Namówiłam Julie i zeszłyśmy na dół.
Wolałam unikać ich mimo wszystko. Kameron mógłby mnie poznać, Phil zresztą też.
- Robi się tłocznie! – krzyknęła Julie.
Faktycznie klub przed północą był
zapełniony po brzegi. W tym tłumie musiałabym mieć wielkiego pecha by wpaść na
któregoś z chuliganów, więc postanowiłam się bawić.
- Gościu na prawo ma na Ciebie oko! –
powiedziała mi dyskretnie koleżanka śmiejąc się. Zdecydowanie za szybko zamawia
te drinki. Spojrzałam po chwili w prawo. Mężczyzna niczego sobie. Gdy się
spojrzałam uśmiechnął się i skinął głową co także uczyniłam.
- No idź do niego! – szturchnęła mnie
popychając w jego stronę, lecz nie zauważyła, że ktoś akurat wstał ze stołka
barowego i chciał ruszyć na parkiet w skutku czego wpadłam na tą osobę
rozlewając na siebie i na tego faceta całą zawartość jego szklanki.
- Julie! Coś ty narobiła! – wrzasnęłam na
nią, odwracając się by ją zganić. Ona stała z otwartą buzią a ja czułam się
zawstydzona i bałam się odwrócić widząc jej reakcję.
- Spowodowałam bliskie zbliżenie między
tobą a Bruno Marsem – odpowiedziała jak robot nadal wpatrując się w osobę za
mną. Teraz zrozumiałam czemu miała taką minę bo złapałam taką samą.
- Nie należy mi się jakieś „przepraszam”?
– powiedział zza moich pleców, pewnie nie rozpoznając mnie. Jakby nie było, nie
zdążył zauważyć mojej twarzy gdy się z nim zderzyłam.
- Przepraszam – rzekłam nie odwracając
się w jego stronę. Nawet nie przejmowałam się wielką plamą, którą miałam na
niemal całej sukience. W myślach tylko śpiewałam sobie „run, run, runaway, runaway
baby”.
- Julie! Do łazienki! – wydałam rozkaz.
Szybko się stamtąd zmyłam. Zamykając się w damskiej łazience poczułam ogromną
ulgę.
- Czemu nie wykorzystałaś okazji? To był
Bruno Mars! – wrzasnęła Julie. – Nie zrobiłam tego specjalnie, ale powinnaś mi
dziękować! – no tak. Ona nie wiedziała.
- Julie… Wiesz, że byłam w LA, ale nie
powiedziałam Ci, że poznałam tam właśnie jego i niezbyt przyjemnie się to dla
mnie skończyło.
- Czy ty sobie ze mnie jaja robisz? – nie
przestawała wrzeszczeć.
- Chciałabym… - westchnęłam. – Tam u góry
był jego zespół dlatego chciałam byśmy zeszły na dół.
- Kasia… Nie wierzę.
- Nieważne. Wracamy na imprezę, tylko
proszę powiedz mi jak go zobaczysz, chcę uniknąć starcia, ok?
- Jasne. – poklepała mnie po plecach. – Ale
tej kiecki chyba już nie założysz… - zaśmiała się nadal w lekkim szoku.
Przytaknęłam jej. Wyglądała tragicznie. Ruszyłam do drzwi, które otworzyłam i
przytrzymałam je Julie. Gdy je puściłam zauważyłam że za nimi stoi Bruno.
Poznał mnie. Patrzał na mnie z delikatnym uśmiechem, trochę niepewnym.
- Myślałaś, że nie poznam twojej sylwetki
i głosu? – zapytał mierząc mnie wzrokiem. Nie stracił tej pewności siebie.
- Miałam nadzieję, że tak właśnie będzie
– wiedziałam, że już się nie wymknę. Kiwnęłam do koleżanki na znak, że może
pójść, ja sobie jakoś poradzę.
- Możemy pogadać? Pójść gdzieś gdzie jest
ciszej… - zaproponował.
- 5 minut – oznajmiłam nie patrząc w jego
oczy. Poczułam po chwili jak chwyta mnie za nadgarstek i prowadzi na zewnątrz.
Skinął do ochroniarzy i wyszliśmy przed budynek oddalając się od wejścia o
kilkanaście metrów.
Mars chyba zupełnie zapomniał, że jest
już praktycznie zima a ja byłam w krótkiej sukience na ramiączkach.
- Możesz się streszczać? Nie chcę brać
chorobowego – warknęłam zła. Czemu w ogóle miałam z nim rozmawiać? O czym niby?
Zdjął marynarkę, którą miał na sobie i zarzucił ją na moje ramiona.
- Dzięki, nie musisz – chciałam ją
zsunąć, ale ją przytrzymał. Nadal milczał. Zapalił papierosa i stał, palił, ale
nadal nic nie mówił.
- Z tego o pamiętam to ty chciałeś gadać.
O co ci chodzi? – rozzłościłam się. Wolałabym być w środku. Tym bardziej, że
leciała teraz imprezowa wersja piosenki „Sex on fire”.
- Tęsknię – powiedział coś w końcu.
- Za narkotykami? Odstawiłeś w końcu? –
zadrwiłam. To było chamskie i od razu jak wypowiedziałam te słowa, pożałowałam.
-Słuchaj. To jest nałóg, nie jest mi
łatwo. I nie, za tym akurat nie tęsknię. Tęsknię za Tobą – był nerwowy.
- Dlaczego nie zadzwoniłeś? Nie
napisałeś? Miałeś mnie dość? Naprawdę myślisz, że nie należało mi się kilka
słów prawdy? Wyjaśnień? Kilka szczerych słów? – mówiłam z żalem. Chciało mi się
płakać.
- Cassie, było mi cholernie wstyd.
Myślisz, że nie chciałem jechać do Ciebie i powiedzieć, że jestem skończonym
idiotą? Nie wiem co mi odbiło tamtego dnia, że kolejny raz sięgnąłem po to
gówno. Może to przez te problemy z wytwórnią. Cholera, nie wiem! Żałuje tego!
Straciłem ciebie a nigdy tego nie planowałem…
- Wiesz jak ja się czułam? Czułam się
winna… Że nie jestem wystarczająco ładna, mądra, interesująca, ciekawa dla
Ciebie. Że jestem irytująca i nie możesz ze mną wytrzymać…
- To nie tak. Przecież ja cię nadal
kocham…
- Myślałam, że to wszystko było
kłamstwem… - byłam już na granicy płaczu. Nie mogłam dłużej powstrzymywać łez.
On podszedł do mnie krok bliżej i wyciągnął ręce bym się przytuliła. Bezradna i
pozbawiona sił uległam wtulając się w jego ciepłe ciało. Jak mi tego brakowało…
- Śmierdzisz whiskey – stwierdził tuląc
mnie do siebie. Zaśmiałam się.
- Trzeba było zamówić wodę przy barze,
nie byłoby problemu – odpowiedziałam.
- Co teraz będzie? – zapytał odchylając
się by spojrzeć mi w oczy.
- Teraz? Nie wiem Bruno… Ja sobie układam
życie od nowa tutaj, w Anglii – rzekłam odrywając się od niego, próbują
zachować dystans o czym zapomniałam.
- Nie chcesz ze mną być?
- Nie moja ochota jest tu najważniejsza.
Myślisz, że tak po prostu Ci wybaczę? Zresztą dobrze mi tutaj, poukładałam
sobie wszystkie sprawy, mam dobrą pracę.
- Daj mi szansę… Mogę Cię jutro gdzieś
porwać? – ciągle pytał.
- Wieczorem wracam do Brighton. Jestem tu
tylko na weekend.
- Spotkamy się popołudniu? – nie poddawał
się.
- Zadzwoń do mnie, zobaczymy. Muszę to
przemyśleć – odpowiedziałam tupiąc w miejscu. Było naprawdę zimno!
- Wracajmy do środka – zaproponował w
końcu.
Wróciliśmy do klubu. Bruno zaproponował
bym przyszła z koleżanką do ich loży, ale podziękowałam mu, mówiąc że i tak
niedługo się zmywamy. Głowa mnie bolała od nadmiaru wiadomości do przyswojenia.
Nadal nie wierzę, że go tu spotkałam i nie wiem czy mam znów mu uwierzyć? Co
jak znów się bawi moimi uczuciami? Skąd mam wiedzieć, że jest ze mną szczery? Znów
te same wątpliwości.
Póki co chyba należy mi się chwila
odmóżdżenia. Z głośników leciał nowy singiel Lady Gagi, więc zaciągnęłam Julie
na parkiet. Muszę się wyszaleć!
Gdy wróciłyśmy do baru, żeby się czegoś
napić zaczepił mnie zielonooki brunet, który już wcześniej mnie obserwował
względem Julie.
- Cześć, jestem Jack! Nie mogłem nie
podejść – uśmiechnął się czarująco, więc nie mogłam go tak po prostu spławić. Był
taki… chłopięcy? Ciężko określić…
- Ja mam na imię Kasia. Miło mi Cię
poznać – chwyciłam jego dłoń, ale on się nachylił i pocałował mnie w policzek.
Nie był nachalny i zdecydowanie nie był pijany czego nie mogę powiedzieć o
sobie. Mi już w głowie nieźle szumiało…
- Mi Ciebie również, ale chyba nie powinienem
był do Ciebie podchodzić – mówił dalej się uśmiechając. Oparł się o bar nadal
uśmiechając się w ten zadziorny sposób. Zerkał co jakiś czas w górę. Powiodłam
wzrokiem na co tak spoglądał. U góry przez barierkę wychylał się Mars. Szczęka
mu chodziła, chyba się zdenerwował.
- Oh, to tylko mój były. Nie musisz się
martwić – rzekłam do chłopaka.
- Były? Jesteś pewna? – jaki ten chłopak
był miły! Aż chciało mi się mu zwierzać. Nie wiem czy podszedł do mnie żeby
mnie poderwać, czy żeby się ze mną zaprzyjaźnić. No, ale kto szuka przyjaciół w
zatłoczonych klubach?
- A ty co, pomoc społeczna? –
wyszczerzyłam się. W świetny humor wprawił mnie albo on, albo kolejny drink,
który właśnie kończyłam.
- Jakby to powiedź… U mnie to przychodzi
naturalnie – nadal uroczo się uśmiechał, aż chciałoby się takiego przytulić. –
Jestem barmanem – dodał.
- No tak, wszystko jasne. Przepraszam
Cię, ale chyba muszę pójść do tego u góry – powiedziałam.
- Jasne, powodzenia – puścił mi oczko.
Powędrowałam schodami w górę. Rozejrzałam
się szukając Hernandeza. Siedział sam w ich loży obracając szklankę z trunkiem
na stole.
- Bruno… - podeszłam kładąc mu dłoń na
ramieniu. Spojrzał na mnie obdarzając mnie krzywym uśmiechem.
- Rozumiem Cass… Mój czas już minął –
odparł smutno. W tej chwili chciałam go po prostu przytulić i powiedzieć że nie
wszystko jest jeszcze stracone.
Przysiadłam koło niego opierając brodę na
jego ramieniu.
- Bruno, mam mętlik w głowie – szepnęłam.
- Wieeeem – przeciągnął. – Nawet nie
wiesz jak żałuję tego wszystkiego… Gdyby to była tylko jedna sprawa, ale nie! Musiałem
spierdolić wszystko od podstaw po sam szczyt. Jestem skończonym idiotą –
zdenerwowany zacisnął dłoń na szklance którą uniósł i z impetem uderzył nią w
stół.
- Spokojnie… - byłam bliska płaczu, bo
przecież chciałam z nim być, ale po prostu się bałam tego co będzie. Nie wiem
czy mu zaufam. Objęłam go mocno i szepnęłam – Mimo wszystko kocham Cię.
- Kasia –westchnął przeciągając mnie
sobie na kolana. Siedzieliśmy tak wtuleni nie mówiąc słowa. Byłam rozdarta.
- Porozmawiamy jutro, dobrze? – nie
mogłam nie dać mu szansy.
- Z chęcią.
Chwilę potem razem z Julie wracałyśmy
taksówką do mieszkania jej siostry. Koleżanka chciała wiedzieć wszystko o
Marsie. Gdy byłyśmy już w domu od razu wzięła komputer i googlowała poszukując
zdjęć, które ukazywały się swego czasu w gazetach i na portalach plotkarskich
oraz te które wstawiał Ryan.
Odbyłyśmy krótką rozmowę na jego temat,
ale nie chciałam mówić za dużo. Minęło ponad pół roku, ale dla mnie jest to
nadal świeże. Zobaczymy co wyniknie z jutrzejszego spotkania…
Koło dwunastej obudził mnie sms od Bru:
„Dzień dobry, mam nadzieję, że nie ma
Pani kaca ;) Proszę podać adres a szofer będzie po Panią za godzinę. Xoxo
Bruno”
Mimo ostrego bólu głowy, na moich ustach
pojawił się uśmiech. Kac morderca nie ma serca. Nauczka na przyszłość – nie pij
za dużo i nie mieszaj różnych trunków. Więc podsumowując, mam godzinę, żeby
dojść do ładu.
Julie jeszcze spała i nie miałam zamiaru
jej budzić. Ruszyłam do kuchni gdzie zrobiłam herbatę z cytryną. Zerknęłam do
lodówki gdzie było mleko nadające się do spożycia a z szafki wyjęłam musli.
Poszukałam jeszcze proszków przeciwbólowych. Szybko zjadłam śniadanie, lecz
nadal czułam się źle. Z butelką wody ruszyłam do mojej torby podróżnej, skąd
wyjęłam ciepły sweter i jeasny. Do tego ciepłe botki i praktycznie strój na
dziś gotowy. Mam nadzieję na jakiś spacer a nie obiad w restauracji.
W łazience zajęło mi trochę by dojść do
siebie. Prysznic mnie obudził i orzeźwił, ale nie zmieniło to faktu, że
najchętniej bym się otuliła kocem i leżała cały dzień w domu. Na myśl godzinnej
podróży do Brighton robiło mi się niedobrze.
Nie ma co rozmyślać. Trzeba działać.
Wzięłam małe lustro i zaczęłam przy oknie robić makijaż, który dziś musiał być
hojnie nałożony na moją zmęczoną twarz. Nie dość, że jestem na kacu to chyba
znów łapało mnie przeziębienie.
Tak jak Bruno napisał, kierowca był na
czas. Zadzwonił domofonem więc nie dając mu nic powiedzieć, oznajmiłam że już
schodzę i pognałam odziać się w płaszcz. Wzięłam torebkę i włożyłam buty po
czym byłam gotowa do wyjścia.
Zbiegłam na dół i widok, który zobaczyłam
mnie niesamowicie rozczulił. Bruno stąpał przed klasycznym czerwono białym mini
Cooperem z nogi na nogę dmuchając ciepłym oddechem na swoje zmarznięte dłonie.
- Bruno! – krzyknęłam z uśmiechem. Czemu
aż tak się ucieszyłam na jego widok? Ach tak… jestem w nim po uszy zakochana.
Nadal.
- Katarzyna! – powiedział pełną wersję
mojego imienia co mnie totalnie zszokowało. Może nie idealnie, ale starał się.
- Cześć szoferze! – podeszłam do niego
przytulając się mocno.
- Dzień dobry! – tulił mnie chwilę po
czym się odsunął by na mnie spojrzeć – Ślicznie wyglądasz.
- Zasługa kilku dobrych kosmetyków.
Fatalnie się czuję – oznajmiłam ze smutną miną.
- To nie przedłużajmy, tylko hop do
ciepłego autka – jak gentelman otworzył mi drzwi, po czym sam wsiadł po stronie
kierowcy.
- Przerzuciłeś się z Cadillaców na takie
małe samochodziki?
- Nie, w życiu. Wypożyczyłem dzisiaj,
dużego wyboru nie miałem – zrobił krzywą minę niezadowolony z auta.
- Mi się podoba. Zawsze taki chciałam
chociaż i tak nie mam prawa jazdy. Tylko uważaj, ruch lewostronny. Dziwni ci
Brytole.
- Wiem, wiem. Spokojnie, krzywda Ci się
nie stanie.
- A gdzie jedziemy? – zapytałam ciekawa
tego gdzie mnie zabierze.
- Centrum – odpowiedział tajemniczo
jednym słowem. Widziałam po jego minie, że więcej się nie dowiem.
Gdy wysiedliśmy z auta, Mars chwycił mnie
za rękę i zaprowadził pod London Eye.
- Poczekasz chwilkę? – spytał upewniając
się, że wszystko ze mną w porządku.
- A mam inny wybór? – odpowiedziałam
pytaniem uśmiechając się co od razu także uczynił. Pobiegł gdzieś w stronę
budek, pewnie kupić bilet na słynne koło, na którym jeszcze nie byłam.
Obserwowałam gdy wcisnął się w kolejkę na co tłum ludzi, marznących w niej się
zbulwersował. Śmiałam się w niebogłosy. On tylko na dosłownie 10 sekund
podszedł do okienka a potem okrążył budki i zniknął. Po kilku minutach wrócił
zadyszany.
- Okej, możemy iść – bez słowa
powędrowałam razem z nim do wejścia na diabelski młyn innym wejściem niż reszta
<oburzonego> społeczeństwa.
Weszliśmy do klimatyzowanej kapsuły,
która się za nami zamknęła. Gdy spojrzałam w bok do kapsuły obok, która była
przeszklona jak wszystkie inne, było tam ponad 20 osób. Nie rozumiałam czemu my
jesteśmy we dwoje. Spojrzałam w końcu na Bruna, który siedział na ławce
wskazując na pudło, które chroniło ciepłe jedzenie przed wystygnięciem.
- Kochany jesteś – powiedziałam i
usiadłam obok niego.
- Wiem, że nie jest wygodnie ani
romantycznie, ale nic innego nie byłem w stanie wymyślić. Chociaż i tak
powinienem bardziej się postarać, przepraszam a… - chciał dalej rozwijać swoją
wypowiedź, ale podeszłam do niego przytrzymując jego twarz w swoich dłoniach.
- Bruno, dziękuję. Jest jedzenie i jesteś
ty. Czego chcieć więcej? – zaśmiałam się poprawiając mu humor. – No i nie ma
sushi na szczęście – dodałam zaglądając do pudła.
- Kocham Cię. Chce jedną jedyną szansę.
Nie spierdolę tego – powiedział patrząc prosto w oczy z najpoważniejszą miną
jaką u niego kiedykolwiek widziałam.
- Ja Ciebie też i dobrze wiesz, że dam Ci
ją bez wahania – wyznania zakończyliśmy długim pocałunkiem ukazując sobie
tęsknotę i miłość jaką siebie darzymy.
Wiecie jak skończyła się dla nas ta
historia? Razem walczymy. Walczymy z nałogiem, z uczuciami, z przeciwnościami
losu, sami ze sobą. W tej walce nie jesteśmy sami. Jesteśmy bliżej niż
kiedykolwiek wcześniej.
A co nas najbardziej motywuje? W tym
momencie jest to mała istota, która jest efektem ciężkiej pracy i miłości.
Mała istota, która powstała z nas obojga.
Mała Jasmine Lanakila Hernandez, która
podbiła nasze serca.
Lanakila czyli „zwycięska”.
My też zwyciężymy.
^'''^ THE END ^'''^
Masz dar dziewczyno...chociaż szczerze powiem spodziewałam się czegoś dłuższego. No chyba,że masz zamiar rozwinąć...
OdpowiedzUsuńNiestety (stety dla mnie) to już koniec.
UsuńNiedługo mam zamiar ruszyć z czymś nowym, ale niestety nie z postacią Bruno Marsa.
;)
O nieeee ! :( Też liczyłam na coś dłuższego :D Ale blog GENIALNY :) czemu wszystkie blogi z Brunem, które czytam tak szybko się kończą.. :/ :( Jeden z najlepszych blogów o Brunie jakie czytałam :) Eh.. no szkoda :) Pozdrawiam, Agata
UsuńTo już koniec!? Nieeee! :( Tak się w to wciągnęłam. Pokochałam to opowiadanie. Liczę, że wrócisz jeszcze kiedyś do tej historii albo napiszesz nową o Brunie <3 ...
OdpowiedzUsuń