sobota, 23 lutego 2013

007 "I wanna hold you tight"


Spojrzałam błagalnie na Ryan’a.
- Nic się nie stało. Mogę już pójść na górę? – spoglądnęłam na tę dwójkę. Keomaka skinął głową i zaprowadził mnie na piętro. Bruno stał w tym samym miejscu odprowadzając nas wzrokiem. Weszliśmy do małego, przytulnego i ciemnego pokoju. Ciemnobrązowe ściany kontrastowały z jasnymi meblami, a pomarańczowa pościel wprowadzała tu trochę radości.
- Dzięki. – westchnęłam rzucając w kąt szpilki i siadając na skraju łóżka.
- Nie ma za co, Cass. – pogłaskał mnie po głowie. – Te drzwi są od łazienki, masz ją na własność. Będziemy na dole. – rzekł pokazując na drzwi na prawo i wyszedł.

Nie miałam na nic siły, opadłam na łóżko i się ponownie rozpłakałam. Od tego płaczu chyba się odwodnię. Zebrałam się po kilkunastu minutach, otworzyłam walizkę i zaczęłam szukać kosmetyczki oraz ubrań na przebranie. Tak się złożyło, że od wczoraj chodzę w tych samych ciuchach. Po prysznicu i umyciu włosów poczułam się o wiele lepiej. Jakby wszystkie zmartwienia spłynęły razem z wodą. No, może niezupełnie wszystkie, bo natrętne myśli nadal napadały mój mózg, czasami z nawet z podwójną siłą, ale odganiałam się od niech jak tylko mogłam. Nie chciało mi się schodzić na dół i czuć współczucie zewsząd. Usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę. – powiedziałam rozczesując mokre włosy.
- Zejdziesz na obiad? – spytał właściciel domu. Był jak taki tatuś.
- Zaraz będę. – odpowiedziałam wracając, do łazienki i podsuszając włosy. Ubrałam przygotowane wcześniej ubrania, przeglądnęłam się w lustrze i zeszłam na dół. Mężczyźni siedzieli przy stole rozmawiając między sobą. Gdy mnie ujrzeli ucichli. Niezręcznie…
- Przepraszam. Nie przeszkadzajcie sobie. – wyszeptałam speszona i dosiadłam się do nich.
- Kasia, uspokój się w tej chwili. – wybuchnął Ryan, aż prawie spadłabym z krzesła gdyby nie Bruno, który mnie przytrzymał. – Nie jesteś dla mnie żadnym ciężarem, nie przepraszaj mnie, co chwile i nie obwiniaj się. – wyjaśnił po chwili.
- On też tak mówił, a później mnie wyrzucił. Zresztą mam dość siedzenia ludziom na głowie, nie jestem dzieckiem muszę zadbać sama o siebie. W weekend poszukam mieszkania, zadzwonię jeszcze do Jane, powiedziała, że mi pomoże z formalnościami.
- Nie mam na Ciebie siły. – westchnął bezradnie.
- Mogłaś mówić, że to ten koleś tak Ci zepsuł humor. Poszedłbym z Tobą i zrobił z tym idiotą porządek. – powiedział Bru i troskliwie spojrzał na mnie.
- Było w porządku póki nie zaczęli się bić! Miałam już wychodzić, ale Ryan musiał przyjechać i zacząć się z nim wykłócać. Przeze mnie jeszcze będzie miał problemy! Zostaniesz zatrzymany za wtargnięcie do jego domu i pobicie! I co ja wtedy zrobię? – mówiłam.
- Nic mi nie będzie, a z tobą mogło być różnie. To jakiś psychol! Jak cię chwycił za rękę to myślałem, że zaraz eksploduję ze złości. – warknął zaciskając pięść i waląc dłonią w stół. Ponownie podskoczyłam ze strachu.
- Ryan, przestań! – powiedział spokojnie Mars i pogładził moje ramię. Jego wzrok zatrzymał się na moim nadgarstku, który z czerwonej barwy zmieniał się w lekko fioletową. Przejechał po nim palcem wskazującym i spojrzał na mnie. Ryan siedział z łokciami opartymi na stole i twarzą spuszczoną w dół. Po chwili ciszy zaczął mówić.
- Przepraszam. – odpowiedział cicho. – Po prostu jestem tak zły, że nad tym nie panuję.
- Dzięki Ryan. – wyszeptałam. Wiedziałam, że wszystko robił dla mojego dobra, nawet jakby to on miał być za to ukarany.
- Nie ma, za co Maleńka. – uśmiechnął się krzywo.
- A teraz zjedzmy ten pyszny obiad, który zaserwował nam najlepszy kucharz w Stanach Zjednoczonych, niezastąpiony Kapitan El Fuego. – zrobił sobie autoprezentację Bruno i nałożył mi na talerz ryż z warzywami i kurczakiem. Zaśmiałam się na jego słowa.

Po skończonym posiłku chłopacy zasiedli przed telewizorem. Usiedli na dwóch końcach kanapy zostawiając na środku miejsce dla mnie. Podkuliłam nogi i objęłam je rękoma. Nie wiem, czemu zachwycali się jakimś dziwnym filmem akcji, mnie to w ogóle nie ruszało. Po kilkunastu minutach słuchania monotonnych strzałów dobiegających z głośników zaczęłam przysypiać. Mimowolnie oparłam policzek o męskie ramię po prawej stronie i zasnęłam.
- Księżniczka nam przysnęła. – powiedział Ryan, czując na swoim ramieniu moją głowę.
- Dużo dziś przeżyła. Zaniosę ją do góry. – odpowiedział Mars wstając.
- A dasz radę? – zaśmiał się Keomaka.
- Pfff… - rzekł i uniósł mnie bez wysiłku.
- No, no, no, przypakowałeś ostatnio. I tak Ci nie odpuszczę tej siłowni. – mruknął Ryan otwierając paczkę dietetycznych przekąsek. Przyjaciel nic nie odpowiedział tylko zaniósł moje bezwładne ciało do pokoju, w którym się zatrzymałam. Położył mnie delikatnie na łóżku. Nieświadomą niczego, pocałował w czoło i czule pogładził po policzku. Wyszedł po cichu udając się z powrotem do salonu.

Nie wiem ile spałam, ale zrobiło się już ciemno. Z bólem głowy zeszłam na dół zobaczyć czy Ryan jest w domu. W salonie siedział Bruno, z kubkiem kawy w ręku.
- Hej, gdzie Mięśniak? – spytałam cicho. Czułam się co najmniej jakbym była na kacu, którego zazwyczaj nie miewałam, bo wiedziałam co to umiar.
- O, hej! Dziś ma randkę, wyszedł przed chwilą. Chciał odwołać. Zostałem, żebyś nie była sama. – uśmiechnął się pocieszająco i wstał z miejsca. – Kawę, herbatę, kakao?
- Daj spokój, siedź. Zrobię sama. – machnęłam ręką kierując się w stronę kuchni. Wyprzedziłam go i wstawiłam wodę na palnik.
- Jesteś gościem. – stwierdził wyjmując w tym samym czasie duży kubek z szafki.
- Ty też. – wytknęłam język i wzięłam z jego rąk naczynie. – Ale możesz się tu przydać, bo nie wiem gdzie jest kawa. – z uśmiechem podał mi ją. – Dzięki.
Zrezygnowany usiadł przy stole i obserwował moje poczynania. Wsypałam kawy do kubka i zalałam gorącą wodą. Postawiłam na stole gdzie była cukiernica, osłodziłam i wymieszałam.
- Interesujące, co? – zapytałam milczącego i skupionego na mojej osobie mężczyznę.
- Bardzo. Wiesz ile można się dowiedzieć o człowieku z obserwacji? – mówił podpierając się na łokciach.
- Nie wiem, ale pewnie zaraz mi powiesz.
- Nie. – rzekł łobuzersko.
- Ej! – krzyknęłam z wyrzutem.
- Wracamy do salonu? – zapytał nie zważając na moje oburzenie. Ruszyłam w stronę kanapy wygodnie się usadawiając. Po chwili przyszedł Bruno z miseczką wypełnioną ciastkami z czekoladą.
- Wiesz jak ciężko znaleźć tu coś normalnego do jedzenia? On najchętniej by się żywił samym zielskiem i pił tylko wodę. – oznajmił Mars.
- Dlatego tak wygląda. – stwierdziłam. – My jemy wszystko i popatrz na nas. Grubasy.
- Wypraszam sobie. Ty to faktycznie mogłabyś schudnąć, ale ja? Grecki Bóg. Odonis czy jak mu tam.
- Adonis.
- No, właśnie. A tak szczerze to ty powinnaś przytyć tu i ówdzie. – wytknął mi. Zaśmiałam się tylko, bo wiedziałam, że tak nie myśli.
- Co oglądamy? – szybko zmieniłam temat.
- Na pewno nie Bodyguarda, bo to nam nie wyszło. Ach, film akcji też nie wchodzi w grę, bo zaśniesz. Hmmm… Co Ty na Disney Channel? – zapytał podekscytowany jak dziecko.
- Przyznaj się, że oglądasz nocami serial o syrenkach.
- Nocami to ja inne filmy oglądam.  – mruknął łobuzerskim tonem.
- Nie musiałam tego wiedzieć. – rzekłam zdegustowana.
- A co Ty mała miałaś na myśli? Niegrzeczna dziewczynka!  - wyśmiał mnie, na co ja się tylko zarumieniłam. W spodniach poczułam wibrację komórki. Wyciągnęłam ją i spojrzałam na wyświetlacz. Dzwonił Edmond. W tym momencie szczęka mi opadła. Co on jeszcze ode mnie chciał?
- Cass… Co się tak zawiesiłaś? Dzwoni ktoś. – mówił patrząc uważnie na mnie.
- To Ed. Nie odbieram. – szepnęłam.
- Daj, ja z nim już sobie pogadam. – zdenerwował się nieco.
- Nie. – rozłączyłam się szybko i położyłam telefon na stole. Wpatrywałam się w jeden punkt ze smutkiem. Może czegoś zapomniałam? Albo chciał przeprosić? Każdy chyba zasługuje na drugą szansę, prawda? Telefon ponownie zaczął dzwonić, szybko wyciągnęłam w jego stronę dłoń, ale Bruno mnie uprzedził. Szybko odebrał i zdenerwowany wstał z kanapy.
- Powiem, jasno i wyraźnie. Odwal się raz na zawsze od Kasi. Zniknij z jej życia albo znajdę Cię i wyrwę Ci z dupy te żabie udka. Zrozumiano? – chwilę czekał na odpowiedź, po czym dodał. – Spierdalaj powiedziałem. Twoje groźby mnie nie ruszają. I nigdy niemów tak o kobiecie. Nawet się nie waż. – rozłączył się. Ja swoje oczy wlepiłam w jeden bardzo interesujący punkt, jakim był zegar na ścianie. Z transu wyrwał mnie ciepły dotyk mężczyzny. Zlękłam się i podskoczyłam na miejscu.
- Nie bój się. – powiedział spokojnie i mnie delikatnie objął.
- Ja… nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Nie wiem, co mam robić. – wyszeptałam bezradnie wtulając się w jego silne ramiona.
- Nie daj się zastraszyć. On nie może Ci nic zrobić. – mówił głaszcząc mnie uspokajająco po głowie. – Nie myśl o tym. Tutaj jesteś bezpieczna.
Po chwili zaczął nucić dobrze mi znaną piosenkę Westlife.

Wszyscy upadamy
Wszyscy odczuwamy smutek
Bo bywają deszczowe dni i słoneczne wzloty
Im więcej upadamy, tym bardziej żyjemy

Jak będziesz kochać
Jak będziesz czuć
Jak chcesz przeżyć swoje życie jak sen, który masz, a on prawdziwy jest?
A jeśli zgubiłaś drogę
Przy mnie będziesz bezpieczna
Otworzymy na rozcież cały świat
Zobaczę jak ożyje dziś
Przy mnie będziesz bezpieczna

Spojrzałam do góry na jego twarz. Był taki spokojny. W oczach zebrały mi się łzy.
- Ej, to miało Cię pocieszyć a nie spowodować łzy! – zaśmiał się, mocniej mnie ściskając. Uśmiechnęłam się przez łzy.
- Dzięki, Bruno. Nie wiem, czym sobie zasłużyłam na Twoją pomoc i uwagę. – mówiłam wtulając się w jego ciepły sweter.
- Ale z Ciebie głuptas. – oparł się o oparcie kanapy ciągnąc mnie ze sobą. Na pół leżąc przytuleni, oglądaliśmy telewizję. Leciały powtórki x-factor’a. Komentowaliśmy każdego uczestnika, Bruno wszystkich przedrzeźniał, co skutecznie odciągało moją uwagę od przeżyć z dzisiejszego dnia. Było mi tak dobrze w jego ramionach. Cały czas głaskał mnie po plecach bądź włosach, bawił się pojedynczymi kosmykami bądź delikatnie masował kark czy całował delikatnie w czoło. Wyraźnie czułam jego perfumy, które prawdopodobnie już przesiąkły przez moje rzeczy. Położyłam swoją dłoń na jego klatce piersiowej, na co wykrzywił usta w uśmiechu i przyciągnął moje nogi za uda przerzucając je przez swoje by gładzić mnie po łydkach. Przeszedł mnie przyjemny dreszczyk.
- Zimno Ci? – zauważył moją reakcję. Nie było mi zimno, ale żeby się nie zdradzić odpowiedziałam:
- Troszkę. – na moje słowa chwycił koc przełożony obok niego przez oparcie, zwinnie go rozłożył i przykrył nas szczelnie. Uniosłam się tylko na chwilę by sięgnął po koc, po czym znów opadłam na jego ramię.
Komórka, która leżała na stole zaczęła wibrować. Mars zerwał się z miejsca, wziął komórkę w dłoń i spojrzał na wyświetlacz.
- To nie on. Mama? – wzięłam od niego komórkę i z ulgą odebrałam.
- Cześć mamuś. – powiedziałam po polsku. Bruno opadł na swoje miejsce i przysłuchiwał mi się z uwagą.
- No cześć Kasiu, czemu nie odbierałaś wcześniej? – rzekła zmartwiona.
- Miałam kilka problemów na głowie i zupełnie zapomniałam oddzwonić. Ale nie martw się wszystko już w porządku. – uprzedziłam ją.
- Jak mam się nie martwić? Powiedz co się stało. – wiedziałam, że nie odpuści póki jej nie powiem. Oparłam się z powrotem o kanapę wiedząc, że ta rozmowa szybko się nie zakończy. Mars machinalnie mnie objął.
- Od początku? Ech, miałam spięcie z Edmondem, ale poznałam dwójkę wspaniałych osób, które pomogły mi się z tego wyplątać. Od poniedziałku zaczynam pracę w wytwórni płytowej.
- Och, a co to za osoby? Skąd wiesz, że możesz im zaufać? Przecież nie znasz ich.
- To dwójka mężczyzn z Hawaii. Nie wiem, czemu, ale ufam im, nawet po tych kilku dniach wiadomości. Pomogli mi się wyplątać z tej chorej sytuacji. Nie martw się, naprawdę to porządni faceci. Nie oczekują nic w zamian i nie wiem jak się im odwdzięczę.
- A kim oni są? Wiesz coś o nich?
- Bruno jest muzykiem a Ryan jest modelem i asystentem Bruna.
- Obaj w show biznesie? Kasiu, bądź ostrożna…
- Mamo, przecież wiesz, że jestem rozsądna, a przy nich czuje się świetnie. To dobrzy ludzie.
- Myślałam, że to Ed był tym dobrym. Przecież do jego tam jechałaś.
- Ale okazał się okropny. I gdyby nie oni, prawdopodobnie byłabym prześladowana przez tego chłopaka albo wylądowałabym w psychiatryku. To oni mi załatwili tą pracę.
- Z twoich opowieści naprawdę się wydają w porządku. Nie miej mi tego za złe, ale martwię się.
- Wiem.
- Gdzie teraz jesteś?
- Nocuję u Ryana. W weekend poszukam mieszkania, bo nie chce im siedzieć na głowie.
- Czyli aż tak źle było z tym Edmondem?
- Było, Ryan się tak zdenerwował, że doszło do bójki. Nieważne.
- Ojej, córuś. Jak dobrze, że ich masz. Wyślesz mi zdjęcie z nimi? Z twarzy można dużo wyczytać. – po chwili dodała. – Wiesz, że to bzdura, ale chce po prostu obczaić potencjalnych zięciów. – zaśmiała się.
- Mamoooo… Żadnych zięciów. Ryana nie ma, a Bruno jak się zgodzi to zaraz Ci wyślę.
- Dobrze córcia, w takim razie czekam. Zdzwonimy się później. Trzymaj się tam.
- Ty też mamo.
- Pa kochanie.
- Pa.
Rozłączyłam się w końcu. Mars wydawał się nieco znudzony.
- Jej ten język jest pokręcony. Słyszałem nawet swoje przekręcone imię… „Bruna”? Jak damskie brzmi!
- Nie czepiaj się.
- Jak rozmowa z mamą?
- Martwi się. Poza tym chce was zobaczyć.
- Przyleci tutaj?
- No, co Ty. Chce zdjęcie. Mam jej wysłać jak najszybciej.
- No to dalej. Jestem stworzony do pozowania. – przyciągnął mnie do siebie. Wziął mój telefon i szukał funkcji kamery. – Jezu, pokręcona ta komórka.
- Daj, ale ty jesteś beztalencie technologiczne. –westchnęłam podając mu telefon z włączoną funkcją.
- Którym się robi? – uśmiechnął się.
- Środkowym. – wytknęłam język.
Chwycił moją komórkę, odwrócił ją drugą stroną i podniósł do góry. Przyciągnął mnie, tak, że przylegaliśmy do siebie polikami. Uśmiechnęłam się delikatnie spoglądając w stronę komórki. Po usłyszeniu dźwięku migawki chciałam się oderwać i zobaczyć zdjęcie, ale Bruno powiedział szybko „jeszcze jedno”. Spontanicznie przyssał się ustami do mojego policzka, na co jak zaskoczona dotknęłam delikatnie jego twarzy przytrzymując ją na miejscu. Kolejna migawka.
- Pokaż co tam zrobiłeś. – powiedziałam lekko zarumieniona. Bruno wziął komórkę i ponownie zrobił zdjęcie, tym razem mi samej.
- Ale słodko się rumienisz. – mówił pstrykając fotki.
- Przestań, nie lubię zdjęć. – rzekłam zakrywając się dłońmi.
- Dobra, już kończę. – powiedział, na co odsłoniłam twarz i usłyszałam ponownie ten cholerny dźwięk.
- Bruno! – krzyknęłam.
- Dobra, już. – oddał mi telefon. – Pokaż, co tam zrobiłem. – przysunął się do mnie zaglądając mi przez ramię na efekt swojej pracy. To zdjęcie z buziakiem było przesłodkie, ale nie nadawało się do wysłania mamie. – Ale ze mnie fotograf! Chyba zmienię fach. – skomentował.
- Ty lepiej zostań przy śpiewaniu do księżyca. – odpowiedziałam.
- Słyszałaś? – spytał zaskoczony.
- Tak, nie mogłam spać. Ty masz coś z tym motywem księżyca, co? Moonshine, Talking to the moon…
- Bo jest magiczny. Kiedyś się przekonasz. – zamrugał brwami i wyrwał mi telefon. Wpatrywałam się jak w nim coś majstrował. Pewnie szukał katalogu ze zdjęciami, żeby je jeszcze raz przeglądnąć. Po chwili powiedział:
- Ok. Wysłane. – wytknął język i oddał mi telefon.
- Słucham? – rzekłam zdziwiona.
- Wysłałem twojej mamie to zdjęcie.
- Jakie zdjęcie? – nic nie odpowiedział. Spojrzałam na folder z wysłanymi wiadomościami a tam zdjęcie z całusem i podpis „Bruno<3”.
- Ja cie kiedyś zabije człowieku! Moja mama albo dostanie zawału po otworzeniu tego, albo zacznie nam planować ślub. – na moje słowa wybuchnął śmiechem. Nie zdążyłam nawet zdzielić go po głowie a telefon zaczął dzwonić. – Gdyby ona umiała angielski to musiałbyś się jej tłumaczyć. Masz szczęście, że nie umie. – pogroziłam mu palcem i wzięłam ogromny wdech.
- Tak, mamo?
- Kasiaaaaa! Jaki przystojniak! Słodko razem wygladacie. – zachwycała się.
- Mamo, to tylko kolega i to on wysłał to zdjęcie. Uprzedził mnie niestety.
- Już dobrze. Wydaje mi się, że go gdzieś widziałam. Podobny do tego piosenkarza, co tańczy w telewizji z małpami, ale w sumie to dużo na tym zdjęciu nie widać. – na te słowa wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. – Stało się coś? – spytała zdezorientowana rodzicielka.
- Nie, nic. Tak się składa, że ten z małpami to on, ale proszę nie rozpowiadaj rodzinie, okej? I jeszcze raz powtarzam, że to tylko mój kolega. – wypowiedziałam, gdy się uspokoiłam.
- Jasne, powiem Ci, że wygląda na niegroźnego.
- I taki jest.
- Dobrze, ja już kończę. Ucałuj go ode mnie i podziękuj za opiekę nad Tobą.
- Daj spokój mamo.
- Zrób jak mówię, pa. Niezłe ciacho, naprawdę. Czekoladka. Dobry gust masz po mamusi zdecydowanie. – powiedziała na do widzenia i się rozłączyła.
- Wyobraź sobie rozpoznała Cię, jako faceta tańczącego w telewizji z małpami. – skierowałam te słowa to mężczyzny, na co się zaśmiał. – Poza tym sama z chęcią by Cię schrupała, nazwała Cię miedzy innymi czekoladką. Także tego…
- Już kocham Twoją mamę. –uśmiechnął się i zaczął ziewać.
- Idź spać. Ja odpoczęłam popołudniu.
- Zostanę.
- Idź, widzę, że jesteś zmęczony. Zmykaj do łóżka.
- Ale jak ja nie chcę. – rozłożył ramiona zapraszając do siebie. Ponownie wtuleni zanurzyliśmy się pod ciepłym kocem. Gdy tylko się ułożyłam, dźgnęłam go łokciem w żebra, na co jęknął.
- Ej! – rzekł oburzony.
- To za to zdjęcie.
- Zołza. – szepnął. Nie chciało mi się już reagować na jego zaczepki. Chciałam po prostu rozkoszować się każdą minutą spędzaną w jego objęciach.
- Świetny sweter. – mówiłam bawiąc się nim.
- Podoba Ci się?
- Tak. Dobrze Ci w nim.
- Nie lubię go. Ale ciepły jest. – powiedział.
Siedzieliśmy tak gadając o bzdurach do późnych godzin nocnych. Zasnęliśmy przy włączonym telewizorze.

Obudziłam się koło dziewiątej. Spojrzałam w górę. Pierwsze, co zobaczyłam to uchylone usta Petera. Szybko odrzuciłam natrętne myśli, co do tego obrazu i uniosłam się.
- Dzień dobry! – powiedział Ryan siedzący na fotelu. Wpatrywał się we mnie z uśmiechem. Zmieszałam się strasznie tym, że zobaczył mnie w takiej odsłonie. Leżałam wtulona w jego przyjaciela na kanapie w salonie. Wiem, że Ryan jest jak mój brat i dlatego się zawstydziłam. Nie wiedziałam, co jego uśmiech oznacza.
- Cześć. O której wróciłeś? – spytałam szeptem próbując opanować rumienienie się.
- O ósmej. Zaraz idę spać. – wstał i podszedł do mnie. Pocałował mnie delikatnie w czoło. – Cieszę się. – rzekł tylko z uśmiechem i ruszył na górę do swojego pokoju. Chciałam krzyknąć z zapytaniem, o co mu chodzi, ale przypomniałam sobie o mężczyźnie śpiącym obok słodko jak aniołek Spojrzałam jeszcze raz na niego. Położyłam się w pewnej odległości nie stykając się z jego ciałem i obserwowałam. Głęboko, miarowo i spokojnie oddychał. Widok mógł się wydawać innym nudny, ale dla mnie był niesamowicie interesujący. Po chwili Bruno zaczął mrużyć oczy i marszczyć nos.
- Cass? – szepnął z zamkniętymi oczami.
- Hmmm? – wymruczałam dając znać, że jestem obok.
- Chodź, bo jakoś mi zimno bez Ciebie. – moje serce w tym momencie zaczęło walić jak opętane. Ułożyłam głowę na jego ramieniu, czując po chwili jego jedną rękę na plecach a drugą na żebrach. Usta przystawił do mojego czoła.
- Ale Ci serce wali. – wyszeptał. I co ja mam mu teraz powiedzieć? To przez Ciebie? Pozostawiłam to bez odpowiedzi, próbując uspokoić jakoś wariujący organ.
- Będziemy tak leżeć cały dzień? – zapytałam szybko zmieniając temat.
- A co, wstawać chcesz? Kiedy mi tak dobrzeeee… - wymruczał mi do ucha. Westchnęłam tylko przymykając powieki. Mi też było dobrze, aż za bardzo.
- Ryan tu był. Widział nas. – uprzedziłam go by nie był zaskoczony.
- Tak? I co? Martwisz się tym?
- Nie, ale…
- Cass, nie stwarzaj sobie problemów. Widziałaś zdjęcie, które wstawił na twittera?
- Które? – spytałam, choć widziałam, o jakie chodzi.
- To z imprezy. Jak tańczyliśmy. – mówił. Byłam pewna, że tak jak ja ma zamknięte oczy.
- Tak.
- Świetne ujęcie, nie? – usłyszałam, że się uśmiechnął mówiąc to. Usłyszałam po tonie jego głosu.
- Yhymn. – mruknęłam.
Poleżeliśmy jeszcze tak kilkanaście minut, ale postanowiłam przerwać tą jakże cudowną chwilę. Oderwałam się delikatnie od Bruna, zdejmując delikatnie jego ręce z mojego ciała. Chyba znów zasnął. Wstawałam już, gdy poczułam uścisk na nadgarstku. Mimo, że był on delikatny, zabolało. Syknęłam. Mars przestraszył się i otworzył szeroko oczy.
- Przepraszam! – powiedział szybko, siadając i całując mój zasiniaczony nadgarstek. – Zupełnie zapomniałem, przepraszam.
- Przecież nic się nie stało. – uśmiechnęłam się szczerze, wyrywając dłoń z jego objęć i gładząc go po niesfornych lokach. Przeczesałam je palcami i dojechałam na dół tuż przy karku gdzie delikatnie przesunęłam klika razy opuszkami palców. Bruno uśmiechnął się i wymruczał niczym kot gdy się go drapie: O jak przyjemnie.
- Koniec, tego dobrego. Idę zrobić śniadanko. Zostań tu. – powiedziałam patrząc jak chce wstawać. Zrobił tylko z ust podkowę i założonymi ramionami usiadł na miejscu.
- Dobry chłopczyk. – puściłam mu oczko.
Poszłam go kuchni, wstawiłam wodę na napoje, przygotowałam naczynia wsypując do nich kawę i wzięłam się za krojenie warzyw.  Ryan na pewno zje pożywną sałatkę z gotowanym kurczakiem, którego znalazłam w lodówce oraz ciepłe tosty z serem i pomidorem. Gotowy posiłek ułożyłam na talerzach, które postawiłam na tacę gdzie stały już parujące napoje. Ostrożnie zaniosłam do salonu, gdzie Bruno oglądał Good Morning America.
- Ale pachnie! – zachwycił się. – Mmmm… kurczak! – mówił smakując sałatkę.
Ucieszyłam się słysząc z jego ust słowa pochwały. Nie byłam najlepszą kucharką na świecie, umiałam tylko przygotować najprostsze potrawy, ale za to uwielbiałam piec. Oczywiście nic skomplikowanego, przy moich zdolnościach na więcej niż gotowany sernik czy muffinki nie można liczyć. Kiedyś może się w końcu wprawię.
- Pyszne. Dziękuję. – rzekł cmokając mnie w policzek. Zarumieniłam się i popiłam tosty kawą.
- Idę się ogarnąć. – powiedziałam i uciekłam do góry. Chciałam pogadać z Ryanem, ale on pewnie odsypiał męczącą noc… 
Poszłam pod prysznic i ubrałam świeże ubrania. Wilgotne włosy zostawiłam by samoczynnie wyschły. Nienawidziłam suszarki. Usiadłam na łóżku, wyciągając z torby laptopa. Po chwili już leżałam z włączonym komputerem przeglądając powiadomienia na portalach oraz maile. Maja była niedostępna, więc napisałam jej krótko, co się ostatnio u mnie działo i wysłałam najnormalniejsze zdjęcie z Marsem. Ja blada niczym wampir i on ciemnoskóry Adonis. A niech mu będzie już z tym greckim Bogiem…
Znalazłam świetną stronę z aktualnymi ofertami mieszkań do wynajęcia w okolicy. Wybrałam dwie najkorzystniejsze oferty i spisałam numery do właścicieli by ich nigdzie nie zgubić. Przeglądałam dalej serwis znajdując również oferty z pokojami do wynajęcia w mieszkaniach gdzie szukają współlokatorów. Też by mi pasowało… Cena jest niższa, a samemu w domu czasem strach siedzieć. Hmmm…
- Mogę? – zapytał Bruno przez drzwi.
- Wchodź. – odpowiedziałam podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Co robisz? – rzucił się na łóżko zerkając na laptopa.
- Szukam mieszkania bądź pokoju. Wynajęcie pokoju to chyba rozsądniejsza decyzja. – stwierdziłam na głos.
- Pasowałaby Ci wspólna kuchnia, łazienka i salon? A co jak trafisz na imprezowiczów? Nie będziesz mogła odpocząć po pracy.
- Niby tak… ale mieszkanie samej trochę mnie przeraża. Wolałabym z kimś. Zobacz, mieszkanie gdzie mieszka para przyjaciół…. O albo dwóch młodych mężczyzn. – pokazywałam mu oferty.
- Trzymaj się tej pary przyjaciół. Jeśli chcesz zamieszkać z kimś to będę musiał poznać te osoby i sprawdzić.
- Że co? A co ty masz do gadania?
- Ja i Ryan. Byle gdzie nie pójdziesz. Zresztą ten dom jest duży, możesz tu zostać, wiesz przecież, że Keomaka nie ma nic przeciwko. A jakby miał to ja zapraszam do siebie. Po co chcesz szukać na siłę mieszkania, co?
- Muszę. Przyjechałam do Stanów, żeby się usamodzielnić a nie siedzieć innym na głowie.
- Och… Znów zaczynasz. – westchnął. – Nie mam już na Ciebie siły, naprawdę. Jacy my obcy? Spałabyś z obcym człowiekiem na jednej kanapie?
- Nie.
- To sobie sama odpowiedziałaś. Mam dziś wolne, więc jedziemy. Ryan będzie spał cały dzień, wieczorem pójdzie pewnie na siłownie więc możemy jechać.
- Ale gdzie? Mam mokre włosy.
- To ogarnij je i za 20 minut widzę Cię na dole. – rzekł nie przyjmując sprzeciwu.
- Ale gdzie? – powtórzyłam. Z szerokim uśmiechem wyszedł z mojego pokoju.

Zostawił mnie bez odpowiedzi, więc wróciłam do łazienki by wysuszyć włosy. Po 5 minutach skończyłam. Pomalowałam się lekko i założyłam buty. Do torebki spakowałam jeszcze dokumenty, telefon, okulary przeciwsłoneczne, portfel i jakiś błyszczyk. Za oknem mocno grzało słońce, wiec wysmarowałam się jeszcze kremem ochronnym i gotowa zeszłam na dół.
- Gotowa? – zapytał uśmiechnięty podrzucając w dłoni kluczyki.
- Wyjścia nie mam.
- Zapraszam. – otworzył drzwi bym wyszła pierwsza.
- Bruno, nie musisz tego robić. Mogę posiedzieć w domu a ty rób, co chcesz. Nie chcę się narzucać.
- Och, Cassie. Gdybym nie chciał uciekłbym już wczoraj, nie sądzisz? – zostawiłam to bez odpowiedzi. Wsiedliśmy do samochodu i gawędząc ruszyliśmy do centrum. Było koło dwunastej, nie mam pojęcia, co o tej godzinie można robić w mieście.
- Byłaś w Venice?
- Nie miałam okazji ani ochoty. Jakbyś nie zauważył nie jestem typem uwielbiającym wylegiwać się na słońcu.
- Ale pływać pewnie umiesz…
- No właśnie nie bardzo.
- Ach… w takim razie teraz wiem, czemu nie przepadasz za plażą. Jest jeszcze coś, co mnie dobije?
- Znalazłoby się coś.
- Co takiego?
- Nie pokazuję się ludziom w bikini. – zaśmiał się głośno.
- Jaja sobie ze mnie robisz, nie?
- Nie.
- Cass…
- Mówiłam poważnie. Koniec tematu. – po chwili ciszy powiedział:
- Miałem zabrać Cię na plaże, ale raczej nie ma szans, co? Innym razem.
- Dzięki.
- To może pojedziemy do Griffith Park? – zaproponował podekscytowany.
- Jasne. – odwzajemniłam jego radość.
Griffith Park to największy park miejski w USA. Każdy znajdzie tam coś dla siebie. Jest tam zoo, obserwatorium, jakieś muzeum, zabytkowe pociągi, pole golfowe i tenisowe, place zabaw i jeszcze kilka atrakcji, których nie jestem w stanie spamiętać.
- Idziemy grać w golfa? – spytał.
- Nigdy nie grałam…
- Nauczę Cię, jestem mistrzem. – powiedział chwytając mnie mocno za dłoń i prowadząc w stronę bramki z napisem „golf”.
Świetnie się bawiłam z Brunem na polu golfowym. Tak naprawdę był tak samo beznadziejny w tej grze jak ja, więc szybko się zniechęciliśmy i ruszyliśmy do zoo. Wcześniej kupiliśmy lody. Ja wzięłam trzy czekoladowe gałki z czekoladową polewą a Bruno nie mógł się zdecydować, więc wziął truskawkowe, czekoladowe i jagodowe z polewą malinową.
- Fuj, jak można wszystko tak mieszać. – spojrzałam zdegustowana na jego porcję.
- Lepsze nic monotonna czekolada. – wytknął język i zabrał się za pałaszowanie.
- Twój brat. – wskazałam na goryla, który akurat wyrwał kawałek trawnika rzucając nim w stronę pracowników porządkujących przy płocie rośliny. Zaśmialiśmy się na tą akcję a goryl uciekł.
- Widziałaś, jaką miał dupcię?
- A co Ty myślisz, że kręcą mnie zwierzęta? – zironizowałam, chociaż tyłek tamtego goryla zwrócił moją uwagę.
- Na pewno, patrzałaś! Toć to członek mojej rodziny, musiałaś go oblookać.
- Nie patrzałam.
- Cass, przestań kłamać.
- Dobra widziałam, niezłe macie tyłki, pasuje? – zaśmiałam się.
- Czyli mój też musiałaś oblookać. Mam Cię. – krzyknął z ekscytacją.

Popołudniu chcąc odpłacić się mężczyźnie za wspaniale spędzony dzień zabrałam go do jedynej knajpy, w której byłam i która mi przypadła do gustu. Kilka osób zaczepiło Bruna na ulicy i prosiło o autograf i zdjęcie. On cierpliwie zatrzymywał się i spełniał prośby, chwilę rozmawiając z fanami. Doszliśmy w końcu do El Cholo. Oboje zamówiliśmy enchilady, Bruno wybrał z marynowanym kurczakiem a ja z samymi warzywami i szpinakiem.
- Byłeś tu wcześniej? – spytałam gdy pijaliśmy wodę i czekaliśmy na nasze posiłki.
- Nie, zazwyczaj chodzę na sushi.
- Fuj.
- Nie lubisz?
- Nie.
- A próbowałaś?
- Nie.
- To skąd wiesz, że nie lubisz?
- Surowe ryby? Ohyda! – zaśmiał się widząc moje obrzydzenie.

sobota, 16 lutego 2013

006 "Hey, slow it down..."


Po chwili Bruno podszedł i stanął ze mną ramię w ramię. Oboje głowy mieliśmy zwrócone w stronę słońca.
- Przepraszam. – wyszeptał po dłuższej chwili.
- Daj spokój, nic się nie stało przecież. – odpowiedziałam za szybko, co ujawniło moje poddenerowanie.
- Nie chciałem, żeby tak wyszło. Poniosło mnie. – powiedział spoglądając w moją stronę.
- Powtórzę jeszcze raz, nic się nie stało. – spojrzałam na jego twarz i się delikatnie uśmiechnęłam, co od razu odwzajemnił. Wiedziałam jedno – muszę trzymać do niego dystans.
- Pewnie jesteś już zmęczona, co? Pójdę Ci pościelić w pokoju gościnnym. – rzekł kierując się w głąb mieszkania.
- A co z tym winem? Nawet nie posmakowałam! – czy ja wspominałam wcześniej coś o trzymaniu dystansu? Cholera! Tak mnie do niego ciągnie!
- Czyli, że posiedzimy tu jeszcze? – zapytał z szerokim uśmiechem wychylając się zza drzwi.
- Jasne, tylko wyłącz ten film. – zrobił jak powiedziałam, podszedł do odtwarzacza i wybrał płytę i ją włączył.
- Co to? – spytałam, gdy odszedł od wieży stereo.
- Moja własna składanka Micheala Jacksona. Same perełki. – puścił mi oczko i zaczął nalewać do kieliszków alkohol. Podał mi jeden i przysiadł obok mnie. Usiadłam bokiem do oparcia kanapy opierając o nie głowę. Nogi objęłam rękoma.
- Powiedz coś o sobie. – powiedziałam bez zastanowienia.
- Co chcesz wiedzieć? Mam opowiadać jak byłem małym Elvisem? – spytał z niechecią.
- Nie, to jest nudne. Powiedz mi coś interesującego.  Nawet nie musisz o sobie.  – powiedziałam obojętnie, chciałam po prostu słuchać jego głosu. Bruno zaczął niepewnie mówić o tym co lubi robić, jak spędzać czas, a że muzyka jest mu obecna na każdym kroku zaczął o niej mówić i to z wielką pasją. Słuchałam go z przyjemnością popijając wino, które z każdym łykiem smakowało mi coraz bardziej. Po kilkunastu minutach zorientował się, że coś jest nie tak.
- Rozgadałem się? – rzekł speszony.
- Mów, miło się słucha.
- Widzę, że jesteś zmęczona. Może jednak Ci pościele to łóżko, poczekasz chwilkę i zaraz będzie gotowe. – chciał już wstawać, ale pociągnęłam go mocno za rękę, tak, że z powrotem znalazł się na swoim miejscu. Po chwili dodał – Mówiłem, że dobre to wino. – spojrzał na mój prawie pusty kieliszek.
- Niezłe. – uśmiechnęłam się zadziornie.
- Tylko niezłe? – mówił przybliżając się do mnie. Wiedziałam, że czekają mnie kolejne ataki łaskotek.
- Bruno, proszę! Tylko nie tooo… - błagałam cicho kładąc się na kanapie.
- Mówisz jakbym miał Ci zaraz przemielić, poćwiartować, ugotować, zakopać albo spalić. – zaśmiał się będąc już bardzo blisko.
- Wiesz… Słyszałam, że smoki zieją ogniem… - alkohol chyba już naprawdę uderzył mi do głowy.
- Chcesz się przekonać? – zapytał z łobuzerskim uśmiechem.
- Bruno, mogę Cię o coś zapytać? – spytałam nagle zmieniając wyraz twarzy. Zapytam, teraz albo nigdy.
- Pewnie. – spojrzał na mnie lekko zdziwiony.
- Czy Ty przypadkiem nie szukasz kogoś, kto pozwoli Ci zapomnieć o Twojej byłej? – wypowiedziałam szybko. Bruno bardzo zakłopotany odsunął się ode mnie. – Nie chcesz to nie odpowiadaj, ale wiedz, że ja nie mam zamiaru być tą osobą. – dodałam. On ukrył twarz w swoich dłoniach. Chyba nie bardzo wiedział co ma powiedzieć. – Będzie lepiej jak zamówię sobie taksówkę. – wstałam i zaczęłam szukać w torebce telefonu. Po chwili Mars jakby otrząsnął się z transu i spojrzał na mnie zły.
- Nigdzie nie jedziesz. Idę Ci pościelić. – powiedział i wyszedł. Chyba go uraziłam. Ale przepraszać nie będę… Raczej. Po kilku minutach Bruno przemknął do innego pokoju. Wywnioskowałam, że chyba jest już pościelone, wiec się tam udałam. Niezręcznie było mi tu zostawać w takiej sytuacji. Jest na mnie zły a ja mam tu spać? Najchętniej bym się stąd ulotniła. Usiadłam na dużym łożu w pokoju o morelowych ścianach. Było tu naprawdę przytulnie. Usłyszałam pukanie.
- Jesteś u siebie, nie musisz pukać. – rzekłam obojętnie. Zza drzwi wychyliła się kudłata głowa.
- Przyniosłem ci tylko coś do przebrania. Ręczniki i wszystko, co Ci się przyda jest już w łazience. – powiedział smutnym tonem nawet na mnie nie patrząc. Nic nie odpowiedziałam, więc wyszedł. Poszłam do łazienki. Pożyczył mi swoją koszulkę i spodnie dresowe, których pewnie nie nosi. Wykonałam wszystkie czynności, ubrałam zostawione przez niego rzeczy i wróciłam do pokoju. Ułożyłam się do snu, ale nie mogłam zasnąć. Czułam się nie na miejscu. Gdy przymykałam już oczy i odpływałam w krainę snów dotarły do mnie dźwięki pianina. Po chwili usłyszałam cichy wokal.

 Cześć
 Wiesz, że wyglądasz jeszcze lepiej niż wcześniej
 I ten moment, kiedy pocałowałaś moje usta, wiesz poczułem się wspaniale
 To coś niesamowitego, w twojej chemii jest sex
 Och, chodźmy
 Jesteś najlepszym sposobem, jaki znam, by uciec nadzwyczajnie
 Ten świat nie jest dla ciebie i jestem cholernie pewny, że nie jest też dla mnie
 Wystartuj i powiedz do zobaczenia
 Tylko niech Twój ogień mnie uwolni
 Ohh

 Blask księżyca, zabierze nas dzisiaj do gwiazd
 Zabierze nas do tego specjalnego miejsca
 Miejsca, w którym byliśmy ostatnim razem, ostatnim razem.

Nastąpiła chwila ciszy… Przysłuchiwałam się z ogromnym zaciekawieniem. Była to zwolniona i uproszczona wersja Moonshine. Brzmiało wyśmienicie, mogłam czuć wszystkie szargające nim emocje.

 Tu-ru-tu nigdy nie oglądaj się za siebie
 My nie boimy się umrzeć młodo i żyć szybko
 Daj mi radość, daj mi miłość, daj mi śmiech.
 Zróbmy sobie przejażdżkę do nieba przed upływem nocy.

Najchętniej poszłabym tam do niego, ale wiem, ze to nic by nie zmieniło. To, o co się na mnie obraził było prawdą, a ja w takie gry wplątywać się nie chce. Peter Hernandez może mieć tuzin panien, które pomogą mu zapomnieć o ex, ale to nie będę ja.

Następnego dnia obudziło mnie słońce, które raziło po oczach. Spojrzałam na zegar, była 8:25. Pora wstać i jechać do domu. Na palcach udałam się do łazienki. W domu było cicho, więc mniemam, że Bru śpi. Przebrałam się w swoje ubrania. Ruszyłam na poszukiwania moich butów, mam nadzieję, że przyniósł je tutaj, a nie, że zostały w samochodzie. Byłam w salonie, w przedpokoju i nigdzie ich nie było. Usłyszałam kroki.
- Cass? – usłyszałam zaspany, zachrypnięty głos. Bałam się odwracać w jego stronę, jak miałam się zachować?
- Yhm… Cześć. – powiedziałam speszona. Wino już dawno przestało działać, więc moja pewność siebie ulotniła się jak bańka mydlana.
- Co robisz? – zapytał przyglądają się mojej osobie.
- Chciałam już jechać do domu, ale nie mogę znaleźć moich butów. Wiesz może gdzie są? – mówiłam mierząc go wzrokiem. Miał na sobie niebieskie spodnie od piżamy w kratę i białą koszulkę a włosy były rozczochrane jak nigdy.
- Oczywiście, że wiem. W samochodzie. – odpowiedział pewnie i oparł się jedną dłonią o ścianę. Nie uśmiechał się, patrzał na mnie jakby był zły.
- To możesz w takim razie mi je dać? –burknęłam rozzłoszczona. W tym momencie irytowała mnie jego postawa.
- Tak, ale po śniadaniu. Zapraszam do kuchni. – uśmiechnął się widząc moje zdenerwowanie i skierował się do wcześniej wymienionego pomieszczenia. Wywróciłam tylko oczami i ruszyłam za nim.
- Nie jestem głodna. – rzekłam siadając na krześle przy stole.
- Śniadanie to najważniejszy posiłek w ciągu dnia. – mowił hałasując naczyniami.
- Bruno, czy możemy ominąć tą niezręczną sytuację? – spytałam nie patrząc na niego.
- Nie, chce Ci coś wyjaśnić, ale to przy śniadaniu. O ile będziesz jadła. – zaszantażował mnie i się delikatnie uśmiechnął.  Westchnęłam tylko i stukając paznokciami w stół czekałam, aż się do mnie dosiądzie. Stało się to po około dziesięciu minutach. Wcześniej włączył radio, wsłuchiwałam się w tekst piosenki :

 Myślisz o niej, kiedy jesteś ze mną?
 Odtwarzasz wspomnienia, które dzieliliście.
 Czyją widzisz twarz?
 Chciałbyś, abym była trochę bardziej jak ona?
 Jestem zbyt głośna?
 Udaję klowna, żeby ukryć wszystkie wątpliwości.

 Idealne serce
 Ona jest bez skazy
 Jest inną kobietą
 Mieniąca się blaskiem
 Zadłużyłeś się

 Teraz jej już nie ma
 Dojadam resztki
 Widzę, jak płaczesz
 Ale nie zdajesz sobie sprawy, że to ja stoję po twojej stronie
 Bo jej już nie ma
 Czy widzisz mnie przez jej pryzmat?

Trochę się zamyśliłam i nie poczułam jak Bruno stawia przede mną talerz z jajecznicą.
- O czym tak myślisz? – spytał.
- Wsłuchuję się w tekst piosenki. Niezły. – mruknęłam. Teraz to on się zamyślił i zrobił to, co ja wcześniej.

 Znalazłam jej zdjęcie za telewizorem
 Wyglądałeś na takiego szczęśliwego, tęsknisz za tym, co było?
 Przemeblowuję ten pokój ostatnio coraz częściej
 To jasne, że my i te cztery ściany znane są, jako jej i twoje.

Po tym fragmencie był znów refren. Mars zrobił niezadowoloną minę i dosiadł się do mnie. Nie miałam apetytu, więc zjadłam tylko część swojej porcji, by mężczyzna się nie czepiał. Osłodziłam kawę i zaczęłam pić obserwując mężczyznę. Jadł powoli, skupiony strasznie na swojej porcji obmyślał, co ma mi powiedzieć. Widziałam, ze strasznie się z tym męczy.
- Słuchaj Bruno, nic między nami nie było, nie stresuj się tak tym. Przepraszam, że tak powiedziałam, ale po prostu tak jest, ja nie chcę brać w tym udziału, jasne? Możemy być kumplami i obu stronom to będzie na rękę, nie sądzisz? Po co dodatkowe spięcia i niezręczne sytuację? Ja nie umiem brać takich spraw na „lekko”. – wyjaśniłam. Ocknął się i spojrzał na mnie tymi cholernie hipnotyzującymi oczyskami.
- Nie sądzę. Racja, jest jak jest, zerwała ze mną dziewczyna, ale to się stało już jakiś miesiąc temu. Czułem się poniekąd zraniony, ale ja nie jestem zdesperowany i nie szukam miłości u każdej napotkanej kobiety. Lubię Cię i rozumiem twoje myślenie, ale tak nie jest. I nie będę nalegał, wszystko w swoim czasie. Zależy mi na twoim zaufaniu, na twojej przyjaźni i chcę to rozwijać, a nie zatrzymywać na tym etapie bądź zrujnować. – mówił patrząc mi w oczy. Zrobiło mi się ciepło na sercu. Nigdy nie czułam się tak chciana i nie czułam, żeby komuś na mnie tak zależało jak tutaj. Nie zdążyłam nic powiedzieć, bo usłyszeliśmy dzwonek.
- Pójdę otworzyć. – rzekł i poszedł. Było mu to na rękę, bo wydaje mi się, że on podobnie jak ja nie otwiera się stuprocentowo przed każdą osobą. Raczej skrywa uczucia w głębi siebie i nie mówi o nich. Po chwili ujrzałam przed sobą dwójkę szkrabów. Chłopczyk ubrany był jak mały model a dziewczynka miała na sobie żółtą sukienkę w białe kropki z przypiętym do niej smoczkiem.
- Poznaj moich towarzyszy, Zadeh i Zaima. – wskazał Bruno na tę dwójkę.
- Cześć! – pomachałam i podałam im rękę, z uśmiechem przybili mi „high five”. – Jestem Cassie, ile macie lat? – spojrzałam na chłopca, bo był starszy, dziewczynka była na moje oko dwuletnia.
- Ja mam 4 a ona prawie 2. – rzekł chłopiec i podbiegł do gitary Marsa, ten od razu za nim ruszył.
- Tylko nie ta, proszę, to moja ulubiona. Weź tą. – podał mu ukulele.
- Ale ja nie chcę takiej małej! Jestem dużym mężczyzną nie to co Ty wujek! – mówił młody kierując rączki powrotem do pięknej, biało czerwonej, elektrycznej gitary. Ja nie mogłam się powstrzymać od śmiechu, a mała patrząc na mnie zaczęła wesoło skakać.
- A może pójdziemy do ogrodu, co? Tatuś przyniósł ze sobą jakieś wasze zabawki, pójdziemy posiedzimy przy basenie. – mówił Bru rozkosznym głosem byleby przekonać malca. W tym momencie podeszła do mnie Zaima i wyciągnęła rączki w moją stronę, co miało oznaczać prośbę podniesienia do góry. Mars próbował zająć się chłopcem a ja wzięłam małą na kolana.
- Jadłaś śniadanko? – powiedziałam spoglądając w jej śliczne, brązowe oczy. W odpowiedzi pokiwała twierdząco głową. – A chcesz am? Wujek Bruno zrobił pyszną jajecznicę. – nabrałam na widelec trochę potrawy i skierowałam w stronę dziewczynki. Pokręciła przecząco głową i się do mnie przytuliła. Odłożyłam sztućce i z małą na rękach, która wtulała się w moją szyję udałam się do ogrodu, gdzie Bruno bawił się z chłopcem. Gdy weszłam spojrzał na mnie z uśmiechem i podszedł.
- Zostaniesz tu jeszcze chwilę? Nie dam sobie z nimi rady, a Phil i Urbana mają mały kryzys i podrzucili mi te szkraby. – mówił błagalnym tonem. W odpowiedzi uśmiechnęłam się i usiadłam z dziewczynką na leżaku. Położyłam się na nim, a ona siedziała mi na brzuchu, patrzyła z uśmiechem przyglądając się i dotykając guzików przyszytych do mojej koszuli. Dla takiego szkraba mała, nieznacząca rzecz jest niesamowicie interesująca. Poczułam wibracje telefonu, aż się przestraszyłam. Zupełnie zapomniałam, ze wsadziłam go wcześniej do kieszeni spodni. Mała się zaśmiała widząc moją przerażoną minę. Wyciągnęłam telefon i spoglądnęłam na wyświetlacz. Dzwonił do mnie Francuz. Nie chciało mi się z nim gadać, więc wysłałam mu tylko smsa z pytaniem, co chce. Wróciłam do obserwowania młodej i kątem oka zauważyłam, że Mars w końcu dogadał się z Zadehem. Bawili się razem samochodami, Bruno oczywiście się wygłupiał, co doprowadzało chłopca do śmiechu.
- Idziemy do twojego brata i wujka? – spytałam małej, na co ona cichutko odpowiedziała „Yhyyy”. Postawiłam ją na ziemi i chwyciłam za rączkę. Była takim spokojnym dzieckiem…
- Możemy dołączyć? – zapytałam spoglądając na chłopca.
- Tak, ale nie możecie nam przeszkadzać, bo my z wujkiem teraz budujemy autostradę. – rzekł z pasją chłopak, co drugie słowo biorąc głęboki oddech. Uśmiechnęłam się i usiadłam na trawie obok nich. Zaima stała i słysząc muzykę z kuchni zaczęła podrygiwać w takt. Po chwili się znudziła i znów podeszła do mnie przytulając się.
- Do mnie dzieci tak się nie tulą. – powiedział Bruno ze smutną minką.
- Zadeh przytul wujka. – zaproponowałam.
- Nie chcę, wolę do Ciebie Cass. – odpowiedział młody. – Jak chcesz to możesz być moją drugą żoną, bo jedną już mam w przedszkolu… - mówił nadal budując most. Na te słowa ja i Mars się zaśmialiśmy.
- Z chęcią, ale powiesz jej o tym? – zapytałam.
- Nie, nie musi widzieć. Mama też nie wiedziała o Dani. – powiedział a mi i Marsowi szczęka opadła. Czy to ma oznaczać, że Philip ma inną kobietę? A może młody sobie coś ubzdurał? Albo przekręcił czyjeś słowa. Tak, to logiczne. Kontynuowałam dalej temat mojego zaawansowanego związku z Zadehem.
- A nie jestem za stara dla Ciebie? – spytałam ponownie.
- Nie.
- No dobra. Umowa stoi. – powiedziałam, na co on wstał i mnie przytulił. Dał mi też mokrego buziaka w policzek.
- Widzisz wujek?
- Widzę, widzę. Moja szkoła. – zaśmiał się i przybił sobie z nim piątkę. Znów poczułam wibracje. Wyjęłam ponownie telefon i odczytałam smsa:

„Co chcę? Ja się pytam gdzie Ty jesteś? Nie było Cię na noc! Jak Ty pracujesz niby? Co z tą rozmową? Zaliczyłaś numerek żeby dostać pracę? Nie wiedziałem, że taka jesteś. Britney miała rację.”

Łzy momentalnie poleciały mi po Polikach. Byłam zła. Wręcz wkurwiona. Poczułam na poliku ciepłą raczkę Zaimy, która przyglądała mi się z zaciekawieniem. Uśmiechnęłam się, na co ona się rozchmurzyła. Otarłam twarz i wzięłam się w garść.
- Śpiąca jesteś? – zapytałam dziewczynki, bo widziałam jak trze rączką oczy. Skinęła głową i wzięła smoczka do buzi. Podniosłam ja do góry i zaczęłam się kołysać. Odwróciłam się w przeciwną stronę od Marsa, by nie wyczytał nic z mojej twarzy. Czemu ja ciągle ryczę? Co ze mną do cholery nie tak?
- Hej, co się dzieje? – usłyszałam po chwili głos i poczułam ciepły dotyk na ramieniu. – Mała zasnęła. – dodał patrząc na małą.
- Gdzie mam ją położyć? – spytałam ignorując jego pytanie. Zlustrował mnie uważnie i wziął ode mnie Zaimę. Usiadłam obok Zadeha starając się skupić na jego osobie.
- Jak już będziesz moją żoną, to sobie kupimy taki dom jak ten, ok? – mówił.
Siedziałam z nim i Marsem tak około półtorej godziny. Było naprawdę przyjemnie, lubię dzieci i mam z nimi dobry kontakt. Po otrzymanym od Francuza smsie nie miałam ochoty wracać do tamtego domu, choć wiedziałam, że to nieuniknione. Przyjechał Phil po swoich potomków, Bruno od razu wziął go na słówko, ja w tym czasie spakowałam zabawki i poszłam z Zadehem do salonu gdzie spała jego siostra.  Lawrence nie tryskał szczęściem, widać było, że źle u niego się dzieje. Mars wychodząc z nim z pokoju miał zmartwioną i zaskoczoną minę.
- Ja też już się będę zbierać. – westchnęłam biorąc torebkę. – Możesz mi oddać moje buty? – dodałam. Peter jakby mnie w ogólnie słyszał. Usiadł na kanapie i ukrył twarz w dłoniach. Nie bardzo wiedziałam, co począć, ale widząc go takiego zdruzgotanego, nogi same się kierowały w jego stronę. Kucnęłam przed nim.
- Hej, co jest? – zapytałam troskliwie dotykając jego przedramienia. Odkrył buzię i spojrzał na mnie ze smutkiem.
- Okazało się, że młody miał rację. Phil i Urbana to już przeszłość. Nie powiedzieli nawet przyjaciołom, żeby ich nie martwić. Nie rozumiem tego. Dla mnie to był wzór do naśladowania przez inne pary. – westchnął.
- Nie mam bladego pojęcia o związkach, ale jeśli faktycznie miedzy nimi wygasło uczucie, to lepiej, jeśli się rozejdą. – Bruno nic nie odpowiedział tylko wstał, chwytając mnie za dłonie i podciągając do góry. Przytulił mnie mocno, wtulając twarz w moje włosy. Nie powiem, co w tej chwili czułam, bo to jest nie do opisania jakie ciepło i poczucie bezpieczeństwa właśnie mi zapewniał. Nie chciałam się od niego w tym momencie odrywać, czekałam aż on to zrobi.
- A czemu Ty tak posmutniałaś jak siedzieliśmy w ogrodzie? – wyszeptał lekko się odchylając i spoglądając na mnie.
- Nic takiego. – powiedziałam spuszczając wzrok. Oderwałam się od niego i dodałam z uśmiechem: – To jak, dostanę te buty? – uśmiechnął się krzywo niezadowolony z mojej odpowiedzi.
- Odwiozę Cię. I tak już nieźle Cię wykorzystałem. Dzięki, nie dałbym sobie rady z twoim narzeczonym.
- Dałeś sobie świetnie radę. A malutka była taka grzeczna! – zachwycałam się.
- Polubiła Cię.
- Chyba jestem nudna, bo dzieci zawsze u mnie szybko zasypiają. – odparłam.
- Nie nudna, tylko wygodna. – wyszczerzył się. – Mam nadzieję, że też się o tym przekonam.
- Spadaj. – wytknęłam język w jego stronę. Chwycił mnie za dłoń i poszliśmy do garażu, gdzie od razu wsiadłam do środka. Podał mi buty i ruszyliśmy. Oczywiście włączył radio i wygłupiał się do nowego singla Justina Timberlake’a Suit&Tie.
- I be on my suit and tie shit, tied shit, I be on my suit and tie shit, tied shit. Let me show you a few things. Let me show you a few things – śpiewał tylko ten fragment, bo dalej nei znał tekstu. Śmiałam się tylko I patrzałam jak śpiewa to odwracając się w stronę okna od swojej strony do starszej kobiety, która skarciła go wzrokiem.
- Chyba na nią to tak nie działa. – powiedziałam zaśmiewając się.
- A na Ciebie tak? – spytał mrużąc oczy.
- Na mnie kochany, nic nie działa. – odpowiedziałam pewnie.
- Polemizowałbym. – mruknął i się uśmiechnął patrząc na mnie w odbiciu w lusterku. – Nie powiesz mi, co Cię trapi, prawda? – dodał.
- Po prostu sobie coś ubzdurałam, nic wielkiego. – powiedziałam na odczepne. Nie chciałam każdemu mówić o moich schizach dotyczących tak błahych spraw. Powinnam zgromić Edmonda a nie płakać przez kilka słów napisanych w wiadomości.
- Jesteś pewna? Pamiętaj, że możesz mi się wygadać, służę pomocną dłonią. – rzekł pocierając przez chwilę moje ramię. Przeszedł mnie przyjemny dreszczyk.
- Dzięki, Bruno.
- Cała przyjemność po mojej stronie Cass. – czemu on musi się tak rozkosznie uśmiechać? Po jakiś 10 minutach byłam już na miejscu, wysiadłam w tej samej chwili, co on i okrążyłam samochód.
- Dzięki, za podwózkę. – stanęłam naprzeciw niego. Oparł się tyłkiem o maskę samochodu i mnie obserwował.
- Nie ma, za co. – odparł.
- To pa. – powiedziałam machając ręką i skierowałam się w stronę drzwi.
- Nie pożegnasz się? – spytał urażony.
- Przecież powiedziałam „pa”. – odwróciłam się z powrotem w jego stronę.
- To się nie liczy. – podszedł i mnie przytulił. Mogłabym tak wieczność! Oderwał się po chwili i dał całusa w policzek. – Teraz możesz iść. – odpowiedział uśmiechając się, nie ruszając się z miejsca. Odwzajemniłam grymas, wyciągnęłam klucze i otworzyłam drzwi. Popatrzyłam jeszcze za siebie. Nadal stał w tym samym miejscu. Pokiwałam mu jeszcze raz i zniknęłam w domu. Przy wejściu napadł na mnie Edmond.
- Co Ty sobie wyobrażasz? Będziesz traktowała mój dom jak noclegownie? – krzyczał wściekły. Nigdy nie myślałam, że zobaczę go w takiej odsłonie. Nigdy nie spodziewałabym się , że taką odsłonę on w ogóle ma.
- Byłam na rozmowie o pracę, a później u kolegi. Zasnęłam i mnie przenocował. – wytłumaczyłam potulnie.
- Twoje walizki są spakowane. Nie chcę Cię widzieć w moim domu. – powiedział chłodno nawet na mnie nie patrząc.
- S-słucham?
- Chyba słyszałaś! Niewyraźnie mówię?
- Gdzie ja mam się podziać? – zaczęłam płakać z bezsilności i bezradności.
- Może u swojego kolegi, który Cię przenocował? – warknął z ironią, po czym dodał. – Wynoś się stąd!
- Ed, o co Ci chodzi? Zazdrosny jesteś, czy co? Przecież jesteś z Britney. – mówiłam zalewając się łzami. Nic nie odpowiedział. Poszedł do swojego pokoju. Ja wróciłam do mojego gdzie stały niechlujnie zapakowane walizki. Britney już nie było, chyba wyjechała. Jak na złość zaczął dzwonić mój telefon.
- Słucham? – spytałam niemiło.
- Co tam? Wpadniesz na kawkę? – zapytał wesoło Ryan.
- Nie, mam inne sprawy na głowie. – warknęłam. Nie powinnam się na nim wyzywać, wiem.
- Co się stało?
- Nic, nie chcę być dla Ciebie niemiła, więc daj mi spokój. – rozłączyłam się i wyłączyłam telefon. Położyłam się na łóżku, ukryłam się pod kołdrą i rozkleiłam jak nigdy.
Zaraz… przecież znalazłam pracę, jestem na dobrej drodze. Żaden głupi facet nie może mi w tym przeszkodzić. Pojadę do hotelu i wszystkie zarobione w Polsce oszczędności rozpłyną się w mig. Niestety nie mam innego wyboru. Robię drugie podejście do znalezienia taniego hotelu. Po włączeniu laptopa słyszę walenie do drzwi wejściowych. Patrzę na swoje odbicie w lustrze podsumowując swój wygląd jednym słowem – tragedia. Nie martwię się tym, bo gość, który przyszedł do domu na pewno nie jest moim. Chwilę później słyszę krzyki. Po głosie rozpoznaje wściekłego Francuza, który krzyczy coś o policji i drugi męski głos, który go ignoruje i pyta o mnie. Kto to do cholery? Wychodzę z pokoju i widzę Ryana siedzącego na kanapie z założonymi na klatce piersiowej rękami i Edmonda wrzeszczącego na niego.
- Nigdzie nie pójdę póki nie powiesz gdzie jest Kasia. – powiedział spokojnie Keomaka siedząc do mnie tyłem.
- Proszę, przyszła Twoja zdzira. – warknął Ed wskazując na mnie. Ryan gwałtownie wstał i stanął z Francuzem oko w oko.
- Coś Ty powiedział? – rzekł twardo z mordem w oczach. Podbiegłam szybko i odciągnęłam go od Francuza, ale Ryan nie był chudym chłopcem, wiec nie wiele zdziałałam. Nienawidzę takich agresywnych sytuacji! Boję się nawet przejść ulicą jak jest ciemno, a co dopiero bójek!
- To, co słyszałeś Pokahontas. – odpowiedział mu bojowo. Ryan bez wahania zamachnął się i z pięści przyłożył mu w twarz. Skuliłam się na podłodze zatykając uszy dłońmi i zamykając oczy. Niech to się skończy! Wyjęknęłam tylko „przestań”, ale myślę, że nie zdołał tego usłyszeć.
- To za nazwanie kobiety zdzirą. Rodzice Cię nie nauczyli szacunku do kobiet? – zamachnął się ponownie i przyłożył mu z drugiej strony. – a to za Pokahontas leszczu! – dodał. Ed zaczął krwawić, osunął się po ścianie zwalając przy tym wazon, który stał na komodzie obok.
- Kasia, bierz swoje rzeczy i spływamy. – rzekł stanowczo. – Chodź, zabieram Cię stąd. – dodał gładząc mnie po plecach. Wstałam z jego pomocą. Łzy spowodowały pogorszenie ostrości widzenia, spoglądałam na wszystko jak za mgłą. Gdy weszliśmy do pokoju zapytał : - Już się spakowałaś?
- On… on zrobił to za mnie. – wyjąkałam. Mężczyzna podszedł do mnie i mocno objął. Przyłożyłam policzek do jego silnej piersi.
- Ci… będzie dobrze. Wymyślimy coś. – mówił głaszcząc mnie po głowie. W jego objęciach już totalnie się rozkleiłam. Pomoczyłam mu całą koszulką. Kątem oka ujrzał ekran mojego laptopa. – Szukałaś hotelu? Mogłaś do mnie dzwonić, przecież mieszkam sam.
- Nie chcę robić kłopotu. Przecież znamy się tak krótko, zresztą nie powinieneś tu przyjeżdżać, dałabym sobie radę. Jeszcze będziesz miał przeze mnie kłopoty. Jestem beznadziejna. – oderwałam się od niego i zamknęłam laptopa. Usiadłam na łóżku i schowałam twarz w rękach.
- Nawet tak nie mów. Jedziemy do mnie, natychmiast. Nie zostawię Cię w jednym pomieszczeniu z tym świrusem. – powiedział biorąc moje walizki. – Będziesz tu tak siedzieć czy mi pomożesz? – już sama nie wiedziałam, co powinnam zrobić. Wzięłam komputer, spakowałam go do torby, rozglądnęłam się po pokoju i wyszłam za Ryanem. Ed miał się już lepiej, bo czekał przy drzwiach z ręcznikiem przy twarzy.
- No, w końcu. Wynoście się oboje, w tej chwili. – rzekł, gdy obok niego przechodziliśmy. Jedną ręką wskazywał na drzwi a drugą przytrzymywał przy twarzy materiał.
- Zamknij się! – warknął Ryan, ciągnąc mnie delikatnie za rękę. Nie spojrzałam nawet na Francuza, nie umiałam. Gdy go już minęłam, poczułam, że łapie mnie mocno za nadgarstek i lekko wykręca. Ryan zauważając to, rzucił się w jego stronę i złapał go za rękę, ale chwyciłam go szybko za koszulkę tak, że został w tej pozycji.
- Puść ją, w tej chwili. – wypowiedział przez zęby.
- Jesteś dzi… - zaczął patrząc mi prosto w oczy z nienawiścią, ale Ryan ponownie się na niego rzucił. Nie zdążyłam zareagować a chłopak już okładał na ziemi Francuza.
- Przestań, proszę… - opadłam bezsilnie, przysiadając na walizce. Miałam już wszystkiego dość. Chciałam tylko ukryć się w jakimś cichym, ciemnym kącie w bezpiecznym pomieszczeniu. Nic więcej nie było mi w tej chwili trzeba.
- Ryan! – krzyknęłam w końcu. – Opanuj się do jasnej cholery! – krzyknęłam tracąc ostatki energii. Oderwał się od leżącego i podszedł do mnie. – Proszę, chodźmy już. – wyszeptałam, gdy był już obok. Powoli wstałam i wyszłam, a za mną mężczyzna ciągnący walizkę.
W samochodzie panowała cisza. Droga zajęła jakieś 5 minut, więc po chwili już wysiadałam i kierowałam się w stronę domu Hawajczyka. Na podjeździe stał samochód Bru, o ile się nie myliłam. Spojrzałam przestraszona na Ryana.
- Bruno tutaj jest?
- Tak, przyjechał po tym jak Cię odwiózł. Zadzwoniłem, żebyś wpadła na kawę, miał nawet po Ciebie podjechać, ale po twojej reakcji sam postanowiłem to zrobić.
- Nie chcę tam iść. Nie mam siły na rozmowy. – powiedziałam przerażona. Naprawdę chciałam tylko się położyć i pobyć sama.
- Pójdziemy od razu na górę, do pokoju. On pewnie teraz ogląda telewizję albo siedzi w kuchni, więc nawet Cię nie zauważy. – mówił zachęcająco.
- Okej. – odpowiedziałam zrezygnowana. I tak nie miałam żadnego innego wyjścia. Ledwo weszłam do środka a przywitał mnie zaskoczony głos Marsa.
- Co się stało?