wtorek, 22 stycznia 2013

003 "Let me think, what should I do?"


Miałam tylko jedną opcję, jedną deskę ratunkową – Ryan. Tylko, z jakiej racji on miał mi pomagać? Widziałam go dzisiaj dopiero po raz drugi. A może jakiś tani hotel? Tu na przedmieściach powinno być takiego. Złapałam za laptopa, uruchomiłam go i zaczęłam szukać w pobliżu hoteli. Nawet te najtańsze na dłuższą metę byłby dla mnie drogie. Po krótkich poszukiwaniach, postanowiłam tu zostać mimo wszystko. Telefon z ofertą pracy byłby dla mnie teraz zbawieniem. Postanowiłam pójść do łazienki, wziąć prysznic i przebrać się w piżamę. Zołza nadal siedziała w pokoju, oglądała jakieś amerykańskie reality show. Gdy skończyłam, wróciłam nawet na nią nie patrząc do pokoju i położyłam się w łóżku próbując zasnąć, niestety nie mogłam zamknąć nawet oczu. Usłyszałam głosy z salonu. Ed bardzo się ucieszył z niezapowiedzianego przyjazdu przyjaciółki sądząc po śmiechach. Usłyszałam głos smsa.

Otrzymano wiadomość od – Seksowne Gorące Mięsko
„Jeśli obudziłem, przepraszam, nie bij. Chciałem tylko dowiedzieć się jak się czujesz, Siska. Mam nadzieję, że lepiej. Jeśli będzie wszystko w porządku to zapraszam jutro na kawkę, mam dla Ciebie dobrą wiadomość. Trzymaj się Młoda! Xoxo Twój Gorrrący Kociak”

Po przeczytaniu tego humor od razu mi się polepszył. Szybko odpisałam :
„Masz szczęście ekhm… Kociaku. Jest ok. Wpadnę na kawkę, chętnie się wyrwę z tych czterech nudnych ścian. Może ogarniesz na jutro mrożoną kawę? Co to za dobre wieści? Doczekać się nie mogę! Śpij dobrze i nie myśl, że jesteś seksowny i gorący, nazwa w mojej książce adresowej jej już zmieniona głupku! Xoxo”

W odpowiedzi wysłał tylko smutną minkę. Usłyszałam pukanie do drzwi. Po magicznym słowie drzwi się uchyliły. Wychyliła się zza nich czupryna Francuza.
- Hej! – rzekł z ogromnym uśmiechem. – Poznałaś już Britney? - dodał i usiadł na łóżko obok mnie.
- Taaaak. – przeciągnęłam.
- Prawda, że przemiła z niej dziewczyna? Myślę, że spokojnie się zaprzyjaźnicie. Zostanie na dłużej niż przewidywała, więc będziecie miały dużo czasu, żeby się zakolegować. – mówił z wielkim entuzjazmem, jakby to było jego największe marzenie.
- Jasne… - powiedziałam z udawanym uśmiechem. On chyba nie zna prawdziwej strony swojej byłej dziewczyny. Zaraz, zaraz… chyba nie byłej. Ale w takim razie, dlaczego on chciał być ze mną? Chyba pora by wyjaśnić parę spraw.
- Ed, czemu mi nie powiedziałeś, że nadal z nią jesteś? I dlaczego chciałeś ze mną stworzyć związek, jeśli to z nią jesteś? Coś tu chyba nie tak, nie powinieneś tak robić. To nie fair w stosunku do nas obu. – wyrzuciłam z siebie i czekałam na jego odpowiedź. On zrobił zdziwioną minę i w końcu odpowiedział.
- Nie jestem z Britney. Ona ciągle mnie prosiła o drugą szansę, ale nie byłem gotowy. Może to banalne, ale teraz jak ja zobaczyłem po takim czasie rozłąki zrozumiałem, że ja nadal kocham. Przepraszam, nie miałem zamiaru Cię tak potraktować. Nadal jesteś moją przyjaciółką i miałaś całkowitą rację, co do nas. – wypowiedział. Spodziewałam się tego? Nie. Ale nie poczułam też żadnej zazdrości, więc moje uczucia, co do niego były trafne. To góra przyjaciel, chociaż nazwać go nim nie mogę. Ryana znam jeden dzień a czuję, że mogę mu zaufać.
- Więc, nawiązując do tematu… Mam nadzieję, że dasz mi trochę czasu na znalezienie innego miejsca gdzie będę mogła zamieszkać. Bo w tej chwili, choćbym chciała to nie mam gdzie się podziać. – rzekłam cała zarumieniona. Nie chciałam być na czyjejś łasce.
- Spokojnie, możesz tu zostać ile chcesz. Britney będzie spać w moim pokoju. – po wypowiedzeniu drugiego zdania iskierki w oczach się mu zaświeciły. No tak… facet.
- Jasne, obiecuję coś ogarnąć w jak najszybszym czasie.
- Nie ma problemu… Britney i tak będzie w moim pokoju, więc ten by stał wolny. Widzę, że ty już gotowa do snu, nie męczę Cię. Dobranoc. – rzekł i wyszedł. Nic nie odpowiedziałam.
W tej chwili poczułam się jak intruz w tym domu. Nie chcę tu zostać i nie mam zamiaru. Od jutra intensywniej poszukuję pracy i nie ma opcji żebym miała tu zostać dłużej niż tydzień. Trzeba zacząć działać!

Następnego dnia obudziłam się około dziewiątej, usłyszałam piski z innego pokoju. Nie wiem, co oni tam robili, bawili w berka czy co? Nie obchodzi mnie to. Chce się już stąd wynieść, nie wytrzymam tu ani minuty dłużej. Ubrałam się szybko, poszłam do łazienki, umalowałam się i nie informując przesłodkiej parki wyszłam z domu. Poszłam do pobliskiej piekarni, kupiłam świeże, jeszcze ciepłe bułki i ruszyłam do domu Ryana. Miałam nadzieję, że jest rannym ptaszkiem i go nie obudzę. W sumie nie chcę się narzucać, ale sam mnie zapraszał na kawkę, prawda? Nie powiedział tylko, o której godzinie a to mały szczegół.
Byłam już pod drzwiami, mocno zapukałam i czekałam około minuty na jakąkolwiek reakcję z zewnątrz. Po chwili drzwi się otworzyły a zza nich wyjrzała kudłata, czarna głowa. To na pewno nie był Ryan, on nie miał kręconych włosów jak baranek. No chyba, że spał dziś w papilotach. No i jakoś skurczył się w praniu chyba, bo ten mężczyzna był minimalnie wyższy ode mnie.
- Tak? – spytał zaspany. Chyba go obudziłam. Trochę zaskoczona jego widokiem wyjąkałam:
- Przyszłam do Ryana…
- Do Ryana? W nocy? – pytał dalej.
- Tak się składa, że jest już przed dziesiątą. – odpyskowałam mu. Nie wiem skąd się we mnie wzięła taka pewność siebie.
- Co nie zmienia faktu, że jest jeszcze wcześnie. Pójdę po Ryana. – powiedział i zamknął mi drzwi przed nosem. Co za cham! Zrezygnowana usiadłam na schodach tyłem do drzwi. Skąd się w ogóle ten skrzat urwał? Domyślam się, że to ten, co mnie znokautował wczoraj. Zresztą jego buźka jest jakaś znajoma… Usłyszałam otwierany zamek do drzwi i radosny krzyk : Witam Kasia! Tak to był Ryan.
- No w końcu! Myślałam, że już się nie dobiję! – rzekłam wstając ze schodów.
- Zapraszam panienkę. – powiedział, usunął z przejścia i ukłonił jak lokaj.
- Mam ciepłe bułeczki na śniadanko. I mam nowe wieści, co do Eda. – mówiłam idąc w stronę salonu. Tam już siedział ten baran. Spojrzałam na niego z ukosa i przeszłam od razu do kuchni. Mimo wszystko nadal musiałam go oglądać, bo kuchnia od salonu była odgrodzona tylko wysepką, przy której można było zjeść śniadanie.
- Zrobił Ci coś? – zapytał zaniepokojony.
- No, co Ty, przecież nie ryczę. – kątem oka widziałam, że Baran nasłuchuje, ale co ja się nim będę przejmować? – Przyjechała jego była, niezła z niej zdzira, okazało się, że nadal mają się ku sobie i nieźle sobie brykali w nocy. Zresztą nad ranem też zaczęli, więc zmyłam się stamtąd. – odpowiadałam i obserwowałam jak Ryan, robi kawkę i kanapki.
- Czyli jest dobrze, przynajmniej da Ci spokój.
- Tak, ale nie mogę mu siedzieć na głowie, więc potrzebuję pracy i mieszkania. Dzisiaj chyba pojadę do miasta i znów zrobię rundkę po sklepach.
- To dla niej ta praca? – wtrącił ten Baran, co siedział na kanapie.
- Tak, przecież Ci mówiłem. – odpowiedział mu Keomaka.
- Myślałem, że o kogoś innego chodzi. – powiedział i zmierzył mnie wzrokiem.
- Zaczynasz mnie wkurzać! To, że laska Cię rzuciła nie znaczy, że musisz się wyżywać na wszystkich dookoła. Opanuj się Bruno! Od kiedy nie szanujesz kobiet? – nie widziałam nigdy tak poważnego i wkurzonego Ryana. Ooo, więc baran ma na imię Bruno. Hmm… 
- Ej, wyluzuj Ryan! Nie kłóćcie się przeze mnie. Nie chce być przyczyną waszych spięć. – spojrzałam na nich. Oboje spuścili głowy w dół i wymamrotali „Sorry”. – No, teraz jedzmy.
Bruno wstał z kanapy, podszedł do wysepki, przy której siedziałam i wyciągnął w moją stronę rękę.
- Zaczniemy od nowa? – spytał z oczkami jak skrzywdzony szczeniaczek i delikatnym uśmiechem. Miał takie duże, brązowe oczyska, które pewnie uwiodły nie jedną kobietę.
- Jasne, Kasia jestem. – chwyciłam jego dłoń. Przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszczyk, mam nadzieję, że nie był w stanie nikt tego dostrzec. Jego uśmiech poszerzył się a na policzkach powstały przesłodkie dołeczki. Jej, jaki ten chłopak jest czarujący.
- Mars. Bruno Mars. – powiedział niczym James Bond i przeczesał dłonią swoje loki.
- Bruno Mars? Ty śpiewasz? – spytałam. Widziałam, że to imię z kimś mi się kojarzyło.
- Tak, nie poznałaś mnie wcześniej?
- Nie, ja słucham muzyki, ale nie bardzo sprawdzam, jaki piosenkarz jak wygląda. To raczej nieistotne. – rzekłam zarumieniona. Byłam nieźle zdziwiona, że on to on. Znam jego dwie płyty i je uwielbiam, wiec poniekąd właśnie spotkałam jednego z moich idoli. Modliłam się by nie zapytał o tym czy lubię jego muzykę. Spojrzał na mnie z ukosa i zauważył zaróżowione poliki, uśmiech się poszerzył u odwrócił głowę. Ryan tylko stał i się patrzył. Była to, co najmniej dziwna sytuacja. Trochę niezręczna. Wszyscy zaczęli jeść i popijać kawkę, po chwili Ryan zaczął temat i gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Dziwne było też moje zachowanie, bo zazwyczaj jestem nieśmiała, co do nowo poznanych osób a z nimi od razu załapałam świetny kontakt. Czy to Los Angeles tak działa na ludzi? Czy to może inni ludzie potrafią swoim zachowaniem mnie ośmielić?
- Wracając do sprawy pracy. Bruno pytał w wytwórni, potrzebują osoby do papierkowej roboty, nic ambitnego tak jak chciałaś. – rzekł Ryan.
- Tak? – ze zdziwienia aż zachłysnęłam się kawą.
- Ej, spokojnie, nie schodź z tego świata jeszcze, Mała. Musisz trochę faktur wcześniej powypełniać. – powiedział Bruno i poklepał mnie delikatnie po plechach. Jezu.. Jego dotyk. Natychmiast się ogarnij Katarzyno!
- Spadliście mi z nieba. – uśmiechnęłam się szeroko i spojrzałam na ich dwójkę. Oboje zrobili dumne miny, wypieli klaty i się poklepali nawzajem po plechach. Zaśmiałam się na ten widok. Ta dwójka jest komiczna! Mają podobne charaktery.
- Taaaak… - wzdychnął Bruno. – Jesteśmy po prostu niesamowici… - dodał i rozsiadł się na krześle jak szef szefów.
- Nie dodawajcie sobie – zironizowałam. – Ale chciałam Wam szczerze podziękować, naprawdę.
- Nie wiem jak Ty Bruno, ale ja zaraz się wzruszę. – powiedział Keomaka udając, że ociera łzy.
- Koniec tego dobrego. Ja muszę jechać do studia, mam materiał do zgrania. – rzekł wstając ze stołka. Podszedł do stolika, włożył do kieszeni telefon i portfel, po czym wrócił do nas.
- Widzimy się wieczorem, tak? – spytał i patrzał raz to na mnie to na Ryana.
- Tak, widzimy. – odpowiedział jemu chłopak.
- Ciebie też widzę! – wskazał na mnie.
- Ale ja nawet nie wiem o co chodzi. -  powiedziałam zdziwiona.
- Będzie, na 100 procent, już ja się tym zajmę. – Keomaka. Bruno w tym momencie już ruszył w stronę drzwi i lekko je za sobą zatrzasnął.
- Ryan, o co chodzi? – spytałam zdezorientowana.
- Wieczorem Mars robi u siebie domówkę. Nieduża i luźna imprezo-posiadówa. Nic wielkiego. Jesteś zaproszona. Przyjadę po Ciebie koło 9. – oznajmił mi tonem nieoczekującym sprzeciwu.
- Mam coś tutaj do powiedzenia?
- Nie.
- A może mam już jakieś plany na wieczór i nie mogę tam pójść?
- Masz plany na wieczór? Nie rozśmieszaj mnie. Trójkącik z Zołzą i Żabojadem? Z tego co mi wiadomo znasz tylko tę dwójkę i dziś rano uciekłaś z domu by ich nie oglądać, bo Cię mdliło oglądając ich igraszki. Jaki jest wniosek? Ryan zawsze ma rację. Zapamiętaj to Maleńka. – powiedział gangsterko i puścił mi oczko.
- Nie lubię Cię. – rzekłam tym samym przyznając mu rację. Skrzyżowałam ręce na piersiach dając mu znać, ze jestem obrażona.
- Ja też Cię kocham. Nie obrażaj się. – podszedł do mnie, cmoknął z tyłu w głowę.
- Spadaaaaj. – odepchnęłam go gdy chciał mnie przytulić. W myślach już przeszukiwałam walizkę szukając czegoś na ten wieczór.
- Jak mam się ubrać, żeby się nie ośmieszyć? – zapytałam wprost. Normalnie siedziałabym cicho, ale wiedziałam, że Ryan nie wyśmieje mnie, a nawet jeśli to tylko w żartach. Mogłabym powiedzieć największe głupstwo a on tylko by się zaśmiał i przytulił. Wyczułam go od razu.
- Kochana, we wszystkim będziesz wyglądać uroczo. – mówił obierając ogórka, którego po chwili zaczął wchłaniać.
- Ryaaaan… Nie bywam na takich imprezach. Powiedz co będzie ok. Nie chce wyskoczyć w sukience balowej jeśli wszyscy będą w dżinsach.
- Dżinsy i fajna bluzka? Nie znam się. Albo te takie grube rajstopy bez stóp…
- Leginsy? Nie noszę.
- No, no, właśnie to. Wskocz w dżinsy i tyle. No chyba, że lubisz sukienki, to jak najbardziej.
- Eh, dobra. Normalnie się ubiorę i tyle.
- To tylko posiadówa. – powiedział na odczepne.
- To moja pierwsza imprezka w LA, nie chcę, żeby okazała się niewypałem.
- Już ja się o to postaram. – zamrugał brwiami i szeroko się uśmiechnął.

Keomaka zjadł wszystkie ogórki, ja dopiłam kawkę i postanowiliśmy pójść do ogrodu powylegiwać się na leżakach. Pogoda była wspaniała. Odkąd tu jestem jest upalnie i słonecznie. Świetny klimat. Ja osobiście nienawidzę mrozów chociaż jakbym została tu na dłużej, z pewnością zatęskniłabym za śniegiem, niespodziewanym letnim deszczem czy wielkimi ulewami w jesienne dni. Gawędziliśmy sobie i obserwowaliśmy Geronimo, który biegał za pszczołą.
- Ale on głupi… No cóż, przy takim właścicielu biedak nie miał szans na normalny rozwój… - powiedziałam zerkając na Ryana.
- Prawda jest taka, że to pies Hernandeza, ale co ja poradzę, że on jest wiecznie zajęty i nie ma dla tego słodkiego bydlaka czasu. – usprawiedliwił się chłopak.
- Hernandez? Co to za jeden? Macie jakiś trójkącik, czy co? Ty, Hernandez i Bruno?
- Haha, zapomniałem, że nie wiesz nic o Bru. Jego prawdziwe imię to Peter Hernandez, Bruno to tylko ksywka, która jest z nim od małego.  - Ostrzegam Cię, że nasza gwiazdka nie lubi jak mówi się na niego Peter.
- A Bruno tak do niego pasuje… jest taki hmm… owalny.
- Owalny? Przekażę. – zaśmiał się.
- Ani mi się waż. – pogroziłam mu palcem. – Twoje imię też jest sfałszowane… Teodorze?
- Wyglądam na Teodora? – krzyknął wściekły.
- No, tak. Mały, krępy nerd. – powiedziałam z powagą.
- Oj, doigrasz się dziś kobieto! Jak będziesz dla mnie taka niemiła to nie wiem co z tą posadą w wytwórni. Może to ja wezmę sobie drugi etat… - mówił rozmarzony.
- Ty, matematyka i księgowość? Chyba sobie zartujesz.
- Ej, byłem na dwóch uniwerkach! – oburzył się.
- I co, na żaden Cię nie przyjęli? – dogryzłam mu.
- Cass obrażę się zaraz.
- Cass?
- No.
- Fajnie.
- Wiem. Twoje imię męczy mój język.
- Zdziwiłbyś się jak brzmi oryginalnie.
- Jak?
- Katarzyna. Kasia to tylko skrót.
- Wow, nawet nie będę się starał tego powtarzać, wybacz.
- Wybaczam. Cass brzmi świetnie.
- Posłuchamy Rihanny? – zmienił nagle temat, jakby olśniło go.
- Słuchasz jej? – spytałam rozbawiona.
- Kocham ją! – krzyknął radośnie, podnosząc się nagle z leżaka.
- No, spoko jest. – stwierdziłam.
- Mogę włączyć?
- Ale z płyty?
- No a jak.
- Wersji live bym raczej nie wytrzymała.
- Ale jesteś okrutna. Jak mogłaś to powiedzieć. Masz coś do mojej Rihannki? – zapytał bojowo.
- Tylko to, że nie umie śpiewać… W sumie jak na piosenkarkę to chyba nie jest duży zarzut.
- Wredna z Ciebie istota.
- Nie gadaj tylko włączaj. Dobre ma piosenki i dobra z niej dupa.
- No w końcu mówisz jak człowiek! – rzekł rozbawiony i w podskokach pobiegł do domu.
Po kilkunastu sekundach usłyszałam pierwsze dźwięki piosenki Loveeee Song.
- Co to za gościu z nią śpiewa? Trochę jak goryl. Zacina się chłopak, no chyba, że to twój przedwojenny odtwarzacz muzyki. Ale lubię tę piosenkę.
- Nie rozumiem kobiet. Sto rzeczy Ci się nie podoba w tej piosence, ale w sumie to ją lubisz.
- Przyzwyczajaj się. Nie dość, że jestem kobietą to do tego strasznie humorzastą.
- Ah, co ja z tobą mam… - westchnął.
- Jak masz mnie dość to powiedz a sobie pójdę. – trochę się zmieszałam, bo naprawdę strasznie się narzucam. Nie powinno mnie tu być… Tylko zawracam dupę temu biednemu chłopakowi. Powinnam siedzieć w domu albo szukać pracy na mieście. Co ja sobie myślałam?
- Chyba oszalałaś. Póki Cię nie poznałem, nie miałem co robić całe dnie, a siedzenie non stop w studiu z Marsem mnie czasami wykańcza. Dajesz mi trochę normalności, za co Ci niezmiernie dziękuję. – rzekł uśmiechając się uroczo. Cofam to co przed chwilą powiedziałam. Może dręczą mnie myśli o tym ze narzucam się, ale jedno spojrzenie Hawajczyka a ja czuję się jak w domu. Na jego słowa zarumieniłam się i odwróciłam głowę w drugą stronę tak by tego nie zauważył. Po chwili ciszy się odezwałam.
- Grasz na czymś?
- Czasami gram ludziom na nerwach. A czasami na gitarze. Nie chwaląc się nieźle wymiatam. – powiedział dumnie.
- Tak? – spytałam zdziwiona.
- Nie, znam tylko cztery podstawowe chwyty. – rzekł ze smutkiem. Ten facet jak nikt do tej pory mnie rozśmiesza.
- Powiesz mi coś o tej pracy? Bo w sumie nic mi nie przekazałeś, poza tym, że jest dla mnie stanowisko w wytwórni w księgowości… - zmieniłam temat.
- Dam Ci numer telefonu, musisz się umówić na „rozmowę kwalifikacyjną”. – oznajmił pokazując cudzysłów palcami.
- Rozmowę kwalifikacyjną? Czyli to jeszcze nie jest pewna oferta? – wtrąciłam.
- Pokazałem „ptaszki” w powietrzu. Ta rozmowa to taka prowizorka, mam pewność, ze Cię tam przyjmą. Bruno wczoraj dzwonił i powiedział, że ma idealną kandydatkę a oni od razu wycofali wszystkie ogłoszenia, które powysyłali do gazet i Internetu.
- Idealną? A co jak się nie sprawdzę? Nie chce ich zawieść i narobić wstydu Marsowi. – rzekłam zmartwiona. Teraz znając mnie, będę się stresowała jeszcze bardziej, co nie wiem czy jest możliwe.
- Dasz radę, Cass. To naprawdę nie będzie nic trudnego. Trochę przepisywania z kartki na kompa, drukowania, wypełniania jakiś małych faktur. Nie zdziw się jak będą chcieli, żebyś zrobiła im kawkę lub skoczyła po ciastko. To nie jest kierownicze stanowisko. – zaśmiał się.
- Jasne, rozumiem. Żadna praca nie hańbi. Mogłabym nawet sprzątać, byleby kasa z tego była. – stwierdziłam.
- I to lubię. – powiedział uśmiechając się od ucha do ucha.
- Jak laska Ci sprząta? – podłapałam wątek.
- Przecież wiesz, że nie o to chodziło. Chociaż fajnie jakbyś czasami wpadła do mnie i popichciła, wyszorowała łazienkę i poodkurzała.
- Muszę Cię zawieść… Sprzątam kiedy już muszę a gotować nie umiem. – zrobiłam udawaną smutną minkę.
- Co z Ciebie za kandydatka na żonę? – zbulwersował się.
- Nie będę dobrą żoną, więc odwlekam ten wątek. – nie wiem czemu ja do cholery gadam z nim o takich rzeczach? Jakby był gejem, to rozumiem, że takie tematy nie sprawiały by mi powodu do wstydu. – A co myślałeś o mnie, jako o żonce? – zaśmiałam się. Przez niego będę miała zmarszczki. W kółko się szczerzę jak idiotka.
- Nie obraź się, ale nawet nie wyobrażam sobie Ciebie pocałować. Jesteś jak młodsza siostrzyczka. – powiedział czekając na moją reakcję.
- Nawet nie wiesz jak mnie w tym momencie zraniłeś. – wstałam natychmiast z leżaka udając zrozpaczoną. Po 10 sekundach patrzenia na niego ze zmartwioną miną uśmiechnęłam się na co on odetchnął z ulgą. – Jesteś dla mnie jak starszy opiekuńczy brat, którego nigdy nie miałam… Znaczy starszego brata mam, ale on nigdy się o mnie nie troszczył. – wyjaśniłam i dodałam. - Tym bardziej, że znamy się od dwóch dni! To jest chore, Ryan. Czuję się jakbym Cię znała od urodzenia.
- I vice versa. – odpowiedział mi z szerokim i szczerym uśmiechem. Rzuciłam w jego stronę moją komórkę, którą on zręcznie złapał. Nie pytał o co chodzi, domyślił się, że ma wpisać numer kontaktowy w sprawie pracy.
- Tylko normalnie wpisz, nie tak jak siebie. – puściłam mu oczko, na co on urażony odwrócił głowę. – Ger, chodź do Pani! – zawołałam wesoło do psa pijącego z miski wodę. Pies spojrzał na mnie i podbiegł. Zaczęłam go głaskać i drapać po łbie. – Siad! – powiedziałam do psa. Odwrócił łeb w moją stronę i spojrzał na mnie jak na głupka. -  Okej. Ja się zbieram. – zwróciłam się do Ryana, który właśnie chciał mi oddać telefon.
- Jeszcze wcześnie, zostań. Muszę jechać na zakupy, pojedziesz ze mną. Wrócimy i zrobię mrożoną kawę, przysięgam! – mówił klęcząc przede mną.
- Wstawaj głupku, tą kawą mnie przekonałeś. – powiedziałam ciągnąc go za rękę do góry by wstał.
- Yeaaah!

Pojechaliśmy do najbliższego marketu, Ryan z parkingu wziął od razu wózek w który wskoczył. Chciał bym pchała go, ale Pan Keomaka najniższym i najlżejszym mężczyzną nie był, więc nie wyrabiałam na zakrętach i gdy w końcu przewróciłam piramidę zbudowaną z puszek z pomidorami, Hawajczyk wyskoczył z wózka i zaczął uciekać a ja za nim. Później były szybkie zakupy i śpiewanie wyliczanek, bo Ryan między innymi nie wiedział na jaką pizzę się zdecydować: z szynką czy z pieczarkami.  Ludzie się dziwnie patrzyli na dorosłego faceta biegającego od półki do półki, który z dalekich odległości wrzucał produkty do kosza, punktując rzuty jak w koszykówce. Nie nadążałam za nim czasami, ma chłopak za dobrą kondycję… a może to ja nie mam żadnej? Podsumowując, nieźle się zmęczyłam, ale Ryan był zadowolony ze swoich koszykarskich popisów, bo zyskał trzy nowe koleżanki: jedną nastolatkę, która wiedząc, że zna Bruno Marsa wcisnęła mu swój numer telefonu, jedną starszą Panią, która również dała mu numer z numerem z dopiskiem „Z przyjemnością pokazałbym Ci co znaczy prawdziwa miłość koteczku” i przepiękną latynoskę, która od razu mu wpadła w oko (po krótkiej wymianie zdań wymienili się numerami oczywiście).
- Latynoska była niezła! Pasowałaby do Ciebie. – powiedziałam gdy byliśmy już w samochodzie i poklepałam po ramieniu.
- Wiem, piękna jest. To chyba przeznaczenie.  – wzdychnął.
- To, że ładna to nie wszystko, pamiętaj. Przecież na starość chyba chciałbyś o czymś z żoną pogadać, bo ptaszek już nie będzie stawał na jej widok. – rzekłam.
 Sama siebie nie poznaje przy Ryanie! Co się ze mną dzieje? Sex is in the air… la la la. Ej! Ale stałam się sprośna. Los Angeles mnie demoralizuje. Już się boję dzisiejszej imprezy, jak już gadam o sprawach związanych z seksem, to od seksu dzieli mnie krok. Może wyrwę jakiegoś przystojniaka? Nie, to jednak jeszcze nie ten etap. Żarty żartami, nigdy bym nie poszła z pierwszym lepszym do łóżka.
Usłyszałam śmiech Keomaki. Chyba nie mówiłam tego głośno?
- Z czego się śmiejesz? – spytałam cała zarumieniona, było mi strasznie wstyd.
- Z tego ptaszka, teraz dopiero do mnie doszło. – wydusił.

Uf, czyli nie mówiłam tego na głos. Ale ze mnie idiotka. Odetchnęłam z ulgą. Uśmiechnęłam się w jego stronę. Jak dobrze mieć kogoś takiego jak on, nie przyjaźniłam się nigdy z facetami i teraz mogę zacząć żałować. Nie są tak skomplikowani jak kobiety i nie mają aż tak zmiennych nastrojów.

Gdy byliśmy już w domu, Ryan zniknął w kuchni przygotowując obiecany mi napój. Ja postanowiłam wykorzystać chwilę samotności. Wyszłam do ogrodu i wybrałam numer do wytwórni. Odebrała przemiła Pani, która z tego, co się dowiedziałam będzie moją przełożoną. Umówiłam się z nią na spotkanie jutro po południu. Będę oprowadzona po firmie, poznam głównego szefa, jeśli będzie miał chwilę czasu, podpiszę umową i wszystkie papiery no i oczywiście dostanę grafik na tydzień próbny w którym też mam się wszystkiego nauczyć. Jak załapię, zostaję, jak nie to goodbye everyone. Mam nadzieję, że dam radę.
Czas spędzany z Hawajczykiem płynął zdecydowanie za szybko. Nawet się nie zorientowałam a już było koło piętnastej i musiałam wracać do domu. Oczywiście chłopak chciał mnie odwieźć, ale nie dałam się i przekonałam go, że krótki spacerek dobrze mi zrobi. Umówiliśmy się, ze przyjedzie po mnie wieczorem. Coś czuję, że ta impreza nie skończy się dobrze… a może sobie tylko wmawiam? 

sobota, 5 stycznia 2013

002 "Pick me up when I'm getting down"

W poniedziałek miałam rozmowę o pracę, ale nic z tego nie wyszło, tak jak czułam. Szukali raczej długonogiej, cycatej latynoski. Nie wiem, czemu zaprosili mnie na „casting” jeśli w CV miałam zdjęcie, na którym widać, że jestem bladą osobą. Nieważnie, nie załamuję się. Do Edmonda dzwoniła była dziewczyna, Britney. Ma coś do załatwienia w LA i Ed, jako jej przyjaciel zaoferował jej nocleg. Francuz opowiadał mi kiedyś historie ich związku, ona jest z Bostonu i była to relacja utrzymywana na odległość. Po jakimś czasie zdradziła go i się rozstali. Od tamtego czasu tylko pisali, ale się nie spotkali.
Mam tylko nadzieję, że to miła dziewczyna i, że Ed nie będzie chciał żeby ona poczuła się zazdrosna o niego i przystawiał się do mnie. Nie chciałabym być powodem sporów, lubię raczej trzymać się na uboczu, więc nie będę im też się narzucać. Zastanawia mnie tylko gdzie ona będzie spać, jeśli ja zajmuje jedyny wolny pokój. Może powinnam na ten czas się wynieść od Francuza? Nie wiem… 
- Kasia… Mówię do Ciebie od 5 minut a ty nie reagujesz. – pomachał mi ręką oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi.
- Przepraszam, zamyśliłam się. – odpowiedziałam i kontynuowałam jedzenie płatków śniadaniowych.
- O czym tak myślałaś? – spytał siadając naprzeciwko.
- Nic takiego.
- No, powiedz.
- Nie ważne, Ed.
- Ważne.
- Kiedy Britney przyjeżdża? – zapytałam w końcu.
- Jutro popołudniu odbieram ją z lotniska. – rzekł. Z lotniska? Czy oni nie znają innych środków transportu? Przecież są autokary, pociągi… Czy tu nie ma?
- Chyba powinnam na czas jej pobytu się stąd wynieść, nie sądzisz? Zwolnię jej łóżko i nie będę się wam kręcić pod nogami. – powiedziałam spoglądając kątem oka na niego.
- Nie, no co ty. Zostajesz tu i poznasz ją. To fajna dziewczyna, zwariowana, ale naprawdę przyjazna. Sama zobaczysz.
- A gdzie będzie spać?
- Coś się wymyśli, spokojnie. – wstał z miejsca i potarł moje ramię.
- Jedziesz na uczelnię? – spytałam patrząc w jego kierunku.
- Tak. Za 10 minut wychodzę.
- Mogę jechać z Tobą? Pójdę na jakieś zakupy i wrócę sama.
- Jasne, jeśli chcesz. Jak skończysz zakupy to daj mi znać, może będę akurat wracał, bo dojazd tutaj nie jest łatwy. W razie, czego to możesz podjechać autobusem tutaj, koło skrzyżowania jest przystanek, a później taksówką. Tylko proszę dzwoń, jak się zgubisz, ok?
- Jasne. Lecę się szykować!
- Za 10 minut masz być gotowa! Nie czekam dłużej! – powiedział i się zaśmiał.
Dobrze, że już się ubrałam i pomalowałam. Wzięłam tylko torebkę, spakowałam, co potrzebne i wyszłam z pokoju, kładąc się na kanapie w salonie.
- Ed, co tak długo się szykujesz? Ja już od dawna jestem gotowa! – krzyknęłam by mnie usłyszał.
- Już, już… aleś ty niecierpliwa jesteś. – wyszedł z pokoju i się uśmiechnął.

Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do samochodu. Po dwudziestu minutach byłam już na Brodway Street. Był tu multum sklepów, mam cały dzień żeby pochodzić i się porozglądać. Nikt mnie nie będzie pospieszał, popędzał… Ahhh… jak dobrze robić zakupy samemu.  Oczywiście byłam wyposażona w cały arsenał wydrukowanych CV. Nie wiadomo, kiedy nadarzy się szansa na otrzymanie pracy.
Chodziłam od sklepu do sklepu, musiałam zajrzeć wszędzie. W pięciu sklepach mieli wolne wakaty, więc pozostało modlić się teraz o odpowiedź.
Była już pora obiadowa, więc postanowiłam poszukać jakiegoś miłego niezatłoczonego lokalu. Wybrałam przytulną meksykańską knajpkę El Cholo. Panowała tam niesamowita, rodzinna atmosfera. Zamówiłam serową quesadille, która była przepyszna! To będzie chyba moje ulubione miejsce w LA. Pracownicy mówili ze śmiesznym hiszpańskim akcentem i byli strasznie mili dla klientów.
Około 16 napisałam do Edmonda smsa z informacją o tym, że już skończyłam zakupy, ale on po zajęciach musiał jechać do pracy, więc będzie późno w domu. Wsiadłam w autobus, po około pół godziny byłam na przystanku końcowym. Miałam 20 minut drogi pieszo do domu a że nie kupiłam dużo to postanowiłam się przejść.

Przeszłam dopiero kawałek w tym skwarze i zrobiło mi się strasznie gorąco. Nie jestem przyzwyczajona do takich upałów.
- Kasia? Wsiadaj, podwiozę Cię. – rzekł chłopak, otwierając szybę od strony pasażera bym usłyszała. Ciężko określić jego wygląd. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak Indianin, ale było to mylne stwierdzenie. Chłopak miał czarne, półdługie włosy, był mocno opalony, ale broń Boże na pomarańczowo! Raczej miał po prostu taką karnację. Świetnie wyrzeźbione ciało to była pierwsza rzecz, na którą zwróciłam uwagę. Był wysoki, prawie metr osiemdziesiąt i ciągle się uśmiechał. Na imię miał Ryan i był to mężczyzna, którego poznałam parę dni temu.
- Cześć Ryan! Nie dzięki, przejdę się. – powiedziałam lekko speszona i ruszyłam wolnym krokiem przed siebie.
- Nie wygłupiaj się, strasznie duszno dziś, wskakuj. – krzyknął ruszając powoli swoim pojazdem.
- Ruch to zdrowie Ryan, a ty powinieneś coś o tym widzieć. – spojrzałam na jego idealnie wyrzeźbione ciało.
- Prawda, ale nie dziś. Wsiadaj, nie daj się prosić. – spojrzał na mnie wzrokiem skrzywdzonego szczeniaczka.
- Dobra. – nie wiem, czemu się zgodziłam. Pewnie dlatego, że wizja jazdy klimatyzowanym samochodem była o wiele milsza niż 20 minut chodu w tym upale.
- Gdzie Cię wyrzucić? – spytał zerkając na mnie.
- Jedź tak jak do siebie, wysiądę kawałek wcześniej.
- Dobrze, Oślico. – zaśmiał się.
- Oślico? Słucham? – odparłam oburzona.
- Uparta jak osioł jesteś. Wszyscy w Polsce tak mają? – nadal się nabijał.
- Nie, jestem wyjątkiem. – pokazałam mu język. – A Ty właściwie skąd jesteś? No pochwal się gdzie tacy kobieciarze mieszkają.
- Wyobraź sobie, że jestem ze słonecznych, pięknych, gorących wysp. Piękne i gorące prawie tak samo jak ja. – mówił to zniżonym tonem chcąc jak mniemam być seksownym.
- No tak, skromność też macie w genach. Wszyscy tam tacy zadufani? – spytałam ze śmiechem. Od razu załapałam jego poczucie humoru.
- Zadufani? To pewność siebie, koleżanko. – puścił mi oczko.
- Dobra, dobra. Ja wiem lepiej, kolego.
- Może wpadniesz do mnie na kawkę? – powiedział nagle.
- Hmm… No nie wiem… Mogę przemyśleć tę propozycję? – wypowiedziałam poważnym tonem.
- Ej, to tylko kawa. – zrobił przestraszoną minę i uniósł na chwile ręce by ukazać brak złych zamiarów.
- Tylko kawa, ale ja muszę to przemyśleć. Daj mi tydzień. – ciągnęłam dalej tym samym tonem.
- SŁUCHAM? – krzyknął tracąc na chwile panowanie nad kierownicą.
- Czy Ty chcesz nas zabić? – wrzasnęłam.
- To chyba Ty chcesz żebym zszedł na zawał. Nie wiedziałem, że w Europie aż tak zacofani jesteście. Po tygodniu znajomości możesz przyjąć koleżeńskie zaproszenie na kawę? A tak poza tym jestem genialnym kierowcą, nic by Ci się z mojej winy nie stało, Maleńka. – rzekł.
- Ej, ogarnij się, żartowałam. – wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. – Z chęcią wypiję mrożoną kawę. – powiedziałam, ale spojrzałam na jego zdziwioną minę. – Dobra może być zwykła kawka.
- No, w końcu mówisz jak człowiek. – wyszczerzył się.
- Patrz na drogę Panie Idealny!

Po 5 minutach byliśmy u niego w domku. Był zdecydowanie większy od tego zamieszkałego przez Francuza. Urządzony był w nowoczesnym stylu, ale nie było tam nic wymyślnego. Wszystko praktyczne i użyteczne, umeblowane z rozumem.  W drzwiach przywitał nas wielki pies zwany Geronimo, którego miałam okazję już poznać. Był to jak mniemam rottweiler, jeszcze młody i głupi, bo biegał po całym mieszkaniu i brał do pyska wszystko to, co znajdowało się po drodze.
Pan Skromny poszedł do kuchni i zaparzył kawę. Przyniósł dwa kubki i usiadł obok mnie na bardzo wygodnej i miękkiej kanapie.
- Ładnie tu masz. Mieszkasz sam? – spytałam.
- Poniekąd. Niby mieszkam sam, ale ciągle się tu ktoś kręci. Jak nie rodzina się zjeżdża to przyjaciele wpadają.
- A powiesz mi w końcu, z jakich wysp jesteś? Oprócz tego ze są gorące i piękne tak jak Ty.
- Hawaje, moja droga. To jest raj na ziemi. – powiedział błogo.
- A tu Ci się nie podoba?
- Podoba, ale nie ma to jak w domu. Tak zmieniając temat to ile masz lat? Wyglądasz młodziutko.
- Pfff, jestem młoda! Mam dopiero 20 lat. – rzekłam fałszywie oburzona.
- Oj, już dwójeczka na początku. Starzejemy się oj, starzejemy. – wypowiedział te słowa poszczypując moje policzki, tak jak to robią babcie swoim wnukom.
- Spadaj, ty pewnie masz już trójeczkę na początku!
- Ojjj, przesadziłaś! Geronimo! – krzyknął w stronę psa, który momentalnie na niego popatrzał. – Bierz ją! – na tą komendę pies wstał ze swojego miejsca i leniwym krokiem podszedł do mnie, po czym polizał moją rękę i odszedł w kierunku wypełnionej karmą miski.
- Wow, groźny ten twój pies. Nie ma co… - powiedziałam wybuchając po raz kolejny dzisiaj śmiechem.
- Ach, muszę jeszcze trochę nad nim popracować, ale nie jest źle, nie?
- Nie, jest dobrze, Ryan. Jeśli chcesz z niego zrobić ciepłą kluchę to jest powiem Ci nawet wyśmienicie. – wyśmiałam go.
- To miał być pies obronny. Wiesz, taki agresywny, co domu strzeże… A kurczę wszyscy zaczęli go tulić, bawić się z nim i z mojej tresury nic nie wyszło. – zrobił smutną minkę. Poklepałam go po plecach w ramach pocieszenia.
- Pyszna kawka, ale ja już chyba będę musiała się zbierać. – rzekłam wstając z kanapy.
- Siedź jeszcze. Dobrze mi się z Tobą gada, zaraz przyjdzie kumpel, poznasz go przy okazji. – mówił ciągnąc mnie za rękę w dół, żebym z powrotem opadła na sofę.
- Już późno jest. Ed może już jest w domu i zastanawia się gdzie jestem.
- Ed? Chłoptaś? – spytał i zamrugał brwiami.
- Nie, przyjaciel. Przynajmniej z mojej strony jest to przyjaźń. – skrzywiłam się.
- Oj, coś jest na rzeczy? – zapytał zatroskanym głosem.
Nie wiem, czemu, ale zaczęłam mu opowiadać całą historię z Francuzem. Od naszej internetowej znajomości, co dla Niego było całkiem normalne, po mój przyjazd tutaj i zachowanie Edmonda. Czułam, że mogę mu powiedzieć o wszystkim i wierzyłam, że mi doradzi. Okazał się z Niego świetny słuchacz. Nie miałam, z kim szczerze pogadać o sytuacji mojej i Eda i cieszę się, że w końcu to z siebie wyrzucilam. Może moje problemy są głupie, ale ja naprawdę się w tym wszystkim gubię.
- Powiem Ci jak myślą faceci. Jeśli on zaproponował Ci nocleg, to oczekuje zapłaty, rozumiesz? I nie chodzi bynajmniej o pieniądze. Jesteś atrakcyjną kobietą i chłopak oczekuje jakiegoś szmeges-teges… - powiedział obejmując mnie ramieniem.
- Ja rozumiem, ale nie będę się do niczego przymuszać. On jest dla mnie tylko kumplem, nawet jakbym chciała to bym nie mogła, bo widzę w nim brata a nie mężczyznę. Nie wiem, po co tu przyjeżdżałam… Coraz bardziej tego żałuję. I jeszcze pracy znaleźć nie mogę, wiem, że tak szybko otrzymać, jakąkolwiek posadę graniczy z cudem, ale byłam w paru miejscach i albo nikogo nie potrzebują albo mówią, że oddzwonią a tak naprawdę to tylko ściemniają. – wydusiłam z siebie wszystkie frustrujące mnie sprawy.
- Nie mów tak, pomogę Ci, ok? Jeśli ten Żabojad nadal będzie się narzucał kopnij go w dupę. A co do pracy, to popytam znajomych, może coś się znajdzie. – mówił głaszcząc mnie po włosach.
- Tak właściwie to, czemu mi pomagasz?
- Szczerze czy nie?– spytał z poważną miną.
- Tylko szczerze.
- Liczę na małe bara-bara. – powiedział i od razu wybuchnął śmiechem. Uderzyłam go z pięści w ramię.
- Aj, nie bij zła kobieto. – mówił próbując się bronić przed kolejnymi ciosami.
- Za długo byłeś poważny, co? Wygadałam się to teraz mogę iść. – wstałam kierując się w stronę drzwi. Ryan wstał od razu za mną odprowadzając mnie.
- Trafisz do domu? Późno się zrobiło, wiesz, co odprowadzę Cię. – rzekł chcąc zakładać buty.
- Ale przestań w tej chwili. Sam powiedziałeś, że stara dupa ze mnie, dam radę. Dzięki za wysłuchanie. - chciałam już się odwrócić w stronę drzwi, ale poczułam, że chłopak przyciąga mnie do siebie i mocno przytula.
– Nie wiem, czemu, ale poniekąd czuję się za Ciebie odpowiedzialny, Mała. – cmoknął mnie w czoło i się uśmiechnął.
- Pa – szepnęłam odwzajemniając uśmiech, odwróciłam się w stronę drzwi, które otworzyły się z impetem w skutku, czego odrzuciło mnie na metr i upadłam uderzając głową o podłogę. Przez chwilę nie wiedziałam, co się dzieje, czułam promieniujący ból, w głowie mi się kręciło jakbym była na karuzeli a obraz był totalnie zamazany.
- Co Ty zrobiłeś idioto? Do reszty Cię pogięło? – usłyszałam przytłumiony wrzask Hawajczyka.
- Przecież nie wiedziałem, że ktoś stoi koło drzwi! Zresztą, co to za jedna? – odpłacił się drugi, nieznany mi głos. – Znów sobie sprowadziłeś jakąś panienkę? Dorośnij chłopie.
- Nie twój zasrany interes. – burknął Ryan. Poczułam dłonie na moich ramionach, które lekko mnie potrząsały. – Kasia… słyszysz mnie? – spytał.
- Co to w ogóle za imię? – parsknął ten drugi.
- Tak słyszę i nawet widzę. Jesteś nieco zamazany, ale wszystko w porządku. – powiedziałam mrużąc oczy i unosząc pierw głowę z podłogi, co nie było łatwym wyzwaniem, bo czułam się jakby ważyła z tonę.
- Pomogę Ci. – rzekł podnosząc mnie za ramiona do pozycji siedzącej. – Na pewno wszystko, ok? – mówił nadal wyraźnie zmartwiony.
- Tak… Zaraz będzie okej, daj mi minutę, muszę wyostrzyć obraz. – rzekłam z uśmiechem by się nie martwił. Ten drugi stał obok i nie odzywał się ani słowem. Nie byłam w stanie podnieść głowy i spojrzeć na jego twarz, widziałam tylko jego trampki. Małe trampki. Co to jakiś karzeł? A może to kobieta o tak niskim głosie? Nie, raczej nie, patrząc troszkę wyżej, łydki były dosyć masywne. To na pewno koleś.
- Odwiozę Cię do domu. – powiedział po chwili widząc mnie siedzącą z przymrużonymi oczami. Poczułam jak unosi mnie z podłogi, głowa nadal mi niezmiernie ciążyła, dlatego oparłam ją o jego silne ramię. Poczułam natychmiastową ulgę. – Pacanie, podaj mi, chociaż jej torebkę. – jak mniemam podał ją i po usłyszeniu cichego „Przepraszam, przecież nie chciałem…” Ryan wyszedł z domu. Na dworze zrobiło się chłodniej, ale nadal było ciepło. Zaszła odczuwalna dla mieszkańca różnica temperatur, ale nadal jak na wieczór w porównaniu z Polską było ciepło. Keomaka pomógł mi wejść do samochodu i po chwili ruszył.
- Boli Cię coś? Czemu masz ciągle zamknięte oczy? – pytał zaniepokojony.
- Tylko głowa. Nic takiego. Pójdę spać i mi przejdzie. – starałam się go trochę uspokoić.
- Kasia, może pojedziemy do szpitala? Przebadają Cię. – przerwałam mu.
- Przestań, czekanie w poczekalni bardziej mnie by wykończyło niż ten ból głowy. Będę wdzięczna jak mnie odstawisz do domu.
- Jasne, ale obiecaj, że jak będzie Ci jutro jeszcze dokuczał ból to dzwonisz po mnie i jedziemy do lekarza, jasne? – mówił spoglądając na mnie.
- Tak, jasne.
Po chwili ciszy ponownie się odezwał.
- Czemu mówisz, że zadzwonisz, jeśli nie masz mojego numeru? Kasia, wydaje mi się, że Ty chcesz po prostu mnie spławić a to może być poważna sprawa… Co jak miałaś jakiś wylew albo… jakiś guz na mózgu? – on już kompletnie sfiksował i gadał od rzeczy.
- Ale Ty jesteś głupi Ryan. Upadłam, nic mi nie jest. Wyluzuj. Masz moją komórkę, zapisz numer i puść sobie sygnał. Będziemy w kontakcie, ok? – powiedziałam wyciągając z wysiłkiem komórkę z kieszeni.
- Tak, tak, to dobry układ. – szeptał pod nosem wpisując się w moja książkę adresową. – Jesteśmy na miejscu. – wyszedł z auta, ja już zdążyłam otworzyć drzwi. Podał mi rękę i pomógł wysiąść, co w tej sytuacji było naprawdę przydatne.
- Dzięki Ryan za troskę! – rzekłam i kolejny raz mu podziękowałam.
- Przepraszam za tego przychlasta.  – podrapał się po głowie.
- W porządku, nie jego wina. Po prostu wszedł do domu, czy to karalne? – zażartowałam.
- Niby z niego taki kurdupel, a siłę w tych rączkach to ma niezłą.
- Oj, ma, ma. – uśmiechnęłam się i ruszyłam w kierunku domu Edmonda. – Pa!
- Trzymaj się młoda! – powiedział puszczając buziaka w powietrzu.

Drzwi były otwarte, więc weszłam do domu bez konieczności szukania kluczy w torbie.
- Ed? – spytałam orientując się, w jakim pomieszczeniu jest chłopak.
- Eda nie ma. – odpowiedział mi kobiecy głos, rozejrzałam się po salonie i zobaczyłam na fotelu skąpo ubraną, ładną blondynkę. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Jak mniemam jest to Britney, ale co ona robi w jego domu? Eda nie było, skąd miała klucze? Zresztą mówił, że ta dziunia przyjeżdża jutro.
- Cześć, jestem Kasia. – starałam się uśmiechnąć i być przynajmniej miła, podeszłam do niej i wyciągnęłam rękę.
- Co Ty sobie wyobrażasz? Za kogo się masz? – warknęła na mnie.
- S-s-słucham? – wyjąkałam. Po wyglądzie oceniłam, ze nie będziemy najlepszymi przyjaciółkami, ale nie sądziłam, że będzie zachowywać się jak jędza.
- Odwal się od Eda, jasne? – wstała i podeszła na metr ode mnie. – Trzymaj swoje rączki od niego z dala! On jest mój, rozumiesz? – wysyczała przez zaciśnięte zęby.
- Ale ja z nim nie jestem.. – nie wiem, czemu zaczęłam się w ogóle przed nią tłumaczyć, trochę mnie wystraszyła jej postawa.
- Jasne, on znów sobie sprowadził jakąś dziunię i liczy na małe co nieco. Ten chłopak jest taki niewyżyty. – zaśmiała się ironicznie i opadła z powrotem na fotel. – Nie radziłabym Ci tu zostawać na dłużej, najlepiej wynieś się stąd w tej chwili. – zabrzmiało groźno. Nie wiedziałam co zrobić, w oczach zebrały się łzy. Uciekłam do pokoju. Na łóżku leżały dwie różowe walizki. Czułam się w tej chwili poniżona i zupełnie bezradna. Co ja mam zrobić? Posłuchać jej i mieć z nią spokój i wyprowadzić się od Edmonda? Ale gdzie miałam pójść? Jeśli tu zostanę to ta baba wykończy mnie psychicznie.
Usiadłam na podłodze pod ścianą i się rozkleiłam.

#####################

wtorek, 1 stycznia 2013

001 "God bless the USA"


Siedzę w samolocie. Lecę do USA. Czy to jest normalne, że lecę tam do chłopaka poznanego przez internet? Nie. Czemu to robię? Bo mi najwidoczniej odbiło. Coś ze mną musi być nie tak. A może to przekonujące mnie koleżanki wywarły na mnie taką decyzję? Przecież w życiu bym nie pomyślała, żeby lecieć z Polski do Ameryki do kolesia. Może powinnam przedstawić jego osobę?


Ma na imię Edmond, ma 22 lata i jest z Francji, ale studiuje w Los Angeles medycynę. Chce być kardiologiem, ale jeszcze długie lata nauki przed nim. Wywarł na mnie ogromne wrażenie już na czacie, na którym się poznaliśmy. Trochę tam pogadaliśmy, pamiętam, że pytałam go czy ma facebooka, ale nie miał, więc nie mieliśmy jak utrzymać kontaktu poza czatem.Kilka razy jeszcze udało nam się tam popisać. Był zabawny, bardzo miły i w miarę przystojny. To był typ takiego śmieszka, wyglądał jak chłopiec, nie mężczyzna, ale nie przeszkadzało mi to w rozmowie z nim.Później czat został zrujnowany przez hakerów, nie można było normalnie gadać z ludźmi. Wchodziłam tylko tam by zobaczyć czy ktoś z moich znajomych jest dostępny. Patrzałam na ostatnie logowania Eda, zawsze się mijaliśmy.Po około dwóch latach udało mi się go złapać. Napisałam do niego pierwsza, odpowiedział od razu. Pamiętał mnie. Od razu zrobiło mi się ciepło na sercu. Napisał też, że próbował mnie tu dorwać, ale zauważył, że się mijamy. Nie mogłam stracić takiej szansy i od razu zapytałam czy ma konto na Windows Live Messenger. Miał, więc od razu się wymieniliśmy mailami i zaczęliśmy kontynuować naszą znajomość tam.Komplementował mnie bez miary. Co wieczór logowałam się na ten komunikator i rozmawiałam z nim, stało się to moim małym nałogiem. Po długich rozmowach, mówił, że mnie kocha. Ja czułam się zagubiona i nie wiedziałam, co mu odpowiadać. Robiło mi się miło, gdy prawił mi komplementy, pisał czułe słówka. Nie wiem czy to miłość. Moim zdaniem nie można zakochać się patrząc na czyjeś zdjęcie i pisząc z tą osobą. Nie wydaje się to możliwe, ale chyba tak właśnie się stało.


Wracając do mnie, leciałam tam sama, bałam się strasznie. Co jak nam nie wyjdzie w rzeczywistości? Co wtedy? Nie będę miała gdzie zostać, nie znam tam nikogo oprócz niego. To jest chore, nie wiem, czemu przystałam na taką propozycję. Jak mam się z nim przywitać? Podać rękę, przytulić, pocałować? W sumie to będziemy się widzieli dopiero po raz pierwszy, ale poniekąd się znamy. Mam mętlik w głowie. Nie wiem, co myśleć, robić, ze stresu mam drgawki. Mogłam zostać w moim rodzinnym mieście Bydgoszczy i znaleźć pracę albo pójść na studia. Co mi odbiło?Lot ciągnął się w nieskończoność. Kilkanaście godzin siedzenia w samolocie to niefajne przeżycie. Było mi strasznie niewygodnie, ciągle zmieniałam pozycję gdyż czułam się niekomfortowo.  Jak dobrze, że już prawie koniec… A może dopiero teraz powinnam zacząć się martwić?Samolot wylądował godzinę później, było małe opóźnienie. Edmond obiecał mi, że będzie na mnie czekał na lotnisku, akurat nie miał zajęć w szkole i wziął wolne popołudnie w pracy. Wypatrywałam go w tłumie ludzi, ale niestety nie mogłam go dostrzec. Obejrzałam się za siebie, ale tam nikogo nie było. Postanowiłam wybrać do niego numer i spytać gdzie jest.
- Halo? – spytał dobrze znany mi głos.
- Hej, Ed! Gdzie jesteś, bo nie mogę Cię znaleźć w tym tłumie. – odpowiedziałam trochę zagubiona. Ten tłum mnie przerażał.
- Przepraszam, słońce, ale nie mogłem przyjechać. Szef miał dla mnie ważne papiery do wypełnienia i muszę dokończyć to. Będę dostępny dopiero za jakieś dwie godziny, tego jest cała masa. – rzekł trochę zażenowany swoją postawą.
- Jasne, rozumiem. – tak naprawdę to nie mogłam tego pojąć. Co ja mam sama robić przez dwie godziny na kompletnie nieznanym mi kontynencie?
- Poczekasz na lotnisku, czy mam Ci dać adres do mojego mieszkania? Klucze byś mogła wziąć od sąsiadki, tej od Abrahama, pamiętasz? – oczywiście, że pamiętam. Abraham to mały synek jego sąsiadów. Często podrzucali mu go do opieki.
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Chyba na Ciebie tu po prostu poczekam.
- Nawet nie wiesz jak mi głupio, pewnie jesteś zmęczona po tak długim locie. Chciałbym Cię w końcu zobaczyć. – rzekł cicho.
- Dam radę, będę czekać gdzieś na ławce. Pa. – rozłączyłam się nie czekając na odpowiedź.
No ja przepraszam Was bardzo. Pierwszy raz mam go zobaczyć a on nie przyjeżdża? Czy go doszczętnie pogięło? Już mi się tu nie podoba. Jedyne, co teraz mogłam zrobić, żeby o tym nie myśleć to posłuchać muzyki. Wyciągnęłam odtwarzać i włączyłam płytę Olly’ego Murs’a. Moja przyjaciółka Maja, ma ostatnio na niego fazę. Niezupełnie na jego muzykę, ale na samą jego osobę jak najbardziej. Za to są to moje rytmy, więc się dopełniamy, ja słucham jego muzyki a ona zachwyca się jego twarzyczką.  W przyrodzie musi być równowaga. Jestem ciekawa czy Ed wygląda tak jak się przedstawił i tak jak sobie go wyobrażałam, patrząc na zdjęcia. Wysoki, szczupły, dłuższe jasnobrązowe włosy, niebieskie oczy i szczery uśmiech. Pamiętam jak jednego razu opowiadał mi bajkę na dobranoc. To było całkiem słodkie. Ja już chcę go zobaczyć! Mimo stresu, myślę, że to może być ten jedyny. A może się mylę? Skąd mogę wiedzieć, skoro nigdy nikogo wcześniej nie obdarzyłam uczuciem większym od zwykłej sympatii? Przyjaźń to był najpoważniejszy związek między mną a drugą osobą. Nigdy nie dopuszczałam do siebie osób trzecich i nie wiem czy będę w stanie otworzyć się w pełni przez Edem. Ale myślę, że z Francuza, będzie też świetny przyjaciel. Przecież od tego właśnie się zaczęło.


Wsłuchiwałam się w teksty piosenek Brytyjczyka. Nie były jakieś ambitne, ale ten stary pop to zdecydowanie mój styl. Zdążyłam przesłuchać dwa razy tą samą płytę, aż zjawił się Ed. Serce zaczęło bić jak szalone, ręce zaczęły się pocić. Co robić? Oh, zauważył mnie i się automatycznie uśmiechnął, podchodząc do mnie mierzył mnie wzrokiem z góry na dół. Czułam się, co najmniej niezręcznie. Jest taki jak sobie wyobrażałam, nawet wyższy niż myślałam i nie taki chudy, a to zaleta.
- Cześć! – podszedł i od razu mnie mocno przytulił lekko unosząc do góry. – Nawet nie wiesz jak się cieszę, że w końcu mogę Cię przytulić. – kontynuował wtulając twarz w moje włosy. Ja nadal nie czułam gruntu pod nogami, mocno się wtuliłam i cieszyłam tą chwilą. Pierwsze co poczułam to zwykła sympatia. Żadnych motylków gdy mnie dotykał ani nic z tych rzeczy… Czy to zły znak? Po chwili postawił mnie z powrotem na ziemię i oderwał od siebie. Kolejny raz zmierzył mnie wzrokiem i się szeroko uśmiechnął. 
– Jak minął lot? – spytał trzymając mnie za rękę.
- Dobrze, jestem trochę zmęczona, ale jestem szczęśliwa, że już mogę tu być. – odwzajemniłam uśmiech. Po intensywnym kursie angielskiego czułam się o wiele pewniej posługując tym językiem.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że tu Cię mam, wiem powtarzam się. – rzekł obejmując mnie ramieniem i kierując w stronę wyjścia. – Ah, daj tę walizkę. – wyrwał mi z ręki walizkę.
- Poradziłabym sobie. – mruknęłam. Może to miły gest, ale mnie trochę zirytował.
- Dobra, dobra. – odpowiedział i zaprowadził mnie do swojego samochodu. 
Włożył walizkę do bagażnika i otworzył mi drzwi po stronie pasażera. Ale z niego gentelman. Trochę przesadza, ja nie jestem niepełnosprawna. Lubię gentelmanów, ale z jego strony wydawało mi się to nachalne, nigdy tego tak nie odczuwałam, nie wiem, co jest nie tak.Jechaliśmy koło 15 minut. Mało się do siebie odzywaliśmy, ja oglądałam krajobrazy za oknem a Ed skupił się na drodze. Jechał ostrożnie i raczej powoli. W pewnej chwili włączył radio. Piosenkę od razu rozpoznałam po pierwszych nutach. Spojrzałam na Eda, też się uśmiechał.
- Twoja Miłość śpiewa. – powiedział spoglądając na mnie. Normalnie zaczęłabym nucić tą piosenkę bądź śpiewać, ale nie czułam się jeszcze pewnie w jego towarzystwie. Kocham muzykę i co ja na to poradzę? Nóżka aż sama latała.
Dojechaliśmy w krótkim czasie. Francuz trochę mi opowiadał o okolicy, mówił co jak i gdzie. Podjechaliśmy pod mały, jasny domek.
- Tutaj oto sobie pomieszkuję. – rzekł otwierając mi drzwi ze strony pasażera i pomógł mi wysiąść podając rękę.
- Ładna okolica.
Ed pokazał mi pokój, w którym miałam jak na razie spać, później zobaczymy. Przyniósł walizkę i powiedział, że idzie robić obiad, zawoła mnie jak będzie gotowy. Byłam tak zmęczona, że gdy tylko wyszedł położyłam się na łóżku i zamknęłam oczy. Potrzebowałam kilka chwil by zregenerować, choć w części siły i później rozpakować się do szafek. Niestety po kilku minutach poddałam się i zasnęłam.Obudziłam się czując na sobie czyjś dotyk. Przestraszyłam się i uniosłam szybko do pozycji siedzącej. Uff… to tylko Ed. Ale zaraz… Co on do jasnej cholery robi?
- Przestań. – powiedziałam stanowczo zdejmując jego dłoń ze swojego uda.
- Ale o co Ci chodzi? Myślałem, że jesteśmy razem. – rzekł z uśmiechem.
- Przecież pisałam Ci… Zobaczymy jak to będzie, nie chcę niczego wymuszać.
- Jasne. – odburknął i obrażony wyszedł z pokoju. 
Wychodząc tylko mruknął „obiad masz na stole”. Usłyszałam trzask drzwi i tyle go widziałam. Myślałam, że w rzeczywistości nie będzie tak reagował jak to zdarzało się w naszych rozmowach przez Internet. Często się obrażał o byle, co a to wtedy ja musiałam wyciągać rękę. I teraz pewnie będzie tak samo. Chyba powinnam się przyzwyczajać. Nie byłam głodna, na lotnisku czekając na Francuza zajdłam dwa batony i to mi na razie wystarcza. Postanowiłam rozpakować się a później porozmawiać z Edmondem.


Po niecałej godzinie wszystko miałam ułożone w szafie, kosmetyki porozkładane i wszystko znalazło swoje miejsce. Wzięłam głęboki oddech i poszłam pogadać z Panem Obrażalskim. Wyszłam z pokoju i znalazłam się w salono-jadalni. Nie było go tam. Na stole leżał talerz z przepięknie ozdobionym kawałkiem domowej pizzy. Widać, że się postarał. Postanowiłam zajrzeć do pokoju, w którym jeszcze nie byłam, domyślam się, że był on właśnie sypialnią Eda. Zapukałam lekko, po czym usłyszałam pozwolenie by wejść. Francuz siedział na łóżku obłożony z wszystkich stron materiałami naukowymi. Książki, kserówki, notatki i laptop zajmowały dużą część na jego łożu.
- Jesteś zajęty? Chciałam pogadać. – spytałam lekko speszona.
- Wejdź, będę miał pretekst do zrobienia sobie przerwy. – rzekł cicho, spoglądając na mnie tylko przez sekundę. Odłożył zeszyt i gestem ręki poprosił bym usiadła obok niego na łóżku a więc to zrobiłam. Rozejrzałam się szybko po pokoju, na ścianach miał plakaty, panował tam ogólny porządek, było czysto i przytulnie.
- Ed, wiesz przecież, że jestem strasznie nieśmiałą osobą i nie raz się o tym przekonałeś. Nie mam dobrych kontaktów z płcią przeciwną i potrzebuję czasu by przyswoić sobie niektóre rzeczy. Pisałam Ci o tym i myślałam, że to zaakceptujesz. – wymawiałam słowa z prędkością światła, prosząc w duchu by tylko mi nie przerwał, bo nie wiem czy bym powiedziała wszystko, co chciałam.
- Kasia, ja rozumiem, ale postaw się w mojej sytuacji. Piękna dziewczyna mieszka pod moim dachem a ja nie mogę nic zrobić. Jak facet ma się powstrzymywać od jakichkolwiek gestów? Nie jestem w tym dobry, zawsze robię to, co myślę, na co mam ochotę. Nie jest mi lekko, uwierz mi. – rzekł totalnie na luzie, jakby mówił tak do każdej innej panny. – I wiem, że to ogromny sukces, że przyleciałaś tu. Do mnie. Cieszę się, ale lekko nie jest.
- Lubię jak wymawiasz moje imię. Masz dziwny akcent. – zaśmiałam się słysząc amerykańskie „Kejsza”.
- To naucz mnie, jak się je wypowiada, bo nie mam zielonego pojęcia. -  poprosił.
- Kasia. – powiedziałam z łatwością.
- Kesia.
- Nie, Kasia.
- Kesa.
- Kasia.
- Kasja.
- Hmmm… to może zostańmy przy Kejsza. Dobrze brzmi. – zaśmiałam się, Ed zawtórował.
- Uścisk na zgodę? – rzekł z czarującym uśmiechem.
- Jasne. – zgodziłam się przylegając do niego całym ciałem. Chwilę tak siedzieliśmy, po czym oderwałam się od niego i zapytałam. – Co robisz?
- Ejjj, a było tak fajnie. – powiedział ze smutną minką. – Jutro mam egzamin zaliczeniowy. Muszę się trochę pouczyć, ale nie przeszkadzasz mi. W ogóle. – jeeeej, jaki on potrafi być słodki.
- Jasne, wcale nie przeszkadzam. – zironizowałam i skierowałam się ku wyjściu. – Idę włączyć mojego chińskiego laptopa. – zaśmiałam się i puściłam do niego oczko.
- Jeszcze się przekonasz, ze kupię Ci nowego. – rzekł pod nosem.
- Słyszałam!!! Ani się waż, mój drogi. – pogroziłam mu palcem i wyszłam.

Wróciłam do mojego pokoju już w lepszym nastroju. Włączyłam laptopa i od razu odpaliłam przeglądarkę. Zalogowałam się na facebooku. Posprawdzałam powiadomienia, kilka wiadomości, na które od razu poopowiadałam i sprawdziłam czy Maja jest dostępna. Była! Uf, co za ulga.
Ja: Cześć! Jestem już na miejscu, jest ok.
Maja: No, cześć. Tylko ok?
Ja: Jestem u niego w mieszkaniu od dwóch godzin a już raz się obraził. Za dużo ode mnie by chciał.
Maja: No, ale przecież zgodził się na relacje przyjacielskie jak na razie, prawda?
Ja: Tak, dlatego mu o tym przypomniałam. Jak będzie na mnie coś wymuszał to od razu od niego uciekam. Nie wiem, co mam robić… Jak jeszcze raz cos takiego zajdzie to się wystraszę i naprawdę wyjadę. Nie jestem na to gotowa. Nie wiem czemu tu przyjechałam.
Maja: Już żałujesz? Myślałam wnioskując po waszych rozmowach, że będzie jak w bajce.
Ja: Chyba zaczynam żałować. A nie chcę. Jestem w pięknym mieście! Los Angeles.
Maja: Niesamowite, co? Czemu mnie tam nie wzięłaś?
Ja: Mogłaś jechać, byśmy coś wymyśliły.
Maja: Wiesz, że bym nie mogła. Mimo pełnoletniości jestem na łasce rodziców. Ach, wyrwałabym się stąd.
Ja: Nie wiem, co mam myśleć, robić, czuje się zagubiona a najgorsze jest to, że on tego nie zrozumie. Wytłumaczyłam mu. Teraz siedzi sam w pokoju i się uczy na egzamin, mam chwilę spokoju. Może pójdę się przejść po okolicy.
Maja: Tylko się tam nie zgub.
Ja: Spokojnie, będę pisać. Pa.
Maja: Pa.Tak jak napisałam przyjaciółce, tak postanowiłam zrobić. Musiałam pierw powiadomić Edmonda. Chciał iść ze mną, ale upewniłam go w przekonaniu, ze przejdę się tylko kawałek, po okolicy, nie będę się oddalać. Było ciężko, ale został.

Wyszłam z domu. Aż miło było popatrzeć na te zielone, idealnie przystrzyżone trawniki, piękne drzewa i równe drogi.  Ta okolica wyglądała jak na filmach. Było tu cicho i przyjemnie. Domki były pomalowane na beżowo bądź biało i obrośnięte zielenią. Na trawnikach stały przeróżne ozdoby ogrodowe, ławeczki, skrzynki na listy oraz śmietniki. Było ciepło więc spotkałam dużo mężczyzn myjących na podjazdach swoje samochody, panie chodziły z siatkami z zakupami a dzieci jeździły na rowerkach lub biegały na podwórzu. Raz na jakiś czas przejechał wolno samochód.
Po jakimś czasie, doszłam chyba do innej dzielnicy, choć nie wiem czy tak można to nazwać. Stały tam duże domy, wręcz wille, ogrodzone płotami, z dużymi podjazdami i wielkimi posiadłościami. Różniły się zdecydowanie wielkością i konstrukcją od tych skromnych domków w okolicy Francuza.  Każdy z nich się od siebie różnił. Wydaje mi się, ze były one po prostu budowane, przez bogatych, wpływowych ludzi, którzy mieli własne pomysły i zatrudniony sztab by spełnić ich zachcianki i marzenia dotyczące miejsca zamieszkania. Postanowiłam nie zagłębiać się w te okolice, mimo że wyglądała na bezpieczną. Zawróciłam i tą samą drogą skierowałam się w stronę domu. Przejeżdżało akurat wypasione auto w którym siedziało dwóch mężczyzn.
- Hej kochaniutka, a ty, co taka blada? Wszystko ok? – spytał czarnoskóry mężczyzna wychylając się przez okno od strony pasażera.
- T-t-tak. – zająknęłam się przestraszona. Chyba pomyślał, ze coś ze mną nie tak, a ja po prostu mam taką jasną karnację.
- Dobra, skarbie. Ładna pogoda, poopalaj się. – rzekł, puścił mi oczko i jego kolega powoli odjechał. – Ale tyłeczek to ty masz pokaźny. – krzyknął jeszcze na odchodne.
To było, co najmniej dziwne. Ale pozytywny był ten facet, kogoś mi przypominał. Ah, Ci murzyni to są do siebie tacy podobni…Wróciłam bez problemów do domu. Ed siedział w swoim pokoju, więc nie chciałam mu przeszkadzać. W sumie przyjechałam do niego, a on mi nie poświęca w ogóle czasu? Spóźnia się na lotnisko 2 godziny? Co to ma być? Los Angeles to takie piękne miasto, że nie chcę stąd wyjeżdżać. Myślę nad znalezieniem jakiejkolwiek pracy na początek, a później zobaczymy. Po wakacjach albo wrócę do Polski albo zostanę tu o ile wszystko się dobrze ułoży.Postanowiłam zobaczyć, jakie jest zapotrzebowanie na tutejszym rynku pracy. Kelnerki, praca w agencji reklamowej, ale z doświadczeniem, grafik komputerowy – wymagane doświadczenie, księgowa – z doświadczeniem… Nie mam żadnego doświadczenia, pracowałam tylko sezonowo, jako kasjerka. Wysłałam CV ze zdjęciem na stanowisko kelnerki w jakimś klubie. Nie wiem jak wygląda okolica ani ten klub, ale spróbować mogę, nic do stracenia nie mam.

Po 15 minutach rozmawiania z przyjaciółmi i mamą, która się strasznie o mnie martwiła, usłyszałam ciche pukanie w drzwi mojego pokoju.
- Wchodź, Ed! – powiedziałam zamykając laptopa.
- Co robisz? Przeszkadzam? – wszedł do pokoju i usiadł na skraju łóżka.
- Nie, nudzę się. -  delikatnie się uśmiechnęłam.
- A nie powinnaś. Chodź, oglądniemy sobie jakiś film.  – chwycił moją dłoń i pociągnął mnie do swojego pokoju. Po notatkach nie było już żadnego śladu, łóżko było ładnie pościelone, poduszki równo ułożone.
- Komedia romantyczna, horror, film dokumentalny? Co oglądamy? – pytał przeglądając pliki w laptopie.
- Jestem za komedią.
- Ok. – ułożył laptopa na skraju łóżka, my usiedliśmy na drugim krańcu, opierając się plecami o ścianę.
Nie skupialiśmy się za bardzo na fabule filmu. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym, o jedzeniu, o tym, o czym pisaliśmy, on opowiadał o swoich początkach w Los Angeles, ja o mojej edukacji w Polsce. Trochę pogadaliśmy o tym, co nas łączy. Przyjaźń to dobre określenie, czuję, ze mogę na nim polegać. On bez wstydu przyznał, że chce więcej. A ja powiadomiłam go, że niektóre rzeczy mogą spowodować u mnie reakcję odwrotną od zbliżenia. Objął mnie ramieniem, na którym od razu ułożyłam głowę. Oparł swój policzek o moje czoło w ciszy oglądnęliśmy do końca film. Było mi tak przyjemnie w jego objęciach, że z chęcią już bym zasnęła, ale starałam się mieć oczy szeroko otwarte.
- Jestem zmęczona. Pójdę już do siebie, muszę odespać lot. – szepnęłam gdy film już się kończył.
- Jasne, idź. Jutro mnie nie ma cały dzień w domu, ale za to pojutrze jest sobota i pokaże Ci miasto, co ty na to? – powiedział podekscytowany.
- Z chęcią. Wysłałam dziś CV do jednego z klubów, potrzebują szybko kelnerki.
- Klub? Kelnerka? Jesteś pewna?
- Nic innego nie znalazłam. Żadna praca nie hańbi, od czegoś muszę zacząć. Nie będę Ci siedzieć na głowie, jeśli mi nie wyjdzie to wracam po wakacjach do kraju.
- Jasne, rozumiem. To dobranoc Kasia. – rzekł całując mnie w policzek. – Pamiętaj, że nie jesteś tu dla mnie ciężarem, to sama przyjemność.
- Jasne, jasne. – rzekłam wytykając język. – Dobranoc! Wzięłam z pokoju kosmetyki, ręcznik i zajęłam łazienkę na 20 minut. Gdy wróciłam, położyłam się na łóżku i automatycznie zasnęłam.


Następnego dnia obudziłam się po dziesiątej. Przeszłam się po mieszkaniu, ale Eda już nie było. Na lodówce wisiała kartka z informacją, że klucze wiszą na haczyku. Nie mam zamiaru siedzieć cały dzień w domu, więc na pewno klucze będą mi niezbędne. Przygotowałam szybko śniadanie, zrobiłam makijaż, ubrałam się, spakowałam do torebki portfel, okulary, telefon, dokumenty i wyszłam z domu. Chwilę stałam na ganku i nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, nie znam miasta, nie wiem czy jeździ tam jakiś autobus… Postanowiłam się przejść kawałek w tą samą stronę, co ostatnio, zapytam kogoś jak się dostać do centrum.Po pięciu minutach drogi usłyszałam dzwonek mojego telefonu. Zaczęłam desperacko szperać w torebce, ale za cholerę nie mogłam go znaleźć. Złapałam ją do góry nogami, ukucłam i wyrzuciłam całą zawartość.
- No, tu jesteś! – powiedziałam sama do siebie i szybko odebrałam przychodzące połączenie nie patrząc wcześniej na ekran.
- Halo?
- Dzień Dobry, tu manager klubu Greystone, czy mam przyjemność z Panią Kata… Katr… Przepraszam nie jestem w stanie wymówić imienia i nie jestem pewny, co do nazwiska…
- Tak, to ja. – odpowiedziałam uśmiechnięta. – Może po prostu Kasia? Albo Kate.
- Jeszcze raz przepraszam. Więc Kate, dostaliśmy twoje CV, chcieliśmy zaprosić Cię na rozmowę kwalifikacyjną. Jeśli nadal jesteś chętna to wyślę Ci szczegóły zaraz sms’em.
- Pewnie, będę wdzięczna.
- W takim razie do zobaczenia.
- Do zobaczenia. – po rozłączeniu się z wielkim uśmiechem pozbierałam rzeczy z chodnika, wrzuciłam je z powrotem do torby i kontynuowałam swój spacer w nieznane. Przeszłam kawałek i zobaczyłam opalonego mężczyznę bawiącego się z wielkim psem. Nie zauważyłam nikogo innego w pobliżu, więc stwierdziłam, że zapytam go o drogę do centrum.
- Przepraszam… - podeszłam do niego. Spojrzał na mnie i się uśmiechnął.
- Tak? – spytał przestając na chwilę zabawę z pupilem.
- Niedawno tutaj przyjechałam i chciałabym się dostać stąd do centrum. Wiesz może jak mogę to uczynić? – spytałam nieśmiało.
- Tutaj nie jeździ żaden autobus. – zaśmiał się. – Wszyscy posługują się samochodami. Skąd jesteś, jeśli mogę spytać?
- Z Polski, jestem tu od wczoraj.
- Hmm… to w Europie, prawda? – powiedział dumny z siebie.
- Tak. Gratuluje tak obszernej wiedzy. – zironizowałam.
- Tak się składa, że dużo podróżuję. Chcesz mogę Cię podwieźć do centrum. – jego uśmiech był obłędny.
- Nie skorzystam dzięki. Nawet Cię nie znam. – rzekłam i spojrzałam na psa, który akurat załatwiał swoją potrzebę na buty właściciela. – Hahahaha… Twój pupil chyba Cię nie lubi.
- GERONIMO! – krzyknął i zaczął gonić psa. Po chwili złapał do i przypiął mu do obroży smycz. – Niewychowane bydle. – burnął i spojrzał na mnie lekko zażenowany. 
-  Więc już wiesz, ze to jest Geronimo, ja jestem Ryan. – wyciągnął do mnie dłoń.
- Kasia. – chwyciłam ją i się uśmiechnęłam. – Miło Cię poznać.
- Ciebie również. Pewna jesteś, że nie chcesz podwózki? Sąsiedzka przysługa. Przysięgam, że nie jestem zboczeńcem, mordercą, gwałcicielem ani nic. Ja nawet muchy nie skrzywdzę!
- Dzięki, ale mimo wszystko nie skorzystam. – rzekłam.
- Nie to nie. – pokazał mi język. – Muszę Cię przeprosić, ale Ger olał moje buty i chciałbym je jakoś odratować. Lecę do domu. Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.
- Jasne, leć. – uśmiechnęłam się i pomachałam odchodzącemu mężczyźnie.
Przemiły był ten Ryan. Mam wrażenie jakbym go wcześniej gdzieś widziała. Wygląda na to, że dziś z mojej wycieczki nici. No trudno. Zastanawia mnie czemu tu nie mają autobusów? Takie wielkie miasto a tu nic nie dojeżdża? Nawet w mojej rodzinnej Bydgoszczy można wszędzie dojechał komunikacją miejską, nawet są połączenia poza miastowe. Ach, dziwne miasto. Do moich uszu doszedł dźwięk smsa.„Poniedziałek o 15:00 zapraszamy na rozmowę kwalifikacyjną. Adres: 643 North La Cienega Boulevard, West Hollywood. Proszę ubrać sukienkę oraz wysokie szpilki. Pozdrawiam.”SUKIENKĘ I SZPILKI? Okej, szpilki to nie problem, ale sukienkę? Nie noszę sukienek! Ostatnio miałam ubraną na studniówce, stosunkowo niedawno, ale wtedy musiałam się w nią wcisnąć. W sumie, co ja sobie myślałam? Kelnerka w klubie ma chodzić w jeansach? Brawo Kasia.  No nic, zobaczymy, co z tego wyjdzie. Postanowiłam wrócić do domu i poszukać informacji o tym klubie.


Greystone. Oj! Pierwsze, co wyskoczyło: Rihanna imprezuje w Greystone. To musi być strasznie ekskluzywny klub. Jak zobaczyłam zdjęcia, oniemiałam. Tam jest niesamowicie, zupełnie inny niż te wszystkie polskie kluby. Zaczęłam wątpić, że dostanę tę pracę. Myślałam, ze będzie to zwykły klub, nic nadzwyczajnego a tu takie coś. No nic, spróbować mogę.Poszłam do kuchni i zaczęłam robić obiad. W szafce znalazłam makaron, w lodówce koncentrat pomidorowy i mięso mielone. W koszyku leżała cebula, więc zaczęłam robić „polskie spaghetti”. Niech ten Edmond ma jakiś pożytek ze mnie.Następnego dnia Edmond wziął mnie na małą wycieczkę. Pokazał mi gdzie mogę dobrze zjeść, wielkie centrum handlowe, miejsca, które są oblegane przez turystów i wiele innych atrakcji. Los Angeles to wielkie miasto, Ed pokazał mi małą część. Widząc kartki informujące o wolnych wakatach na wystawach sklepów nie mogłam przepuścić takich okazji i kilka CV złożyłam zapobiegawczo. Czułam, że rozmowa kwalifikacja w Greystone nie przejdzie pomyślnie.Cały weekend spędziłam z Francuzem Zdecydowanie zbliżyliśmy się do siebie, ale nadal nie czułam nic poza przyjaźnią, on był typem chłopaka, który dla mnie może być tylko przyjacielem. Nie jestem chyba w stanie go obdarzyć większym uczuciem.  Spędziliśmy miło czas, ale nic poza tym.
################