sobota, 5 stycznia 2013

002 "Pick me up when I'm getting down"

W poniedziałek miałam rozmowę o pracę, ale nic z tego nie wyszło, tak jak czułam. Szukali raczej długonogiej, cycatej latynoski. Nie wiem, czemu zaprosili mnie na „casting” jeśli w CV miałam zdjęcie, na którym widać, że jestem bladą osobą. Nieważnie, nie załamuję się. Do Edmonda dzwoniła była dziewczyna, Britney. Ma coś do załatwienia w LA i Ed, jako jej przyjaciel zaoferował jej nocleg. Francuz opowiadał mi kiedyś historie ich związku, ona jest z Bostonu i była to relacja utrzymywana na odległość. Po jakimś czasie zdradziła go i się rozstali. Od tamtego czasu tylko pisali, ale się nie spotkali.
Mam tylko nadzieję, że to miła dziewczyna i, że Ed nie będzie chciał żeby ona poczuła się zazdrosna o niego i przystawiał się do mnie. Nie chciałabym być powodem sporów, lubię raczej trzymać się na uboczu, więc nie będę im też się narzucać. Zastanawia mnie tylko gdzie ona będzie spać, jeśli ja zajmuje jedyny wolny pokój. Może powinnam na ten czas się wynieść od Francuza? Nie wiem… 
- Kasia… Mówię do Ciebie od 5 minut a ty nie reagujesz. – pomachał mi ręką oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi.
- Przepraszam, zamyśliłam się. – odpowiedziałam i kontynuowałam jedzenie płatków śniadaniowych.
- O czym tak myślałaś? – spytał siadając naprzeciwko.
- Nic takiego.
- No, powiedz.
- Nie ważne, Ed.
- Ważne.
- Kiedy Britney przyjeżdża? – zapytałam w końcu.
- Jutro popołudniu odbieram ją z lotniska. – rzekł. Z lotniska? Czy oni nie znają innych środków transportu? Przecież są autokary, pociągi… Czy tu nie ma?
- Chyba powinnam na czas jej pobytu się stąd wynieść, nie sądzisz? Zwolnię jej łóżko i nie będę się wam kręcić pod nogami. – powiedziałam spoglądając kątem oka na niego.
- Nie, no co ty. Zostajesz tu i poznasz ją. To fajna dziewczyna, zwariowana, ale naprawdę przyjazna. Sama zobaczysz.
- A gdzie będzie spać?
- Coś się wymyśli, spokojnie. – wstał z miejsca i potarł moje ramię.
- Jedziesz na uczelnię? – spytałam patrząc w jego kierunku.
- Tak. Za 10 minut wychodzę.
- Mogę jechać z Tobą? Pójdę na jakieś zakupy i wrócę sama.
- Jasne, jeśli chcesz. Jak skończysz zakupy to daj mi znać, może będę akurat wracał, bo dojazd tutaj nie jest łatwy. W razie, czego to możesz podjechać autobusem tutaj, koło skrzyżowania jest przystanek, a później taksówką. Tylko proszę dzwoń, jak się zgubisz, ok?
- Jasne. Lecę się szykować!
- Za 10 minut masz być gotowa! Nie czekam dłużej! – powiedział i się zaśmiał.
Dobrze, że już się ubrałam i pomalowałam. Wzięłam tylko torebkę, spakowałam, co potrzebne i wyszłam z pokoju, kładąc się na kanapie w salonie.
- Ed, co tak długo się szykujesz? Ja już od dawna jestem gotowa! – krzyknęłam by mnie usłyszał.
- Już, już… aleś ty niecierpliwa jesteś. – wyszedł z pokoju i się uśmiechnął.

Wyszliśmy z domu i wsiedliśmy do samochodu. Po dwudziestu minutach byłam już na Brodway Street. Był tu multum sklepów, mam cały dzień żeby pochodzić i się porozglądać. Nikt mnie nie będzie pospieszał, popędzał… Ahhh… jak dobrze robić zakupy samemu.  Oczywiście byłam wyposażona w cały arsenał wydrukowanych CV. Nie wiadomo, kiedy nadarzy się szansa na otrzymanie pracy.
Chodziłam od sklepu do sklepu, musiałam zajrzeć wszędzie. W pięciu sklepach mieli wolne wakaty, więc pozostało modlić się teraz o odpowiedź.
Była już pora obiadowa, więc postanowiłam poszukać jakiegoś miłego niezatłoczonego lokalu. Wybrałam przytulną meksykańską knajpkę El Cholo. Panowała tam niesamowita, rodzinna atmosfera. Zamówiłam serową quesadille, która była przepyszna! To będzie chyba moje ulubione miejsce w LA. Pracownicy mówili ze śmiesznym hiszpańskim akcentem i byli strasznie mili dla klientów.
Około 16 napisałam do Edmonda smsa z informacją o tym, że już skończyłam zakupy, ale on po zajęciach musiał jechać do pracy, więc będzie późno w domu. Wsiadłam w autobus, po około pół godziny byłam na przystanku końcowym. Miałam 20 minut drogi pieszo do domu a że nie kupiłam dużo to postanowiłam się przejść.

Przeszłam dopiero kawałek w tym skwarze i zrobiło mi się strasznie gorąco. Nie jestem przyzwyczajona do takich upałów.
- Kasia? Wsiadaj, podwiozę Cię. – rzekł chłopak, otwierając szybę od strony pasażera bym usłyszała. Ciężko określić jego wygląd. Na pierwszy rzut oka wyglądał jak Indianin, ale było to mylne stwierdzenie. Chłopak miał czarne, półdługie włosy, był mocno opalony, ale broń Boże na pomarańczowo! Raczej miał po prostu taką karnację. Świetnie wyrzeźbione ciało to była pierwsza rzecz, na którą zwróciłam uwagę. Był wysoki, prawie metr osiemdziesiąt i ciągle się uśmiechał. Na imię miał Ryan i był to mężczyzna, którego poznałam parę dni temu.
- Cześć Ryan! Nie dzięki, przejdę się. – powiedziałam lekko speszona i ruszyłam wolnym krokiem przed siebie.
- Nie wygłupiaj się, strasznie duszno dziś, wskakuj. – krzyknął ruszając powoli swoim pojazdem.
- Ruch to zdrowie Ryan, a ty powinieneś coś o tym widzieć. – spojrzałam na jego idealnie wyrzeźbione ciało.
- Prawda, ale nie dziś. Wsiadaj, nie daj się prosić. – spojrzał na mnie wzrokiem skrzywdzonego szczeniaczka.
- Dobra. – nie wiem, czemu się zgodziłam. Pewnie dlatego, że wizja jazdy klimatyzowanym samochodem była o wiele milsza niż 20 minut chodu w tym upale.
- Gdzie Cię wyrzucić? – spytał zerkając na mnie.
- Jedź tak jak do siebie, wysiądę kawałek wcześniej.
- Dobrze, Oślico. – zaśmiał się.
- Oślico? Słucham? – odparłam oburzona.
- Uparta jak osioł jesteś. Wszyscy w Polsce tak mają? – nadal się nabijał.
- Nie, jestem wyjątkiem. – pokazałam mu język. – A Ty właściwie skąd jesteś? No pochwal się gdzie tacy kobieciarze mieszkają.
- Wyobraź sobie, że jestem ze słonecznych, pięknych, gorących wysp. Piękne i gorące prawie tak samo jak ja. – mówił to zniżonym tonem chcąc jak mniemam być seksownym.
- No tak, skromność też macie w genach. Wszyscy tam tacy zadufani? – spytałam ze śmiechem. Od razu załapałam jego poczucie humoru.
- Zadufani? To pewność siebie, koleżanko. – puścił mi oczko.
- Dobra, dobra. Ja wiem lepiej, kolego.
- Może wpadniesz do mnie na kawkę? – powiedział nagle.
- Hmm… No nie wiem… Mogę przemyśleć tę propozycję? – wypowiedziałam poważnym tonem.
- Ej, to tylko kawa. – zrobił przestraszoną minę i uniósł na chwile ręce by ukazać brak złych zamiarów.
- Tylko kawa, ale ja muszę to przemyśleć. Daj mi tydzień. – ciągnęłam dalej tym samym tonem.
- SŁUCHAM? – krzyknął tracąc na chwile panowanie nad kierownicą.
- Czy Ty chcesz nas zabić? – wrzasnęłam.
- To chyba Ty chcesz żebym zszedł na zawał. Nie wiedziałem, że w Europie aż tak zacofani jesteście. Po tygodniu znajomości możesz przyjąć koleżeńskie zaproszenie na kawę? A tak poza tym jestem genialnym kierowcą, nic by Ci się z mojej winy nie stało, Maleńka. – rzekł.
- Ej, ogarnij się, żartowałam. – wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. – Z chęcią wypiję mrożoną kawę. – powiedziałam, ale spojrzałam na jego zdziwioną minę. – Dobra może być zwykła kawka.
- No, w końcu mówisz jak człowiek. – wyszczerzył się.
- Patrz na drogę Panie Idealny!

Po 5 minutach byliśmy u niego w domku. Był zdecydowanie większy od tego zamieszkałego przez Francuza. Urządzony był w nowoczesnym stylu, ale nie było tam nic wymyślnego. Wszystko praktyczne i użyteczne, umeblowane z rozumem.  W drzwiach przywitał nas wielki pies zwany Geronimo, którego miałam okazję już poznać. Był to jak mniemam rottweiler, jeszcze młody i głupi, bo biegał po całym mieszkaniu i brał do pyska wszystko to, co znajdowało się po drodze.
Pan Skromny poszedł do kuchni i zaparzył kawę. Przyniósł dwa kubki i usiadł obok mnie na bardzo wygodnej i miękkiej kanapie.
- Ładnie tu masz. Mieszkasz sam? – spytałam.
- Poniekąd. Niby mieszkam sam, ale ciągle się tu ktoś kręci. Jak nie rodzina się zjeżdża to przyjaciele wpadają.
- A powiesz mi w końcu, z jakich wysp jesteś? Oprócz tego ze są gorące i piękne tak jak Ty.
- Hawaje, moja droga. To jest raj na ziemi. – powiedział błogo.
- A tu Ci się nie podoba?
- Podoba, ale nie ma to jak w domu. Tak zmieniając temat to ile masz lat? Wyglądasz młodziutko.
- Pfff, jestem młoda! Mam dopiero 20 lat. – rzekłam fałszywie oburzona.
- Oj, już dwójeczka na początku. Starzejemy się oj, starzejemy. – wypowiedział te słowa poszczypując moje policzki, tak jak to robią babcie swoim wnukom.
- Spadaj, ty pewnie masz już trójeczkę na początku!
- Ojjj, przesadziłaś! Geronimo! – krzyknął w stronę psa, który momentalnie na niego popatrzał. – Bierz ją! – na tą komendę pies wstał ze swojego miejsca i leniwym krokiem podszedł do mnie, po czym polizał moją rękę i odszedł w kierunku wypełnionej karmą miski.
- Wow, groźny ten twój pies. Nie ma co… - powiedziałam wybuchając po raz kolejny dzisiaj śmiechem.
- Ach, muszę jeszcze trochę nad nim popracować, ale nie jest źle, nie?
- Nie, jest dobrze, Ryan. Jeśli chcesz z niego zrobić ciepłą kluchę to jest powiem Ci nawet wyśmienicie. – wyśmiałam go.
- To miał być pies obronny. Wiesz, taki agresywny, co domu strzeże… A kurczę wszyscy zaczęli go tulić, bawić się z nim i z mojej tresury nic nie wyszło. – zrobił smutną minkę. Poklepałam go po plecach w ramach pocieszenia.
- Pyszna kawka, ale ja już chyba będę musiała się zbierać. – rzekłam wstając z kanapy.
- Siedź jeszcze. Dobrze mi się z Tobą gada, zaraz przyjdzie kumpel, poznasz go przy okazji. – mówił ciągnąc mnie za rękę w dół, żebym z powrotem opadła na sofę.
- Już późno jest. Ed może już jest w domu i zastanawia się gdzie jestem.
- Ed? Chłoptaś? – spytał i zamrugał brwiami.
- Nie, przyjaciel. Przynajmniej z mojej strony jest to przyjaźń. – skrzywiłam się.
- Oj, coś jest na rzeczy? – zapytał zatroskanym głosem.
Nie wiem, czemu, ale zaczęłam mu opowiadać całą historię z Francuzem. Od naszej internetowej znajomości, co dla Niego było całkiem normalne, po mój przyjazd tutaj i zachowanie Edmonda. Czułam, że mogę mu powiedzieć o wszystkim i wierzyłam, że mi doradzi. Okazał się z Niego świetny słuchacz. Nie miałam, z kim szczerze pogadać o sytuacji mojej i Eda i cieszę się, że w końcu to z siebie wyrzucilam. Może moje problemy są głupie, ale ja naprawdę się w tym wszystkim gubię.
- Powiem Ci jak myślą faceci. Jeśli on zaproponował Ci nocleg, to oczekuje zapłaty, rozumiesz? I nie chodzi bynajmniej o pieniądze. Jesteś atrakcyjną kobietą i chłopak oczekuje jakiegoś szmeges-teges… - powiedział obejmując mnie ramieniem.
- Ja rozumiem, ale nie będę się do niczego przymuszać. On jest dla mnie tylko kumplem, nawet jakbym chciała to bym nie mogła, bo widzę w nim brata a nie mężczyznę. Nie wiem, po co tu przyjeżdżałam… Coraz bardziej tego żałuję. I jeszcze pracy znaleźć nie mogę, wiem, że tak szybko otrzymać, jakąkolwiek posadę graniczy z cudem, ale byłam w paru miejscach i albo nikogo nie potrzebują albo mówią, że oddzwonią a tak naprawdę to tylko ściemniają. – wydusiłam z siebie wszystkie frustrujące mnie sprawy.
- Nie mów tak, pomogę Ci, ok? Jeśli ten Żabojad nadal będzie się narzucał kopnij go w dupę. A co do pracy, to popytam znajomych, może coś się znajdzie. – mówił głaszcząc mnie po włosach.
- Tak właściwie to, czemu mi pomagasz?
- Szczerze czy nie?– spytał z poważną miną.
- Tylko szczerze.
- Liczę na małe bara-bara. – powiedział i od razu wybuchnął śmiechem. Uderzyłam go z pięści w ramię.
- Aj, nie bij zła kobieto. – mówił próbując się bronić przed kolejnymi ciosami.
- Za długo byłeś poważny, co? Wygadałam się to teraz mogę iść. – wstałam kierując się w stronę drzwi. Ryan wstał od razu za mną odprowadzając mnie.
- Trafisz do domu? Późno się zrobiło, wiesz, co odprowadzę Cię. – rzekł chcąc zakładać buty.
- Ale przestań w tej chwili. Sam powiedziałeś, że stara dupa ze mnie, dam radę. Dzięki za wysłuchanie. - chciałam już się odwrócić w stronę drzwi, ale poczułam, że chłopak przyciąga mnie do siebie i mocno przytula.
– Nie wiem, czemu, ale poniekąd czuję się za Ciebie odpowiedzialny, Mała. – cmoknął mnie w czoło i się uśmiechnął.
- Pa – szepnęłam odwzajemniając uśmiech, odwróciłam się w stronę drzwi, które otworzyły się z impetem w skutku, czego odrzuciło mnie na metr i upadłam uderzając głową o podłogę. Przez chwilę nie wiedziałam, co się dzieje, czułam promieniujący ból, w głowie mi się kręciło jakbym była na karuzeli a obraz był totalnie zamazany.
- Co Ty zrobiłeś idioto? Do reszty Cię pogięło? – usłyszałam przytłumiony wrzask Hawajczyka.
- Przecież nie wiedziałem, że ktoś stoi koło drzwi! Zresztą, co to za jedna? – odpłacił się drugi, nieznany mi głos. – Znów sobie sprowadziłeś jakąś panienkę? Dorośnij chłopie.
- Nie twój zasrany interes. – burknął Ryan. Poczułam dłonie na moich ramionach, które lekko mnie potrząsały. – Kasia… słyszysz mnie? – spytał.
- Co to w ogóle za imię? – parsknął ten drugi.
- Tak słyszę i nawet widzę. Jesteś nieco zamazany, ale wszystko w porządku. – powiedziałam mrużąc oczy i unosząc pierw głowę z podłogi, co nie było łatwym wyzwaniem, bo czułam się jakby ważyła z tonę.
- Pomogę Ci. – rzekł podnosząc mnie za ramiona do pozycji siedzącej. – Na pewno wszystko, ok? – mówił nadal wyraźnie zmartwiony.
- Tak… Zaraz będzie okej, daj mi minutę, muszę wyostrzyć obraz. – rzekłam z uśmiechem by się nie martwił. Ten drugi stał obok i nie odzywał się ani słowem. Nie byłam w stanie podnieść głowy i spojrzeć na jego twarz, widziałam tylko jego trampki. Małe trampki. Co to jakiś karzeł? A może to kobieta o tak niskim głosie? Nie, raczej nie, patrząc troszkę wyżej, łydki były dosyć masywne. To na pewno koleś.
- Odwiozę Cię do domu. – powiedział po chwili widząc mnie siedzącą z przymrużonymi oczami. Poczułam jak unosi mnie z podłogi, głowa nadal mi niezmiernie ciążyła, dlatego oparłam ją o jego silne ramię. Poczułam natychmiastową ulgę. – Pacanie, podaj mi, chociaż jej torebkę. – jak mniemam podał ją i po usłyszeniu cichego „Przepraszam, przecież nie chciałem…” Ryan wyszedł z domu. Na dworze zrobiło się chłodniej, ale nadal było ciepło. Zaszła odczuwalna dla mieszkańca różnica temperatur, ale nadal jak na wieczór w porównaniu z Polską było ciepło. Keomaka pomógł mi wejść do samochodu i po chwili ruszył.
- Boli Cię coś? Czemu masz ciągle zamknięte oczy? – pytał zaniepokojony.
- Tylko głowa. Nic takiego. Pójdę spać i mi przejdzie. – starałam się go trochę uspokoić.
- Kasia, może pojedziemy do szpitala? Przebadają Cię. – przerwałam mu.
- Przestań, czekanie w poczekalni bardziej mnie by wykończyło niż ten ból głowy. Będę wdzięczna jak mnie odstawisz do domu.
- Jasne, ale obiecaj, że jak będzie Ci jutro jeszcze dokuczał ból to dzwonisz po mnie i jedziemy do lekarza, jasne? – mówił spoglądając na mnie.
- Tak, jasne.
Po chwili ciszy ponownie się odezwał.
- Czemu mówisz, że zadzwonisz, jeśli nie masz mojego numeru? Kasia, wydaje mi się, że Ty chcesz po prostu mnie spławić a to może być poważna sprawa… Co jak miałaś jakiś wylew albo… jakiś guz na mózgu? – on już kompletnie sfiksował i gadał od rzeczy.
- Ale Ty jesteś głupi Ryan. Upadłam, nic mi nie jest. Wyluzuj. Masz moją komórkę, zapisz numer i puść sobie sygnał. Będziemy w kontakcie, ok? – powiedziałam wyciągając z wysiłkiem komórkę z kieszeni.
- Tak, tak, to dobry układ. – szeptał pod nosem wpisując się w moja książkę adresową. – Jesteśmy na miejscu. – wyszedł z auta, ja już zdążyłam otworzyć drzwi. Podał mi rękę i pomógł wysiąść, co w tej sytuacji było naprawdę przydatne.
- Dzięki Ryan za troskę! – rzekłam i kolejny raz mu podziękowałam.
- Przepraszam za tego przychlasta.  – podrapał się po głowie.
- W porządku, nie jego wina. Po prostu wszedł do domu, czy to karalne? – zażartowałam.
- Niby z niego taki kurdupel, a siłę w tych rączkach to ma niezłą.
- Oj, ma, ma. – uśmiechnęłam się i ruszyłam w kierunku domu Edmonda. – Pa!
- Trzymaj się młoda! – powiedział puszczając buziaka w powietrzu.

Drzwi były otwarte, więc weszłam do domu bez konieczności szukania kluczy w torbie.
- Ed? – spytałam orientując się, w jakim pomieszczeniu jest chłopak.
- Eda nie ma. – odpowiedział mi kobiecy głos, rozejrzałam się po salonie i zobaczyłam na fotelu skąpo ubraną, ładną blondynkę. Otworzyłam szeroko oczy ze zdziwienia. Jak mniemam jest to Britney, ale co ona robi w jego domu? Eda nie było, skąd miała klucze? Zresztą mówił, że ta dziunia przyjeżdża jutro.
- Cześć, jestem Kasia. – starałam się uśmiechnąć i być przynajmniej miła, podeszłam do niej i wyciągnęłam rękę.
- Co Ty sobie wyobrażasz? Za kogo się masz? – warknęła na mnie.
- S-s-słucham? – wyjąkałam. Po wyglądzie oceniłam, ze nie będziemy najlepszymi przyjaciółkami, ale nie sądziłam, że będzie zachowywać się jak jędza.
- Odwal się od Eda, jasne? – wstała i podeszła na metr ode mnie. – Trzymaj swoje rączki od niego z dala! On jest mój, rozumiesz? – wysyczała przez zaciśnięte zęby.
- Ale ja z nim nie jestem.. – nie wiem, czemu zaczęłam się w ogóle przed nią tłumaczyć, trochę mnie wystraszyła jej postawa.
- Jasne, on znów sobie sprowadził jakąś dziunię i liczy na małe co nieco. Ten chłopak jest taki niewyżyty. – zaśmiała się ironicznie i opadła z powrotem na fotel. – Nie radziłabym Ci tu zostawać na dłużej, najlepiej wynieś się stąd w tej chwili. – zabrzmiało groźno. Nie wiedziałam co zrobić, w oczach zebrały się łzy. Uciekłam do pokoju. Na łóżku leżały dwie różowe walizki. Czułam się w tej chwili poniżona i zupełnie bezradna. Co ja mam zrobić? Posłuchać jej i mieć z nią spokój i wyprowadzić się od Edmonda? Ale gdzie miałam pójść? Jeśli tu zostanę to ta baba wykończy mnie psychicznie.
Usiadłam na podłodze pod ścianą i się rozkleiłam.

#####################

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz