piątek, 29 marca 2013

011 "No, I can't make you love me"


- Dobra robota Cassie, możesz się już zwijać. – usłyszałam po 15 z ust Jane.
- Ale jeszcze niecała godzina… - spojrzałam na zegarek.
- Dziś już zrobiłaś swoje. Idź póki mówię, bo zaraz zmienię zdanie. – uśmiechnęła się i puściła oczko.
- Dziękuję. – odwzajemniłam gest, spakowałam do torby komórkę i wyszłam z budynku. Po drodze weszłam do sklepu spożywczego kupić coś by wypełnić lodówkę. Dziś na obiad przepyszne mrożonki. Mniam. Jak się nie umie gotować to się je takowe posiłki. Ustawiłam laptopa na stoliku w salonie, sama zasiadłam na kanapie. Włączyłam sobie serial, o którym zupełnie zapomniałam. Miałam zaległe dwa odcinki The Vampire Diaries. Zajadając się warzywkami, nadrobiłam zaległości. Było koło 18.
Przez myśl przeszło by pójść na imprezę do Marsa. Dwie godzinki chyba dam radę. Napisałam sms’a do Ryan z zapytaniem, w jakim klubie będą. Odpisał, że w Rokbar i spytał czy jednak wpadnę. Napisałam, że może się zjawię, ale niech nie robi nikomu ani sobie nadziei. Odpisał od razu, że wpisze mnie na listę gości i czeka z utęsknieniem. Po chwili dostałam jeszcze smsa z prośba napisania pełnego mojego imienia i nazwiska. Głupek.
Przeszukałam szafę w poszukiwaniu czegoś fajnego na tę okazję. Znalazłam jedną z dwóch sukienek, jakie ze sobą wzięłam. Była szara, brokatowa, miała fajny krój, który podkreślał moją figurę. Ubrałam ją tylko raz, dawno temu w małym gronie znajomych.  Raz się żyje! Dobrałam do niej cieliste buty na obcasie i małą torebkę, w której zmieściłam portfel, klucze i telefon. Poszłam pod prysznic a później z balsamem wróciłam do salonu owinięta tylko ręcznikiem. Ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Teraz? Yh! Uchyliłam drzwi wystawiając tylko głowę.
- Kameron? Co tu robisz? – spytałam widząc kolegę Bruna.
- Gwiazda mnie wysłała… - westchnął. – Mogę wejść?
- Eh… Jasne. – trochę skrępowana wpuściłam go do środka.
- No, no, nieźle. Już wiem, czemu on za tobą tak lata. – zmierzył mnie wzrokiem uśmiechając się.
- Więc może przejdziesz do sedna? – mówiłam nerwowo poprawiając ręcznik.
- Ach, tak. Miałem się upewnić, że jesteś w domu i kazał mi dać to tobie. – nie zauważyłam wcześniej, że w dłoniach trzymał pakunek, który wydawał się ciężki.
- Dzięki. Możesz położyć na łóżku? – powiedziałam.
- Jasne, a dziś imprezka. Będziesz? Koniecznie musimy potańczyć! – rzekł podekscytowany, odstawiając karton na wskazane miejsce.
- Raczej nie wpadnę. Jutro praca.
- No to trudno, pewnie będzie jeszcze niejedna okazja. Lecę! – pomachał i wyszedł.
Jak można być takim głupim i robić za kuriera? A może to się nazywa przyjaźń? Mimo wszystko nie zrobiłabym tak, jeśli Maja by mnie poprosiła. Sory. No nie ważne. Zamknęłam drzwi i położyłam pięknie ozdobiony pakunek na łóżko. Zabrzęczał mi telefon.

Wiadomość od – Bruno:
„I jak, otworzyłaś już? ;)”

Szybko wystukałam:
„Ciężkie… bomba? Ale nie tyka…  Zaraz zobaczę coś wymyślił.”

Ciężkie to pudło! Hmm… Zaciekawiona szybko otworzyłam ozdobną torebkę. Pierwsze co mi wpadło w dłonie to dwie przepustki na backstage na koncert w Los Angeles. Pod spodem wśród kolorowego sianka leżała zwinięta w kostkę koszulka ze zdjęciem Marsa i napisem „ten facet jest najseksowniejszy na świecie”. Znalazłam też tam karteczkę z odręcznym pismem.

„Zestaw na koncert. Bez tego ani rusz! Nawet się tam nie pokazuj bez tej wyśmienitej, zaprojektowanej przeze mnie koszulki! Wiem, że ci się podoba. Ach no i winko na samotne wieczory… Xoxo Brunito”

Zadufany w sobie dupek. Ale jaki słodki… Pod siankiem oczywiście leżały cztery butelki z winem.
Napisałam mu szybko sms’a:
„Ale z ciebie narcyz. Z taką facjatą na koszulce będzie mi wstyd się publicznie pokazać… Muszę przemyśleć twoją propozycję. A to wino, po co? Mam zapijać smutki w alkoholu, gdy cie nie będzie?”

Po chwili otrzymałam wiadomość z odpowiedzią.
„Zawsze to lepiej pocieszać się alkoholem niż innym facetem.”

Oh, mocne to było. Z wrażenia aż nie wiedziałam, co odpisać.
Włączyłam laptopa i puściłam sobie imprezową muzykę, żeby się jakoś nastroić. Thrift Shop na sam początek. Latałam po całym mieszkaniu tańcząc i udając rapera. Rap to zdecydowanie nie mój żywioł, ale będąc samej w domu jestem jak Beyonce na Wembley a ruchy mam jak panie z teledysku Snoop Doga.

Kupię sobie parę ciuchów, w kieszeni tylko 20 dolców
Poluję na okazje i to jest zajebiste.
A teraz
Wbijam do klubu jakbym mówił "Ale mam wielkiego kutasa"
Jestem zajarany, nakupowałem w lumpeksie.
Dżety i frędzle na mojej kurtce są takie czadowe,
Że ludzie mówią: "Cholera! Ale zajebisty białas."
Wchodzę dalej, kieruję się na balkon
Ubrany cały na różowo, oprócz zielonych butów z aligatora,
Owinięty płaszczem w panterkę, obok mnie dziewczyny
Chyba powinienem był to uprać, śmierdzi jak pościel R.Kelly'ego

Kocham tego gościa! Dziarskim krokiem poszłam jeszcze do kuchni, gdzie zrobiłam sobie kanapki, po czym padłam na łóżko obczaić co się dzieje na twitterze i facebook’u. Kilka pytań o Bruno na pierwszym z portali i kilka wiadomości od znajomych na drugim. Jeśli chodzi o temat Marsa i pytania od jego zazdrosnych fanek, to odpowiadam, że tak, znamy się, ale tylko i wyłącznie na gruncie przyjacielskim. Czysta prawda… no może nie taka czysta. Ja już sama nie wiem, jak on traktuje tę relację. Niby nic, ale jakieś przytulanie, całusy są obecne i te jego prezenty, słowa. Ja już się gubię. Chyba od dawna ten facet zawrócił mi głowę, ale nie pokaże tego. O nie! Jeśli komuś pokażesz, że ci zależy on może to wykorzystać przeciw tobie. Trzymaj się tego, Cass. Poza tym wyszłabym na głupka mówiąc o swoich uczuciach. Skompromitowałabym się, on by mnie wyśmiał i nici z przyjaźni. A na przyjaźni najbardziej mi zależy. Bo co ja bym bez nich zrobiła?
Przed 21 zaczęłam się szykować. Po oglądnięciu się w obcisłej sukience w lustrze stwierdziłam, że nie jest najgorzej.  Postanowiłam wyprostować włosy, które od razu przybrały na długości. Po pół godzinie byłam już gotowa do wyjścia. Dobrze się złożyło, zanim dojdę minie kilkanaście minut.

Przed klubem była kolejka kilku osób. Ustawiłam się w niej i czekałam na swoją kolej.
- Imię i nazwisko. – zażądał gruby, wysoki i  łysy koleś. Zmierzył mnie jeszcze wzrokiem, by ocenić czy wpasuję się w wygórowane towarzystwo.
- Katarzyna N****. – spojrzał na mnie jakbym urwała się z kosmosu.
- Dokument potwierdzający tożsamość. – wydał kolejny rozkaz. Czułam się jak w wojsku. Z małej torebki wyjęłam dowód i wręczyłam mu go. Spojrzał czy dane zgadzają się z listą, porównał mnie do zdjęcia i w końcu wpuścił do środka.
Był już tłum osób. Nikogo nie znałam. Skierowałam się od razu do baru, zamawiając mocnego drinka. Rozglądałam się po klubie, ale żadna znajoma twarz mi się nie przewinęła. Co jest do cholery… Nie przyszłam, żeby się upić we własnym towarzystwie. Wypiłam kolejny napój wyskokowy i dalej nic. W głowie mi już nieźle szumiało, więc w świetnym humorze wkroczyłam na sam środek parkietu, wtapiając się w szalejący tłum. Skoczna piosenka Rity Ory – Hot Right Now jak najbardziej mi pasowała. Koło mnie zjawił się Kameron.
- Jednak jesteś! – krzyknął mi do ucha zniżając się znacznie. Na moje oko miał koło 190 cm wzrostu, więc przy moim metrze sześćdziesiąt wyglądałam jak dziecko.
- No wpadłam, ale nikogo znajomego nie mogę dostrzec. – wykrzyczałam przez muzykę.
- Chcesz to pokażę ci gdzie siedzą. – zaproponował.
- Nie! – odpowiedziałam, na co lekko się zdziwił. – Teraz tańczymy! – i oboje zaczęliśmy tańczyć do rytmu. Jako, że w moich żyłach płynął już alkohol pozwalałam sobie na odważniejsze ruchy, co zszokowało mężczyznę. W pewnym momencie poczuł się chyba niezręcznie. Chciałam się tylko trochę zabawić, czy to źle?
- Ekhm, może już pójdziemy, co? – powiedział lekko skrępowany.
- Ok. – zgodziłam się.
Przedarliśmy się przez środek parkietu i poszliśmy w stronę loży gdzie siedzieli chłopacy. Bruno siedział w samym środku a przy nim Jessica. Obejmowała dłońmi jego ramię i czule po nim głaskała. Co jest do jasnej cholery? Myślałam, że zerwali i to już dawno temu. Nie mogłam zapanować nad zbierającymi się łzami w moich oczach. Kameron poszedł do reszty a ja szybko zawróciłam. Nikt mnie nie zauważył, więc wracam do domu. Poczułam dłoń zaciskającą się na moim przedramieniu. Cholera!
- Cassie! Jednak jesteś. – nie chciałam się odwracać w jego stronę, ale musiałam. – Czemu płaczesz? – spytał Ryan.
- To od tego dymu… Cholera, aż mi oczy łzawią. – przyglądał mi się przez chwilę, ale też już był podpity, więc łyknął moją wymówkę.
- Chodź! Bruno się ucieszy! – rzekł szeroko się uśmiechając.
- Wydaje mi się, że Bruno miał nadzieję, że nie przyjdę. I tak powinno być. Może lepiej żebym nie robiła sobie wcześniej nadziei a teraz doznała rozczarowania, nie sądzisz? – powiedziałam szybko wszystko co miałam na myśli.
- Ach… O Panią Caban chodzi? Nie miało jej tu być… - zaczął ale mu przerwałam.
- To tak jak mnie. Ryan, ja wracam do domu. Trzymaj się. – klepnęłam go w ramię i odeszłam.
- Hej, my już się raczej nie będziemy jutro widzieć. Tak się żegnasz na tak długi czas rozłąki? – znów mnie chwycił i mocno przytulił podnosząc do góry. Zamknęłam oczy by się nie rozryczeć. Gdy je uchyliłam on nadal trzymał mnie mocno w swoich ramionach. Szybko wyrwałam się z uścisku Keomaki.
- Udanej trasy! Pa! – pobiegłam do wyjścia.
- Pa Cassie! – usłyszałam jeszcze.
Przy wyjściu z lokalu na moje nieszczęście stała gwiazda. Palił papierosa w towarzystwie kilku kobiet. Chichotały się w odpowiedzi na każde jego słowo. Poszłam w drugą stronę.
- Cass? – usłyszałam jego głos. Zatrzymałam się w miejscu mając jakby nadzieję, że jeśli stanę jak słup soli to mnie nie zauważy.
- Nie. – odpowiedziałam i ruszyłam przed siebie. Usłyszałam za sobą odgłos szybkich kroków. Hawajczyk podbiegł i stanął przede mną zagradzając mi tym samym drogę.
- Co robisz? – rzekł zdezorientowany.
- Idę.
- Gdzie?
- Do domu.
- A gdzie byłaś?
- A tak postanowiłam ubrać kusą sukienkę i szpilki, żeby pochodzić po ulicy i może poderwać kilku kolesi. – zironizowałam. Bruno na moje słowa zrobił wielkie oczy i opadła mu szczęka. – Możesz mi nie przeszkadzać? Bo widzisz chyba mam kogoś na oku. – spojrzałam na grupkę facetów stojącą nieopodal.
- Byłaś w Rokbar? Czemu już idziesz? I czemu nie powiedziałaś, że przyjdziesz? – zaczął pytać.
- Byłam. Miałam ci zrobić małą niespodziankę, ale jak widzisz, nie wyszło. – kątem oka zobaczyłam jak Jessica wychodzi z klubu i rozgląda się jak mniemam za swoim kochankiem. – O! Twoja dziewczyna cię szuka. Nie będę przeszkadzać, trzymajcie się. Szczęścia życzę. – powiedziałam przesadnie miło, zostawiając go oniemiałego razem z jego kobietą.
- Ale Cass…
Zaczęłam truchtać by oddalić się jak najszybciej z tego miejsca. Po chwili obraz mi się lekko zamazał przez łzy, które w końcu zaczęły wypływać z moich oczu. Nie zauważyłam dziury w chodniku i wykręciła mi się przez to kostka.
- Cholera! – krzyknęłam. Zrezygnowana zdjęłam z obolałej stopy buta i skacząc na jednej nodze zeszłam ze środku chodnika. Usiadłam na schodach do jakiegoś pomieszczenia kładąc buty i torebkę obok. Kostka zrobiła się czerwona i lekko już spuchła.
- Mogę jakoś pomóc? – usłyszałam niski, męski głos. Spojrzałam w górę. Przede mną stał wysoki, czarnoskóry facet. Miał koło 25 lat jak mniemam, krótko ostrzyżone włosy a ubrany był w dopasowana czarną koszulkę i wąskie ciemne jeasny. Musiałam wyglądać strasznie siedząc na schodach, ze spuchniętą kostką i rozmazanym makijażem.
- Eh, sama nie wiem.
- Co się stało? – zapytał siadając obok mnie. – Czasami łatwiej zwierzyć się komuś obcemu. – zachęcił.
- Nie ma, o czym gadać. Zły dzień.
- Ale nic ci się nie stało? – upewnił się.
- Nie po prostu musiałam sobie popłakać i po drodze jeszcze wpadłam w dziurę.
- Po co wam, kobietom te szpilki? Same problemy przez nie.
- Po to żeby przy takim wysokim mężczyźnie jak ty nie wyglądać jak liliput. – w odpowiedzi otrzymałam od niego szeroki uśmiech, który pewnie już niejedną kobietę zwalił z nóg. Na moje szczęście, na mnie nie działał. Kolejny, który by mi zawrócił w głowie nie jest aktualnie pożądany.
- Jak masz na imię?
- Cassie, a ty?
- William. Miło cię poznać.
- Mi ciebie również. Powinnam już lecieć.
- Jasne, ale może pozwolisz mi oglądnąć twoją kostkę? Jestem ratownikiem medycznym, spojrzę tylko, może niepotrzebny będzie lekarz.
- Jasne. – chłopak po usłyszeniu mojej zgody przykucnął przede mną biorąc w swoje wielkie dłonie moją stopę. Delikatnie ją dotykał, czasami mocniej naciskając.
- Na pierwszy rzut oka wygląda jak zwichnięcie. Musimy jechać do szpitala. Jeśli sama ci kość nie przeskoczyła to oni to zrobią, unieruchomią ci ją i po strachu. Jestem samochodem, podwiozę cię. – zaproponował.
- A ty nie masz nic innego do roboty? Chodzisz po ulicy i szukasz rannych? – zaśmiałam się.
- Tak naprawdę to mieszkam tu. – pokazał na drzwi za mną.
- Och, to zagrodziłam ci wejście do mieszkania.  Leć do domu, pewnie zmęczony jesteś.
- Daj spokój. Nie zostawię cię tu samej.
- Naprawdę. Zadzwonię po kogoś.
- To poczekam z tobą na tego kogoś. – mówił siadając obok. – Zrobimy tak, ty dzwoń a ja pójdę po lód.
- Dobra. – powiedziałam zrezygnowana.
Do kogo zadzwonić? Było późno, Ryan jest wstawiony na imprezie, z Marsem nie gadam, Ed to przeszłość a Max… No właśnie Max. Nie znam go za bardzo. Widzieliśmy się z dwa razy, to raczej nie zobowiązuje do takich poświęceń. Pewnie już śpi, a jutro tak jak ja musi iść do pracy.
- Jestem. – powiedział. Przyłożył lód do mojej kostki, na co aż jęknęłam. Cholera, dopiero teraz poczułam jak mnie boli. Wcześniej moje myśli kręciły się wokół Bruna…
- Idź do środka, pewnie dziewczyna na ciebie czeka. Pojadę taksówką, bo znajomi są na imprezie.
- Nikt na mnie nie czeka. Podwiozę cię.
- A nie możesz ty tego jakoś ogarnąć? Zobacz, nie wygląda najgorzej. – spojrzałam na nogę w miejscu gdzie była opuchnięta i zaczął pojawiać się fioletowy siniak. Zrobiłam słodkie oczka i zamrugałam szybko rzęsami.
- Eh… Mogę ci to bandażem elastycznym usztywnić… ale jeśli się pogorszy to jutro jedź do szpitala, ok? Chodź. – pomógł mi wstać i na jednej nodze zaprowadził do środka. Posadził mnie na czerwonej kanapie w salonie, która była strasznie twarda i poszedł po apteczkę. Wnętrzne mimo ciepłej kolorystyki wydawało się strasznie sterylne i nienaganne. Wprowadzenie czerwonych wstawek nie pomogło ocieplić nastroju tu panującego. Wszystko było takie idealne.
- Naprawdę mieszkasz tu sam? Czuję tu kobiecą rękę. – rzekłam, gdy wrócił z dużym kuferkiem. Miał w nim dosłownie wszystko.
- Nie. Jestem pedantem. – powiedział lekko zawstydzony.
- Nie ma się, czego wstydzić.
- I do tego jestem homoseksualny. – przyznał się szybko, bojąc się jakby mojej reakcji.
- I co w tym takiego strasznego?
- Różnie ludzie reagują. – mówił wyciągając bandaż.
- Ja nie mam żadnych uprzedzeń, więc spoko. – mrugnęłam do niego. Taki rosły mężczyzna i taki strachliwy? Szczerze? Wydawało mi się, że jest w stu procentach hetero. Taki męski i postawny. Jak widać pozory mylą.
Przy owijaniu mojej obolałej nogi starałam się nie płakać, ale niestety nie udało mi się powstrzymać. Bolało strasznie. Łzy znów zawitały w moich oczach, nie tylko z bólu, ale również przez panującą ciszę powróciły myśli o pewnym Hawajczyku. Nie powinnam tego brać aż tak bardzo do siebie Czemu zawsze te wrażliwe osoby wychodzą w każdej sprawie najgorzej?
- Gotowe. Nie jest tak źle. Odwiozę cię do domu, co? – spytał patrząc na mnie uważnie. Mokre ślady pozostały na moich policzkach, co od razu zauważył patrząc zmartwiony. – Aż tak boli?
- Nie. To nie przez ból fizyczny. Nieważne. Pogadamy może kiedyś przy kawce jak sprawa nie będzie taka świeża, co?
- Z chęcią. A teraz jedziemy. – podał mi ramię bym złapała i na jednej nodze doskakała do drzwi.
- Mieszkam 5 minut stąd.
- To wskakuj na barana.
- Co?
- No nie możesz obciążać nogi.
- Poskaczę sobie, dam radę.
- Ej, to że jestem gejem, nie oznacza, że ze mnie jakieś chucherko. – zgrywał się.
- Przecież widzę. – przeskanowałam jego klatkę piersiową, do której idealnie przylegała elastyczna koszulka.
- No to wskakuj mała! – zniżył się jak najniżej mógł. Podskoczyłam a on złapał mnie sprawnie i podrzucił wyżej na plecach. Podał mi klucze bym zamknęła drzwi i wyszliśmy.
Przez kilka minut, gdy mnie niósł, wymienialiśmy się podstawowymi informacjami o sobie. Will miał 25 lat, oprócz pracy w szpitalu, pomaga również w wolnym czasie w hospicjum i odwiedza specjalistyczne szpitale dziecięce, gdzie jest wolontariuszem. Chłopak ma wielkie serce. Czemu na swojej drodze spotykam same dobre dusze? Chyba zrobiłam coś dobrego, bo los odwdzięcza mi się w cudowny sposób. Pod moimi drzwiami wymieniliśmy się numerami telefonu. Po zamknięciu drzwi, dotoczyłam się do odtwarzacza gdzie włożyłam płytę z napisem „DÓŁ L”. Była to specjalna składanka do ryczenia, a teraz tego potrzebowałam. Spojrzałam jeszcze na telefon, który już dawno się rozładował. Może to nawet i lepiej?

To serce jest zmęczone i stare
To serce jest zwęglone i zimne
To serce pokazuje białą flagę kiedy robi się twarde i odrętwiałe
Poddaję się
Do całej twojej skóry
Poddaję się
Kiedy znów opuszczasz mnie
Poddaję się
Dlaczego znów to robię?
Nie możemy wrócić…
To serce nie spało miesiące
To serce nie może się doczekać by cię zobaczyć
To serce nie chce przekonać cię, że to serce nie załamie się…
Co robisz w tych komorach?
I dlaczego w nich śpisz?
Poddaję się…

Idealna piosenka do zdołowania się jeszcze bardziej. Na nic nie miałam siły. Wyłączyłam odtwarzacz. Podłączyłam telefon do ładowarki. Miałam jakieś nieodebrane wiadomości i połączenia, ale wyłączyłam wszystkie powiadomienia nawet na nie nie patrząc. Nastawiłam tylko budzik i położyłam się na chłodnej pościeli. Jak zahipnotyzowana wpatrywałam się w sufit, gdy łzy spływały po skroniach i policzkach na pościel. Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam…
Wstałam równo z alarmem. Głowa bolała mnie niemiłosiernie. Noga też mi doskwierała. Od razu skierowałam się do kuchni po tabletki, które szybko popiłam wodą prosto z butelki, wypijając przy okazji do dna jej zawartość. Myślami byłam gdzieś daleko w cyfrach. Co dziś będzie do roboty? Wypisywanie faktur? O a może Pan Mars pod wpływem doznań seksualnych ze swoją gorącą partnerką coś skomponował i będę musiała przepisywać nutki? Kurde, znowu on… Na każdym kroku przypominam sobie o tym cholernym facecie.
Prezent od niego nadal leżał na moim łóżku. Chwyciłam karton i położyłam go na ziemi. Stojąc z trudem na mojej chorej nodze, drugą z całej siły kopnęłam pakunek wsuwając go tym samym głęboko pod łóżko.
Poszłam pod prysznic, z bojowym nastawieniem. Żadnego ryczenia! Trzeba być twardym, nie miękkim. Nie wiem, kto to powiedział, ale trzymajmy się tego. Przy śniadaniu nastrajałam się piosenką Beyonce „I care”.
Mówiłam, jak mnie skrzywdziłeś, kochanie
Ale ciebie to nie obchodzi
Teraz płaczę i jestem opuszczona
Ale ciebie to nie obchodzi
Nikt nie mówił, że to miłość
Ale jesteś odporny na cały mój ból
Potrzebuję, abyś powiedział, że to miłość
Ciebie to nie obchodzi, ale to nie ma znaczenia.
Cóż, mi zależy
Wiem, że ciebie to nie obchodzi
Ale mi wciąż zależy
Mocny bit i tekst, który dosadnie mówi, o czym babka myśli. Taka muszę być a nie, rozbita jak niedzielny kotlet.

Do pracy musiałam wyjść dziś wcześniej, by zdążyć dotoczyć się na czas. Przez próg budynku przeszłam nucąc „I don’t need a Man” Pussycat Dolls.
- Jeju, co się stało? – zapytała Jane, patrząc na moją nogę.
- Zdradzę ci sekret… bieganie w szpilkach to nie najlepszy sport. – rzekłam z rozbawieniem. Najlepiej ukrywać pod maską swoje prawdziwe uczucia. To najwygodniejszy sposób na uniknięcie dodatkowych, krępujących pytań.
- Byłaś z tym u lekarza?
- Oglądał to ratownik medyczny i powiedział, że jak się pogorszy to mam jechać do szpitala, ale jest okej. – spojrzałam na nogę. Rano zmieniałam opatrunek i owszem nie wyglądało fajnie, ale chyba nienajgorzej.
- W takim razie nie przeciążaj jej, idź do biurka, zaraz przyniosę ci robotę na dzisiaj.
Poszłam z jej zaleceniem, wcześniej robiąc sobie mocną kawę. Zasiadłam na swoim stanowisku i rozglądałam się po najbliższym otoczeniu tym samym kręcąc się w jedną i drugą stronę na obrotowym krześle. Cicho z radia usłyszałam piosenkę, która dziś zburzyła moje pozytywne nastawienie. Czemu ta cholerna muzyka kieruje moim nastrojem, moimi emocjami w tak łatwy i szybki sposób?
Przecież nie zmuszę Cię byś mnie kochał
Jeśli nie kochasz
A Ty nie zmusisz swojego serca by biło dla mnie
Jeśli nie bije
Leżąc w ciemności zaczynam wszystko rozumieć
Moje serce się uspokaja
Napełnia siłą i nadzieją
Ale nie Tobą...
Bo nie potrafię sprawić byś mnie kochał
Jeśli nie kochasz
Czemu z rana puszczają takie smęty? Kto w ogóle wybrał tą stację radiową? Nie ma niczego innego? A może to ranek ze „sklejamy złamane serca”? Nie płaczę przy ludziach, więc zacisnęłam mocno pieści patrząc na zbliżającą się szefową. Dostałam papierów na cały dzień, więc od razu zabrałam się do roboty. Muzyka nadal trącała moje zmysły, więc poprosiłam grzecznie kolegę obok by wyłączył radio, bądź włączył jakąś techniawę, bez zbędnych tekstów. Spojrzał na mnie jak na wariatkę i podłączył sobie słuchawki.
Koło dziesiątej, podszedł do mnie jakiś mężczyzna wręczając liścik i jedną czerwoną różę. Na liściku było napisane:
„Pogadajmy proszę… Spójrz w lewo.”
Poznałam to pismo… to samo, co na liściku przy prezencie. I nie pytajcie, czemu spojrzałam we wskazaną stronę. Stał tam Hawajczyk niepewnie się uśmiechając. Podejść? Nie. Wstałam z krzesła i najszybciej jak mogłam ruszyłam do toalety. Głupia jestem. Teraz niby mam czekać do 13 by mieć pewność, że wsiadł do samolotu i odleciał w siną dal? Kasia, myśl jak człowiek do cholery jasnej. Nie chciałam z nim rozmawiać. Co miałam powiedzieć, że zauroczyłam się na maksa i czuje się oszukana? O nie, nie dam mu tej satysfakcji. Nie będzie mną kierował, żaden facet.
Wyszłam z pomieszczenia po około dziesięciu minutach. Nie stał tam gdzie wcześniej… Siedział przy moim biurku. Kto go tu wpuścił? Eh… zasrana gwiazda. Podeszłam pewnie na swoje stanowisko pytając chłodno.
- Możesz wstać? Pracuję tutaj.
- Co się stało? – spojrzał na moją kostkę.
- Nie twoja sprawa. – nawet nie wiecie jak ciężko było mi zachować spokój, opanowanie i dystans w tej chwili. – Ale z czystej grzeczności mógłbyś mi ustąpić MOJE krzesło. – zaakcentowałam słowo.
- Jasne, przepraszam. Ja chciałem…
- Przepraszam, mam dużo pracy, więc jakbyś mógł po prostu odejść i dać mi święty spokój… Byłabym niezmiernie wdzięczna. – uśmiechnęłam się sztucznie. Spojrzał zdezorientowany i oniemiały. – Ach, proszę. – wręczyłam mu różę, którą wcześniej wręczył mi doręczyciel. – Mi się nie przyda, a twoja dziewczyna ucieszy się z tego gestu. – nic nie odpowiedział tylko odszedł ze spuszczoną głową, odwracając się przy samych drzwiach i spoglądając na mnie. Przełknęłam głośno ślinę powstrzymując się od wybuchnięcia płaczem i rzucenia na szyję przyjacielowi. Mimo wszystko byliśmy przyjaciółmi…
Ostatnie co zapamiętam to jego wielkie, smutne oczy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz