piątek, 29 marca 2013

011 "No, I can't make you love me"


- Dobra robota Cassie, możesz się już zwijać. – usłyszałam po 15 z ust Jane.
- Ale jeszcze niecała godzina… - spojrzałam na zegarek.
- Dziś już zrobiłaś swoje. Idź póki mówię, bo zaraz zmienię zdanie. – uśmiechnęła się i puściła oczko.
- Dziękuję. – odwzajemniłam gest, spakowałam do torby komórkę i wyszłam z budynku. Po drodze weszłam do sklepu spożywczego kupić coś by wypełnić lodówkę. Dziś na obiad przepyszne mrożonki. Mniam. Jak się nie umie gotować to się je takowe posiłki. Ustawiłam laptopa na stoliku w salonie, sama zasiadłam na kanapie. Włączyłam sobie serial, o którym zupełnie zapomniałam. Miałam zaległe dwa odcinki The Vampire Diaries. Zajadając się warzywkami, nadrobiłam zaległości. Było koło 18.
Przez myśl przeszło by pójść na imprezę do Marsa. Dwie godzinki chyba dam radę. Napisałam sms’a do Ryan z zapytaniem, w jakim klubie będą. Odpisał, że w Rokbar i spytał czy jednak wpadnę. Napisałam, że może się zjawię, ale niech nie robi nikomu ani sobie nadziei. Odpisał od razu, że wpisze mnie na listę gości i czeka z utęsknieniem. Po chwili dostałam jeszcze smsa z prośba napisania pełnego mojego imienia i nazwiska. Głupek.
Przeszukałam szafę w poszukiwaniu czegoś fajnego na tę okazję. Znalazłam jedną z dwóch sukienek, jakie ze sobą wzięłam. Była szara, brokatowa, miała fajny krój, który podkreślał moją figurę. Ubrałam ją tylko raz, dawno temu w małym gronie znajomych.  Raz się żyje! Dobrałam do niej cieliste buty na obcasie i małą torebkę, w której zmieściłam portfel, klucze i telefon. Poszłam pod prysznic a później z balsamem wróciłam do salonu owinięta tylko ręcznikiem. Ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Teraz? Yh! Uchyliłam drzwi wystawiając tylko głowę.
- Kameron? Co tu robisz? – spytałam widząc kolegę Bruna.
- Gwiazda mnie wysłała… - westchnął. – Mogę wejść?
- Eh… Jasne. – trochę skrępowana wpuściłam go do środka.
- No, no, nieźle. Już wiem, czemu on za tobą tak lata. – zmierzył mnie wzrokiem uśmiechając się.
- Więc może przejdziesz do sedna? – mówiłam nerwowo poprawiając ręcznik.
- Ach, tak. Miałem się upewnić, że jesteś w domu i kazał mi dać to tobie. – nie zauważyłam wcześniej, że w dłoniach trzymał pakunek, który wydawał się ciężki.
- Dzięki. Możesz położyć na łóżku? – powiedziałam.
- Jasne, a dziś imprezka. Będziesz? Koniecznie musimy potańczyć! – rzekł podekscytowany, odstawiając karton na wskazane miejsce.
- Raczej nie wpadnę. Jutro praca.
- No to trudno, pewnie będzie jeszcze niejedna okazja. Lecę! – pomachał i wyszedł.
Jak można być takim głupim i robić za kuriera? A może to się nazywa przyjaźń? Mimo wszystko nie zrobiłabym tak, jeśli Maja by mnie poprosiła. Sory. No nie ważne. Zamknęłam drzwi i położyłam pięknie ozdobiony pakunek na łóżko. Zabrzęczał mi telefon.

Wiadomość od – Bruno:
„I jak, otworzyłaś już? ;)”

Szybko wystukałam:
„Ciężkie… bomba? Ale nie tyka…  Zaraz zobaczę coś wymyślił.”

Ciężkie to pudło! Hmm… Zaciekawiona szybko otworzyłam ozdobną torebkę. Pierwsze co mi wpadło w dłonie to dwie przepustki na backstage na koncert w Los Angeles. Pod spodem wśród kolorowego sianka leżała zwinięta w kostkę koszulka ze zdjęciem Marsa i napisem „ten facet jest najseksowniejszy na świecie”. Znalazłam też tam karteczkę z odręcznym pismem.

„Zestaw na koncert. Bez tego ani rusz! Nawet się tam nie pokazuj bez tej wyśmienitej, zaprojektowanej przeze mnie koszulki! Wiem, że ci się podoba. Ach no i winko na samotne wieczory… Xoxo Brunito”

Zadufany w sobie dupek. Ale jaki słodki… Pod siankiem oczywiście leżały cztery butelki z winem.
Napisałam mu szybko sms’a:
„Ale z ciebie narcyz. Z taką facjatą na koszulce będzie mi wstyd się publicznie pokazać… Muszę przemyśleć twoją propozycję. A to wino, po co? Mam zapijać smutki w alkoholu, gdy cie nie będzie?”

Po chwili otrzymałam wiadomość z odpowiedzią.
„Zawsze to lepiej pocieszać się alkoholem niż innym facetem.”

Oh, mocne to było. Z wrażenia aż nie wiedziałam, co odpisać.
Włączyłam laptopa i puściłam sobie imprezową muzykę, żeby się jakoś nastroić. Thrift Shop na sam początek. Latałam po całym mieszkaniu tańcząc i udając rapera. Rap to zdecydowanie nie mój żywioł, ale będąc samej w domu jestem jak Beyonce na Wembley a ruchy mam jak panie z teledysku Snoop Doga.

Kupię sobie parę ciuchów, w kieszeni tylko 20 dolców
Poluję na okazje i to jest zajebiste.
A teraz
Wbijam do klubu jakbym mówił "Ale mam wielkiego kutasa"
Jestem zajarany, nakupowałem w lumpeksie.
Dżety i frędzle na mojej kurtce są takie czadowe,
Że ludzie mówią: "Cholera! Ale zajebisty białas."
Wchodzę dalej, kieruję się na balkon
Ubrany cały na różowo, oprócz zielonych butów z aligatora,
Owinięty płaszczem w panterkę, obok mnie dziewczyny
Chyba powinienem był to uprać, śmierdzi jak pościel R.Kelly'ego

Kocham tego gościa! Dziarskim krokiem poszłam jeszcze do kuchni, gdzie zrobiłam sobie kanapki, po czym padłam na łóżko obczaić co się dzieje na twitterze i facebook’u. Kilka pytań o Bruno na pierwszym z portali i kilka wiadomości od znajomych na drugim. Jeśli chodzi o temat Marsa i pytania od jego zazdrosnych fanek, to odpowiadam, że tak, znamy się, ale tylko i wyłącznie na gruncie przyjacielskim. Czysta prawda… no może nie taka czysta. Ja już sama nie wiem, jak on traktuje tę relację. Niby nic, ale jakieś przytulanie, całusy są obecne i te jego prezenty, słowa. Ja już się gubię. Chyba od dawna ten facet zawrócił mi głowę, ale nie pokaże tego. O nie! Jeśli komuś pokażesz, że ci zależy on może to wykorzystać przeciw tobie. Trzymaj się tego, Cass. Poza tym wyszłabym na głupka mówiąc o swoich uczuciach. Skompromitowałabym się, on by mnie wyśmiał i nici z przyjaźni. A na przyjaźni najbardziej mi zależy. Bo co ja bym bez nich zrobiła?
Przed 21 zaczęłam się szykować. Po oglądnięciu się w obcisłej sukience w lustrze stwierdziłam, że nie jest najgorzej.  Postanowiłam wyprostować włosy, które od razu przybrały na długości. Po pół godzinie byłam już gotowa do wyjścia. Dobrze się złożyło, zanim dojdę minie kilkanaście minut.

Przed klubem była kolejka kilku osób. Ustawiłam się w niej i czekałam na swoją kolej.
- Imię i nazwisko. – zażądał gruby, wysoki i  łysy koleś. Zmierzył mnie jeszcze wzrokiem, by ocenić czy wpasuję się w wygórowane towarzystwo.
- Katarzyna N****. – spojrzał na mnie jakbym urwała się z kosmosu.
- Dokument potwierdzający tożsamość. – wydał kolejny rozkaz. Czułam się jak w wojsku. Z małej torebki wyjęłam dowód i wręczyłam mu go. Spojrzał czy dane zgadzają się z listą, porównał mnie do zdjęcia i w końcu wpuścił do środka.
Był już tłum osób. Nikogo nie znałam. Skierowałam się od razu do baru, zamawiając mocnego drinka. Rozglądałam się po klubie, ale żadna znajoma twarz mi się nie przewinęła. Co jest do cholery… Nie przyszłam, żeby się upić we własnym towarzystwie. Wypiłam kolejny napój wyskokowy i dalej nic. W głowie mi już nieźle szumiało, więc w świetnym humorze wkroczyłam na sam środek parkietu, wtapiając się w szalejący tłum. Skoczna piosenka Rity Ory – Hot Right Now jak najbardziej mi pasowała. Koło mnie zjawił się Kameron.
- Jednak jesteś! – krzyknął mi do ucha zniżając się znacznie. Na moje oko miał koło 190 cm wzrostu, więc przy moim metrze sześćdziesiąt wyglądałam jak dziecko.
- No wpadłam, ale nikogo znajomego nie mogę dostrzec. – wykrzyczałam przez muzykę.
- Chcesz to pokażę ci gdzie siedzą. – zaproponował.
- Nie! – odpowiedziałam, na co lekko się zdziwił. – Teraz tańczymy! – i oboje zaczęliśmy tańczyć do rytmu. Jako, że w moich żyłach płynął już alkohol pozwalałam sobie na odważniejsze ruchy, co zszokowało mężczyznę. W pewnym momencie poczuł się chyba niezręcznie. Chciałam się tylko trochę zabawić, czy to źle?
- Ekhm, może już pójdziemy, co? – powiedział lekko skrępowany.
- Ok. – zgodziłam się.
Przedarliśmy się przez środek parkietu i poszliśmy w stronę loży gdzie siedzieli chłopacy. Bruno siedział w samym środku a przy nim Jessica. Obejmowała dłońmi jego ramię i czule po nim głaskała. Co jest do jasnej cholery? Myślałam, że zerwali i to już dawno temu. Nie mogłam zapanować nad zbierającymi się łzami w moich oczach. Kameron poszedł do reszty a ja szybko zawróciłam. Nikt mnie nie zauważył, więc wracam do domu. Poczułam dłoń zaciskającą się na moim przedramieniu. Cholera!
- Cassie! Jednak jesteś. – nie chciałam się odwracać w jego stronę, ale musiałam. – Czemu płaczesz? – spytał Ryan.
- To od tego dymu… Cholera, aż mi oczy łzawią. – przyglądał mi się przez chwilę, ale też już był podpity, więc łyknął moją wymówkę.
- Chodź! Bruno się ucieszy! – rzekł szeroko się uśmiechając.
- Wydaje mi się, że Bruno miał nadzieję, że nie przyjdę. I tak powinno być. Może lepiej żebym nie robiła sobie wcześniej nadziei a teraz doznała rozczarowania, nie sądzisz? – powiedziałam szybko wszystko co miałam na myśli.
- Ach… O Panią Caban chodzi? Nie miało jej tu być… - zaczął ale mu przerwałam.
- To tak jak mnie. Ryan, ja wracam do domu. Trzymaj się. – klepnęłam go w ramię i odeszłam.
- Hej, my już się raczej nie będziemy jutro widzieć. Tak się żegnasz na tak długi czas rozłąki? – znów mnie chwycił i mocno przytulił podnosząc do góry. Zamknęłam oczy by się nie rozryczeć. Gdy je uchyliłam on nadal trzymał mnie mocno w swoich ramionach. Szybko wyrwałam się z uścisku Keomaki.
- Udanej trasy! Pa! – pobiegłam do wyjścia.
- Pa Cassie! – usłyszałam jeszcze.
Przy wyjściu z lokalu na moje nieszczęście stała gwiazda. Palił papierosa w towarzystwie kilku kobiet. Chichotały się w odpowiedzi na każde jego słowo. Poszłam w drugą stronę.
- Cass? – usłyszałam jego głos. Zatrzymałam się w miejscu mając jakby nadzieję, że jeśli stanę jak słup soli to mnie nie zauważy.
- Nie. – odpowiedziałam i ruszyłam przed siebie. Usłyszałam za sobą odgłos szybkich kroków. Hawajczyk podbiegł i stanął przede mną zagradzając mi tym samym drogę.
- Co robisz? – rzekł zdezorientowany.
- Idę.
- Gdzie?
- Do domu.
- A gdzie byłaś?
- A tak postanowiłam ubrać kusą sukienkę i szpilki, żeby pochodzić po ulicy i może poderwać kilku kolesi. – zironizowałam. Bruno na moje słowa zrobił wielkie oczy i opadła mu szczęka. – Możesz mi nie przeszkadzać? Bo widzisz chyba mam kogoś na oku. – spojrzałam na grupkę facetów stojącą nieopodal.
- Byłaś w Rokbar? Czemu już idziesz? I czemu nie powiedziałaś, że przyjdziesz? – zaczął pytać.
- Byłam. Miałam ci zrobić małą niespodziankę, ale jak widzisz, nie wyszło. – kątem oka zobaczyłam jak Jessica wychodzi z klubu i rozgląda się jak mniemam za swoim kochankiem. – O! Twoja dziewczyna cię szuka. Nie będę przeszkadzać, trzymajcie się. Szczęścia życzę. – powiedziałam przesadnie miło, zostawiając go oniemiałego razem z jego kobietą.
- Ale Cass…
Zaczęłam truchtać by oddalić się jak najszybciej z tego miejsca. Po chwili obraz mi się lekko zamazał przez łzy, które w końcu zaczęły wypływać z moich oczu. Nie zauważyłam dziury w chodniku i wykręciła mi się przez to kostka.
- Cholera! – krzyknęłam. Zrezygnowana zdjęłam z obolałej stopy buta i skacząc na jednej nodze zeszłam ze środku chodnika. Usiadłam na schodach do jakiegoś pomieszczenia kładąc buty i torebkę obok. Kostka zrobiła się czerwona i lekko już spuchła.
- Mogę jakoś pomóc? – usłyszałam niski, męski głos. Spojrzałam w górę. Przede mną stał wysoki, czarnoskóry facet. Miał koło 25 lat jak mniemam, krótko ostrzyżone włosy a ubrany był w dopasowana czarną koszulkę i wąskie ciemne jeasny. Musiałam wyglądać strasznie siedząc na schodach, ze spuchniętą kostką i rozmazanym makijażem.
- Eh, sama nie wiem.
- Co się stało? – zapytał siadając obok mnie. – Czasami łatwiej zwierzyć się komuś obcemu. – zachęcił.
- Nie ma, o czym gadać. Zły dzień.
- Ale nic ci się nie stało? – upewnił się.
- Nie po prostu musiałam sobie popłakać i po drodze jeszcze wpadłam w dziurę.
- Po co wam, kobietom te szpilki? Same problemy przez nie.
- Po to żeby przy takim wysokim mężczyźnie jak ty nie wyglądać jak liliput. – w odpowiedzi otrzymałam od niego szeroki uśmiech, który pewnie już niejedną kobietę zwalił z nóg. Na moje szczęście, na mnie nie działał. Kolejny, który by mi zawrócił w głowie nie jest aktualnie pożądany.
- Jak masz na imię?
- Cassie, a ty?
- William. Miło cię poznać.
- Mi ciebie również. Powinnam już lecieć.
- Jasne, ale może pozwolisz mi oglądnąć twoją kostkę? Jestem ratownikiem medycznym, spojrzę tylko, może niepotrzebny będzie lekarz.
- Jasne. – chłopak po usłyszeniu mojej zgody przykucnął przede mną biorąc w swoje wielkie dłonie moją stopę. Delikatnie ją dotykał, czasami mocniej naciskając.
- Na pierwszy rzut oka wygląda jak zwichnięcie. Musimy jechać do szpitala. Jeśli sama ci kość nie przeskoczyła to oni to zrobią, unieruchomią ci ją i po strachu. Jestem samochodem, podwiozę cię. – zaproponował.
- A ty nie masz nic innego do roboty? Chodzisz po ulicy i szukasz rannych? – zaśmiałam się.
- Tak naprawdę to mieszkam tu. – pokazał na drzwi za mną.
- Och, to zagrodziłam ci wejście do mieszkania.  Leć do domu, pewnie zmęczony jesteś.
- Daj spokój. Nie zostawię cię tu samej.
- Naprawdę. Zadzwonię po kogoś.
- To poczekam z tobą na tego kogoś. – mówił siadając obok. – Zrobimy tak, ty dzwoń a ja pójdę po lód.
- Dobra. – powiedziałam zrezygnowana.
Do kogo zadzwonić? Było późno, Ryan jest wstawiony na imprezie, z Marsem nie gadam, Ed to przeszłość a Max… No właśnie Max. Nie znam go za bardzo. Widzieliśmy się z dwa razy, to raczej nie zobowiązuje do takich poświęceń. Pewnie już śpi, a jutro tak jak ja musi iść do pracy.
- Jestem. – powiedział. Przyłożył lód do mojej kostki, na co aż jęknęłam. Cholera, dopiero teraz poczułam jak mnie boli. Wcześniej moje myśli kręciły się wokół Bruna…
- Idź do środka, pewnie dziewczyna na ciebie czeka. Pojadę taksówką, bo znajomi są na imprezie.
- Nikt na mnie nie czeka. Podwiozę cię.
- A nie możesz ty tego jakoś ogarnąć? Zobacz, nie wygląda najgorzej. – spojrzałam na nogę w miejscu gdzie była opuchnięta i zaczął pojawiać się fioletowy siniak. Zrobiłam słodkie oczka i zamrugałam szybko rzęsami.
- Eh… Mogę ci to bandażem elastycznym usztywnić… ale jeśli się pogorszy to jutro jedź do szpitala, ok? Chodź. – pomógł mi wstać i na jednej nodze zaprowadził do środka. Posadził mnie na czerwonej kanapie w salonie, która była strasznie twarda i poszedł po apteczkę. Wnętrzne mimo ciepłej kolorystyki wydawało się strasznie sterylne i nienaganne. Wprowadzenie czerwonych wstawek nie pomogło ocieplić nastroju tu panującego. Wszystko było takie idealne.
- Naprawdę mieszkasz tu sam? Czuję tu kobiecą rękę. – rzekłam, gdy wrócił z dużym kuferkiem. Miał w nim dosłownie wszystko.
- Nie. Jestem pedantem. – powiedział lekko zawstydzony.
- Nie ma się, czego wstydzić.
- I do tego jestem homoseksualny. – przyznał się szybko, bojąc się jakby mojej reakcji.
- I co w tym takiego strasznego?
- Różnie ludzie reagują. – mówił wyciągając bandaż.
- Ja nie mam żadnych uprzedzeń, więc spoko. – mrugnęłam do niego. Taki rosły mężczyzna i taki strachliwy? Szczerze? Wydawało mi się, że jest w stu procentach hetero. Taki męski i postawny. Jak widać pozory mylą.
Przy owijaniu mojej obolałej nogi starałam się nie płakać, ale niestety nie udało mi się powstrzymać. Bolało strasznie. Łzy znów zawitały w moich oczach, nie tylko z bólu, ale również przez panującą ciszę powróciły myśli o pewnym Hawajczyku. Nie powinnam tego brać aż tak bardzo do siebie Czemu zawsze te wrażliwe osoby wychodzą w każdej sprawie najgorzej?
- Gotowe. Nie jest tak źle. Odwiozę cię do domu, co? – spytał patrząc na mnie uważnie. Mokre ślady pozostały na moich policzkach, co od razu zauważył patrząc zmartwiony. – Aż tak boli?
- Nie. To nie przez ból fizyczny. Nieważne. Pogadamy może kiedyś przy kawce jak sprawa nie będzie taka świeża, co?
- Z chęcią. A teraz jedziemy. – podał mi ramię bym złapała i na jednej nodze doskakała do drzwi.
- Mieszkam 5 minut stąd.
- To wskakuj na barana.
- Co?
- No nie możesz obciążać nogi.
- Poskaczę sobie, dam radę.
- Ej, to że jestem gejem, nie oznacza, że ze mnie jakieś chucherko. – zgrywał się.
- Przecież widzę. – przeskanowałam jego klatkę piersiową, do której idealnie przylegała elastyczna koszulka.
- No to wskakuj mała! – zniżył się jak najniżej mógł. Podskoczyłam a on złapał mnie sprawnie i podrzucił wyżej na plecach. Podał mi klucze bym zamknęła drzwi i wyszliśmy.
Przez kilka minut, gdy mnie niósł, wymienialiśmy się podstawowymi informacjami o sobie. Will miał 25 lat, oprócz pracy w szpitalu, pomaga również w wolnym czasie w hospicjum i odwiedza specjalistyczne szpitale dziecięce, gdzie jest wolontariuszem. Chłopak ma wielkie serce. Czemu na swojej drodze spotykam same dobre dusze? Chyba zrobiłam coś dobrego, bo los odwdzięcza mi się w cudowny sposób. Pod moimi drzwiami wymieniliśmy się numerami telefonu. Po zamknięciu drzwi, dotoczyłam się do odtwarzacza gdzie włożyłam płytę z napisem „DÓŁ L”. Była to specjalna składanka do ryczenia, a teraz tego potrzebowałam. Spojrzałam jeszcze na telefon, który już dawno się rozładował. Może to nawet i lepiej?

To serce jest zmęczone i stare
To serce jest zwęglone i zimne
To serce pokazuje białą flagę kiedy robi się twarde i odrętwiałe
Poddaję się
Do całej twojej skóry
Poddaję się
Kiedy znów opuszczasz mnie
Poddaję się
Dlaczego znów to robię?
Nie możemy wrócić…
To serce nie spało miesiące
To serce nie może się doczekać by cię zobaczyć
To serce nie chce przekonać cię, że to serce nie załamie się…
Co robisz w tych komorach?
I dlaczego w nich śpisz?
Poddaję się…

Idealna piosenka do zdołowania się jeszcze bardziej. Na nic nie miałam siły. Wyłączyłam odtwarzacz. Podłączyłam telefon do ładowarki. Miałam jakieś nieodebrane wiadomości i połączenia, ale wyłączyłam wszystkie powiadomienia nawet na nie nie patrząc. Nastawiłam tylko budzik i położyłam się na chłodnej pościeli. Jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w sufit, gdy łzy spływały po skroniach i policzkach na pościel. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam…
Wstałam równo z alarmem. Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Noga też mi doskwierała. Od razu skierowałam się do kuchni po tabletki, które szybko popiłam wodą prosto z butelki, wypijając przy okazji do dna jej zawartość. Myślami byłam gdzieś daleko w cyfrach. Co dziś będzie do roboty? Wypisywanie faktur? O a może Pan Mars pod wpływem doznań seksualnych ze swoją gorącą partnerką coś skomponował i będę musiała przepisywać nutki? Kurde, znowu on… Na każdym kroku przypominam sobie o tym cholernym facecie.
Prezent od niego nadal leżał na moim łóżku. Chwyciłam karton i położyłam go na ziemi. Stojąc z trudem na mojej chorej nodze, drugą z całej siły kopnęłam pakunek wsuwając go tym samym głęboko pod łóżko.
Poszłam pod prysznic, z bojowym nastawieniem. Żadnego ryczenia! Trzeba być twardym, nie miękkim. Nie wiem, kto to powiedział, ale trzymajmy się tego. Przy śniadaniu nastrajałam się piosenką Beyonce „I care”.
Mówiłam, jak mnie skrzywdziłeś, kochanie
Ale ciebie to nie obchodzi
Teraz płaczę i jestem opuszczona
Ale ciebie to nie obchodzi
Nikt nie mówił, że to miłość
Ale jesteś odporny na cały mój ból
Potrzebuję, abyś powiedział, że to miłość
Ciebie to nie obchodzi, ale to nie ma znaczenia.
Cóż, mi zależy
Wiem, że ciebie to nie obchodzi
Ale mi wciąż zależy
Mocny bit i tekst, który dosadnie mówi, o czym babka myśli. Taka muszę być a nie, rozbita jak niedzielny kotlet.

Do pracy musiałam wyjść dziś wcześniej, by zdążyć dotoczyć się na czas. Przez próg budynku przeszłam nucąc „I don’t need a Man” Pussycat Dolls.
- Jeju, co się stało? – zapytała Jane, patrząc na moją nogę.
- Zdradzę ci sekret… bieganie w szpilkach to nie najlepszy sport. – rzekłam z rozbawieniem. Najlepiej ukrywać pod maską swoje prawdziwe uczucia. To najwygodniejszy sposób na uniknięcie dodatkowych, krępujących pytań.
- Byłaś z tym u lekarza?
- Oglądał to ratownik medyczny i powiedział, że jak się pogorszy to mam jechać do szpitala, ale jest okej. – spojrzałam na nogę. Rano zmieniałam opatrunek i owszem nie wyglądało fajnie, ale chyba nienajgorzej.
- W takim razie nie przeciążaj jej, idź do biurka, zaraz przyniosę ci robotę na dzisiaj.
Poszłam z jej zaleceniem, wcześniej robiąc sobie mocną kawę. Zasiadłam na swoim stanowisku i rozglądałam się po najbliższym otoczeniu tym samym kręcąc się w jedną i drugą stronę na obrotowym krześle. Cicho z radia usłyszałam piosenkę, która dziś zburzyła moje pozytywne nastawienie. Czemu ta cholerna muzyka kieruje moim nastrojem, moimi emocjami w tak łatwy i szybki sposób?
Przecież nie zmuszę Cię byś mnie kochał
Jeśli nie kochasz
A Ty nie zmusisz swojego serca by biło dla mnie
Jeśli nie bije
Leżąc w ciemności zaczynam wszystko rozumieć
Moje serce się uspokaja
Napełnia siłą i nadzieją
Ale nie Tobą...
Bo nie potrafię sprawić byś mnie kochał
Jeśli nie kochasz
Czemu z rana puszczają takie smęty? Kto w ogóle wybrał tą stację radiową? Nie ma niczego innego? A może to ranek ze „sklejamy złamane serca”? Nie płaczę przy ludziach, więc zacisnęłam mocno pieści patrząc na zbliżającą się szefową. Dostałam papierów na cały dzień, więc od razu zabrałam się do roboty. Muzyka nadal trącała moje zmysły, więc poprosiłam grzecznie kolegę obok by wyłączył radio, bądź włączył jakąś techniawę, bez zbędnych tekstów. Spojrzał na mnie jak na wariatkę i podłączył sobie słuchawki.
Koło dziesiątej, podszedł do mnie jakiś mężczyzna wręczając liścik i jedną czerwoną różę. Na liściku było napisane:
„Pogadajmy proszę… Spójrz w lewo.”
Poznałam to pismo… to samo, co na liściku przy prezencie. I nie pytajcie, czemu spojrzałam we wskazaną stronę. Stał tam Hawajczyk niepewnie się uśmiechając. Podejść? Nie. Wstałam z krzesła i najszybciej jak mogłam ruszyłam do toalety. Głupia jestem. Teraz niby mam czekać do 13 by mieć pewność, że wsiadł do samolotu i odleciał w siną dal? Kasia, myśl jak człowiek do cholery jasnej. Nie chciałam z nim rozmawiać. Co miałam powiedzieć, że zauroczyłam się na maksa i czuje się oszukana? O nie, nie dam mu tej satysfakcji. Nie będzie mną kierował, żaden facet.
Wyszłam z pomieszczenia po około dziesięciu minutach. Nie stał tam gdzie wcześniej… Siedział przy moim biurku. Kto go tu wpuścił? Eh… zasrana gwiazda. Podeszłam pewnie na swoje stanowisko pytając chłodno.
- Możesz wstać? Pracuję tutaj.
- Co się stało? – spojrzał na moją kostkę.
- Nie twoja sprawa. – nawet nie wiecie jak ciężko było mi zachować spokój, opanowanie i dystans w tej chwili. – Ale z czystej grzeczności mógłbyś mi ustąpić MOJE krzesło. – zaakcentowałam słowo.
- Jasne, przepraszam. Ja chciałem…
- Przepraszam, mam dużo pracy, więc jakbyś mógł po prostu odejść i dać mi święty spokój… Byłabym niezmiernie wdzięczna. – uśmiechnęłam się sztucznie. Spojrzał zdezorientowany i oniemiały. – Ach, proszę. – wręczyłam mu różę, którą wcześniej wręczył mi doręczyciel. – Mi się nie przyda, a twoja dziewczyna ucieszy się z tego gestu. – nic nie odpowiedział tylko odszedł ze spuszczoną głową, odwracając się przy samych drzwiach i spoglądając na mnie. Przełknęłam głośno ślinę powstrzymując się od wybuchnięcia płaczem i rzucenia na szyję przyjacielowi. Mimo wszystko byliśmy przyjaciółmi…
Ostatnie co zapamiętam to jego wielkie, smutne oczy…

czwartek, 21 marca 2013

010 "I tried to pretend it didn't matter"


Kolejny dzień w pracy. Rano wstałam z okropnym bólem głowy, z którym nie mogłam sobie poradzić. Wzięłam już 3 tabletki, ale nic. Ciężko było mi skupić całą swoją uwagę na monitorze, wpisując kolejne cyferki, które mi się ciągle mieszłay. Nie miałam na nic siły…
- Cassie! Gdzie jest raport? – spytała Jane.
- Już robię.
- Powinien być już u mnie na biurku 10 minut temu. Zaufałam Ci i powierzyłam to zadanie, bo wiem, że wykonasz je szybko i dobrze. – powiedziała ostrym tonem.
- Przepraszam… - mówiłam opierając się na łokciach o biurko z głową spuszczoną w dół.
- Stało się coś? – zapytała już milej.
- Nie, nic. Za 5 minut raport będzie na biurku. – mimo zbierających się łez w oczach, wzięłam się w garść. Kobieta odeszła a ja ze łzami w oczach wykonałam powierzone mi zadanie. Równo pięć minut później poszłam do szefowej wręczając jej plik kartek.
- Przerwa na lunch. Idziesz ze mną do stołówki? – spytała.
- Nie dzięki, nie jestem głodna. A poza tym muszę zrobić jeszcze te statystyki. – rzekłam na odczepne wracając na swoje stanowisko. Musiałam dać z siebie wszystko, inaczej nie przedłużą mi umowy. Usiadłam przy biurku i jak robot stukałam rytmicznie w klawiaturę, modląc się by już wrócić do domu. Nie miałam apetytu i chęci do życia, chciałam położyć się w ciepłym łóżeczku, pod grubą kołdrą z kubkiem wypełnionym kakao i czekoladą, którą ostatecznie mogłabym zjeść. Zbliżała się 16. Wszystko skończyłam i Jane powiedziała, że mogę już iść. Poszłam jeszcze do toalety, a gdy wróciłam po torebkę, przy biurku siedział Mars. Zauważył mnie dopiero, gdy podchodziłam do biurka.
- Cześć Cassie! – rzekł wstając i mnie przytulając na przywitanie. Nie objęłam go. Czekałam aż sam się oderwie. -  Stało się coś? – spytał po raz setny, od kiedy się poznaliśmy.
- Nic się nie stało. – podeszłam do krzesła, wzięłam z niego przewieszoną przez oparcie torebkę i skierowałam się do wyjścia. Tak bardzo chciałam się zamknąć sama w domu…
- Hej, zabieram Cię na kolację, pamiętasz? – zapytał dorównując mi kroku.
- Sory, nie mam ochoty. – rzekłam chłodno.
- Słucham? – uniósł głos.
- To, co słyszałeś Bruno.  Chcę być sama. – nie dość, że się źle czułam to jeszcze w złym humorze musiałam się na nim wyżywać? Brawo Kasiu…
- Cassie, to nadal ty czy cię podmienili? – zapytał zszokowany.
- Co laska Ci nigdy nie odmówiła? – powiedziałam chamsko. – Nie mam ochoty na żadne wyjścia, chce pobyć sama, nie rozumiesz? – rzekłam szybko uciekając. Mówiąc to nie byłam w stanie mu spojrzeć w oczy, rozglądałam się gdzieś po bokach.

Po 5 minutach byłam już w domu. Podgrzałam w małym garnku mleko i zrobiłam sobie ciepłe kakao. Z szafki wyjęłam tabliczkę mlecznej czekolady i od razu poszłam z moim ekwipunkiem do łóżka, gdzie przykryłam się po głowę kołdrą. Wcześniej przebrałam się jeszcze w gruby, ciepły dres. Sięgnęłam jeszcze po laptopa i włączyłam dawno ściągnięty film, którego nie miałam czasu obejrzeć.
Nie zdążyłam się wkręcić w fabułę a dopadły mnie dręczące myśli. Powinnam przeprosić Marsa? Zarezerwował dziś wieczór dla mnie a ja go tak potraktowałam? Hmm… nie skupię się na filmie póki nie załatwię tej sprawy. Napisałam krótkiego sms’a:

„Sory, źle się czuję i nie mam humoru. Nie chciałam się na Tobie wyżywać…”

Po chwili dostałam lakoniczną odpowiedź:

„Ok.”

Nie uspokoiło to moich przemyśleń… Po chwili dostałam jednak drugiego sms’a.

„Szkoda, że zamiast mi powiedzieć o tym, co było na rzeczy, mnie tak olałaś. Byśmy rozwiązali ten problem polubownie.”

Odpisałam mu:

„Po prostu nie jestem przyzwyczajona, że ktoś koło mnie skacze. Przepraszam. Wybaczysz takiej jednej głupiej babie?”

W odpowiedzi dostałam pozytywne:

„Pomyślę… ;)”

Wywołało to delikatny uśmiech na mojej twarzy. Nienawidziłam niedomówionych spraw, ani się kłócić z kimkolwiek a tym bardziej z nim. Teraz mogłam w spokoju oglądnąć Just Wright. Nie ma to jak romantyczna komedia.

Oglądając film musiałam przysnąć, obudziło mnie pukanie do drzwi. Przepraszam, to nie było pukanie, ktoś walił w nie z całej siły. Słychać również było przytłumiony, podniesiony głos. Szybko wstałam i podbiegłam do drzwi. Przez okno zobaczyłam, że na dworze się robi już szaro co oznaczało zbliżający się wieczór.
- Co się stało? – spytałam otwierając drzwi. Przymrużyłam oczy by złapać ostrość na gościa. Był to Keomaka, ale czego on do cholery tu szukał?
- Jak to, co się stało? Bruno powiedział, że źle się czujesz, dzwoniłem, nie odbierałaś, a teraz przyjeżdżam i od 5 minut próbuje się do Ciebie dostać. Myślałem, że zemdlałaś albo i gorzej. – powiedział przytulając mnie z całej siły. Ledwo oddychałam.
- Spokojnie, jeszcze żyję. Spałam.
- I nie słyszałaś telefonu ani moich krzyków?
- Źle się czuję, miałam mocny sen. – rzekłam odchodząc w stronę kuchni. Ryan podążył za mną. – Jak wczorajszy casting? – zapytałam zmieniając temat.
- Dobrze… Czekaj, nie odpuszczę Ci. Jedziemy do lekarza.
- Nic mi nie jest.
- Widać, że coś nie tak.
- Jest okej… Przemęczona byłam, pospałam sobie i teraz tryskam energią, widzisz? – podskoczyłam drocząc się z nim.
- Cassie… Jadłaś coś dzisiaj?
- Tak… Duuużo rzeczy. – powiedziałam. Mój ton nie przekonał go. Ach, czemu muszę być wiarygodna niczym Kristen Stewart w roli Belli?
- Yhymn… Jasne. Co na przykład?
- Eeee… sałatkę na lunch jadłam… Pyyyszna była. – wymyśliłam na szybko.
- Tak, a z czym?
- No z tym… kurczakiem i makaronem.
- U nas w stołówce?
- Tak. Szczerze polecam.
- No to chyba coś nie gra. U nas nie podają sałatek z mięsem, są same wegańskie. Poza tym chyba nie ma żadnej z makaronem. – zdemaskował mnie.
- Cholera! – mruknęłam zła na siebie pod nosem.
- To jak, zamówimy coś?
- Nie jestem głodna.
- Ale musisz jeść.
- Czemu tu w ogóle przyjechałeś? – zapytałam nieco zirytowana. Chciałam być sama! Nie mogą tego uszanować?
- Bruno mi powiedział o tym jak przebiegła rozmowa z tobą, i tak jak mówiłem, próbowałem się dodzwonić, ale nieskutecznie.
- A Pan Mars wspominał o tym, że chce spędzić trochę czasu we własnym towarzystwie?
- Wspominał. Jakbyś odebrała telefon to może bym nie przyjeżdżał. Chińszczyzna czy pizza? A może sałatka z kurczakiem i makaronem? – przeglądał ulotki dogryzając mi przy tym.
- Spadaj. – zirytowana poszłam do salonu gdzie usiadłam na kanapie. W tej chwili żałuję, że nie mam telewizora. Mogłabym go teraz włączyć i skupić na nim całą swoją uwagę. Hawajczyk przyczłapał się oczywiście za mną.
- Zamówiłem sałatki z kurczakiem i makaronem. – nadal drążył ten cholerny wątek.
- Świetnie. – odpowiedziałam sztucznie się uśmiechając. Dla spotęgowania mojej radości podniosłam też w górę dwa kciuki.
- Bruno zaraz tu będzie. – oznajmił robiąc cos w telefonie.
- Słucham? O co wam do jasnej cholery chodzi? – byłam wkurzona.
- Trzeba sobie pomagać kochana.
- Ile razy mam wam obu powtarzać, że nie mam ochoty na towarzystwo, chcę po prostu być sama! Prowokujecie mnie do tego, żeby się na was wyżywała. Lepiej będzie jak sobie pójdziesz i zabierzesz razem ze sobą swojego przyjaciela. – wydarłam się. Ryan patrzał na mnie osłupiały.
- PMS? – zapytał.
- Wszystko na raz chyba… - westchnęłam opadając z sił. – Sory, jak chcecie tu siedzieć to siedźcie, ale ja się kładę do łóżka. – powiedziałam łagodnie i wtuliłam twarz w poduszkę.
- Może herbaty z miodem, co? Jakaś rozpalona jesteś. – podszedł do łóżka powoli i położył dłoń na moim czole, później na poliku. – Masz jakieś tabletki?
- Ryan, idę spać. Chcecie to sobie tu siedźcie, jasne? – powtórzyłam jak najmilej mogłam.
- Obudzę Cię jak przyjedzie jedzenie.
- Ok. – westchnęłam a ciężkie powieki niemal od razu opadły. 
Długo nie pospałam, bo już po 10 minutach zbudził mnie dzwonek do drzwi. Postanowiłam udawać, że nadal śpię.
- Cześć stary! Jak Kasia? – zapytał dobrze znajomy mi głos Hernandeza.
- Chora jest i hormony jej szaleją.
- Oho, to nie bierz do serca tego, co dziś powiedziała bądź powie… - poradził.
- A Ty, co taki znawca?
- Stary, mam 4 siostry.
Słyszałam kroki zmierzające w moją stronę. Tylko żebym się nie zdradziła! Leżałam z zamkniętymi oczami aż poczułam zimną dłoń na policzku. Ledwo, co utrzymałam się w ryzach by nie drgnąć ani nie podskoczyć.
- Cholera, ona ma z 40 stopni gorączki. Może zawiozę ją do szpitala? – powiedział głośnym szeptem Bruno.
- Nie pozwoli Ci.
- Wezmę ją teraz, póki śpi. Później nie będzie nic miała do gadania.
- Ja bym się nie narażał. Lepiej skoczę do apteki, bo ona to nic tu nie ma. Za chwilę powinno przyjechać żarcie. – oznajmił i wyszedł z mojego mieszkania.
- Oj Cassie, Cassie… - westchnął Peter nadal trzymając dłoń na mojej twarzy.
- Co znowu? – szepnęłam otwierając oczy. Bruno się przestraszył aż spadł z łóżka, na którym wcześniej przysiadł. – Głupku nic ci nie jest? – spojrzałam w dół wychylając się z łóżka. Nie mogłam się nie uśmiechać w tym momencie.
- Pomogłabyś mi wstać, zbliżam się do trzydziestki, nie mam już tyle siły, co kiedyś…
- Nie masz? Oj, co za nieszczęście. Taki stary i taki głupi…
- Znaczy mam siłę, ale na co innego. – poruszył znacząco brwiami robiąc przy tym kokieteryjną minę co w jego wydaniu wyglądało komicznie.
- Oj Bruno… Nigdy się nie zmienisz…
- To chyba dobrze, co nie? – wstał z podłogi siadając obok mnie na łóżku.
- Sama nie wiem... Jesteś stary, bezużyteczny… - naśmiewałam się.
- Bezużyteczny? Ja Ci zaraz pokażę, do czego się nadaję. – mówił zmieniając pozycję i kładąc się na mnie. Oparł się rękoma po bokach by mnie nie przydusić, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna. Jedną dłoń po krótkim spojrzeniu w moje oczy wsunął we włosy na tył głowy przyjemnie masując. Zbliżał się ustami ku mnie.
- Jestem chora. Możliwe, że zarażam. – powiedziałam odsuwając od siebie jego kuszące wargi.
- Mam to gdzieś. – wyszeptał zachrypniętym, niskim głosem.
- A ja nie. – rzekłam. Uratował mnie z tej sytuacji dzwonek do drzwi. Przyjechał dostawca z zamówieniem. Hernandez odebrał je i spojrzał do siatki.
- Same sałatki z makaronem i kurczakiem?
Ryan…
Bruno wziął dwa pojemniki z posiłkami, wcześniej biorąc widelce z kuchni i rozsiadł się na moim miękkim, wygodnym łóżku. Półleżąc jedliśmy to co Keomaka zamówił. Nadal nie miałam zbytniego apetytu, ale starałam się jak mogłam. Zjadłam połowę mojej porcji, resztę oddając Marsowi, który narzekał, że nie poszłam z nim na kolację i teraz jest głodny. Udobruchałam go tym trochę. Próbował jeszcze kilka razy mnie pocałować, ale nie dałam się. Świetnie mi się leżało najedzonej, na wygodnym łóżku, na poduszce, która nazywa się Bruno i została wyprodukowana na Hawajach. W jego ramionach ponownie zaczęłam zasypiać. Gładził mnie po włosach, co totalnie mnie odprężyło.
- Pewnie wyglądam okropnie. Ale przyszedłeś tu niechciany, na własną odpowiedzialność. – wyszeptałam z zamkniętymi oczami.
- A zamknij się. – cmoknął mnie w policzek. – Jesteś piękna, Cass. W dresie, czy w sukience, nieważne.
- Nie widziałeś mnie w sukience. – mruknęłam.
- Mam nadzieję Cię kiedyś zobaczyć…
- A zamknij się. – zacytowałam go sprzed chwili, na co się zaśmiał. – Gdzie ten Ryan?
- Braciszek poszedł do apteki. – zaironizował. – Zaraz wróci i złapie nas na gorącym uczynku.
- To powinieneś uciekać.
- Ale ja się go nie boję. Mam przewagę nad nim.
- Tak? Jesteś niższy i w ogóle nie ćwiczysz, w przeciwieństwie do niego.
- Jestem mądrzejszy. Siłą umysłu to podstawa kochana. Poza tym nie mam czasu, żeby codziennie pstrykać fotki na siłowni. Ja ciężko pracuje, a on się obija za moje pieniądze. – wytknął mu. Wiem, że tylko się zgrywał, nie mówił tego na poważnie. Ryan jest jak jego brat, nie po to ma go zawsze blisko siebie.
Drzwi się otworzyły. Zmachany Hawajczyk wbiegł do pokoju.
- Pies mnie gonił… Wściekły jakiś. – wysapał.
- Pewnie stwierdził, że niezła z Ciebie suczka. – wyśmiał go Bruno.
- A co z Gerem? Biedny siedzi w domu? – zapytałam próbując powstrzymać się od śmiechu.
- Geronimo już dawno jest u mojej siostry. A ty się nie odzywaj! – wskazał na Marsa.
- Ty, diva, nie obrażaj się. Tam masz swoje warzywka. – pokazał na stół.
- Oh, moja ulubiona sałatka, której nie podają u nas w stołówce. – powiedział sztucznie się uśmiechając w moją stronę.
- O co chodzi? – zapytał Bru zauważając to.
- O nic. – odpowiedziałam od razu odsuwając się od niego i obracając tyłem.
- O to, że Cassie, dziś nic nie jadła i później perfidnie mnie okłamała! – rzekł sztucznie oburzony Ryan rozpakowując pakunek.
- Oj Cass… Z tobą jak z dzieckiem. – westchnął kładąc rękę na mojej talii, lekko mną potrząsając. – Same żebra. – wymacał palcami to miejsce.
- A spadajcie. – mruknęłam i przykryłam się po czubek głowy kocem. Hernandez się zaśmiał. Przypomniałam sobie, że nie lubi jak ktoś mówi do niego po imieniu, więc postanowiłam to wykorzystać. – A ty Peter się nie chichraj. – odwróciłam się do niego. Nie zareagował, nadal z bananem na twarzy spoglądał na mnie. – Nie rusza cię to? – spytałam zdziwiona.
- Nie. – z tą samą miną patrzał mi prosto w oczy. – Możesz mi mówić nawet Lilipucie, bejbe. – puścił mi oczko i przygryzł dolną wargę, próbując zachować przy tym powagę.
- A spadajcie. – powtórzyłam zrezygnowana. Nic tych Hawajczyków nie rusza. Mogę ich wyzywać, wywalić a oni wrócą i spędzają z rozhuśtaną emocjonalnie babą czas, który mogliby poświęcić na o wiele milsze i ciekawsze rzeczy.
Ponownie odwróciłam się tyłem. Rozbawiony Mars przytulił mnie wychylając głowę do przodu, by pocałować mnie w policzek, po czym ułożył się za mną w tej samej pozycji, przylegając całym ciałem do mojego.
- Ryan, możesz sobie iść. – mruknął Bruno.
- Ja też chcę się poprzytulaaaaać… czuję się taki samotny. – powiedział udając rozpacz.
- Nie ma dla ciebie miejsca, za duży jesteś. – odpowiedział mu, co było nie prawdą, bo zajmowaliśmy tylko połowę łóżka.
- I tak muszę już lecieć. Umówiłem się z Brooklyn. Ona mnie pocieszy.
- Z pewnością.
- Pa Cassie! – podszedł i cmoknął mnie w policzek.
- Pa Kociaku! – odpowiedziałam machając mu na pożegnanie. W odpowiedzi ułożył z dłoni serce i wyszedł.
Mars przyłożył rękę do mojego polika.
- Brałaś coś na zbicie temperatury? – spytał szeptem.
- Od rana jestem na tabletkach.
- Ryan był w aptece, miał kupić jakieś leki. – zerwał się z miejsca rozglądając się po pokoju. Znalazł jakąś reklamówkę pełną pudełek. Z wielkim skupieniem zaczął wyjmować z każdej z nich ulotkę i czytał zalecenia. Żeby mieć na niego lepszy widok oparłam się wysoko na poduszkach, półleżąc.
- Co ciekawego tam wyczytałeś? – zapytałam po chwili.
- Tu masz antykoncepcyjne, to na bół głowy… - zaczął wymieniać.
- Słucham? – na mój krzyk wybuchnął gromkim śmiechem. Gdyby znajdował się obok mnie, dostałby w łeb.
- Kocham te twoje zdziwienie. – powiedział i skierował się do kuchni. Przyniósł szklankę z wodą.
- Podaj rękę. – zrobiłam jak kazał. Dał mi garść tabletek, które po kolei zaczęłam łykać.
- A teraz idziemy spać. – zdjął dżinsową kamizelkę, zostając w koszulce z krótkim rękawem.
- Idziemy?
- Też jestem zmęczony. – westchnął kładąc się obok.
- Nie jedziesz do siebie?
- A chcesz żebym jechał?
- Nie.
- Więc to oczywiste, że zostaję. – przytulił mnie i momentalnie pod wpływem jego dotyku zasnęłam…

Przebudziłam się w nocy. Śniło mi się, że nie nastawiłam budzika, co okazało się prawdą. Znalazłam telefon i ustawiłam budzik na szóstą. Czułam się nieco lepiej. Jak najdelikatniej mogłam, wyplątałam się z uścisku Hawajczyka i poszłam do kuchni by się napić. Wróciłam do łóżka. Widok śpiącego Marsa mnie rozczulił… Lekko uchylone usta, afro w słodkim nieładzie… Czułam się wypoczęta, choć była trzecia w nocy. Za dużo spałam wczoraj po południu i za wcześnie poszłam spać. Korzystając z okazji, że w Polsce było koło 19, po cichu wyjęłam laptopa wcześniej wyciszając wszystkie dźwięki i zalogowałam się na najpopularniejszy portal internetowy. Tak jak myślałam, Maja była dostępna. Bez wahania od razu do niej napisałam.
Ja: Cześć Majuuu!
Maja: Ooo! W końcu… Hej! Jak tam? O tej godzinie na kompie? Która jest u ciebie?
Ja: 3 w nocy.
Maja: Spać nie możesz?
Ja: Wyspałam się wczoraj.
Maja: Może pogadamy na Skype? Będzie łatwiej.
Ja: Nie mogę, muszę być cicho.
Maja: A to czemu? Przecież jesteś u siebie, prawda?
Ja: Tak, ale Bruno śpi.
Maja: CO?
Ja: No śpi, nie chcę go budzić.
Maja: Co on u ciebie robi? – mogłam sobie wyobrazić jej zszokowaną minę.
Ja: No śpi… Źle się czułam, zajął się mną. Oboje byliśmy zmęczeni, więc padliśmy.
Maja: Zmęczeni mówisz… Jestem ciekawa po czym ;)
Po godzinie stukania w klawiaturę Bruno zaczął się kręcić. Przestałam na chwilę i spojrzałam w milczeniu w jego stronę.  Położył się na plecach, otworzył oczy, zorientował się w sytuacji i spojrzał na mnie. Chwycił mnie w pasie, kładąc głowę na moim ramieniu.
- Czemu nie śpisz? – wyszeptał zaspany. Objęłam go jednym ramieniem gładząc po włosach.
- Wyspałam się. Nie chciałam cię budzić.
- Nie obudziłaś, też chyba się już wyspałem. Co robisz? – zerknął na laptopa znajdującego się na moich udach.
- Piszę z koleżanką.
- Po polsku?
- Tak, ona nie zna angielskiego.
- Czemu?
- Bo uczyła się tylko niemieckiego.
- Pogadajmy na skype.
- Mówisz po niemiecku?
- No jasne.
- Co na przykład?
- Stuttgard… Ich liebe dich… Scheiße. – zaśmiałam się.
Maja dopytywała się, czemu nie odpisuję. Odsunęłam się od Bruna siadając by móc jej odpisać. Zaraz po tym jak się podniosłam, Mars zrobił smutną minkę i zasiadł za mną opierając się na poduszkach.
- Chodź tu do mnie. – chwycił mnie mocno w talii i przysunął do siebie tak, że teraz siedziałam między jego nogami, a plecami opierałam się o jego klatkę piersiową. Przytrzymałam mocno laptopa by mi nie spadł. Brodę oparł o moje ramię, zaglądając mi przez ramię.
- Napisałam jej o skypie, na pewno chcesz siedzieć tu ze mną nic nie rozumiejąc? – zapytałam go gdy otrzymałam od Mai twierdzącą wiadomość. Nie napisałam jej, że Bruno się obudził, napisałam, że jestem w kuchni i możemy pogadać.
- Chcę. – rzekł cmokając mnie w szyję. Był jeszcze lekko zaspany, przecierał ręką oczy.
- No dobra. – zalogowałam się i zadzwoniłam do Mai, która od razu odebrała. Zauważyłam ją na kamerce i aż mi się zachciało ryczeć. Nie mam tu żadnej zaufanej kobietki z którą mogłabym o wszystkim pogadać.
- Hej! – pomachałam uśmiechając się jak najszerzej mogłam.
- W kuchni jesteś tak? – zaśmiała się. – Fajny jest.
Bruno szczerzył się i machał do niej, ona odpowiedziała tym samym.
- Hi, I’m Bruno. – przedstawił się.
- Wiem. – powiedziała po polsku. – Raczej niegroźny, co? – zwróciła się do mnie.
- On? No co ty, potulny jak baranek. – odpowiedziałam, spoglądając z ukosa na niego. Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie zdezorientowany. – Powiedziałam tylko, że jesteś łagodny.
- To chyba dobrze nie? – zapytał kierując słowa bardziej do Mai, która i tak nie rozumiała.
- Pyta czy to dobrze. – wyjaśniłam jej.
- Łagodny może być, byle nie ciepła klucha. – tym razem zawtórowałam jej ze śmiechem.
- Jutro wyjeżdża… - zrobiłam kwaśną minę.
- A ten Ryan? – zapytała. Bruno słysząc imię przyjaciela zmrużył czy jakby uważniej słuchając.
- Też. Razem pracują. Kurde przywiązałam się do nich.
- Będziesz miała więcej czasu, żeby ze mną przynajmniej pogadać.
Bruno zaczął się nudzić, bawił się moimi włosami, próbując robić z nich warkocza.
- Kurde, coś mi nie wychodzi. – westchnął po minucie.
- Brunoooo… Nie będę mogła później rozczesać. – poczułam z tyłu głowy same kołtuny. Maja po drugiej stronie komputera miała z nas niezły ubaw. Wrzeszczałam na Bruna jak na niegrzeczne dziecko a on siedział z miną zbitego psa.
Gadaliśmy z pół godziny. Bruno, co chwilę się dopytywał o poszczególne słowa, które wyłapywał z naszej rozmowy, wtrącił znajomość języka niemieckiego i próbował powiedzieć kilka słów po polsku. Wydaje mi się, że przyjaciółka polubiła jego osobę. Po wyłączeniu komputera i odłożeniu go na szafkę nocną, usiadłam bokiem do Bruna wtulając się jak najbardziej mogłam.
- Idziemy spać? – spytał.
- Nie opłaca mi się już. Za pół godziny będzie dzwonił budzik.
- To wyłącz go.
- Nie ma mowy.
- Zadzwoń do Jane i powiedz jej, że jesteś chora, chcesz dzień wolnego.
- Jesteś nienormalny. Jestem na próbnym okresie i mam brać wolne? Nawet mi nie przysługuje. Ale z ciebie leniwiec. Sam pewnie masz zaplanowany dzień, musisz się pakować itd. Jutro wylatujesz przecież… - humor od razu mi się popsuł.
- Uśmiech.
- Nie za bardzo mam powód żeby się uśmiechać.
- Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Wręcz przeciwnie, przecież wiesz. Nie chcę zostać tu sama… - przyznałam się wprost. Niech nie wyjeżdża. Ale jestem samolubna myślę tylko o sobie…
Na moje słowa przytulił mnie jeszcze mocnej, o ile to w ogóle możliwe. Posiedzieliśmy jeszcze trochę a później, gdy Bruno brał prysznic, poszłam robić śniadanie. Nie chciało mi się myśleć nad czymś specjalnym, byłam w nienajlepszym humorze, więc zrobiłam po prostu kanapki. Wzięłam talerz i przyniosłam dwa kubki z gorącymi napojami do salonu. Usiadłam na kanapie i wpatrywałam się w ścianę, na której kiedyś pewnie wisiała plazma. W głowie miałam pustkę, nie myślałam o niczym. Czułam się odmóżdżona.
- Cass. Halo! – stanął przede mną mężczyzna, co wyrwało mnie z transu.
- Co? – spytałam spadając na ziemię.
- Odleciałaś… I bynajmniej nie na Marsa. – rzekł siadając przy mnie i sięgając po kanapkę. – Pyszne.
- Taaaak… Master Chef ze mnie, jeśli chodzi o kanapki. – zakpiłam.
- A kawa pierwsza klasa! – nie wiem, co chciał zdziałać wymyślając takie bzdury. Spojrzałam na niego z miną „o co ci do cholery chodzi?”.
- Będę tęsknić. – westchnął. Do oczu napłynęły mi łzy, więc wstałam szybko, przechodząc obok niego zmierzwiłam mu włosy i już chciałam zabrać rękę, ale on chwycił mnie za nadgarstek i przełożył ją na swój policzek. Przymykając oczy słodko się w nią wtulił i ucałował. Patrzałam na to, próbując zapamiętać każdy, nawet drobny szczegół.
Biorąc wcześniej przyszykowane ciuchy i ruszyłam do łazienki. Wykonałam poranną toaletę, przyprowadzając się tym samym do pionu.  Gdy wyszłam Bruno leżał rozłożony na kanapie.
- Jakie masz dziś plany? – zapytałam.
- Wieczorem chcemy iść do klubu. Impreza pożegnalna. Wpadniesz?
- Nie, jutro rano muszę być w pracy.
- Nawet dla mnie? – zrobił słodkie oczka.
- Nie będę zarywać nocy.
- Chociaż 2 godzinki, do północy. – próbował.
- Nie ma mowy…
Uniósł ręce do góry w geście poddania.
- O której jutro wylatujesz?
- Przed 13 mam samolot.
- Nie mogę uwierzyć, że to już…
- Będziemy w kontakcie… Obiecuję. – podszedł i mnie przytulił.
Obiecał…