proszę wziąć to pod uwagę.
Cała zgraja przyjaciół goniła się po holu. Chciałam się cofnąć, ale Ryan, który nie wiadomo jak się znalazł obok mnie, chwycił mnie za przedramię i zaprowadził w stronę jego ekipy.
- Co ty wyprawiasz! – krzyknęłam na niego rozwścieczona.
- Pokój i miłość, kochana. – powiedział hasła hipisowskie i zaprowadził mnie jak niegrzecznego przedszkolaka do przyjaciół. Z tyłu niepewnie szedł Adrian, który był nieźle skołowany.
- A tak myślałem, że to ty! – wskazał na mnie palcem Bruno z nieodgadnionym przeze mnie wyrazem twarzy. -  A wypierał się! – teraz wskazał na Ryana.
- Nieważne. – odpowiedziałam ignorując go. – To Adrian. – przedstawiłam chłopaka.
- Nie znamy się? – zapytał Mars.
- Pracuję w wytwórni. – odpowiedział chłopak.
- Ach, to nie przyjechaliście na romantyczny weekend we dwoje? – wyśmiał nas Bruno. Od kiedy on taki ironiczny?
- Nie mam potrzeby bycia otoczona bandą facetów i bycia adorowaną. – odpowiedziałam mu pięknym za nadobne.
- Oh, żart ci się wyostrzył. – mówił nadal dziwnym tonem, którego zupełnie nie rozumiałam.
- Możemy już iść, czy będziecie tak sobie dogryzać? – spytał zirytowany Kameron.
Przez niego humor mi się zepsuł i nie miałam już ochoty na żadne wyjście, ale nie wypadałoby mi teraz powiedzieć, że nie idę, zresztą Adrianowi obiecałam, więc nie ma nawet takiej możliwości.
- O co chodzi? – szepnął Adrian, gdy dzieliliśmy się na grupy do dwóch dużych taksówek.
- Małe spięcie z Panem Gwiazdą, nic takiego. – rzekłam i wzmacniając wiarygodność swojej odpowiedzi uśmiechnęłam się do niego. – Chodź, bo pójdziemy pieszo. – pociągnęłam go za rękę ku taksówce, gdzie wcisnęłam się na wolne miejsce koło Marsa.
- To już innych miejsc nie było? Gwiazda nie powinna siedzieć z przodu? – zapytałam Ryana nie zwracając na jego przyjaciela uwagi.
- Kasia, nie możecie się jakoś dogadać?
- Pogadamy na miejscu, w cztery oczy. – oznajmił mu Bru.
- Nie mam z tobą, o czym gadać…
- Masz…
- Jak podrośniesz to pogadamy – dogryzłam mu.
Co z tego, że na jego widok miękną mi nogi? Odpłacam mu takim samym zachowaniem. Ależ on mnie dziś irytuje…
Jechaliśmy sprzeczając się o bzdury. Starałam się ignorować go i pogadać trochę z Adrianem, ale znalazł on wspólny język z Kameronem, któremu naprawiał coś w komórce. Byłam skazana na towarzystwo Bruna, siedzieliśmy sami całkiem z tyłu.
- Co u ciebie? – zapytał miło.
- A co ty taki miły nagle się zrobiłeś?
- To ty zaczęłaś.
- A spadaj. Nie po to cię unikałam, żeby się z tobą teraz użerać.
- Hej, uspokój się młoda, co? Co ja niby takiego zrobiłem?
- Nic. Wystarczy, że tu jesteś.
Byłam zła… Zbudowałam ogromny mur obronny, którego nie jest w stanie po raz drugi złamać. Zresztą on też zmienił swoje zdanie. Dajmy sobie po prostu spokój, bo nie umiemy się dogadać.
Na moje słowa zaśmiał się pod nosem.
- Czego rżysz?
- Ależ ty bojowa. Jeśli chcesz rozładować napięcie seksualne, to jestem do usług.
W odpowiedzi skarciłam go wzrokiem i odwróciłam głowę w drugą stronę, skupiłam się na ulicach tegoż miasta. Poczułam oddech na szyi i jego melodyjny głos przy uchu.
„Ty i ja, kochanie, będziemy uprawiać miłość jak goryle”
Odepchnęłam go natychmiast, na co ponownie wybuchł śmiechem.
- To co pogadamy na miejscu? – powiedział tonem, któremu ciężko odmówić i szturchnął mnie łokciem.
- Przemyślę to… - mruknęłam i skupiłam się na komórce, gdzie widniała nowa wiadomość od Williama. Odpisalam mu szybko i wrzuciłam telefon do wielkiej torebki. Po chwili ciszy czas było wysiadać.
- Zjemy tu coś i potem możemy skoczyć do jakiegoś klubu. – zaproponował Ryan.
- My raczej po kolacji podziękujemy, jutro z rana mamy zajęcia. – grzecznie odmówiłam, trochę zła na Keomakę. Myślałam, że sobie z nim szczerze pogadam, a tu wszyscy mi psują plany.
- Hej, co jest… - podszedł i objął mnie ramieniem.
- Nic. – odpowiedziałam. – Tak ogólnie to jestem głodna, zła i nie w humorze.
- Nie marudź mała.
W miłej atmosferze zjedliśmy kolację. Siedzieliśmy wszyscy razem przy wielkim stole, nie musiałam patrzeć na Marsa, więc było przyjemnie. Chłopacy opowiadali anegdoty, żarty, wygłupiali się, czyli tak jak zawsze.
- Wolicie pochodzić po mieście, czy pójść gdzieś do pubu? – spytał Jamareo.
- Pochodzić z wami się nie da, za bardzo rzucacie się w oczy. – odpowiedziałam mierząc ich wzrokiem. Duża grupa facetów ubrana w kolorowe koszule i bordowe spodnie? Byli po występie w jakimś show telewizyjnym i jak widać nie mieli czasu na przebranie się.
- Czyli pub.
Ruszyliśmy ulicami Nowego Jorku do często odwiedzanego przez nich pubu.
- Hej, pogadamy teraz? Doskonale wiem gdzie jest ten pub, dojdziemy za chwilę. – zapytał mnie Bruno, zwracając się tym samym do reszty. Spojrzałam na Adriana, który z uśmiechem przytakiwał, dając znać, że mam z nim pogadać.
- Dooobra. – przeciągnęłam zrezygnowana.
Staliśmy przez chwilę, czekając aż przyjaciele odejdą.
- Więc? – zapytałam pospieszając go.
- No, mieliśmy pogadać. -  powiedział głupio, tracąc całą odwagę, którą miał przy chłopakach.
- Ty chciałeś gadać, więc mów i miejmy to z głowy.
- Chciałem przeprosić, nie tak miało być. Zresztą ja sam nie wiem, czego chcę. Raz widzę ciebie i myślę, że fajnie by było, a później przychodzi Jessica czy Chanel… - w tym momencie mu przerwałam.
- Ach, to jeszcze Chanel? Nie wymieniaj mi ich wszystkich z imion, bo i tak nie spamiętam…
- Cass, nie bądź złośliwa.
- A ty nie bądź dziecinny. Ile ty masz lat do cholery jasnej?
- Teraz zrzędzisz jak mama.
- Bo nie lubię jak ktoś się mną bawi, lub obiecuje coś czego później nie dotrzymuje. Nie jestem Chanel czy Jessicą, zapamiętaj to sobie i trzymaj się ode mnie z daleka, jasne? Twoje wymówki są śmieszne.
- Wiem…
- Jesteś młody i głupi.
- Nie jestem młody i głupi…
- Jesteś niedojrzały.
- No, to może być. – udawał skruchę, przy czym się lekko uśmiechał.
- Yh, przestań się tak szczerzyć. – sama ledwo panowałam nad uśmiechaniem się.
- Nie bądź zła. Jestem zagubiony. – powiedział robiąc duże oczy i mrugając szybko powiekami.
- Bruno, możemy być kumplami. Tyle. – „chociaż będzie mi cholernie ciężko” - dodałam w myślach.
- Stoi. – rozłożył ramiona bym się przytuliła, na co ja wystawiłam w jego kierunku dłoń.
- Dystans. – rzekłam jeszcze.
- Jasne. – chwycił ją i delikatnie potrząsnął. – Idziemy na piwko, kumplu. – zaśmiał się i zaprowadził mnie do tego pubu. Opowiadał jeszcze o mieście, bo często tu bywa i nie ukrywając, nie jest typem, który siedzi cały dzień i noc w pokoju hotelowym.
W pubie chłopacy okupowali już dużą lożę.
- I jak gołąbki, sprawy wyjaśnione? – spytał na wejściu Phredley.
- Tak. – odparliśmy wspólnie.
- Idę do baru, chcesz coś? – zapytał Bru.
- Piwo.
- Lecę.
Zajęłam miejsce koło Ryana, z którym miałam w końcu szansę pogadać. Adrian dobrze się bawił z resztą, więc mogłam poświęcić chwilę Hawajczykowi.
- Co u ciebie? – zaczęłam.
- W sumie to nic nowego, oprócz tego, że nie jestem z Brooklyn… - westchnął.
- Mam dla ciebie inną kandydatkę. Wiecznie nakręcona blondyneczka, może być?
- Z braku laku… - puścił mi oczko i się uroczo zaśmiał.
- Ach, dobry z ciebie facet. Mogłam się w tobie zakochać. – zawtórowałam mu.
- Serce nie sługa. – powiedział i spojrzał w stronę Marsa, który niósł moje piwo i drinka dla siebie.
Zauważył, że wzdycham do jego przyjaciela? W jego oczach ujrzałam współczucie.
- Hej, ze mną wszystko w porządku. – zapewniłam go szepcząc mu do ucha.
- Mam nadzieję. – przytulił mnie mocno, ale zaraz wypuścił z uścisku, bo Bruno trzymał przede mną kufel z trunkiem.
- Dzięki. – wzięłam zimny napój, który zaczęłam powoli sączyć przez słomkę. Usiadł na wolnym miejscu, przy stoliku naprzeciw mnie.
- Coś rzadko do mnie dzwonisz i esemesujesz, znalazłaś sobie innych przyjaciół? – zrobił smutną minkę Keomaka.
- Tak się złożyło, że z Maxem się ostatnio zgadałam, poznałam Williama i jego przyjaciółkę Morgan i zupełnie zapomniałam o takim jednym mięśniku, który ma i tak mnóstwo spraw na głowie.
- Ach, tak… - uśmiechnął się słodko. – Na koncert na pewno nie wpadniesz?
- Niestety nie.
- Jesteś pewna, że wolisz rapera z ADHD od nas? – Ryan.
- Jakich nas, tak ty i tak nie występujesz.
- Dla ciebie mogę robić chórki i grać na tamburynie. – puścił mi oczko.
- Spieprzyłbyś cały koncert. – dogryzłam mu w żartach.
-O ty wredoto.- zaczął mnie łaskotać, ale po chwili znów mnie przytulił. – Brakowało mi ciebie, nie wytrzymuję z tymi łajzami. – powiedział smutno kładąc mi głowę na ramieniu.
- Biedactwo. – wolną ręką pogłaskałam go po włosach.
Siedzieliśmy tylko do dwudziestej pierwszej, bo jutro z rana wszyscy muszą wcześnie wstać. My z Adrianem na szkolenie a chłopacy jechali do radia, gdzie będą też śpiewać, co prawda nie wszyscy, bo tylko Bruno, Phil i Phradley, ale solidarność obowiązuje. Wszyscy to wszyscy.
Wracaliśmy pieszo. Bruno jak to on, zaczął śpiewać i tańczyć przy akompaniamencie starszego pana, który czynił cuda na gitarze. Ludzie zaczęli się zbierać i oglądać występ, pan zarobił sporą sumę a Bruno był w swoim żywiole. Przyciągał uwagę, ciężko było przejść obok niewzruszonym. Duża grupa ludzi rozpoznała go oczywiście i później czekaliśmy kilkanaście minut aż rozda autografy i porobi zdjęcia. Cały czas rozmawiałam z Ryanem, bo jutro raczej się nie spotkamy. Keomaka jak to on, musiał nam pstryknąć kilka słodkich fotek, które pewnie wylądują na twitterze oraz facebooku. Zrobiło się chłodno, zapomniałam, że Nowy Jork to nie Los Angeles. Objęłam się dłońmi.
- Zimno? – zapytał Hernandez odchodząc od fanek i ruszając z nami w drogę powrotną.
- Nie, przyjemnie. – skłamałam. Wyśmiał mnie i zdjął z siebie bluzę, którą zarzucił mi na ramiona. – Powiedziałam, że jest przyjemnie. – powtórzyłam. Ponownie mnie wyśmiał i odpowiedział:
- Nie ściemniaj mała. Kumple troszczą się o siebie, wiesz? – potarł moje ramię i zadowolony z siebie ruszył naprzód.
- Głupek. – wymruczałam tylko z uśmiechem.
Chyba nie muszę wspominać, że bluza ta była przesiąknięta jego perfumami? Była przyjemnie miękka i taka wygrzana. Mogłabym w tym momencie zasnąć i obudzić się jutro późnym południem. Po chwili byliśmy już pod hotelem. Zmęczona od razu pojechałam windą na swoje piętro. Chłopacy zajmowali pokoje wyżej. Po przeszukaniu torebki i znalezieniu karty, weszłam do pokoju zdjęłam zarzuconą na ramiona bluzę… Zaraz, zaraz. Bluzę? Ach, skleroza nie boli. Wyjęłam telefon i napisałam do Bruna smsa.
„Nie zapomniałeś o czymś?”
Nawet nie zdążyłam dojść do łazienki a już dostałam odpowiedź.
„O gorącym pożegnaniu? Myślałem, że kumple się nawet nie przytulają. A szkoda…”
Yh, ależ on jest uroczy. Stop, Katarzyno! Nie waż się tak myśleć.
„Jasne, że tak. Powiedz numer pokoju a zaraz pożegnam się z tobą jak należy, kociaku.”
Odpisałam nie myśląc długo, czego później żałowałam. Nie powinnam prowokować takich sytuacji, dopuszczać do takiego flirtu, bo na pewno nie wyjdzie mi to na dobre. Długo nie otrzymywałam odpowiedzi a ze względu na moje samopoczucie chciałam jak najszybciej położyć się do łóżka, więc poszłam do łazienki, wzięłam szybki prysznic i wróciłam czysta i pachnąca do pokoju, chcąc tylko i wyłącznie snu. Spojrzałam na ekranik komórki.
„Ależ zapraszam serdecznie Szanowną Panią do pokoju numer 417. Nie mogę się doczekać”
Nie wiedziałam, co teraz począć. Szczerze mówiąc miałam nadzieję, że nie odpisze i będę mogła zatrzymać tą bluzę na zawsze, żeby w smutne, samotne dni się jeszcze bardziej zdołować. Na białą bokserkę, którą miałam na sobie zarzuciłam swój szary sweter i wzięłam jego odzienie. Zamknęłam pokój i pojechałam windą piętro niżej. Będąc przy pokoju numer 417 odczuwałam mały stres, zdenerwowanie. Zapukałam niepewnie, ale nikt nie otwierał. Uderzyłam kilka razy mocniej, nadal cisza. Z całej siły, którą w sobie posiadałam walnęłam jeszcze raz. Zirytowana chciałam już wracać, ale usłyszałam szczęk zamka. Odwróciłam się i zobaczyłam głowę Marsa. Uśmiechnął się szeroko. Widać było, że brał prysznic, bo po jego niesfornej czuprynie spływały kropelki wody. Wyglądał sek… Emm… Nieważne.
Stałam osłupiała, zapominając zupełnie, po co przyszłam.
- Twoja bluza. – wręczyłam po chwili wpatrywania się w niego, co zupełnie mu nie przeszkadzało. Wziął ją ode mnie rozczarowany.
- Miałem wielką nadzieję na to gorące pożegnanie. – zaczął. – Wiesz… ostatnio się czuję taki samotny… - zaczął się zgrywać, udając smutnego. Miał na sobie biały szlafrok, który kontrastował wyśmienicie z odcieniem jego skóry. Był on uchylony u góry, co ukazywało fragment jego klatki piersiowej. Starając się nie wlepiać swoich oczu w jego osobę zaczęłam się nerwowo śmiać.
- Kumple tego nie robią. – przypomniałam mu.
- Jasne... – rzekł zawiedziony.
- Ja będę już leciała. Jestem padnięta. – powiedziałam zgodnie z prawdą.
- Ehem. – westchnął przyglądając mi się uważnie.
- Co tak patrzysz? – zapytałam zawstydzona.
- Zjebałem sprawę, co? – zadał pytanie retoryczne. Zależało mu, choć trochę? Nie chciałam, żeby myśli znów zaczęły mnie dręczyć i nie dać spokoju.
- Ja… już pójdę.
Uciekłam jak najszybciej mogłam.

Następnego dnia budzik zadzwonił równo o siódmej trzydzieści. Na ósmą śniadanie a po śniadaniu kolejne kilka godzin szkolenia. W trakcie, grałam w poleconą przez Adriana grę, która mnie niesamowicie wciągnęła i dzięki, której nawet nie zauważyłam, że to już koniec. Przygotowano jeszcze poczęstunek i polecono by pójść do pokoi, spakować się i za godzinę zejść na zbiórkę.
Na ten weekend spakowałam małą walizkę, z której nawet nie wyjmowałam rzeczy. Poszłam tylko do łazienki by spakować do kosmetyczki wszystkie przybory i byłam gotowa. Rozglądnęłam się po pokoju, sprawdzając czy na pewno wszystko wzięłam i wyszłam. W recepcji oddałam kartę i podziękowałam za miły pobyt. Miałam jeszcze ponad pół godziny czasu, więc rozsiadłam się na kanapie w holu i wyjęłam komórkę by ponownie zacząć grać. Strasznie się wczułam w tę grę, więc nie obchodził mnie otaczający mnie świat.
- Ba! – przestraszył mnie męski głos. Poczułam również duże dłonie na ramionach. Podskoczyłam na miejscu i odwróciłam się w stronę napastnika. Był to Ryan.
- Chcesz żebym padła na zawał? Mam poważną wadę serca, nie powinieneś tego robić… Poszukaj tabletek w torbie, niebieskie opakowanie. – mówiłam trzymając się za serce. Powkręcam chłopaka tak na pożegnanie, a co. Przerażony Keomaka zaczął grzebać w mojej wielkiej torbie, gdy ja trzymałam się w „bolącym” miejscu i udawałam, ze zaraz zejdę z tego świata.
- Ryan… ja… ja… - kontynuowałam.
- Cholera, nie ma tu tych tabletek. Dzwonię po pogotowie. – mówił szukając nerwowo po kieszeniach telefonu.
- Nie, Ryan, ja chciałam Ci tylko powiedzieć… - mówiłam już wpół leżąc.
- Cassie, proszę Cię… - skamlał, kładąc dłonie na moich polikach. Po wyrazie jego twarzy zauważyłam, ze jest rozbity, nie wie, co robić, dzwonić po pomoc czy wysłuchać mojej ostatniej woli.
- Ale nie proś, tylko nie waż się mnie straszyć jeszcze raz! – rzekłam normalnie siadając jak wcześniej. Spojrzał na mnie skołowany i obrażony usiadł na drugim końcu kanapy.
- Masz za swoje. – dodałam.
- Wiedźma. – warknął rozwścieczony. – Jesteś okropna, bez uczuć, ja sam prawie zawału dostałem. Moja mała, schodziła z tego świata i to przeze mnie.
- Oh, przecież jestem zdrowa jak ryba.
- Teraz to wiem.
- Nie złość się już, poza tym, co tu robisz? Ja zaraz się zwijam, bo widzę, że się już schodzą. – rozejrzałam się i zauważyłam kilka znajomych twarzy.
- Bruno ma kolejny wywiad, a ja tutaj. Adrian powiedział, że zaraz jedziecie to przyszedłem się pożegnać. A tu taka niespodzianka. – wypominał mi.
- Ohhh… kochany jesteś. Nie dąsaj się już. – powiedziałam siadając przy nim i wtulając się.
- Głupek. – skwitował i objął mnie mocno.
- Dogadaliście się z Adrianem?
- No jasne, spoko facet.
- To dobrze.
Po kilku minutach bezczynnego siedzenia, pora była jechać na lotnisko. Niechętnie oderwałam się od przyjaciela, który jeszcze zamienił słówko z Adrianem i wsiedliśmy do taksówki. Cały lot przemilczałam. Myślałam o Hawajczykach, skupiając uwagę na jednym z nich. Niepotrzebnie powiedział to jedno zdanie. Dał mi znowu nadzieję, której nie chciałam. Chciałam żyć normalnie i nie myśleć o nim w kategorii chłopaka, a tylko i wyłącznie kumpla. Ale nawet to nam niespecjalnie wychodziło. Ja staram się go odtrącać a on mówi o jedno słowo za dużo. Najgorsze jest to, że byłabym gotowa zrobić dla niego wiele a on ma mnie za zastępczą maskotkę, którą warto mieć w razie potrzeby i która jest fajną wersją awaryjną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz