wtorek, 22 stycznia 2013

003 "Let me think, what should I do?"


Miałam tylko jedną opcję, jedną deskę ratunkową – Ryan. Tylko, z jakiej racji on miał mi pomagać? Widziałam go dzisiaj dopiero po raz drugi. A może jakiś tani hotel? Tu na przedmieściach powinno być takiego. Złapałam za laptopa, uruchomiłam go i zaczęłam szukać w pobliżu hoteli. Nawet te najtańsze na dłuższą metę byłby dla mnie drogie. Po krótkich poszukiwaniach, postanowiłam tu zostać mimo wszystko. Telefon z ofertą pracy byłby dla mnie teraz zbawieniem. Postanowiłam pójść do łazienki, wziąć prysznic i przebrać się w piżamę. Zołza nadal siedziała w pokoju, oglądała jakieś amerykańskie reality show. Gdy skończyłam, wróciłam nawet na nią nie patrząc do pokoju i położyłam się w łóżku próbując zasnąć, niestety nie mogłam zamknąć nawet oczu. Usłyszałam głosy z salonu. Ed bardzo się ucieszył z niezapowiedzianego przyjazdu przyjaciółki sądząc po śmiechach. Usłyszałam głos smsa.

Otrzymano wiadomość od – Seksowne Gorące Mięsko
„Jeśli obudziłem, przepraszam, nie bij. Chciałem tylko dowiedzieć się jak się czujesz, Siska. Mam nadzieję, że lepiej. Jeśli będzie wszystko w porządku to zapraszam jutro na kawkę, mam dla Ciebie dobrą wiadomość. Trzymaj się Młoda! Xoxo Twój Gorrrący Kociak”

Po przeczytaniu tego humor od razu mi się polepszył. Szybko odpisałam :
„Masz szczęście ekhm… Kociaku. Jest ok. Wpadnę na kawkę, chętnie się wyrwę z tych czterech nudnych ścian. Może ogarniesz na jutro mrożoną kawę? Co to za dobre wieści? Doczekać się nie mogę! Śpij dobrze i nie myśl, że jesteś seksowny i gorący, nazwa w mojej książce adresowej jej już zmieniona głupku! Xoxo”

W odpowiedzi wysłał tylko smutną minkę. Usłyszałam pukanie do drzwi. Po magicznym słowie drzwi się uchyliły. Wychyliła się zza nich czupryna Francuza.
- Hej! – rzekł z ogromnym uśmiechem. – Poznałaś już Britney? - dodał i usiadł na łóżko obok mnie.
- Taaaak. – przeciągnęłam.
- Prawda, że przemiła z niej dziewczyna? Myślę, że spokojnie się zaprzyjaźnicie. Zostanie na dłużej niż przewidywała, więc będziecie miały dużo czasu, żeby się zakolegować. – mówił z wielkim entuzjazmem, jakby to było jego największe marzenie.
- Jasne… - powiedziałam z udawanym uśmiechem. On chyba nie zna prawdziwej strony swojej byłej dziewczyny. Zaraz, zaraz… chyba nie byłej. Ale w takim razie, dlaczego on chciał być ze mną? Chyba pora by wyjaśnić parę spraw.
- Ed, czemu mi nie powiedziałeś, że nadal z nią jesteś? I dlaczego chciałeś ze mną stworzyć związek, jeśli to z nią jesteś? Coś tu chyba nie tak, nie powinieneś tak robić. To nie fair w stosunku do nas obu. – wyrzuciłam z siebie i czekałam na jego odpowiedź. On zrobił zdziwioną minę i w końcu odpowiedział.
- Nie jestem z Britney. Ona ciągle mnie prosiła o drugą szansę, ale nie byłem gotowy. Może to banalne, ale teraz jak ja zobaczyłem po takim czasie rozłąki zrozumiałem, że ja nadal kocham. Przepraszam, nie miałem zamiaru Cię tak potraktować. Nadal jesteś moją przyjaciółką i miałaś całkowitą rację, co do nas. – wypowiedział. Spodziewałam się tego? Nie. Ale nie poczułam też żadnej zazdrości, więc moje uczucia, co do niego były trafne. To góra przyjaciel, chociaż nazwać go nim nie mogę. Ryana znam jeden dzień a czuję, że mogę mu zaufać.
- Więc, nawiązując do tematu… Mam nadzieję, że dasz mi trochę czasu na znalezienie innego miejsca gdzie będę mogła zamieszkać. Bo w tej chwili, choćbym chciała to nie mam gdzie się podziać. – rzekłam cała zarumieniona. Nie chciałam być na czyjejś łasce.
- Spokojnie, możesz tu zostać ile chcesz. Britney będzie spać w moim pokoju. – po wypowiedzeniu drugiego zdania iskierki w oczach się mu zaświeciły. No tak… facet.
- Jasne, obiecuję coś ogarnąć w jak najszybszym czasie.
- Nie ma problemu… Britney i tak będzie w moim pokoju, więc ten by stał wolny. Widzę, że ty już gotowa do snu, nie męczę Cię. Dobranoc. – rzekł i wyszedł. Nic nie odpowiedziałam.
W tej chwili poczułam się jak intruz w tym domu. Nie chcę tu zostać i nie mam zamiaru. Od jutra intensywniej poszukuję pracy i nie ma opcji żebym miała tu zostać dłużej niż tydzień. Trzeba zacząć działać!

Następnego dnia obudziłam się około dziewiątej, usłyszałam piski z innego pokoju. Nie wiem, co oni tam robili, bawili w berka czy co? Nie obchodzi mnie to. Chce się już stąd wynieść, nie wytrzymam tu ani minuty dłużej. Ubrałam się szybko, poszłam do łazienki, umalowałam się i nie informując przesłodkiej parki wyszłam z domu. Poszłam do pobliskiej piekarni, kupiłam świeże, jeszcze ciepłe bułki i ruszyłam do domu Ryana. Miałam nadzieję, że jest rannym ptaszkiem i go nie obudzę. W sumie nie chcę się narzucać, ale sam mnie zapraszał na kawkę, prawda? Nie powiedział tylko, o której godzinie a to mały szczegół.
Byłam już pod drzwiami, mocno zapukałam i czekałam około minuty na jakąkolwiek reakcję z zewnątrz. Po chwili drzwi się otworzyły a zza nich wyjrzała kudłata, czarna głowa. To na pewno nie był Ryan, on nie miał kręconych włosów jak baranek. No chyba, że spał dziś w papilotach. No i jakoś skurczył się w praniu chyba, bo ten mężczyzna był minimalnie wyższy ode mnie.
- Tak? – spytał zaspany. Chyba go obudziłam. Trochę zaskoczona jego widokiem wyjąkałam:
- Przyszłam do Ryana…
- Do Ryana? W nocy? – pytał dalej.
- Tak się składa, że jest już przed dziesiątą. – odpyskowałam mu. Nie wiem skąd się we mnie wzięła taka pewność siebie.
- Co nie zmienia faktu, że jest jeszcze wcześnie. Pójdę po Ryana. – powiedział i zamknął mi drzwi przed nosem. Co za cham! Zrezygnowana usiadłam na schodach tyłem do drzwi. Skąd się w ogóle ten skrzat urwał? Domyślam się, że to ten, co mnie znokautował wczoraj. Zresztą jego buźka jest jakaś znajoma… Usłyszałam otwierany zamek do drzwi i radosny krzyk : Witam Kasia! Tak to był Ryan.
- No w końcu! Myślałam, że już się nie dobiję! – rzekłam wstając ze schodów.
- Zapraszam panienkę. – powiedział, usunął z przejścia i ukłonił jak lokaj.
- Mam ciepłe bułeczki na śniadanko. I mam nowe wieści, co do Eda. – mówiłam idąc w stronę salonu. Tam już siedział ten baran. Spojrzałam na niego z ukosa i przeszłam od razu do kuchni. Mimo wszystko nadal musiałam go oglądać, bo kuchnia od salonu była odgrodzona tylko wysepką, przy której można było zjeść śniadanie.
- Zrobił Ci coś? – zapytał zaniepokojony.
- No, co Ty, przecież nie ryczę. – kątem oka widziałam, że Baran nasłuchuje, ale co ja się nim będę przejmować? – Przyjechała jego była, niezła z niej zdzira, okazało się, że nadal mają się ku sobie i nieźle sobie brykali w nocy. Zresztą nad ranem też zaczęli, więc zmyłam się stamtąd. – odpowiadałam i obserwowałam jak Ryan, robi kawkę i kanapki.
- Czyli jest dobrze, przynajmniej da Ci spokój.
- Tak, ale nie mogę mu siedzieć na głowie, więc potrzebuję pracy i mieszkania. Dzisiaj chyba pojadę do miasta i znów zrobię rundkę po sklepach.
- To dla niej ta praca? – wtrącił ten Baran, co siedział na kanapie.
- Tak, przecież Ci mówiłem. – odpowiedział mu Keomaka.
- Myślałem, że o kogoś innego chodzi. – powiedział i zmierzył mnie wzrokiem.
- Zaczynasz mnie wkurzać! To, że laska Cię rzuciła nie znaczy, że musisz się wyżywać na wszystkich dookoła. Opanuj się Bruno! Od kiedy nie szanujesz kobiet? – nie widziałam nigdy tak poważnego i wkurzonego Ryana. Ooo, więc baran ma na imię Bruno. Hmm… 
- Ej, wyluzuj Ryan! Nie kłóćcie się przeze mnie. Nie chce być przyczyną waszych spięć. – spojrzałam na nich. Oboje spuścili głowy w dół i wymamrotali „Sorry”. – No, teraz jedzmy.
Bruno wstał z kanapy, podszedł do wysepki, przy której siedziałam i wyciągnął w moją stronę rękę.
- Zaczniemy od nowa? – spytał z oczkami jak skrzywdzony szczeniaczek i delikatnym uśmiechem. Miał takie duże, brązowe oczyska, które pewnie uwiodły nie jedną kobietę.
- Jasne, Kasia jestem. – chwyciłam jego dłoń. Przez moje ciało przeszedł przyjemny dreszczyk, mam nadzieję, że nie był w stanie nikt tego dostrzec. Jego uśmiech poszerzył się a na policzkach powstały przesłodkie dołeczki. Jej, jaki ten chłopak jest czarujący.
- Mars. Bruno Mars. – powiedział niczym James Bond i przeczesał dłonią swoje loki.
- Bruno Mars? Ty śpiewasz? – spytałam. Widziałam, że to imię z kimś mi się kojarzyło.
- Tak, nie poznałaś mnie wcześniej?
- Nie, ja słucham muzyki, ale nie bardzo sprawdzam, jaki piosenkarz jak wygląda. To raczej nieistotne. – rzekłam zarumieniona. Byłam nieźle zdziwiona, że on to on. Znam jego dwie płyty i je uwielbiam, wiec poniekąd właśnie spotkałam jednego z moich idoli. Modliłam się by nie zapytał o tym czy lubię jego muzykę. Spojrzał na mnie z ukosa i zauważył zaróżowione poliki, uśmiech się poszerzył u odwrócił głowę. Ryan tylko stał i się patrzył. Była to, co najmniej dziwna sytuacja. Trochę niezręczna. Wszyscy zaczęli jeść i popijać kawkę, po chwili Ryan zaczął temat i gadaliśmy o wszystkim i o niczym. Dziwne było też moje zachowanie, bo zazwyczaj jestem nieśmiała, co do nowo poznanych osób a z nimi od razu załapałam świetny kontakt. Czy to Los Angeles tak działa na ludzi? Czy to może inni ludzie potrafią swoim zachowaniem mnie ośmielić?
- Wracając do sprawy pracy. Bruno pytał w wytwórni, potrzebują osoby do papierkowej roboty, nic ambitnego tak jak chciałaś. – rzekł Ryan.
- Tak? – ze zdziwienia aż zachłysnęłam się kawą.
- Ej, spokojnie, nie schodź z tego świata jeszcze, Mała. Musisz trochę faktur wcześniej powypełniać. – powiedział Bruno i poklepał mnie delikatnie po plechach. Jezu.. Jego dotyk. Natychmiast się ogarnij Katarzyno!
- Spadliście mi z nieba. – uśmiechnęłam się szeroko i spojrzałam na ich dwójkę. Oboje zrobili dumne miny, wypieli klaty i się poklepali nawzajem po plechach. Zaśmiałam się na ten widok. Ta dwójka jest komiczna! Mają podobne charaktery.
- Taaaak… - wzdychnął Bruno. – Jesteśmy po prostu niesamowici… - dodał i rozsiadł się na krześle jak szef szefów.
- Nie dodawajcie sobie – zironizowałam. – Ale chciałam Wam szczerze podziękować, naprawdę.
- Nie wiem jak Ty Bruno, ale ja zaraz się wzruszę. – powiedział Keomaka udając, że ociera łzy.
- Koniec tego dobrego. Ja muszę jechać do studia, mam materiał do zgrania. – rzekł wstając ze stołka. Podszedł do stolika, włożył do kieszeni telefon i portfel, po czym wrócił do nas.
- Widzimy się wieczorem, tak? – spytał i patrzał raz to na mnie to na Ryana.
- Tak, widzimy. – odpowiedział jemu chłopak.
- Ciebie też widzę! – wskazał na mnie.
- Ale ja nawet nie wiem o co chodzi. -  powiedziałam zdziwiona.
- Będzie, na 100 procent, już ja się tym zajmę. – Keomaka. Bruno w tym momencie już ruszył w stronę drzwi i lekko je za sobą zatrzasnął.
- Ryan, o co chodzi? – spytałam zdezorientowana.
- Wieczorem Mars robi u siebie domówkę. Nieduża i luźna imprezo-posiadówa. Nic wielkiego. Jesteś zaproszona. Przyjadę po Ciebie koło 9. – oznajmił mi tonem nieoczekującym sprzeciwu.
- Mam coś tutaj do powiedzenia?
- Nie.
- A może mam już jakieś plany na wieczór i nie mogę tam pójść?
- Masz plany na wieczór? Nie rozśmieszaj mnie. Trójkącik z Zołzą i Żabojadem? Z tego co mi wiadomo znasz tylko tę dwójkę i dziś rano uciekłaś z domu by ich nie oglądać, bo Cię mdliło oglądając ich igraszki. Jaki jest wniosek? Ryan zawsze ma rację. Zapamiętaj to Maleńka. – powiedział gangsterko i puścił mi oczko.
- Nie lubię Cię. – rzekłam tym samym przyznając mu rację. Skrzyżowałam ręce na piersiach dając mu znać, ze jestem obrażona.
- Ja też Cię kocham. Nie obrażaj się. – podszedł do mnie, cmoknął z tyłu w głowę.
- Spadaaaaj. – odepchnęłam go gdy chciał mnie przytulić. W myślach już przeszukiwałam walizkę szukając czegoś na ten wieczór.
- Jak mam się ubrać, żeby się nie ośmieszyć? – zapytałam wprost. Normalnie siedziałabym cicho, ale wiedziałam, że Ryan nie wyśmieje mnie, a nawet jeśli to tylko w żartach. Mogłabym powiedzieć największe głupstwo a on tylko by się zaśmiał i przytulił. Wyczułam go od razu.
- Kochana, we wszystkim będziesz wyglądać uroczo. – mówił obierając ogórka, którego po chwili zaczął wchłaniać.
- Ryaaaan… Nie bywam na takich imprezach. Powiedz co będzie ok. Nie chce wyskoczyć w sukience balowej jeśli wszyscy będą w dżinsach.
- Dżinsy i fajna bluzka? Nie znam się. Albo te takie grube rajstopy bez stóp…
- Leginsy? Nie noszę.
- No, no, właśnie to. Wskocz w dżinsy i tyle. No chyba, że lubisz sukienki, to jak najbardziej.
- Eh, dobra. Normalnie się ubiorę i tyle.
- To tylko posiadówa. – powiedział na odczepne.
- To moja pierwsza imprezka w LA, nie chcę, żeby okazała się niewypałem.
- Już ja się o to postaram. – zamrugał brwiami i szeroko się uśmiechnął.

Keomaka zjadł wszystkie ogórki, ja dopiłam kawkę i postanowiliśmy pójść do ogrodu powylegiwać się na leżakach. Pogoda była wspaniała. Odkąd tu jestem jest upalnie i słonecznie. Świetny klimat. Ja osobiście nienawidzę mrozów chociaż jakbym została tu na dłużej, z pewnością zatęskniłabym za śniegiem, niespodziewanym letnim deszczem czy wielkimi ulewami w jesienne dni. Gawędziliśmy sobie i obserwowaliśmy Geronimo, który biegał za pszczołą.
- Ale on głupi… No cóż, przy takim właścicielu biedak nie miał szans na normalny rozwój… - powiedziałam zerkając na Ryana.
- Prawda jest taka, że to pies Hernandeza, ale co ja poradzę, że on jest wiecznie zajęty i nie ma dla tego słodkiego bydlaka czasu. – usprawiedliwił się chłopak.
- Hernandez? Co to za jeden? Macie jakiś trójkącik, czy co? Ty, Hernandez i Bruno?
- Haha, zapomniałem, że nie wiesz nic o Bru. Jego prawdziwe imię to Peter Hernandez, Bruno to tylko ksywka, która jest z nim od małego.  - Ostrzegam Cię, że nasza gwiazdka nie lubi jak mówi się na niego Peter.
- A Bruno tak do niego pasuje… jest taki hmm… owalny.
- Owalny? Przekażę. – zaśmiał się.
- Ani mi się waż. – pogroziłam mu palcem. – Twoje imię też jest sfałszowane… Teodorze?
- Wyglądam na Teodora? – krzyknął wściekły.
- No, tak. Mały, krępy nerd. – powiedziałam z powagą.
- Oj, doigrasz się dziś kobieto! Jak będziesz dla mnie taka niemiła to nie wiem co z tą posadą w wytwórni. Może to ja wezmę sobie drugi etat… - mówił rozmarzony.
- Ty, matematyka i księgowość? Chyba sobie zartujesz.
- Ej, byłem na dwóch uniwerkach! – oburzył się.
- I co, na żaden Cię nie przyjęli? – dogryzłam mu.
- Cass obrażę się zaraz.
- Cass?
- No.
- Fajnie.
- Wiem. Twoje imię męczy mój język.
- Zdziwiłbyś się jak brzmi oryginalnie.
- Jak?
- Katarzyna. Kasia to tylko skrót.
- Wow, nawet nie będę się starał tego powtarzać, wybacz.
- Wybaczam. Cass brzmi świetnie.
- Posłuchamy Rihanny? – zmienił nagle temat, jakby olśniło go.
- Słuchasz jej? – spytałam rozbawiona.
- Kocham ją! – krzyknął radośnie, podnosząc się nagle z leżaka.
- No, spoko jest. – stwierdziłam.
- Mogę włączyć?
- Ale z płyty?
- No a jak.
- Wersji live bym raczej nie wytrzymała.
- Ale jesteś okrutna. Jak mogłaś to powiedzieć. Masz coś do mojej Rihannki? – zapytał bojowo.
- Tylko to, że nie umie śpiewać… W sumie jak na piosenkarkę to chyba nie jest duży zarzut.
- Wredna z Ciebie istota.
- Nie gadaj tylko włączaj. Dobre ma piosenki i dobra z niej dupa.
- No w końcu mówisz jak człowiek! – rzekł rozbawiony i w podskokach pobiegł do domu.
Po kilkunastu sekundach usłyszałam pierwsze dźwięki piosenki Loveeee Song.
- Co to za gościu z nią śpiewa? Trochę jak goryl. Zacina się chłopak, no chyba, że to twój przedwojenny odtwarzacz muzyki. Ale lubię tę piosenkę.
- Nie rozumiem kobiet. Sto rzeczy Ci się nie podoba w tej piosence, ale w sumie to ją lubisz.
- Przyzwyczajaj się. Nie dość, że jestem kobietą to do tego strasznie humorzastą.
- Ah, co ja z tobą mam… - westchnął.
- Jak masz mnie dość to powiedz a sobie pójdę. – trochę się zmieszałam, bo naprawdę strasznie się narzucam. Nie powinno mnie tu być… Tylko zawracam dupę temu biednemu chłopakowi. Powinnam siedzieć w domu albo szukać pracy na mieście. Co ja sobie myślałam?
- Chyba oszalałaś. Póki Cię nie poznałem, nie miałem co robić całe dnie, a siedzenie non stop w studiu z Marsem mnie czasami wykańcza. Dajesz mi trochę normalności, za co Ci niezmiernie dziękuję. – rzekł uśmiechając się uroczo. Cofam to co przed chwilą powiedziałam. Może dręczą mnie myśli o tym ze narzucam się, ale jedno spojrzenie Hawajczyka a ja czuję się jak w domu. Na jego słowa zarumieniłam się i odwróciłam głowę w drugą stronę tak by tego nie zauważył. Po chwili ciszy się odezwałam.
- Grasz na czymś?
- Czasami gram ludziom na nerwach. A czasami na gitarze. Nie chwaląc się nieźle wymiatam. – powiedział dumnie.
- Tak? – spytałam zdziwiona.
- Nie, znam tylko cztery podstawowe chwyty. – rzekł ze smutkiem. Ten facet jak nikt do tej pory mnie rozśmiesza.
- Powiesz mi coś o tej pracy? Bo w sumie nic mi nie przekazałeś, poza tym, że jest dla mnie stanowisko w wytwórni w księgowości… - zmieniłam temat.
- Dam Ci numer telefonu, musisz się umówić na „rozmowę kwalifikacyjną”. – oznajmił pokazując cudzysłów palcami.
- Rozmowę kwalifikacyjną? Czyli to jeszcze nie jest pewna oferta? – wtrąciłam.
- Pokazałem „ptaszki” w powietrzu. Ta rozmowa to taka prowizorka, mam pewność, ze Cię tam przyjmą. Bruno wczoraj dzwonił i powiedział, że ma idealną kandydatkę a oni od razu wycofali wszystkie ogłoszenia, które powysyłali do gazet i Internetu.
- Idealną? A co jak się nie sprawdzę? Nie chce ich zawieść i narobić wstydu Marsowi. – rzekłam zmartwiona. Teraz znając mnie, będę się stresowała jeszcze bardziej, co nie wiem czy jest możliwe.
- Dasz radę, Cass. To naprawdę nie będzie nic trudnego. Trochę przepisywania z kartki na kompa, drukowania, wypełniania jakiś małych faktur. Nie zdziw się jak będą chcieli, żebyś zrobiła im kawkę lub skoczyła po ciastko. To nie jest kierownicze stanowisko. – zaśmiał się.
- Jasne, rozumiem. Żadna praca nie hańbi. Mogłabym nawet sprzątać, byleby kasa z tego była. – stwierdziłam.
- I to lubię. – powiedział uśmiechając się od ucha do ucha.
- Jak laska Ci sprząta? – podłapałam wątek.
- Przecież wiesz, że nie o to chodziło. Chociaż fajnie jakbyś czasami wpadła do mnie i popichciła, wyszorowała łazienkę i poodkurzała.
- Muszę Cię zawieść… Sprzątam kiedy już muszę a gotować nie umiem. – zrobiłam udawaną smutną minkę.
- Co z Ciebie za kandydatka na żonę? – zbulwersował się.
- Nie będę dobrą żoną, więc odwlekam ten wątek. – nie wiem czemu ja do cholery gadam z nim o takich rzeczach? Jakby był gejem, to rozumiem, że takie tematy nie sprawiały by mi powodu do wstydu. – A co myślałeś o mnie, jako o żonce? – zaśmiałam się. Przez niego będę miała zmarszczki. W kółko się szczerzę jak idiotka.
- Nie obraź się, ale nawet nie wyobrażam sobie Ciebie pocałować. Jesteś jak młodsza siostrzyczka. – powiedział czekając na moją reakcję.
- Nawet nie wiesz jak mnie w tym momencie zraniłeś. – wstałam natychmiast z leżaka udając zrozpaczoną. Po 10 sekundach patrzenia na niego ze zmartwioną miną uśmiechnęłam się na co on odetchnął z ulgą. – Jesteś dla mnie jak starszy opiekuńczy brat, którego nigdy nie miałam… Znaczy starszego brata mam, ale on nigdy się o mnie nie troszczył. – wyjaśniłam i dodałam. - Tym bardziej, że znamy się od dwóch dni! To jest chore, Ryan. Czuję się jakbym Cię znała od urodzenia.
- I vice versa. – odpowiedział mi z szerokim i szczerym uśmiechem. Rzuciłam w jego stronę moją komórkę, którą on zręcznie złapał. Nie pytał o co chodzi, domyślił się, że ma wpisać numer kontaktowy w sprawie pracy.
- Tylko normalnie wpisz, nie tak jak siebie. – puściłam mu oczko, na co on urażony odwrócił głowę. – Ger, chodź do Pani! – zawołałam wesoło do psa pijącego z miski wodę. Pies spojrzał na mnie i podbiegł. Zaczęłam go głaskać i drapać po łbie. – Siad! – powiedziałam do psa. Odwrócił łeb w moją stronę i spojrzał na mnie jak na głupka. -  Okej. Ja się zbieram. – zwróciłam się do Ryana, który właśnie chciał mi oddać telefon.
- Jeszcze wcześnie, zostań. Muszę jechać na zakupy, pojedziesz ze mną. Wrócimy i zrobię mrożoną kawę, przysięgam! – mówił klęcząc przede mną.
- Wstawaj głupku, tą kawą mnie przekonałeś. – powiedziałam ciągnąc go za rękę do góry by wstał.
- Yeaaah!

Pojechaliśmy do najbliższego marketu, Ryan z parkingu wziął od razu wózek w który wskoczył. Chciał bym pchała go, ale Pan Keomaka najniższym i najlżejszym mężczyzną nie był, więc nie wyrabiałam na zakrętach i gdy w końcu przewróciłam piramidę zbudowaną z puszek z pomidorami, Hawajczyk wyskoczył z wózka i zaczął uciekać a ja za nim. Później były szybkie zakupy i śpiewanie wyliczanek, bo Ryan między innymi nie wiedział na jaką pizzę się zdecydować: z szynką czy z pieczarkami.  Ludzie się dziwnie patrzyli na dorosłego faceta biegającego od półki do półki, który z dalekich odległości wrzucał produkty do kosza, punktując rzuty jak w koszykówce. Nie nadążałam za nim czasami, ma chłopak za dobrą kondycję… a może to ja nie mam żadnej? Podsumowując, nieźle się zmęczyłam, ale Ryan był zadowolony ze swoich koszykarskich popisów, bo zyskał trzy nowe koleżanki: jedną nastolatkę, która wiedząc, że zna Bruno Marsa wcisnęła mu swój numer telefonu, jedną starszą Panią, która również dała mu numer z numerem z dopiskiem „Z przyjemnością pokazałbym Ci co znaczy prawdziwa miłość koteczku” i przepiękną latynoskę, która od razu mu wpadła w oko (po krótkiej wymianie zdań wymienili się numerami oczywiście).
- Latynoska była niezła! Pasowałaby do Ciebie. – powiedziałam gdy byliśmy już w samochodzie i poklepałam po ramieniu.
- Wiem, piękna jest. To chyba przeznaczenie.  – wzdychnął.
- To, że ładna to nie wszystko, pamiętaj. Przecież na starość chyba chciałbyś o czymś z żoną pogadać, bo ptaszek już nie będzie stawał na jej widok. – rzekłam.
 Sama siebie nie poznaje przy Ryanie! Co się ze mną dzieje? Sex is in the air… la la la. Ej! Ale stałam się sprośna. Los Angeles mnie demoralizuje. Już się boję dzisiejszej imprezy, jak już gadam o sprawach związanych z seksem, to od seksu dzieli mnie krok. Może wyrwę jakiegoś przystojniaka? Nie, to jednak jeszcze nie ten etap. Żarty żartami, nigdy bym nie poszła z pierwszym lepszym do łóżka.
Usłyszałam śmiech Keomaki. Chyba nie mówiłam tego głośno?
- Z czego się śmiejesz? – spytałam cała zarumieniona, było mi strasznie wstyd.
- Z tego ptaszka, teraz dopiero do mnie doszło. – wydusił.

Uf, czyli nie mówiłam tego na głos. Ale ze mnie idiotka. Odetchnęłam z ulgą. Uśmiechnęłam się w jego stronę. Jak dobrze mieć kogoś takiego jak on, nie przyjaźniłam się nigdy z facetami i teraz mogę zacząć żałować. Nie są tak skomplikowani jak kobiety i nie mają aż tak zmiennych nastrojów.

Gdy byliśmy już w domu, Ryan zniknął w kuchni przygotowując obiecany mi napój. Ja postanowiłam wykorzystać chwilę samotności. Wyszłam do ogrodu i wybrałam numer do wytwórni. Odebrała przemiła Pani, która z tego, co się dowiedziałam będzie moją przełożoną. Umówiłam się z nią na spotkanie jutro po południu. Będę oprowadzona po firmie, poznam głównego szefa, jeśli będzie miał chwilę czasu, podpiszę umową i wszystkie papiery no i oczywiście dostanę grafik na tydzień próbny w którym też mam się wszystkiego nauczyć. Jak załapię, zostaję, jak nie to goodbye everyone. Mam nadzieję, że dam radę.
Czas spędzany z Hawajczykiem płynął zdecydowanie za szybko. Nawet się nie zorientowałam a już było koło piętnastej i musiałam wracać do domu. Oczywiście chłopak chciał mnie odwieźć, ale nie dałam się i przekonałam go, że krótki spacerek dobrze mi zrobi. Umówiliśmy się, ze przyjedzie po mnie wieczorem. Coś czuję, że ta impreza nie skończy się dobrze… a może sobie tylko wmawiam? 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz