Mam tylko
nadzieję, że to miła dziewczyna i, że Ed nie będzie chciał żeby ona poczuła się
zazdrosna o niego i przystawiał się do mnie. Nie chciałabym być powodem sporów,
lubię raczej trzymać się na uboczu, więc nie będę im też się narzucać.
Zastanawia mnie tylko gdzie ona będzie spać, jeśli ja zajmuje jedyny wolny
pokój. Może powinnam na ten czas się wynieść od Francuza? Nie wiem…
- Kasia…
Mówię do Ciebie od 5 minut a ty nie reagujesz. – pomachał mi ręką oczekując
jakiejkolwiek odpowiedzi.
-
Przepraszam, zamyśliłam się. – odpowiedziałam i kontynuowałam jedzenie płatków
śniadaniowych.
- O czym tak
myślałaś? – spytał siadając naprzeciwko.
- Nic
takiego.
- No,
powiedz.
- Nie ważne,
Ed.
- Ważne.
- Kiedy
Britney przyjeżdża? – zapytałam w końcu.
- Jutro
popołudniu odbieram ją z lotniska. – rzekł. Z lotniska? Czy oni nie znają
innych środków transportu? Przecież są autokary, pociągi… Czy tu nie ma?
- Chyba
powinnam na czas jej pobytu się stąd wynieść, nie sądzisz? Zwolnię jej łóżko i
nie będę się wam kręcić pod nogami. – powiedziałam spoglądając kątem oka na
niego.
- Nie, no co
ty. Zostajesz tu i poznasz ją. To fajna dziewczyna, zwariowana, ale naprawdę
przyjazna. Sama zobaczysz.
- A gdzie
będzie spać?
- Coś się
wymyśli, spokojnie. – wstał z miejsca i potarł moje ramię.
- Jedziesz
na uczelnię? – spytałam patrząc w jego kierunku.
- Tak. Za 10
minut wychodzę.
- Mogę
jechać z Tobą? Pójdę na jakieś zakupy i wrócę sama.
- Jasne, jeśli
chcesz. Jak skończysz zakupy to daj mi znać, może będę akurat wracał, bo dojazd
tutaj nie jest łatwy. W razie, czego to możesz podjechać autobusem tutaj, koło
skrzyżowania jest przystanek, a później taksówką. Tylko proszę dzwoń, jak się
zgubisz, ok?
- Jasne.
Lecę się szykować!
- Za 10
minut masz być gotowa! Nie czekam dłużej! – powiedział i się zaśmiał.
Dobrze, że
już się ubrałam i pomalowałam. Wzięłam tylko torebkę, spakowałam, co potrzebne
i wyszłam z pokoju, kładąc się na kanapie w salonie.
- Ed, co tak
długo się szykujesz? Ja już od dawna jestem gotowa! – krzyknęłam by mnie
usłyszał.
- Już, już…
aleś ty niecierpliwa jesteś. – wyszedł z pokoju i się uśmiechnął.
Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do samochodu. Po dwudziestu minutach byłam już na Brodway Street. Był tu multum sklepów, mam cały dzień żeby pochodzić i się porozglądać. Nikt mnie nie będzie pospieszał, popędzał… Ahhh… jak dobrze robić zakupy samemu. Oczywiście byłam wyposażona w cały arsenał wydrukowanych CV. Nie wiadomo, kiedy nadarzy się szansa na otrzymanie pracy.
Chodziłam od
sklepu do sklepu, musiałam zajrzeć wszędzie. W pięciu sklepach mieli wolne
wakaty, więc pozostało modlić się teraz o odpowiedź.
Była już
pora obiadowa, więc postanowiłam poszukać jakiegoś miłego niezatłoczonego lokalu.
Wybrałam przytulną meksykańską knajpkę El Cholo. Panowała tam niesamowita,
rodzinna atmosfera. Zamówiłam serową quesadille, która była przepyszna! To
będzie chyba moje ulubione miejsce w LA. Pracownicy mówili ze śmiesznym
hiszpańskim akcentem i byli strasznie mili dla klientów.
Około 16
napisałam do Edmonda smsa z informacją o tym, że już skończyłam zakupy, ale on
po zajęciach musiał jechać do pracy, więc będzie późno w domu. Wsiadłam w
autobus, po około pół godziny byłam na przystanku końcowym. Miałam 20 minut
drogi pieszo do domu a że nie kupiłam dużo to postanowiłam się przejść.
Przeszłam dopiero kawałek w tym skwarze i zrobiło mi się strasznie gorąco. Nie jestem przyzwyczajona do takich upałów.
- Kasia?
Wsiadaj, podwiozę Cię. – rzekł chłopak, otwierając szybę od strony pasażera bym
usłyszała. Ciężko określić jego wygląd. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak
Indianin, ale było to mylne stwierdzenie. Chłopak miał czarne, półdługie włosy,
był mocno opalony, ale broń Boże na pomarańczowo! Raczej miał po prostu taką
karnację. Świetnie wyrzeźbione ciało to była pierwsza rzecz, na którą zwróciłam
uwagę. Był wysoki, prawie metr osiemdziesiąt i ciągle się uśmiechał. Na imię
miał Ryan i był to mężczyzna, którego poznałam parę dni temu.
- Cześć
Ryan! Nie dzięki, przejdę się. – powiedziałam lekko speszona i ruszyłam wolnym
krokiem przed siebie.
- Nie
wygłupiaj się, strasznie duszno dziś, wskakuj. – krzyknął ruszając powoli swoim
pojazdem.
- Ruch to
zdrowie Ryan, a ty powinieneś coś o tym widzieć. – spojrzałam na jego idealnie
wyrzeźbione ciało.
- Prawda,
ale nie dziś. Wsiadaj, nie daj się prosić. – spojrzał na mnie wzrokiem skrzywdzonego
szczeniaczka.
- Dobra. –
nie wiem, czemu się zgodziłam. Pewnie dlatego, że wizja jazdy klimatyzowanym
samochodem była o wiele milsza niż 20 minut chodu w tym upale.
- Gdzie Cię
wyrzucić? – spytał zerkając na mnie.
- Jedź tak
jak do siebie, wysiądę kawałek wcześniej.
- Dobrze,
Oślico. – zaśmiał się.
- Oślico?
Słucham? – odparłam oburzona.
- Uparta jak
osioł jesteś. Wszyscy w Polsce tak mają? – nadal się nabijał.
- Nie,
jestem wyjątkiem. – pokazałam mu język. – A Ty właściwie skąd jesteś? No
pochwal się gdzie tacy kobieciarze mieszkają.
- Wyobraź
sobie, że jestem ze słonecznych, pięknych, gorących wysp. Piękne i gorące
prawie tak samo jak ja. – mówił to zniżonym tonem chcąc jak mniemam być
seksownym.
- No tak,
skromność też macie w genach. Wszyscy tam tacy zadufani? – spytałam ze
śmiechem. Od razu załapałam jego poczucie humoru.
- Zadufani?
To pewność siebie, koleżanko. – puścił mi oczko.
- Dobra,
dobra. Ja wiem lepiej, kolego.
- Może
wpadniesz do mnie na kawkę? – powiedział nagle.
- Hmm… No
nie wiem… Mogę przemyśleć tę propozycję? – wypowiedziałam poważnym tonem.
- Ej, to
tylko kawa. – zrobił przestraszoną minę i uniósł na chwile ręce by ukazać brak
złych zamiarów.
- Tylko
kawa, ale ja muszę to przemyśleć. Daj mi tydzień. – ciągnęłam dalej tym samym
tonem.
- SŁUCHAM? –
krzyknął tracąc na chwile panowanie nad kierownicą.
- Czy Ty
chcesz nas zabić? – wrzasnęłam.
- To chyba
Ty chcesz żebym zszedł na zawał. Nie wiedziałem, że w Europie aż tak zacofani
jesteście. Po tygodniu znajomości możesz przyjąć koleżeńskie zaproszenie na
kawę? A tak poza tym jestem genialnym kierowcą, nic by Ci się z mojej winy nie
stało, Maleńka. – rzekł.
- Ej,
ogarnij się, żartowałam. – wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. – Z chęcią
wypiję mrożoną kawę. – powiedziałam, ale spojrzałam na jego zdziwioną minę. –
Dobra może być zwykła kawka.
- No, w
końcu mówisz jak człowiek. – wyszczerzył się.
- Patrz na drogę
Panie Idealny!
Po 5 minutach byliśmy u niego w domku. Był zdecydowanie większy od tego zamieszkałego przez Francuza. Urządzony był w nowoczesnym stylu, ale nie było tam nic wymyślnego. Wszystko praktyczne i użyteczne, umeblowane z rozumem. W drzwiach przywitał nas wielki pies zwany Geronimo, którego miałam okazję już poznać. Był to jak mniemam rottweiler, jeszcze młody i głupi, bo biegał po całym mieszkaniu i brał do pyska wszystko to, co znajdowało się po drodze.
Pan Skromny
poszedł do kuchni i zaparzył kawę. Przyniósł dwa kubki i usiadł obok mnie na
bardzo wygodnej i miękkiej kanapie.
- Ładnie tu
masz. Mieszkasz sam? – spytałam.
- Poniekąd.
Niby mieszkam sam, ale ciągle się tu ktoś kręci. Jak nie rodzina się zjeżdża to
przyjaciele wpadają.
- A powiesz
mi w końcu, z jakich wysp jesteś? Oprócz tego ze są gorące i piękne tak jak Ty.
- Hawaje,
moja droga. To jest raj na ziemi. – powiedział błogo.
- A tu Ci
się nie podoba?
- Podoba,
ale nie ma to jak w domu. Tak zmieniając temat to ile masz lat? Wyglądasz
młodziutko.
- Pfff,
jestem młoda! Mam dopiero 20 lat. – rzekłam fałszywie oburzona.
- Oj, już
dwójeczka na początku. Starzejemy się oj, starzejemy. – wypowiedział te słowa
poszczypując moje policzki, tak jak to robią babcie swoim wnukom.
- Spadaj, ty
pewnie masz już trójeczkę na początku!
- Ojjj,
przesadziłaś! Geronimo! – krzyknął w stronę psa, który momentalnie na niego
popatrzał. – Bierz ją! – na tą komendę pies wstał ze swojego miejsca i leniwym
krokiem podszedł do mnie, po czym polizał moją rękę i odszedł w kierunku
wypełnionej karmą miski.
- Wow,
groźny ten twój pies. Nie ma co… - powiedziałam wybuchając po raz kolejny
dzisiaj śmiechem.
- Ach, muszę
jeszcze trochę nad nim popracować, ale nie jest źle, nie?
- Nie, jest
dobrze, Ryan. Jeśli chcesz z niego zrobić ciepłą kluchę to jest powiem Ci nawet
wyśmienicie. – wyśmiałam go.
- To miał
być pies obronny. Wiesz, taki agresywny, co domu strzeże… A kurczę wszyscy
zaczęli go tulić, bawić się z nim i z mojej tresury nic nie wyszło. – zrobił
smutną minkę. Poklepałam go po plecach w ramach pocieszenia.
- Pyszna
kawka, ale ja już chyba będę musiała się zbierać. – rzekłam wstając z kanapy.
- Siedź
jeszcze. Dobrze mi się z Tobą gada, zaraz przyjdzie kumpel, poznasz go przy
okazji. – mówił ciągnąc mnie za rękę w dół, żebym z powrotem opadła na sofę.
- Już późno
jest. Ed może już jest w domu i zastanawia się gdzie jestem.
- Ed?
Chłoptaś? – spytał i zamrugał brwiami.
- Nie,
przyjaciel. Przynajmniej z mojej strony jest to przyjaźń. – skrzywiłam się.
- Oj, coś
jest na rzeczy? – zapytał zatroskanym głosem.
Nie wiem,
czemu, ale zaczęłam mu opowiadać całą historię z Francuzem. Od naszej
internetowej znajomości, co dla Niego było całkiem normalne, po mój przyjazd
tutaj i zachowanie Edmonda. Czułam, że mogę mu powiedzieć o wszystkim i
wierzyłam, że mi doradzi. Okazał się z Niego świetny słuchacz. Nie miałam, z
kim szczerze pogadać o sytuacji mojej i Eda i cieszę się, że w końcu to z
siebie wyrzucilam. Może moje problemy są głupie, ale ja naprawdę się w tym
wszystkim gubię.
- Powiem Ci
jak myślą faceci. Jeśli on zaproponował Ci nocleg, to oczekuje zapłaty,
rozumiesz? I nie chodzi bynajmniej o pieniądze. Jesteś atrakcyjną kobietą i
chłopak oczekuje jakiegoś szmeges-teges… - powiedział obejmując mnie ramieniem.
- Ja
rozumiem, ale nie będę się do niczego przymuszać. On jest dla mnie tylko
kumplem, nawet jakbym chciała to bym nie mogła, bo widzę w nim brata a nie
mężczyznę. Nie wiem, po co tu przyjeżdżałam… Coraz bardziej tego żałuję. I jeszcze
pracy znaleźć nie mogę, wiem, że tak szybko otrzymać, jakąkolwiek posadę
graniczy z cudem, ale byłam w paru miejscach i albo nikogo nie potrzebują albo
mówią, że oddzwonią a tak naprawdę to tylko ściemniają. – wydusiłam z siebie
wszystkie frustrujące mnie sprawy.
- Nie mów
tak, pomogę Ci, ok? Jeśli ten Żabojad nadal będzie się narzucał kopnij go w
dupę. A co do pracy, to popytam znajomych, może coś się znajdzie. – mówił
głaszcząc mnie po włosach.
- Tak
właściwie to, czemu mi pomagasz?
- Szczerze
czy nie?– spytał z poważną miną.
- Tylko
szczerze.
- Liczę na
małe bara-bara. – powiedział i od razu wybuchnął śmiechem. Uderzyłam go z
pięści w ramię.
- Aj, nie
bij zła kobieto. – mówił próbując się bronić przed kolejnymi ciosami.
- Za długo
byłeś poważny, co? Wygadałam się to teraz mogę iść. – wstałam kierując się w
stronę drzwi. Ryan wstał od razu za mną odprowadzając mnie.
- Trafisz do
domu? Późno się zrobiło, wiesz, co odprowadzę Cię. – rzekł chcąc zakładać buty.
- Ale przestań
w tej chwili. Sam powiedziałeś, że stara dupa ze mnie, dam radę. Dzięki za
wysłuchanie. - chciałam już się odwrócić w stronę drzwi, ale poczułam, że
chłopak przyciąga mnie do siebie i mocno przytula.
– Nie wiem,
czemu, ale poniekąd czuję się za Ciebie odpowiedzialny, Mała. – cmoknął mnie w
czoło i się uśmiechnął.
- Pa –
szepnęłam odwzajemniając uśmiech, odwróciłam się w stronę drzwi, które
otworzyły się z impetem w skutku, czego odrzuciło mnie na metr i upadłam
uderzając głową o podłogę. Przez chwilę nie wiedziałam, co się dzieje, czułam
promieniujący ból, w głowie mi się kręciło jakbym była na karuzeli a obraz był
totalnie zamazany.
- Co Ty
zrobiłeś idioto? Do reszty Cię pogięło? – usłyszałam przytłumiony wrzask Hawajczyka.
- Przecież
nie wiedziałem, że ktoś stoi koło drzwi! Zresztą, co to za jedna? – odpłacił
się drugi, nieznany mi głos. – Znów sobie sprowadziłeś jakąś panienkę? Dorośnij
chłopie.
- Nie twój
zasrany interes. – burknął Ryan. Poczułam dłonie na moich ramionach, które
lekko mnie potrząsały. – Kasia… słyszysz mnie? – spytał.
- Co to w
ogóle za imię? – parsknął ten drugi.
- Tak słyszę
i nawet widzę. Jesteś nieco zamazany, ale wszystko w porządku. – powiedziałam
mrużąc oczy i unosząc pierw głowę z podłogi, co nie było łatwym wyzwaniem, bo
czułam się jakby ważyła z tonę.
- Pomogę Ci.
– rzekł podnosząc mnie za ramiona do pozycji siedzącej. – Na pewno wszystko,
ok? – mówił nadal wyraźnie zmartwiony.
- Tak… Zaraz
będzie okej, daj mi minutę, muszę wyostrzyć obraz. – rzekłam z uśmiechem by się
nie martwił. Ten drugi stał obok i nie odzywał się ani słowem. Nie byłam w
stanie podnieść głowy i spojrzeć na jego twarz, widziałam tylko jego trampki.
Małe trampki. Co to jakiś karzeł? A może to kobieta o tak niskim głosie? Nie,
raczej nie, patrząc troszkę wyżej, łydki były dosyć masywne. To na pewno koleś.
- Odwiozę
Cię do domu. – powiedział po chwili widząc mnie siedzącą z przymrużonymi
oczami. Poczułam jak unosi mnie z podłogi, głowa nadal mi niezmiernie ciążyła,
dlatego oparłam ją o jego silne ramię. Poczułam natychmiastową ulgę. – Pacanie,
podaj mi, chociaż jej torebkę. – jak mniemam podał ją i po usłyszeniu cichego
„Przepraszam, przecież nie chciałem…” Ryan wyszedł z domu. Na dworze zrobiło
się chłodniej, ale nadal było ciepło. Zaszła odczuwalna dla mieszkańca różnica
temperatur, ale nadal jak na wieczór w porównaniu z Polską było ciepło. Keomaka
pomógł mi wejść do samochodu i po chwili ruszył.
- Boli Cię
coś? Czemu masz ciągle zamknięte oczy? – pytał zaniepokojony.
- Tylko
głowa. Nic takiego. Pójdę spać i mi przejdzie. – starałam się go trochę
uspokoić.
- Kasia,
może pojedziemy do szpitala? Przebadają Cię. – przerwałam mu.
- Przestań,
czekanie w poczekalni bardziej mnie by wykończyło niż ten ból głowy. Będę
wdzięczna jak mnie odstawisz do domu.
- Jasne, ale
obiecaj, że jak będzie Ci jutro jeszcze dokuczał ból to dzwonisz po mnie i
jedziemy do lekarza, jasne? – mówił spoglądając na mnie.
- Tak,
jasne.
Po chwili
ciszy ponownie się odezwał.
- Czemu
mówisz, że zadzwonisz, jeśli nie masz mojego numeru? Kasia, wydaje mi się, że
Ty chcesz po prostu mnie spławić a to może być poważna sprawa… Co jak miałaś
jakiś wylew albo… jakiś guz na mózgu? – on już kompletnie sfiksował i gadał od
rzeczy.
- Ale Ty
jesteś głupi Ryan. Upadłam, nic mi nie jest. Wyluzuj. Masz moją komórkę, zapisz
numer i puść sobie sygnał. Będziemy w kontakcie, ok? – powiedziałam wyciągając
z wysiłkiem komórkę z kieszeni.
- Tak, tak,
to dobry układ. – szeptał pod nosem wpisując się w moja książkę adresową. – Jesteśmy
na miejscu. – wyszedł z auta, ja już zdążyłam otworzyć drzwi. Podał mi rękę i
pomógł wysiąść, co w tej sytuacji było naprawdę przydatne.
- Dzięki
Ryan za troskę! – rzekłam i kolejny raz mu podziękowałam.
-
Przepraszam za tego przychlasta. –
podrapał się po głowie.
- W
porządku, nie jego wina. Po prostu wszedł do domu, czy to karalne? –
zażartowałam.
- Niby z
niego taki kurdupel, a siłę w tych rączkach to ma niezłą.
- Oj, ma,
ma. – uśmiechnęłam się i ruszyłam w kierunku domu Edmonda. – Pa!
- Trzymaj
się młoda! – powiedział puszczając buziaka w powietrzu.
Drzwi były otwarte, więc weszłam do domu bez konieczności szukania kluczy w torbie.
- Ed? –
spytałam orientując się, w jakim pomieszczeniu jest chłopak.
- Eda nie
ma. – odpowiedział mi kobiecy głos, rozejrzałam się po salonie i zobaczyłam na
fotelu skąpo ubraną, ładną blondynkę. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia.
Jak mniemam jest to Britney, ale co ona robi w jego domu? Eda nie było, skąd
miała klucze? Zresztą mówił, że ta dziunia przyjeżdża jutro.
- Cześć,
jestem Kasia. – starałam się uśmiechnąć i być przynajmniej miła, podeszłam do
niej i wyciągnęłam rękę.
- Co Ty
sobie wyobrażasz? Za kogo się masz? – warknęła na mnie.
-
S-s-słucham? – wyjąkałam. Po wyglądzie oceniłam, ze nie będziemy najlepszymi
przyjaciółkami, ale nie sądziłam, że będzie zachowywać się jak jędza.
- Odwal się
od Eda, jasne? – wstała i podeszła na metr ode mnie. – Trzymaj swoje rączki od
niego z dala! On jest mój, rozumiesz? – wysyczała przez zaciśnięte zęby.
- Ale ja z
nim nie jestem.. – nie wiem, czemu zaczęłam się w ogóle przed nią tłumaczyć,
trochę mnie wystraszyła jej postawa.
- Jasne, on
znów sobie sprowadził jakąś dziunię i liczy na małe co nieco. Ten chłopak jest
taki niewyżyty. – zaśmiała się ironicznie i opadła z powrotem na fotel. – Nie radziłabym
Ci tu zostawać na dłużej, najlepiej wynieś się stąd w tej chwili. – zabrzmiało
groźno. Nie wiedziałam co zrobić, w oczach zebrały się łzy. Uciekłam do pokoju.
Na łóżku leżały dwie różowe walizki. Czułam się w tej chwili poniżona i
zupełnie bezradna. Co ja mam zrobić? Posłuchać jej i mieć z nią spokój i
wyprowadzić się od Edmonda? Ale gdzie miałam pójść? Jeśli tu zostanę to ta baba
wykończy mnie psychicznie.
Usiadłam na
podłodze pod ścianą i się rozkleiłam.
#####################
#####################
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz