- Za co
pijemy? – zapytałam, gdy nalewał nam do tych ekskluzywnych kubeczków.
- Za Ciebie
i Maxa. – powiedział prowokując mnie do zwierzeń.
- Przyda
się. – potwierdziłam, gdy stuknęliśmy się kubeczkami, które nie wydały żadnego
odgłosu. Zaczęliśmy sączyć trunki w ciszy.
- To jak,
powiesz coś? – spytał przerywając ciszę.
- Sama nie wiem,
co…
- Prawdę?
- O Jezu,
no. Jestem z nim, ale tylko, dlatego, że czuję się samotna w tym wielkim
mieście. Pasuje?
- Nie
sądzisz, że to egoistyczne z twojej strony? – dopytał.
- A z twojej
nie było? – rozmowa staczała na zupełnie inny tor… I nie wiem czy to dobrze czy
źle. Chwilę pomilczał mrużąc oczy i wpatrując się gdzieś w chodnik. Widziałam,
że myślał nad czymś głęboko.
- Nie, nie
było. – wyszeptał i wypił do dna.
- W takim
razie nie mów mi, że to ja jestem egoistką.
- Nie było,
bo nie robiłem tego żeby cię wykorzystać albo, żeby czuć się lepiej. Robiłem to,
bo żywię do ciebie jakieś uczucia. – na te słowa moje serce zaczęło bić
mocniej.
- Ja też do
Maxa coś czuję. Przyjaźń. Także piona. – wybrnęłam.
- Cassie… -
westchnął. – Nie o przyjaźń tu chodzi. – mówił zmieszany nalewając szampana. –
Nie chcę wyolbrzymiać, ale kiedy cie nie ma to czuję pustkę, kiedy jesteś,
uśmiech się sam pojawia na mojej twarzy a kiedy widzę cię smutną to chcę cię
przytulić i powiedzieć, że wszystko się ułoży. A kiedy nasze usta łączyły się w
pocałunku… to nie było coś zwykłego. Brak mi słów. – mówił patrząc mi w oczy. Moje
serce w pewnym momencie zrobiło salto w powietrzu, niemal wyrywając się z mojej
piersi. Nie mogłam go słuchać… w jego oczach widziałam tą szczerość i pewność.
- I czujesz
to też do swojej byłej, barmanki, pokojówki i jeszcze kilku kobiet, które na
swojej drodze napotkasz. A i przypominam, jestem zajęta. – upomniałam nie tyle
jego co siebie, potrzebowałam chyba wypowiedzenia tych słów na głos by
utwierdzić się w tym przekonaniu.
- Sama
powiedziałaś, że nie czujesz nic do niego. To przyjaciel, tylko.
- Ja
potrzebuje stabilnego związku a nie kolejnych kilku dni sielanki.
- Daj nam
szansę.
- Nie mogę.
- W takim
razie opisz mi związek twój i Maxa. – powiedział zdruzgotany moim uporem.
- Poważny… -
nie wiedziałam, jakich określeń mogłabym jeszcze użyć. Zabrakło mi języka w
gębie.
- To jeszcze
powiedz jak się czujesz w tym związku. – wiedziałam, że w tym dopytywaniu ma
ukryty cel.
- Stabilnie.
- Zakochana
kobieta by powiedziała, że jest po prostu szczęśliwa. Nie chcesz być?
- W sumie to
czasami jestem. – okłamałam sama siebie. Przypomniały mi się moment mojej
propozycji tańca.
- Powiedz, o
czym myślisz… - zauważył.
- Mam do
ciebie pytanie… Jeśli wracałbyś z uroczej kolacji i na chodniku usłyszałbyś
piękną piosenkę Stinga i twoja dziewczyna zaproponowała by ci taniec właśnie w
tym miejscu, zgodziłbyś się?
- Pf! Jasne,
że tak! Ukochana, Sting, taniec! Czego więcej? – niemal wykrzyczał z typowym
dla niego zgrywaniem się, po czym uspokoił się i spojrzał z troską na mnie. –
On nie chciał?
- Nie. –
zrobiłam krzywą minę.
- Mały gest
a jak wiele mówi. – objął mnie ramieniem i przyciągnął bliżej siebie. Nie
miałam siły się opierać. Było mi tak dobrze. – Cass… rzuć go. Dla swojego
dobra. Przecież on cie tylko dołuje. – szeptał mi wprost do ucha.
- Nie chcę.
– odpowiedziałam wpatrzona w korę drzewa znajdującego się naprzeciw.
- Nie
myślałaś nigdy o nas razem? – zapytał ni z gruchy ni z pietruchy.
- Bruno! –
skarciłam go, uderzając z otwartej dłoni w udo, na co się szczerze zaśmiał. Sam
ten widok sprawiał, że czułam się lepiej.
- Bo ja
myślałem! – wypalił od razu.
- Tak? Co
takiego? – zapytałam rozbawiona.
- Wiesz…
dzieci…pies… dom z ogrodem… - mówił rozmarzony wymachując dłoniom w powietrzu
jakby chciał zobrazować wypowiadane słowa.
- Głupek! –
dźgnęłam go łokciem w żebra aż się skulił. Ukrył twarz w dłoniach i trzymał się
w okolicy żeber. Przecież nie mam uderzenia jak Hulk Hogan, nie mogło nic mu się stać… A może to
nie moja wina i po prostu coś go zabolało?
- Hej, co
jest? – zaczęłam się martwić, kiedy się nie podnosił. Bez ruchu siedział
skulony. Objęłam go ramieniem i starałam się dojrzeć jego twarz. Nadal bez
odpowiedzi. – Bruno!
Podniósł się
natychmiast z teatralną miną, spoglądając w niebo.
- To serce
mnie boli. Jest zranione poprzez twoje odrzucenie. – wyrecytował, co wywołało u
mnie gromki śmiech.
- Ale ty głupi
jesteś…
- Ale cały
twój! – rozłożył ramiona w geście oddania. – Lubię jak się uśmiechasz.
- Nie
przebiję twoich dwóch słodkich dołeczków. – wskazałam na jego policzki.
- No tak, ty
masz tylko jeden. – mówił oglądając mnie z obu stron. – Rodzicom musiał ktoś
przeszkodzić jak nad tobą pracowali. – dodał.
- Bruno! –
skarciłam go.
- Tylko
mówię…
Przegadaliśmy
kolo godziny i muszę przyznać, że ten czas spędziłam najlepiej jak mogłam.
Czułam się przy nim bezpiecznie, swobodnie i przede wszystkim czułam się szczęśliwa.
Wiedząc, że nie będzie to długo trwać, jak zawsze zresztą, postanowiłam się tym
cieszyć ile wlezie, lecz przeszkodził nam w tym deszcz, który pojawił się
znikąd i niespodziewanie.
- Cholera!
Zwijamy się! – zadecydował, gdy już się nieźle rozpadało.
- No tak,
fryzura ci się zepsuje… - wyśmiałam go, gdy naciągnął kurtkę na głowę.
- Pff.. nic
mi się nie zepsuje. Mogę z tobą nawet tutaj potańczyć! O! Proszę panią do
tańca. – wpadł na idiotyczny pomysł.
- Tak, a
jutro nie zaśpiewasz przez taki głupi wyskok.
- Jem
danonki, będzie dobrze. – upewnił mnie i przyciągnął mocno w tali. By utrzymać
jakikolwiek dystans ułożyłam swoje dłonie na jego torsie. Zaczął się kołysać no
boki, lekko obracając wokół swojej osi. By nie patrzeć mu w oczy, zaczęłam
bawić się jego krzyżykiem.
- Makijaż mi
spłynie. – odpowiedziałam, żeby przerwać ciszę, która nie była niezręczna. Ja
sama czułam się dobrze, ale bałam się tego, co może się stać za chwilę. Czas
przerwać tę sielankę.
- I tak
jesteś piękna. – powiedział kładąc mi dłoń na policzek. Była taka ciepła.
Powtarzałam sobie w głowie „tylko nie patrz mu w oczy, tylko nie patrz mu w
oczy”. Zrobił się poważny, co mnie rozkojarzyło. Gdy żartowaliśmy nie bałam się
tego, co może się stać, ale gdy stawał się taki skupiony na mojej osobie i
poważny, nie wróżyło to niczego dobrego.
- Chodźmy! –
pociągnęłam go za dłoń do najbliższego postoju taksówek. Żadnej jak na złość
oczywiście nie było, więc wykręciłam numer znajdujący się na tabliczce obok i
zamówiłam.
- Gdzie
jedziemy? – zapytał.
- Do domu.
- Razem? –
uśmiechnął się poruszając w śmieszny sposób brwiami.
- Tak, ja do
siebie i ty do siebie.
- Eh… Już
myślałem, że zmieniłaś zdanie.
- Taniec w
deszczu bez muzyki to nie szczyt moich marzeń.
- Ach, tak? –
dopytał szczerząc się. – Popracujemy nad tym… - zaczął knuć coś pod tą swoją
rozczochraną czupryną.
- Nie myśl
za dużo, loki aż ci parują. – zaśmiałam się, widząc go uśmiechniętego
wpatrzonego w jeden punkt.
- Śmieszne…
- westchnął patrząc na mnie.
- Co, jak
panda wyglądam? – zapytałam przeglądając się w witrynie sklepowej. Nie było tak
źle. Wytarłam szybko okolice pod oczami i było okej. Nadal w ciszy mnie
obserwował.
- O co chodzi? – rozzłoszczona niewiedzą
spytałam.
- Wpadłem na
pomysł.
- Brawo.
Jestem z ciebie dumna… zadziwiasz mnie szybkością myślenia... - chciałam mówić dalej, bo gdy byłam zirytowana
lub zła, zawsze miałam gadane.
- Och już
się zamknij słońce! – powiedział podchodząc i kładąc mi dłoń na ustach.
Obrażona odwróciła się do niego plecami. – No już, taksówka jedzie. Jedziesz ze
mną czy dalej foch?
Nie
odpowiedziałam tylko wsiadłam do środka blokując mu wejście. Musiał iść dookoła
i wsiąść z drugiej strony. Podałam kierowcy adres i jechaliśmy chwilę w ciszy.
- Cassie? –
zaczął niepewnie Bruno.
- Hm?
- Na pewno
nie wpadniesz na koncert? – powiedział robiąc tą swoją smutną minkę.
- Już
umówiłam się z Maxem. Mówiłam ci.
- Ciągle Max
i Max. Masz go na co dzień, a ja pojawiam się i znikam. Proszęęęę… - złożył
dłonie jak do modlitwy.
- Niech się
pani zgodzi, widać, że mu zależy. – odparł taksówkarz spoglądając na mnie w
lusterku.
- Dzięki
stary, zapłacę ci później. – zgrywał się Bruno, klepiąc kierowcę w ramię. –
Słyszałaś Pana? – skierował te słowa do mnie.
- Yh…
pogadam z Maxem.
-
Obiecujesz? – dopytał upewniając się.
- Obiecuję.
O już jesteśmy na miejscu. Dobranoc! – szybko wyszłam, podbiegając pod daszek
kamienicy.
- Czekaj! –
usłyszałam jeszcze Marsa. Podbiegł za mną i pocałował swoimi rozgrzanymi
wargami mój policzek.
- Widzimy
się jutro… - wyszeptał mi do ucha co spowodowało, że przeszła przeze mnie fala
dreszczy, po czym z uśmiechem wrócił do
taksówki.
Chwilę
jeszcze tak stałam, zastygnięta w miejscu. „Wyrzuć go z głowy” – powtarzałam w
myślach mocno zaciskając powieki.
Obudziłam
się z bólem głowy i podpuchniętymi oczami. Dodatkowo gardło mnie bolało i nie
miałam na nic siły. Siłownie od razu wykluczyłam, pisząc do Morgan krótką
wiadomość. Poszłam do kuchni i cierpliwie czekałam aż woda się ugotuje, po czym
zrobiłam sobie kawę i owsiankę, do której wrzuciłam pokrojone w kostkę owoce,
które były jeszcze jadalne. Z ciepłym śniadaniem usadowiłam się w łóżku, gdzie
od razu włączyłam laptopa. Nadrobiłam zaległości na poczcie i przeglądnęłam
wszystkie powiadomienia na facebooku, po czym włączyłam sobie zaległy odcinek
Pamietników Wampirów, jako, że uwielbiałam ten serial. Po niecałej godzinie
wylegiwania się i oglądania serialu, wstałam, zrobiłam pozorny porządek, pozmywałam
naczynia, ogarnęłam się w łazience i zobaczyłam, że wybiła już godzina 12.
Cholera, na którą się umawiałam z Ryanem? Czy to w ogóle jeszcze aktualne?
Ruszyłam w
stronę łoża w poszukiwaniu komórki. Nie było jej pod żadną z poduszek, ani na
stoliku obok. Spojrzałam na torebkę wystającą zza kanapy. Podeszłam do niej,
nie bawiąc się w szukanie, wysypałam jej zawartość na kanapę. Oprócz stosu
papierków po słodyczach, skasowanych biletów, zużytych chusteczek, kilku
błyszczyków, znalazł się również mój ukochany telefon. Wystukałam od razu numer
do Ryana.
- Yyy, tak?
– wyszeptał na wstępie.
-
Przeszkadzam? – zapytałam. Wyczułam w jego głosie zmieszanie i
zdezorientowanie. Chyba go obudziłam.
- Kto
dzwoni? – spytał w tle damski glos. Od razu rozpoznałam Morgan.
- Haha… no
nie mów…. Przepraszam, nie chciałam was obudzić. Odpoczywajcie po ciężkiej
nocy. – zaczęłam się śmiać, po czym się od razu rozłączyłam. Nie mogłam
opanować śmiechu przez następne kilka minut. No, ja wiedziałam ze ta para się
dogada, ale że tak szybko?
Włączyłam w
laptopie listę ulubionych utworów. Zaczęłam śpiewać i tańczyć po całym pokoju w
rytm jednej piosenek Beyonce.
Kocham jak
wchodzisz do pokoju
Twoje promieniujące ciało oświetla to miejsce
I kiedy mówisz, inni przestają
Bo oni wiedzą, że ty zawsze wiesz co powiedzieć
I sposób w jaki ochraniasz swoich przyjaciół
Skarbie, szanuję cię za to
I kiedy zmieniasz postawę bierzesz ze sobą każdego, kogo kochasz
Kocham to
Nie każesz mi odchodzić
Nie musisz kupować diamentowego klucza aby otworzyć moje serce
Ochraniasz moją duszę
Jesteś moim ogniem, kiedy jest mi zimno
Chcę, żebyś wiedział
Twoje promieniujące ciało oświetla to miejsce
I kiedy mówisz, inni przestają
Bo oni wiedzą, że ty zawsze wiesz co powiedzieć
I sposób w jaki ochraniasz swoich przyjaciół
Skarbie, szanuję cię za to
I kiedy zmieniasz postawę bierzesz ze sobą każdego, kogo kochasz
Kocham to
Nie każesz mi odchodzić
Nie musisz kupować diamentowego klucza aby otworzyć moje serce
Ochraniasz moją duszę
Jesteś moim ogniem, kiedy jest mi zimno
Chcę, żebyś wiedział
Miałeś mnie
na cześć
Miałeś mnie na cześć
To było dawno temu
Skarbie, kiedy ukradłeś mój spokój
Bo miałeś mnie na cześć
Miałeś mnie na cześć
To było dawno temu
Skarbie, kiedy ukradłeś mój spokój
Bo miałeś mnie na cześć
Nagle byłam
w jakimś zupełnie innym nastroju. Czułam się taka wolna i szczęśliwa. Ta
piosenka wprawiła mnie w dobry, lekki humor.
Przypomniało
mi się, co obiecałam Brunowi. Porozmawiać z Maximillianem… Wybrałam jego numer,
lekko ściszając muzykę, która nadal powodowała uśmiech na mojej twarzy.
- Tak,
słucham. – odebrał po kilku sygnałach.
- Cześć, tu
Cassie. – zaczęłam niepewnie. Nie wiedziałam, co powiedzieć, jeszcze na temat
wczorajszej rozmowy. Głupia, trzeba było pierw myśleć, potem dzwonić.
- Cześć
Cassie. – powiedział jakby zły.
- Co tam? –
kontynuowałam.
- W
porządku. Wyspałem się, a ty?
- Ja też…
- Dzisiaj
kolacja, pamiętasz?
- Ja właśnie
w tej sprawie… Moglibyśmy ją przełożyć? Mam coś do załatwienia… - wymyśliłam na
szybko.
- Przełożyć?
Słuchaj to dla mnie ważny wieczór. Dla nas. – mówił poważnie jak nigdy.
- Ale Max…
- Zaprosiłem
rodziców, chcą cię poznać. – na te słowa szczęka mi opadła. Cholera, on tak na
poważnie?
- Max…
- Cassie,
mam nadzieję, że mnie nie rozczarujesz. – powiedział tonem, który nie znosił
sprzeciwu.
- Ja…
-
Przepraszam muszę kończyć. Do zobaczenia. – rozłączył się a ja z zdębiałą miną
wpatrywałam się przed siebie.
Co teraz?
Nie chcę
poznawać jego rodziców. Przecież krótko jesteśmy razem, krótko się znamy,
jeszcze nie czas na takie rzeczy. Co robić?
Było już
koło piętnastej. Nadal siedziałam na kanapie i nie wiedziałam, co począć.
Dostałam smsa.
„ I jak tam sprawy?
Wszystko ustalone? Nie mogę się doczekać. Xoxo Bruno”
Yh…
„Sprawy się
pokomplikowały, nic z tego Bruno. Przepraszam. - Cassie”
Nie mogłam
jechać na koncert, ale czułam też, że nie powinnam pojechać do restauracji. A
powiedzenie Maxowi, co o tym myślę, było okrutne i był to zdecydowanie cios
poniżej pasa. Wszystko na nie, cholera! Po co ja się w to wplątywałam.
Zachciało się faceta! Teraz radź sobie głupia babo! Wsiądę w samolot i polecę
do Polski. Ucieknę od nich wszystkich i wrócę do swojego spokojnego życia. Tak
było by najłatwiej…
Położyłam
się na kanapie rozmyślając, kiedy przerwał mi dzwonek do drzwi. Przecież nie
przesiedziałam tu całego popołudnia, nie może być już wieczór i czas na kolację
z przyszłymi teściami. Ta… Spojrzałam na zegar ścienny by się upewnić. Uf,
minęło kilkanaście minut. Czy to Ryan, przypomniał sobie o starej znajomej?
Spojrzałam
przez judasza, okazało się, że to nie, kto inny jak Pan Hernandez.
- Wiem, że
tam jesteś! – powiedział na tyle głośno, że się przestraszyłam i kopnęłam nogą
w drzwi. Zaśmiał się i dodał – O tym właśnie mówiłem. Otwórz proszę!
Wyglądałam
jak siedem nieszczęść, ale nie miałam wyjścia. Otworzyłam mu i od razu
napotkałam jego zaskoczoną i zaniepokojoną minę.
- Co się
stało? – zapytał przypatrując mi się.
- Nic, poza
tym, że dowiedziałam się, że mój chłopak zaplanował kolację z jego rodzicami i
nie uda mi się z niej wykręcić. – wyjaśniłam od razu, kierując się ku mojej
wygodniej kanapie gdzie ponownie zagrzałam miejsce.
- No co ty!
– niemal krzyknął.
- Jezu, ja
nie wiem, co mam robić. – ukryłam twarz w dłoniach, starając się nie rozpłakać
z uczucia bezradności i frustracji, która we mnie narastała. Poczułam ciepłą
dłoń na plecach, która przesuwała się w górę i w dół.
- Hej,
odkręcimy to jakoś. – wyszeptał.
- Nie da się
tego odkręcić. Muszę iść na tą kolację i udawać, ze jestem szczęśliwie
zakochana. Nie mogę mu tego zrobić przed takim wydarzeniem, to dla niego ważne.
- Tak jak
dla mnie ten koncert i twoja obecność.
- Nie
porównuj. Poza tym, co ty tu właściwie robisz… Powinieneś odpocząć przed
występem.
- Bez ciebie
nie wyjdę. A odpoczywam sobie właśnie teraz.
- Bruno, nie
mogę… naprawdę.
- Możesz,
daj mi tylko jego numer. – poprosił wyjmując swój telefon.
- Nie ma
mowy.
- Nie bój
się, mam świetny plan.
- Jaki niby,
zadzwonisz i co? Powiesz „Hej tu Bruno, bujam się z twoją dziewczyną po
mieście, chodzimy na imprezki ai mój koncert jest ważniejszy od kolacji z
twoimi sztywnymi starymi?”. – na parodie jego głosu roześmiał się i sięgnął
ręką do stolika, który znajdował się przed nami.
- O nie! –
nie zdążyłam zabrać komórki, którą właśnie chwycił i pobiegł do łazienki
zamykając się na klucz.
- Bruno, nie
wygłupiaj się! – zaczęłam walić w drzwi bojąc się tego, co za chwilę nastanie.
- Cicho, bo
dzwonie! – usłyszałam w odpowiedzi.
Zła jak
nigdy poszłam go kuchni gdzie usiadłam na parapecie wyglądając przez okno. Ze
zdenerwowania i złości stukałam paznokciami w plastikowe obicie. Zachciało się
żartować Hernandezowi. Zabiję go, przysięgam! Nie dość, ze jestem w mega dole
to on mnie w nim podkopywał. Bosko…
-
Załatwione! – wszedł z uśmiechem na twarzy, lecz gdy zobaczył moją złą minę
zastygł w miejscu. – Przecież mówiłem na poważnie, trochę zaufanie mała! –
podszedł kładąc ręce na moich udach, zniżając głowę trochę by uważnie na mnie
spojrzeć.
- Niby, co
załatwiłeś? – burknęłam zła jak osa.
-
Zadzwoniłam z zastrzeżonego, przedstawiłem się, jako konsul i powiedziałem, że
musisz jechać do Waszyngtonu, bo są jakieś niezgodności w papierach i musisz to
wyjaśnić, a kazałaś mi zadzwonić do niego i go poinformować żeby się nie
martwił. Był niepewny, co do daty, ale powiedziałem ze to pilne, bo jest brany
pod uwagę nielegalny pobyt w kraju. – wyjaśnił.
- Żartujesz
sobie ze mnie?
- Mówię
całkiem poważnie. – uśmiechnął się zadowolony i dumny z siebie.
- Ty jesteś
nieźle jebnięty. – zaśmiałam się zapominając o tym, ze byłam rozzłoszczona.
- I vice
versa! Teraz zbieraj się, pojedziemy jeszcze do mnie i później na koncert. –
zaklaskał by mnie pospieszyć.
- No, jak
konsul tak mówi…
Poszłam do szafy,
z której wyciągnęłam biały zwykły top i jeansy. Poszłam do łazienki, przebrałam
się, uczesałam, poprawiłam, co musiałam i byłam gotowa, ale nadal nieźle
skołowana. Nie wiem czy dobrze robię znów przebywając tyle z Brunem, tym
bardziej, ze mój chłopak ma, co do mnie poważne plany…
- Już?
Szybko! – pochwalił.
- Mogę
posiedzieć w łazience jeszcze z godzinkę jak chcesz.
- Nie,
idealnie! – pociągnął mnie za rękę ku drzwiom.
- Czekaj,
buty i torebka.
- No tak…
Wyszliśmy po
kilku minutach i wsiedliśmy do innego niż wcześniej auta.
- Nowe
cacko? – spytałam oglądając je.
- Stary
rocznik, ale nowy nabytek. – powiedział z czułością klepiąc skórzany dach,
który mógł również otworzyć.
- Faceci… -
westchnęłam.
- Kobiety… -
przedrzeźniał mnie. Gdyby nie kierował dostałby w łeb.
Pojechał na
wzgórza Hollywood do swojego domu. Zaprosił mnie do środka, ale powiedziałam,
że wolę poczekać w aucie, jeśli długo mu nie zajmie. Zgodził się i poszedł jak
mniemam się odświeżyć i przebrać. Przyszedł po około dwudziestu minutach z
dwoma futerałami z gitarami. Ułożył je na tylnich siedzeniach i usiadł z
powrotem na miejscu kierowcy.
- To teraz
koncert! – oznajmił.
- Nie za
wcześnie? – zapytałam spoglądając na zegarek.
- Muszę być
wcześniej, żeby fanki mnie nie dopadły. Zajedziemy od tyłu, tam już będzie
ochrona. Posiedzimy na backstage’u koło godzinki, rozgrzejemy się i na scenę. –
wytłumaczył.
- Yhmn…
- Wszystko
okej?
- Sama nie
wiem… mam mętlik w głowie.
- Nobody said it was easy… -
zanucił piosenkę zespołu Coldplay.
- No tak… w
Polsce wszystko było łatwiejsze.
- Tylko nie
mów, że chcesz wrócić?
- Nie…
nawarzyłam piwa to muszę je wypić.
- Piwko
piwkiem, będzie na afterparty. – zaczął żartować.
- Ja nie idę
na żadną imprezę i tak się czuje, co najmniej źle okłamując Maxa.
- Ja go
okłamałem. Masz czyste sumienie.
- Nie…
- Hej, nie
smuć się! Właśnie jedziesz na najlepszy koncert EVER! – mówił z ekscytacją w głosie,
na co się uśmiechnęłam.
Całą drogę
żartował, jak to on. Nie obyło się też bez śpiewania, powiedział, że musi
rozgrzać struny głosowe więc zaczął od Wicked Games, kończąc na parodii
Beyonce. Starał się bym nie myślała o nieprzyjemnych sprawach i skutecznie mu
się to udawało.
- O!
jesteśmy… - powiedział skręcając w wąską uliczkę. Ochrona już stała. Otoczyła
samochód i otworzyła z obu stron drzwi. Stał też tu Ryan, który z tyłu
wyciągnął gitary. Jeden z goryli chwycił mnie za ramię i pociągnął mnie ku
drzwiom. Bez słowa skierowałam się tam. Z dala było słychać piski fanek, co
mnie trochę rozkojarzyło. Gdy byliśmy już w wąskim korytarzu mogłam się
odwrócić do tylu i przywitać z Ryanem.
- Cześć
mała! – ucałował mój policzek nie mając wolnej ręki by mnie objąć.
- No cześć,
co tam? Jak noc? – próbowałam go zawstydzić, co trochę mi się udało.
- Ok. – na
jego twarzy pojawił się niewielki rumieniec.
- Nie męcz
go! – powiedział Bruno zaśmiewając się z reakcji przyjaciela.
W pokoju
przeznaczonym dla zespołu byli już wszyscy. Znali mnie, więc przywitali mnie
głośnym ‘cześć Cass’ i wrócili do rozmów.
- Ależ
towarzyscy… - skwitował Hernandez. – Zaraz wracam. – wyszedł zostawiając mnie
wśród samych mężczyzn.
- Ale będzie
się działo! – podszedł do mnie Jamareo z Jamesem.
- Ta
niespodzianka zwali cię z nóg. – powiedział James, no co wszyscy spojrzeli się
na niego z morderczym spojrzeniem.
- Jaka
niespodzianka? – zapytałam zdezorientowana nie wiedząc, co się dzieje.
- Pffy.. no…
yyy… - zaczęli się wszyscy plątać a James stał z wypiekami na twarzy.
- Coś nie
tak z wami? Udar słoneczny? – zażartowałam, rozluźniając sytuację. Mniemam, że jest dla kogoś jakaś niespodzianka,
o której nawet ja nie powinnam wiedzieć. – Spokojnie nic nikomu nie powiem! –
obiecałam. Nadal nie wyglądali na przekonanych. Część z nich zaczęła jeść
smakołyki ze stołu szwedzkiego zapijając energetycznymi napojami, część grała
na instrumentach a reszta zaczęła po prostu kontynuować konwersacje. Usiadłam
koło Kamerona na kanapie.
- Co tam? –
zaczęłam, nawiązując kontakt.
- W
porządku. Fajnie, że jesteś! – uśmiechnął się.
- Ciężko
było, ale Bruno jak to on dopiął swego. O wilku mowa. – spojrzałam jak wszedł
zatrzaskując drzwi i szukał kogoś wzrokiem. Zobaczył mnie i z uśmiechem
podszedł.
- Już
jestem! – oznajmił się wciskając swoje cztery litery między mnie i Kamerona.
Zrobiło się trochę ciasno.
-
Zaklinujemy się na tej sofie i nie będziecie skakać jak małpy po tej scenie… -
wytknęłam.
- Ach, tak!
– krzyknął obrażony Mars. – Słyszałeś bracie? – powiedział do Kamerona. – A tak
chcieliśmy się dla ciebie postarać! – dopowiedział. Łagodząc sytuację
powiedziałam tylko:
- Nawet jak
nie będziecie się starać to będziecie świetni… - w odpowiedzi usłyszałam w
każdej strony „awwwww!”.
Posiedzieliśmy
jeszcze kilkadziesiąt minut, chłopacy się wygłupiali, tańczyli, improwizowali,
robili bitwy na rap i inne rzeczy, które wywoływały uśmiech na twarzach
zgromadzonych. Później każdy zrobił kilka pompek, zaczęli się rozciągać i
ruszyli w bojowym nastawieniu za scenę. Support śpiewał dwie czy trzy ostatnie
piosenki a pracownicy techniczni zaczęli podpinać mikroporty i odsłuchy do
systemu. Gdy już wszyscy byli gotowi, wzięli swoje instrumenty, odprawili
rytuał i był już czas gdy suport schodził ze sceny. Bruno podziękował za
rozgrzanie publiki i skupił się na występie. Mnie Dre, ochroniarz Marsa
zaprowadził pod scenę gdzie stanęłam razem z Ryanem. Miejsce honorowe, bo wstęp
miała tylko ekipa Hernandeza i ochrona, było znajdowało się między barierkami a
sceną. Fanki piszczały niemiłosiernie, choć nikt z zespołu jeszcze nie wyszedł.
Nie obyło się bez okrzyków o adopcji przez Marsa jednej z nich, czy propozycji
małżeństwa. Zaczęli powoli wychodzić. Laski się rozdarły jeszcze bardziej a gdy
ostatni wszedł Bruno, krzyk był nie do zniesienia. Bębenki w uszach mi niemal
popękały. Było tu zdecydowanie za dużo szalonych nastolatek.
Wygłupiałam
się pod sceną z Keomaką, śpiewaliśmy i tańczyliśmy przez cały koncert. Było
niesamowicie! Na żywo wszystko brzmiało o wiele lepiej o ile to w ogóle możliwe
i do tego te małe układy taneczne...
- A na
koniec mam coś specjalnego… - powiedział do mikrofonu Bruno zerkając na mnie i
puszczając mi oczko. Spojrzałam zdezorientowana na Ryana, który wzruszył
ramionami szczerząc się.
Usłyszałam
takty dobrze znanej mi piosenki, jednego z ulubionych artystów. Wskazał palcem
wskazującym na mnie i zaczął śpiewać.
Skarbie, czy
on robi to dla Ciebie?
Kiedy skończy, czy się cofa i cie adoruje?
Musze wiedzieć, bo Twój czas to pieniądze
I nie dam mu tego marnować, o nie
Skarbie, po prostu dawaj
Ponieważ kiedy jesteś ze mną, nie mogę tego wyjaśnić, jest zwyczajnie inaczej
Możemy to zrobić powoli albo udawać że jesteś moją dziewczyną, pomińmy początki , o tak
On jest do zastąpienia
Jesteś warta tego, złapię Cię
W porządku, nie jestem niebezpieczny
Kiedy jesteś moja, jestem szczodry
Jesteś niezastąpiona
Skolekcjonowana, po prostu jak chińska porcelana
Skarbie jesteś moją ulubienicą
To tak jakby wszystkie dziewczyny na około nie miały twarzy
I zostanę duchem
Jak ta łagodna gra, skończyłem już grać
Kiedy skończy, czy się cofa i cie adoruje?
Musze wiedzieć, bo Twój czas to pieniądze
I nie dam mu tego marnować, o nie
Skarbie, po prostu dawaj
Ponieważ kiedy jesteś ze mną, nie mogę tego wyjaśnić, jest zwyczajnie inaczej
Możemy to zrobić powoli albo udawać że jesteś moją dziewczyną, pomińmy początki , o tak
On jest do zastąpienia
Jesteś warta tego, złapię Cię
W porządku, nie jestem niebezpieczny
Kiedy jesteś moja, jestem szczodry
Jesteś niezastąpiona
Skolekcjonowana, po prostu jak chińska porcelana
Skarbie jesteś moją ulubienicą
To tak jakby wszystkie dziewczyny na około nie miały twarzy
I zostanę duchem
Jak ta łagodna gra, skończyłem już grać
Patrzał na
mnie od czasu do czasu z tym zadziornym uśmiechem. Stałam z uśmiechem, ale w
głowie miałam większy kocioł niż kiedykolwiek wcześniej.
Poza tym
powinnam być szczęśliwa, że porównał mnie do chińskiej porcelany?
…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz