czwartek, 13 czerwca 2013

016 "Teach me to love, I hope there's still hope for me 'cause I wanna love"

I co teraz począć? Ryan prowadził mnie w stronę garderoby. Co ja mam powiedzieć? Yhh… mam wszystkiego dość. Najlepiej byłoby rzucić się Marsowi na szyję, podziękować za tą piosenkę i zgodzić się na wszystko co powie, ale nawet to nie byłoby łatwe. Chyba czas uciekać.. Byliśmy na korytarzu, w prawo garderoby a w lewo wyjście. Szybko skręciłam, po cichu się oddalając.
- Cassie! Nie w tą stronę! – krzyknął Ryan myśląc, że się po prostu pomyliłam. Przyspieszyłam kroku, ale szybko mnie złapał. – O co chodzi?
- O to, że nie wiem, po co mam tam pójść…
- No jak to, po co…
- No co ja mam mu powiedzieć? Nic nie mogę obiecać, nic zatwierdzić! – uniosłam się.
- Może po prostu podziękuj? – zasugerował.
- Nie, bo on znowu powie coś, co przewróci moje życie do góry nogami, a było już tak spokojnie!
- Uciekasz? – podpuścił mnie.
- Nie, idziemy. – powiedziałam obrażona dając się podejść.
- No… a ja zaraz jadę do Morgan. - uśmiechnął się, obejmując jednym ramieniem i lekko je pocierając.
Weszliśmy do pokoju pełnego spoconych facetów. Fiołkami to tam nie pachniało...
- Cass! – podszedł Bruno, chwycił mnie za przedramię i odciągnął od tego szalonego tłumu. Chłopcy byli jeszcze nieźle nabuzowani, skakali, przekrzykiwali się, wytykali co kto zrobił, co kto widział…
A ja tymczasem byłam obserwowana przez Bruna, który nic nie mówił.
- No… co powiesz? – zapytał nieśmiało. O, proszę… Nieśmiały Hernandez, nowość.
- Nie to co chciałbyś usłyszeć… Słuchaj, chce zachować resztki przyzwoitości, jasne? Dziękuję za tą piosenkę. Świetny cover. – wypowiedziałam starając się wyzbyć jakichkolwiek emocji.
- Tylko tyle? – jego brązowe wielkie oczy ukazywały smutek i rozczarowanie.
- Bruno… - westchnęłam zaciskając powieki.
- Nie będę cię do niczego zmuszał, nadzieja umiera ostatnia, co nie? – uśmiechnął się krzywo i z głową spuszczoną w dół odszedł i usiadł w kącie w skórzanym fotelu gdzie zaczął bawić się komórką.
Ze zrezygnowania tupnęłam nogą. Miałam ochotę się na czymś wyżyć, uderzyć w coś, albo chociaż pójść na siłownię się ostro spocić. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z tego pomieszczenia. Kierunek bar.

Złapałam taksówkę i skierowałam się do najbliższego baru. Zamówiłam shoty, chciałam się odmóżdżyć, a wiedziałam, że piwo tak szybko nie podziała. Wypiłam ich 4, jeden za drugim. Nieprzyjemny smak pozostał w ustach, a przełyk aż palił. Poprosiłam o mocnego drinka do popicia. Dosiadł się do mnie jakiś chudy chłopak. Wydawał się znajomy…
- Cześć Kasia. – powiedział. Znał mnie? Cholera, sławna jestem?
- Eeee… no cześć. – nie widziałam za bardzo jego twarzy. Obraz mi się przez chwile rozmył, ale dojrzałam znajomy grymas. To był Edmond. – Cholera! – rzekłam gdy go rozpoznałam. Odruchowo chwyciłam torebkę i chciałam wychodzić, lecz chwycił mnie za nadgarstek, przytrzymując mocno w miejscu.
- Pogadamy. – bardziej rozkazał niż oznajmił. W tym momencie zaczęłam w środku panikować. Serce zaczęło mi mocniej bić ze strachu a ręce się trząść.
- Nie chcę. – odpowiedziałam cicho, próbując wyrwać się.
- Ale ja chcę. Ma być tak ja mówię. – odważyłam się spojrzeć w jego oczy, widząc w nich nic innego jak pustkę. Totalna pustka. W jednej chwili przeszła mnie fala zimna i jeszcze bardziej się jego bałam, można powiedzieć, że mnie niemal zamroziło. Chciałam uciec! Jak najszybciej.
- A m-mogę do łazienki? – zająknęłam się ze strachu. Cholera, pytać idioty o pozwolenia na wyjście do kibla? On mnie przerażał…
- Zostaw torebkę. – powiedział wyrywając mi nagle torebkę po czym sięgnął po piwo. Nie zdążyłam zareagować. Robiło mi się źle na jego widok. Musiał mieć naprawdę nieźle nasrane w bani, stwarzając przez kilka lat pozory dobrego, porządnego chłopaka. I to student medycyny! Teraz to już w nic ani nikomu nie można wierzyć.
Poszłam do łazienki, dziękując Bogu za to, że telefon mam w kieszeni. Do kogo mogę zadzwonić? Max myśli, że jestem w Waszyngtonie, Ryan z Morgan, Will… Tak, William.
- Tu William Grown, po sygnale zostaw wiadomość. – włączyła się poczta głosowa.
- Cholera! – mruknęłam pod nosem. Został mi Bruno… Nie zadzwonię do niego! Nie mogę! Ale tak się boję! Jezu, czy ja nie mogę mieć chwili spokoju, sielanki? Zaczęłam stukać rytmicznie paznokciami o blat przy zlewie. Adrian! Właśnie!
- Tak, słucham? – powiedział zaspany głos.
- Obudziłam cię? Przepraszam! Możesz po mnie szybko przyjechać do baru koło Hard Rocka? To awaryjna sytuacja! Bardzo proszę! – panikowałam.
- Piliśmy z Karlem jeszcze niedawno kilka piw, nie mogę prowadzić. Ale… - przerwałam mu rozłączając się.
- Ja pierdole! -  walnęłam z całej siły z pięści w drzwi.
- Stało się coś? – zapytała jakaś kobieta po drugiej stronie.
- Nie, nie, zaraz wychodzę. – odpowiedziałam.
- Proszę się pospieszyć, kolejka się utworzyła!
Zaczęłam dreptać po tym niewielkim pomieszczeniu.
- Raz się żyje! – powiedziałam sama do siebie, nabierając na chwilę odwagi. Usłyszałam już 7 sygnałów… Liczyłam.
- Halo? – w końcu odebrał.
- Bruno przepraszam i proszę, mógłbyś przyjechać do baru obok Hard Rocka? – zaczęłam plątać.
- Cassie? Stało się coś?
- Tak, znaczy właściwie nie, ale boję się. Ryan jest z Morgan, dzwoniłam do Willa, do Adriana i chciałam że… - zaczęłam się tłumaczyć.
- Spokojnie Cassie, zaraz będę. Czego się boisz? – dopytał ze spokojem. Do drzwi zaczął się ktoś dobijać, ze strachu krzyknęłam i podskoczyłam. – Co się stało? – spytał zaniepokojony.
- Ja muszę już kończyć. Pa. – odpowiedziałam szybko mając nadzieje na jego przyjazd.
Wyszłam z ubikacji. Wszystkie panie zmierzyły mnie dziwnym wzrokiem. Nie dziwię się, walnęłam w drzwi, krzyczałam jak opętana i dość długo tam siedziałam. Podpadałoby pod szybki numerek, z tym, że byłam sama.

Wolnym krokiem poszłam do miejsca gdzie leżała moja torebka i gdzie niestety siedział Francuz.
- Co tak długo? – nie wiem czy było to pytanie czy nagana.
- Yhm, kolejka była. – skłamałam oglądając z wielkim zainteresowaniem swoje paznokcie. Ręce mi się niemiłosiernie trzęsły, nie mogłam się uspokoić.
- Nie musisz się bać. – powiedział odgarniając mi włosy z policzka. Na dotyk jego zimnej dłoni od razy odskoczyłam. Zaśmiał się szyderczo. – Mała Kasia… Tak niewiele wiesz o życiu… - westchnął z zaciętym wyrazem twarzy. – Zaraz podjedzie kolega, wsiądziemy i pojedziemy w spokojne miejsce. – dopowiedział.
- S-słucham? Nigdzie nie jadę. – odważyłam się by tym razem, chociaż odpowiedzieć.
- Haha… nie masz nic do gadania. Czekałem na ciebie. – szczerze go nienawidziłam. Wzbudzał we mnie strach i obrzydzenie. Gdzie jest Bruno!? Rozglądnęłam się nerwowo po pomieszczeniu, nie było tłumów.
- Co się tak rozglądasz? Myślisz, że ktoś Ci pomoże? – parsknął. 
Zamknęłam oczy powstrzymując łzy. Modliłam się w myślach o zakończenie tego dnia. Chciałam być w domu. Chociaż nie, perspektywa wariowania ze strachu w domu nie była najmilszą myślą. Chcę być z Brunem. I nie tylko dziś, chcę go zawsze. Czas spowiedzi? Naprawdę taka sytuacja musiała mnie zmusić do uświadomienia tego, co powinnam już dawno przyznać sobie i Marsowi? Toć ja po uszy jestem w nim zadurzona. Myślę tylko o nim. To w jego ramionach chce się znaleźć, nie w Maxa. To z nim chcę spędzać cały swój wolny czas. Tylko zawsze jest niestety ta obawa przed odrzuceniem, złamanie obietnic, niedotrzymanie słowa… Bez ryzyka nie ma zabawy i jak to Bruno śpiewa w jednej piosence „wciąż myślę o prostym życiu, facet spotyka kobietę i ona staje się jego żoną, ale miłość nie istnieje jeśli tak żyjesz”. Chciałabym stabilnego związku z poważnym Maxem, ale wiem, że nie jest to miłość. Z Hernandezem mogłabym być szczęśliwa… nie wiem jak długo, ale spróbować można. Ja chcę, ale głupio się tak przed nim przyznać i co jak on zmienił zdanie? Dylematy nastolatki… Ych, żałuje, że nie mam doświadczenia w tych sprawach, jestem zupełnie zielona i nieporadna, jeśli chodzi o związki.
- Skończę piwo i spływamy. – oznajmił sprowadzając mnie na ziemię. Skontrolowałam stan jego szklanki, było już mniej niż połowa. Potrzebuje torebkę i mogłabym uciekać. Co zrobić… Pustka w głowie. Zresztą co Edmond może mi zrobić? Porwać? Heh, przecież to śmieszne…
- Dobra, koniec tych żartów, daj torebkę, bo muszę już lecieć. – powiedziałam pewniej, wierząc w swoje myśli. Przecież znam go kilka lat. Wstałam z miejsca.
- To nie żarty, siedź i czekaj. – rozkazał ściągając mnie z powrotem na krzesło. Nie było to najdelikatniejsze posunięcie.
- Czego ty chcesz? – wyszeptałam w totalnej rozsypce. O co mu chodzi?
- Ciebie. – rzekł mi wprost do ucha. Odruchowo wstałam i chciałam się odsunąć, ale złapał mnie za przedramię i przyciągnął do siebie, wstając z miejsca.
- Puść mnie! – próbowałam się wyrwać.
- Puść ją! – usłyszałam krzyk za sobą. Nie zdążyłam się obejrzeć a poczułam czyjeś dłonie na tej samej ręce. Bruno! Odtrącił Eda i stanął między mną  a nim, tym samym zasłaniając mnie przed tym psycholem. Odetchnęłam z ulgą i oparłam czoło o plecy Marsa. Czułam się jakbym wygrała życie na loterii… na serio. Nie radzę sobie w stresujących sytuacjach ani trochę. Czy ja w ogóle w czymś sobie radze? Beznadzieja.
- Odwal się od niej rozumiesz? – warknął Hernandez.
- Jasne, Piotrusiu Panie. – zakpił z jego wzrostu. Bruno nie czekał długo, zamachnął się mocno i chciał przyłożyć Francuzowi, ale chwyciłam go z całych sił za ramię, unieruchamiając je. Niemal na nim wisiałam.
- Starczy. – wyszeptałam roztrzęsiona, nie chcąc oglądać dodatkowo bójki. Wyrwałam szybko Edowi torebkę i pociągnęłam Marsa ku wyjściu. Opierał się, ale prosiłam go o to przez cała drogę. Oglądał się i chciał wrócić. Gdy byliśmy już przy drzwiach student krzyknął „i tak cię dopadnę mała!”. Bruno nie wytrzymał i wyrwał się z całych sił. Pobiegł w stronę baru a ja wyszłam z pubu. Za dużo wrażeń jak na jeden dzień. Oparłam się o chłodny mur i zjechałam na dół. Twarz ukryłam w dłoniach i się rozpłakałam…
- Cassie! – krzyknął Bru wychodząc z baru.
- Tu jestem. – powiedziałam cicho.
- Chodź, już wszystko w porządku… - chwycił mnie za ręce podnosząc do pozycji stojącej.
- Po co tam jeszcze biegłeś, co? – zdenerwowałam się na niego i uderzyłam go w klatkę piersiową.
- Nie będzie ci groził idiota jebany. Zresztą nie dorwałem go, uciekł do łazienki. Gnojek taki mocny w gębie i sam z bezbronną kobietą, a jak przyjdzie osoba trzecia to wymięka. Psychopata jebany powinien dostać… - nakręcał się.
- Możesz mnie odwieźć do domu? Proszę…
- Jasne, jedziemy. – pogłaskał mnie jeszcze o głowie i usadził na miejscu pasażera.
- Jak się czujesz? – spytał wsiadając z drugiej strony.
- Chyba wrócę do Polski… - napadła mnie właśnie taka myśl.
- Chyba sobie żartujesz? – ledwo co ruszył, a już mocno przyhamował słysząc moje słowa. Spojrzał na mnie wyczekując wyjaśnień.
- Nic mi się tu nie układa. Stany Zjednoczone, Los Angeles to widocznie nie moja bajka. Wrócę do Polski i złoże podanie na studia… Albo wyjadę do Angli. Sama. – zaczęłam rozmyślać na głos.
- Nie, Cassie. Tu jest twoje miejsce. A czemu nic ci się nie układa? Bo boisz się spróbować, czegoś co da ci szczęście i poczucie bezpieczeństwa. – chwycił moją dłoń.
- Nawiązując do tego… - zacząłam. Chwila szczerości? Co mam powiedzieć… „tak poza tym to jestem w tobie zakochana po uszy”?
- Tak?
- Bruno… Wydaje mi się, że ty to wiesz, ja też to wiem, ale nie powiedziałam wcześniej, bo bałam się, że ty nie wiesz albo nie.. –zaczęłam plątać.
- Cassie. Spokojnie. – zaśmiał się z mojej nieporadności. – No, mów.
- Nie. Już nie chcę. – powiedziałam odwracając głowę w drugą stronę.
- Cassie..
- Możesz mnie po prostu zawieźć do domu? – odparłam oschle czując napływające do oczu łzy. Byłam zła na siebie i trochę na niego. Za co? Za bycie ciotą. Czy on nie może mnie po prostu pocałować, przytulić i powiedzieć, że wie o co mi chodzi i że choć w połowie czuje to samo? Bo przecież inaczej chyba by się tak nie starał, nie?
- Zakochałem się w tobie. – usłyszałam.
- Słucham?
- Zadurzyłem się po uszy. – powtórzył patrząc mi prosto w oczy.
- Ja.. – zabrakło mi słów. Patrzałam na niego jak głupia.
- Rozumiem… za wcześnie? - westchnął patrząc w dół.
- Bruno, czekałam na to. Czekałam na jakiś znak od ciebie.– w końcu się ocknęłam.
- Tak? -  z tym błogim uśmiechem spojrzał na mnie. Pokiwałam twierdząco głową.
- Zróbmy coś z tym. – dodał.
- Zrobimy…
- Naprawdę? – nie wierzył w moje słowa.
- Tak. Jutro się spotkam z Maxem, to nie ma sensu, nawet jeśli ze mną nie będziesz, nie mogę być z nim. Przykro mi to mówić, ale porównuje go do ciebie na każdym kroku.
- Jeden zero dla Pana Marsa. – krzyknął zadowolony. Zaśmiałam się i w ciszy spoglądałam na skupionego mężczyznę, prowadzącego auto. Po krótkiej chwili, z wyczerpania zasnęłam…

Czułam, że odpina mi pasy. Przebudziłam się od razu.
- Jesteśmy u mnie. – powiedział zadowolony z siebie.
- Miałeś zawieźć mnie do mnie. – uśmiechnęłam się widząc jego radość ze zrealizowanego planu.
- I tak wolisz być ze mną, prawda? – rzekł przyciągając mnie w tali do siebie. Przestraszyłam się jego przez chwilę, ale zdałam sobie sprawę, że to Bruno, nic mi nie będzie.
- Tak się bałam. – wyszeptałam, gdy trzymał mnie w swoich ramionach.
- Wiem. – odpowiedział wtulając twarz w moje włosy. Jego dłonie przesuwające się w górę i w dół na moich plecach działały na mnie uspokajająco. – Chodźmy do środka. – chwycił mnie za dłoń, splatając nasze palce.
Rozgaszczając się w pokoju, usiadłam na kanapie. Było już po północy.
- Nie powinieneś już spać? Przepraszam, że cię wyrwałam tak późno. – rzekłam zdając sobie sprawę z tego, że rano ma samolot.
- Ze mną w porządku, nie martw się. Bardziej zastanawia mnie to jak ty się czujesz. – spytał siadając obok mnie.
- Już dobrze. – przysunęłam się do niego i wtuliłam.
- Chodźmy spać… - zaproponował po chwili, czując jak odpływam.
- Yhym.
Przebrałam się jeszcze w daną mi przez niego długą koszulkę, która sięgała mi do połowy uda i wskoczyłam do łóżka, czekając aż wyjdzie z łazienki. Nie doczekałam się, zasnęłam.

Edmond mnie znalazł. Gdy szłam do domu, chwycił mnie za rękę, zakneblował usta i wciągnął do samochodu. Powiedział coś po francusku do kierowcy, na co ten się zaśmiał i ruszył z piskiem opon. Walczyłam z nim, ale związał mnie i unieruchomił. Łzy ściekały mi po policzkach, lecz on pozostał niewzruszony. Gdy dojechaliśmy w docelowe miejsce, przerzucił mnie przez ramię i zaniósł mnie w jakieś obskurne miejsce. Ze ścian odpadał tynk, podłoga była brudna i betonowa, stało tam tylko krzesło i brudny materac.
Rzucił mnie na materac z wysokości niemal dwóch metrów. Uderzyłam głowę o podłogę, bo materac nie był gruby i straciłam przytomność… Gdy się obudziłam byłam w samej bieliźnie. Ed siedział na krześle widocznie znudzony. Gdy zobaczył, że już nie śpię, wstał podszedł do mnie, uśmiechnął się w ten obleśny i straszny sposób i przyciągnął mnie za biodra do siebie.  Chciałam się wyrwać, kopnęłam nogą w najczulszy punkt u facetów, na co się tylko rozzłościł i uderzył mnie z otwartej dłoni w policzek. A później w drugi. Zrobiło mi się ciemno przed oczami, a on nie przestawał…

- Cassie! Obudź się! – usłyszałam męski głos. – Już wszystko dobrze, to tylko koszmar. – przytulił mnie Bruno, gdy się obudziłam i usiadłam na łóżku.
- Płakałaś i krzyczałaś przez sen. – wyjaśnił Mars ocierając moje mokre poliki i całując mnie w czoło. – Co ci się śniło?
- Ed. – odpowiedziałam i przytuliłam się do niego mocniej.
- Spokojnie, tu nic ci nie grozi, jesteś bezpieczna.
- Tu nie, ale jutro pojadę do siebie i przez kolejne tygodnie będę sama.
- Jeden telefon i jestem u ciebie. – zadeklarował.
- Nie obiecuj czegoś, czego nie będziesz w stanie zrealizować.
- Dla ciebie będę w stanie. – chwycił mnie za brodę, spojrzał mi w oczy i pocałował delikatnie. Marzyłam o tym od tak dawna… Gdy się oderwał od moich warg spytałam:
- Która to już godzina?
- Jest w pół do czwartej.
- Ja już raczej nie zasnę, śpij a ja posiedzę w salonie, ok?
 - Ja też nie zasnę, chodźmy. – wstaliśmy, otoczył mnie swoim ramieniem i poszliśmy do salonu. Położyłam się na kanapie, opierając plecami o boczne oparcie, a Bruno przyszedł po chwili z kocem i poduszką, którą ułożył mi pod plecami.
- Nie potrzebuje poduszki, weź. – mówiłam, kiedy mnie odchylił i ją ułożył na miejscu.
- To ja nie potrzebuje poduszki. – odpowiedział rozdzielając moje nogi i kładąc się między nimi przodem do mnie. Ułożył swoją głowę bokiem na moim brzuchu i włączył TV.
Zaczęłam bawić się jego włosami co było o wiele ciekawsze od filmu o rozmnażaniu małp, który włączył Bruno. Nie chciał spać? Śmieszne, bo po chwili zasnął. Kłamczuch. Wzięłam pilota z jego dłoni i zmieniłam kanał, trafiając na jakiś dopiero zaczynający się film. Z reklamami trwał do szóstej. Zastanawiało mnie to czy Mars włączył budzik i o której ma samolot. Nie chciałam go budzić i puszczać w świat, ale nie ode mnie to zależało.
- Bruno? – szepnęłam.
- Hm? – mruknął nie ruszając się.
- O której masz samolot?
- 9. – powiedział tylko.
- To śpij jeszcze…
- Cieszę się, że tu jesteś. – wymruczał cicho.
- Wygodna ze mnie poduszka? – zaśmiałam się.
- Trochę koścista i wibrująca. – znów się zaśmiałam. – Właśnie o tym mówię.
- Nie podoba się to idę. – zaczęłam wstawać, lecz mocno mnie chwycił w talii i przydusił swoim ciężarem, co spowodowało, że zostałam w miejscu.
- Nie ma mowy. Tak mi z tobą dobrze, że zabieram cię w trasę. – mówił leżąc nadal z zamkniętymi powiekami.
- No, jasne. – zaczęłam ponownie bawić się jego włosami. Zaraz znów wyjedzie a ja zacznę szaleć w czterech pustych ścianach…
- Mówię poważnie. – powiedział, podnosząc głowę i patrząc na mnie. – Znajdę ci jakąś fuchę… Prywatna masażystka na przykład… Bo wiesz, ostatnio mnie tak plecy bolą. – zaczął ściemniać.
- Yhymn, tak. Ale masażystka na to nic nie poradzi, kochany. Starość nie radość.
- Wypraszam sobie! – oburzył się siadając normalnie na kanapie.
- Należy mi się jakieś śniadanko? – zamrugałam ładnie oczkami. Spojrzał na mnie mrużąc oczy.
- Masz szczęście, że cię uwielbiam. – powiedział i poszedł do kuchni. Z szerokim uśmiechem wstałam i powędrowałam za nim.
- Dzisiaj na śniadanie chrupkie pieczywko z soczystym pomidorem i serem feta. – mówił niczym kucharz w telewizji, wyjmując potrzebne produkty z szafek. Po czym cicho dodał – Sory, nie robiłem zakupów, wszystko by się popsuło do czasu aż ktoś tu zawita ponownie.
- Wybaczam. – w odpowiedzi puścił mi oczko.
Zjedliśmy rozmawiając o bzdurach.
Po posiłku poszłam się przebrać, a Bruno zrobić porządek z bagażem. Zeszłam na dół gdzie Peter siedział na walizce pisząc do kogoś wiadomość tekstową.
- Już czas? – zapytałam.
- Tak, musimy jechać. Taksówka już czeka. – odpowiedział i otworzył drzwi bym wyszła pierwsza.
Ustaliliśmy, że kierowca zawiezie pierw mnie a później pojedzie na lotnisko gdzie Bruno wsiądzie w samolot i poleci prosto do Dallas.
Jechaliśmy w ciszy, trzymając się za ręce. Czas pożegnania nadchodzi nieubłaganie.
- Jesteśmy na miejscu. – powiedział kierowca budząc nas z transu.
- Do widzenia. – wysiadłam razem z Brunem, który powiedział żeby kierowca dał nam chwilę. Stanęliśmy naprzeciw siebie przed kamienicą.
- Ustalmy coś… - zaczęłam. – Ogarnijmy swoje sytuacje i gdy będzie już wszystko dobrze, zobaczymy... Po prostu dajmy sobie trochę czasu i wtedy pomyślimy.
- Zgadzam się, ale bądźmy w kontakcie, ok? Będę dzwonić i pisać. I dzwoń jakby coś było nie tak, pamiętaj, jeden telefon i jestem. – w odpowiedzi pokiwałam twierdząco głową. Położył dłoń na moim poliku i skradł całusa, po czym mocno mnie przytulił do siebie.
Już się nie odzywałam by się nie rozkleić. Wtuliłam tylko twarz w jego szyję, zapamiętując to ciepło oraz zapach jego perfum. Oderwał się, znów mnie pocałował i szepnął mi do ucha:
- Ja już jestem gotowy. – po czym pobiegł i wsiadł do taksówki. Przez szybę jeszcze posyłał mi buziaki i odjechał.
No to koniec sielanki… Czas zmierzyć się z realiami życia codziennego. Teraz dzwonić do Maxa czy zostawić to sobie na jutro? Hmm… trochę odpoczynku proszę…

W poniedziałek w pracy miałam małe zawirowanie. Jakaś nowa gwiazdka pojawiła się w wytwórni i było sporo papierkowej roboty. Poza tym ludzie z reklamy mieli burzę mózgów, na którą zostałam wysłana. Wymyślali hasła i nowe sposoby na promocję. Dorzuciłam swoje parę groszy, to co wiedziałam ze szkoły średniej i zadeklarowałam pomoc. Pozytywnie przyjęli moje pomysły, więc poczułam się naprawdę doceniona. Było tyle pracy, że zupełnie zapomniałam o swoim „chłopaku”, który jak się okazało dzwonił do mnie kilka razy. Gdy wychodziłam z pracy, oddzwoniłam.
- Wreszcie! – odebrał zły.
- Cześć?
- Czemu nie odpowiadałaś?
- Możemy się spotkać? – spytałam prosto z mostu, licząc na twierdzącą odpowiedź.
- Jasne, jestem w Lunch Bree. Czekam. – odpowiedział i się rozłączył. Ta knajpka znajdowała się jakieś 5 minut stąd.. Cholera, tak szybko?
Obmyśliłam w drodze, co mu powiedzieć, lecz wszystko wyleciało mi z głowy gdy zobaczyłam go przy stoliku. Z uśmiechem podszedł i pocałował mnie w policzek.
- Witaj… Jak Wasznygton? – spytał podejrzanie miło.
- Nie byłam w Waszyngtonie. – nie owijałam w bawełnę, chociaż ten jeden raz.
- Wiem. – odpowiedział mieszając słomką lemoniadę.
- Wiesz? – zszokowana niemal krzyknęłam.
- Byłaś z Marsem. – mówił. – Poznałem jego głos, zresztą konsulat? Nielegalny pobyt? – wyśmiał mnie.
- Nie chciałam cię okłamywać. – powiedziałam onieśmielona jego wiedzą.
- Wiem, że między nami nic nie ma sensu. Masz go ciągle w głowie, już pierwszego dnia jak cię spotkałem byłaś w niego zapatrzona, gadałaś ze mną tylko by mu zrobić na złość. Łudziłem się, że może jednak zobaczysz mnie a nie ciągle tylko Bruno i Bruno. Wiedziałem, że ma koncert wczoraj i wiedziałem, że mu też zależy na tobie. Nie zaprosiłem rodziców na kolację, to była ściema. Moi rodzice mieszkają obecnie we Włoszech a ja tylko chciałem sprawdzić twoją reakcję i upewnić się w przekonaniu. Chciałem tylko ci życzyć z nim szczęścia. – wstał z miejsca i bez pożegnania wyszedł. Zszokowana trawiłam powoli jego monolog.
- Mogę przyjąć zamówienie? – wyrwał mnie głos przystojnego kelnera.
- Ja chciałam zapłacić. – rzekłam z uśmiechem, który poszerzał się z każdą sekundą.
- Jasne, zaraz wracam.
Łatwo i szybko poszło… i tanim kosztem. 10$ za lemoniadę.

Wyciągnęłam komórkę i wystukałam krótkiego smsa do Hernandeza:

„Już.”

Kelner przyszedł, zapłaciłam i skierowałam się w stronę mieszkania. Komórka zaczęła mi wibrować w kieszeni. Napis „Dzwoni Bruno” migał mi na wyświetlaczu.
- Halo? – odebrałam.
- Jak się czujesz? – spytał cichym, niepewnym głosem.
- Dobrze. On o wszystkim wiedział. Powiedział, że jestem w ciebie zapatrzona jak w obrazek, zadowolony? – zaśmiałam się.
- Bardzo. Teraz ty musisz sobie to jeszcze do końca uświadomić.
- Przyjdzie z czasem.
- Muszę kończyć, mam próbę, trzymaj się słońce.
- Pa.

Nadchodzą dobre czasy? Zobaczymy…

1 komentarz: