niedziela, 3 lutego 2013

004 "That's why I'm all into you"


Przez następne trzy godziny siedziałam w pokoju i rozmawiałam z Mają i Asią na facebooku. Odezwała się także mama, która specjalnie dla mnie założyła sobie konto, by śledzić moje wpisy i popisać ze mną. Jest kochana. Strasznie się o mnie martwi. Pamiętam jak po ukończeniu szkoły nie wiedziałam, co ze sobą zrobić, czy pójść na studia, czy może do pracy, ona mówiła mi, że mam robić, co uważam za dobre dla siebie. Tylko, że ja sama nie wiedziałam, czego chce. Chciałabym iść do pracy, spełniać się zawodowo, ale wtedy ominę fajny etap w życiu młodego człowieka.  Gdy jej powiedziałam, że mam plan wyjechać do Stanów Zjednoczonych, do chłopaka zaczęła panikować. Uspokoiłam ją, opowiedziałam o Edmondzie, raz nawet się z nim przywitała przez Skype’a jak z nim rozmawiałam. Mimo wszystko jest mamą i odchodzi od zmysłów, gdy nie dostanie choćby jednej wiadomości dziennej.

Maja opowiedziała mi, co nowego słychać w mieście, wysłała mi kilka linków do interesujących piosenek oraz kilka z wygłupami jednego z naszych ulubionych zespołów – The Wanted. Opowiedziałam jej o znajomości z Ryanem i Brunem, o imprezie i o rozwiązanej sytuacji z Edem. Ucieszyła się, ze znalazłam bratnią duszę, która mi pomaga, ale też ostrzegła przed imprezą. Mam się pilnować i za bardzo nie szaleć, tym bardziej, że jutro mam spotkanie w sprawie pracy. Muszę przyznać jej rację. Bez szaleństw! Ale znając siebie nowe miejsce i nieznani mi ludzie tak mnie zestresują, że będę siedzieć w miejscu i zamknę się w sobie. Chociaż nie wiem jak się zachowam, jeśli Hawajczycy będą w pobliżu, bo przy nich czuję się swobodnie, mimo, że czasami dziwnie reaguję na Marsa. Nie znam jeszcze tej odsłony mnie, ale dziś się okaże jak wpływają na mnie ci ludzie i to miasto.

Poszperałam w walizce, wyjęłam z niej wąskie czarne rurki i koronkowy top, myślę, że będzie okej na dzisiejszy wieczór. Byłam sama w domu, bo parka gdzieś wyszła. Zajęłam łazienkę na czas bliżej nieokreślony, posiedziałam dłużej w wannie próbując się zrelaksować na tyle na ile to było możliwe. Byłam zestresowana i to strasznie. Wykąpana wróciłam do pokoju gdzie włączyłam muzykę i zaczęłam czesać i suszyć włosy. Po wysuszeniu naturalnie się pofalowały, postanowiłam zostawić je w takiej formie. Spojrzałam na zegar, miałam jeszcze godzinę. Pomalowałam się trochę mocniej niż, na co dzień i nadal miałam sporo czasu. Ubrana i wymalowana byłam gotowa do wyjścia, ale miałam jeszcze jakieś pół godziny. Postanowiłam coś przekąsić, więc poszłam do kuchni i zjadłam dwie kanapki. Gdy skończyłam usłyszałam trzask drzwi.
Wyszłam z kuchni i zobaczyłam, że Britney i Ed wrócili w świetnych nastrojach do domu. Spojrzeli zdziwieni, mierząc mnie wzrokiem od stóp do głów.
- Gdzieś się wybierasz? – spytał Ed. Chyba podobał mu się mój strój, bo nie mógł oderwać ode mnie wzroku, co Britney strasznie rozjuszyło.
- Pewnie do burdelu… Głupia Polka nie jest w stanie inaczej tu zarobić. - mruknęła dziewczyna. Francuz nadal wlepiał we mnie swoje gały i zdawał się nie słyszeć, co mówi jego druga połówka. W moich oczach zebrały się łzy, ale nie pozwoliłam im wypłynąć. Ominęłam chłopaka i skierowałam się do pokoju, biorąc z niego szybko torebkę, zerkając w lustro i wychodząc.
- Nie wiem, kiedy wrócę. – powiedziałam szybko przechodząc przez salon.
- Ale… - zaczął Ed, ale nie zdołałam usłyszeć reszty. Zatrzasnęłam za sobą drzwi. Samochód Ryana właśnie podjeżdżał. Idealnie! Keomaka wyszedł z auta i przywitał się ze mną uściskiem.
- Ale masz wyczucie czasu Młoda! – rzekł radośnie. Nic nie odpowiedziałam tylko się krzywo uśmiechnęłam. Chłopak zauważył, że coś się stało a nie chciałam tego. – Stało się coś. – dodał.
- Nie, nic. Jedźmy już. – uśmiechnęłam się patrząc w płytę chodnikową. Ryan tego nie kupił, spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem i obejmując ramieniem zaprowadził do samochodu. Spojrzałam w stronę domku. Zauważyłam Edmonda w oknie, z którego od razu uciekł. Dziwny jest.
Czemu słowa nieznanej mi dziewczyny uderzają we mnie z taką siłą? Przecież wiem, że przemawiała przez nią zazdrość. Pozostało mi olać sytuację, co nie jest łatwym wyczynem.
- Powiesz, co się stało? – zapytał spokojnie po chwili ciszy mężczyzna.
- Nic, serio. – wymusiłam się na delikatny uśmiech.
- Widzę Cass, ale jak nie chcesz to nie mów. Chociaż może lepiej jakbyś się wygadała, bo na imprezę z takim nastrojem Cię nie wezmę.
- Ryan, to było nic. Po prostu sobie coś wyolbrzymiłam. – próbowałam dalej. Naprawdę ta sytuacja była śmieszna, nie powinna mnie tak dotknąć. Ale co ja poradzę?
- Jeśli to nic, to chyba możesz mi powiedzieć.
- Uparty jesteś!
- To przez przebywanie z Tobą. – zaśmiał się.
- Dobra. Britney powiedziała, że jest głupią dziewczynką i że taka jak ja to tylko nadaje się do burdelu. Pasuje? – wyrzuciłam z siebie na jednym wdechu.
- To serio nic takiego. Na twoim miejscu powyrywałbym tej wywłoce te tlenione kłaki. Bo wiesz, że to, co powiedziała to czyste kłamstwo? Jesteś inteligentną, piękną, przewspaniałą, młodą, ambitną kobietą. Słyszysz?
- To mi teraz nasłodziłeś. – uśmiechnęłam się spoglądając na niego.
- To tylko prawda. Nie słuchaj tej dziewczyny. Zazdrosna jest albo coś. Wy kobiety tak macie. – wyjaśnił.
- Ej, nie jestem taka jak ona.
- Oczywiście, że nie. Jesteś wredna, ale dla mnie, nie dla innych kobiet.
- Na kimś muszę się wyżywać. – zaśmiałam się.
- No i nastrój się polepszył. Jedziemy na imprekęęęę! – wydarł się włączając radio. Oczywiście płytę jego ukochanej piosenkarki.

Jechaliśmy dosyć długo. Posiadłość Marsa znajdowała się głęboko we wzgórzach Hollywood. Ryan powiedział mi, ze to gwiazdorska okolica, mieszkają w pobliżu takie gwiazdy jak George Clooney, Meg Ryan, Justin Timberlake, Pete Wentz i dużo innych. Gdy podjechaliśmy, opadła mi szczęka.
- Sceneria jak z filmu. – rzekłam zaskoczona widokiem.
- Nieźle, co? Jak pierwszy raz tu przyjechałem też mi szczęka opadła. Nie wiedziałem, że takie miejsca istnieją.
Na dworze było już ciemno, więc świetnie oświetlony dom wyglądał magicznie. Dom był w ciepłym tonie szarego koloru, przy drzwiach wejściowych stały białe kolumny a posadzka również była w kolorze białym z szarymi smugami. Roślinność w jego otoczeniu nadawała tajemniczy nastrój. Na podjeździe stało kilkanaście samochodów. Ściany w niektórych miejscach były przeszklone tak, że było widać ludzi w środku.
Ryan radośnie witał się ze znajomymi a ja stałam zszokowana i przerażona. Nie wiedziałam, co zrobić, co od razu zauważył i chwycił mnie za rękę przedstawiając mnie wszystkim po kolei. Nie zapamiętałam większości imion. Jak maszyna tylko mówiłam „Nice to meet you too” i kiwałam z uśmiechem głową. Wszyscy byli niezwykle uprzejmi, roześmiani i widać było, że znają się świetnie, ale też nie czułam się niechciana czy wytykana, chyba dobrze mnie przyjęli w swoim towarzystwie. Większość rozdawała na powitanie całusy i przytulała, co było dla mnie nowością. Czułam się trochę zagubiona, ale myślę, że mogłabym się przyzwyczaić. Chodzę tu z Ryanem od jakiś dziesięciu minut a nadal nie widziałam gospodarza tej imprezy. Właściwa impreza odbywała się nie w domu, tylko na dworze przy dużym basenie. Podłoga wokół niego była wyłożona deskami, co dawało fajny plażowy klimat. Widok stamtąd był niesamowity, było widać konary drzew i zachodzące słońce. Taki widok zapierał dech w piersiach.
- Cass, pobudka! – pomachał mi dłonią przed oczami Keomaka.
- Tu jest tak pięknie, że aż zawiesiłam się. – odwróciłam się do niego i zobaczyłam grupkę mężczyzn wokół. Chyba już ich poznałam, ale nie jestem pewna czy wszystkich, za dużo tu ludzi. Miała być mała posiadówa a jest tu ponad 50 osób. Dla mnie to dużo, dla nich ta liczba jest może faktycznie mało znacząca. Zauważyłam Marsa w świetnym nastroju idącego w naszą stronę z dwoma kieliszkami.
- Cześć! Cieszę się, że wpadłaś z Ryanem. – podszedł i mnie przytulił. Nie bardzo wiedziałam, co w tej chwili zrobić, więc lekko go objęłam. Uderzył mnie zapach niesamowitych perfum zmieszany z alkoholem. Odsunęłam się szybko i uśmiechnęłam się. Chłopacy byli pogrążeni w rozmowie.
- Dzięki za zaproszenie. Świetne miejsce. – rzekłam rumieniąc się. Dobrze, że panował tu półmrok.
- Cała przyjemność po mojej stronie. To dla Ciebie. Powinno Ci smakować. – powiedział ukazując rząd białych, prostych zębów i wręczając mi wypełniony alkoholem kieliszek.
- Dzięki. Mam nadzieję, że nie za mocne. Mam słabą głowę. – przyznałam się biorąc od niego napój. Gdy posmakowałam, skrzywiłam się, na co Bruno się zaśmiał.
- Nie smakuje? – zapytał z szerokim uśmiechem.
- Ohydne. – powiedziałam z niesmakiem, po czym dodałam. – Żartuję, jest okej. – uśmiechnęłam się.
- Chodź, zobaczysz jak mieszkam. – rzekł chwytając delikatnie moją dłoń i kierując się w stronę wejścia do domu gdzie było pusto. Wszyscy byli na zewnątrz. Wnętrze było przestronne i dominował tam biały kolor.
- Długo tu mieszkasz? – spytałam z ciekawością rozglądając się.
- Nie, od pół roku może. Ale rzadko tu jestem, tylko jak nagrywam coś albo mam kilka dni żeby odpocząć, chociaż czasami lecę do rodziny na Hawaje. – wytłumaczył.
- Widać, za czysto jak na dom faceta. – zaśmiałam się.
- Ej, nie jestem bałaganiarzem. – szturchnął mnie wtórując śmiechem. – Wracajmy, bo cała imprezka nas ominie.
Dopiero jak wyszliśmy zauważyłam trzy stoły z alkoholem, naczyniami i przekąskami. Podeszliśmy z Brunem do grupki ludzi gdzie stał Ryan.
- Wszyscy poznaliście już Kasię? – zapytał głośno Bru.
- Taaaaak! - krzyknęli zgodnie. Szczerze mówiąc nie pamiętałam ich imion. Kojarzyłam tylko Philipa, jego żonę Urbanę, Dre i niejakiego Kamerona. Reszty nie zdołałam zapamiętać. W powietrzu unosił się nieprzyjemny dym papierosowy. Nie stanowiło to dla mnie większego problemu, gdyż w domu rodzinnym ojciec palił za całą czwórkę. Bruno w tym momencie też zaczął podpalać swojego papierosa. Wyciągnął w moją stronę paczkę Natural American Spirit.
- Nie palę. – powiedziałam.
- To dobrze. – uśmiechnął się pod nosem i mocno się zaciągnął. Sięgnął po kieliszek i wypił do dna.
Chłopacy zaczęli gadać o niewiadomo czym, więc ja z Urbaną postanowiłyśmy się bliżej poznać.  Opowiedziałam jej trochę o sobie, a ona o swojej rodzince. Z Philem ma dwójkę dzieci. Jeśli chodzi o dzieci to mam trochę doświadczenia, bo moja kuzynka, która mieszkała bardzo blisko mnie ma dwie córeczki i często się nimi opiekowałam. Nie widziałam dziewczynek od kilku dni i już strasznie za nimi tęskniłam. Znalazłyśmy, więc wspólny temat, jakim były szkraby i poobgadywałyśmy trochę facetów. Powiedziała mi w skrócie, kto się czym zajmuje i przypomniała ich imiona. Rozmawiając z nią oddaliłyśmy się od facetów w stronę stolika z przekąskami. 
Po chwili podszedł Ryan, Bruno, Phil i jak mniemam Kameron.
- Pamiętam Cię! – wskazał na mnie Kameron. Spojrzałam na niego zdziwiona.
- To cieszę się, bo poznaliśmy się jakieś pół godziny temu. Dobrą masz pamięć, nie ma co. – zaśmiałam się a chłopacy zaczęli się z niego nabijać.
- Nie o to chodzi. Dajcie mi coś powiedzieć! – szturchnął chłopaków. – Phil, jechaliśmy wtedy do Ryana. Wyśmiewałeś mnie, że nie potrafię do kobiety zagadać. A ja umiem zagadać! – rzekł oburzony. – Wtedy szła Kasia i zagadałem. To byłaś Ty prawda? – skinęłam tylko głową.
- Teraz pamiętam! – krzyknął Philip i dodał. – A może powiesz, jakim tekstem do niej zagadałeś? – roześmiał się a ja z nim.
- No… - zaczął speszony.
- No, co powiedziałeś? – ponaglił go z zaciekawieniem Bruno.
- Spytał czy się dobrze czuje, bo blada jest. – wyjaśnił Lawrence i wybuchł niepohamowanym śmiechem. Urbana aż się zachłysnęła a Bruno prawie wypluł całą zawartość drinka, którego właśnie w siebie wlewał.
- Oj, śmiejcie się śmiejcie. Jak odjeżdżaliśmy powiedziałem, że ma fajny tyłek, pasuje? – powiedział, na co chłopacy jeszcze bardziej się roześmiali.
- Nie martw się. To był nowatorski sposób na podryw. Nie każda by poleciała, ale mnie byś prawie zdobył. – mówiłam gładząc go po ramieniu w ramach pocieszenia. Starałam się być poważna i przekonująca, ale nie mogłam się powstrzymać od śmiechu.
- Ha, widzicie palanty? To się sprawdza! – Kameron udawał, że mi uwierzył i w podskokach pobiegł do ludzi tańczących na parkiecie. Byli tam prawie wszyscy zgromadzeni, nikt nie siedział na leżakach wyłożonych gąbkami ani nie stał przy murku oprócz nas.
- A tak serio to, co pomyślałaś? – spytał Ryan.
- Że niezły z niego dziwak. Nie jestem przyzwyczajona do tego typu zaczepek.
- Zatańczyłbym z Tobą w nagrodę, ale nie chcę Ci podeptać stóp. – powiedział i dolał sobie do kieliszka soku.
- Za to ja chętnie zatańczę. – rzekł niskim głosem Mars i wyciągnął w moją stronę dłoń. Byłam po dwóch drinkach, więc się zgodziłam. Na trzeźwo bym raczej odmówiła. 

Pociągnął mnie w stronę tłumu, znalazł miejsce w samym środku, co było mi na rękę, bo nie lubiłam być obserwowana przez innych. Tu się wtopiliśmy w tłum. Leciała jakaś skoczna popowa piosenka, chyba któryś z kawałków Guetty. Stanęliśmy naprzeciw siebie i zaczęliśmy powoli wczuwać się w piosenkę. Bruno świetnie się ruszał, wplatał w swoje pląsy Jacksonowskie ruchy, wygłupiał się, rozśmieszając mnie do łez. Po chwili piosenka zaczęła się stopniowo zmieniać, tłum trochę zwolnił tempo i wsłuchiwał się w rytm nadchodzącej piosenki ja z Brunem także.
Mars chyba od razu rozpoznał utwór, bo z iskierkami w oczach i flirciarskim uśmiechem złapał moją dłoń i uniósł ją do góry tak bym zrobiła obrót wokół własnej osi. Zaczęłam powoli się obracać i gdy byłam tyłem do niego przyciągnął mnie do siebie. Kołysaliśmy się z boku na bok ruszając biodrami, delikatnie się o siebie ocierając. Po refrenie poznałam piosenkę, Ginuwine „Pony”. Bruno przyciągnął mnie bliżej siebie kładąc jedną dłoń na moim brzuchu. Drugą ręką chwycił moją dłoń i splótł nasze palce. Na trzeźwo byłabym przerażona i prawdopodobnie uciekłabym od niego, ale po spożyciu niewielkiej ilości alkoholu byłam zdecydowanie odważniejsza. Nie było między nami żadnej wolnej przestrzeni, jego ciało przylegało idealnie do mojego. Biodrami zaczęliśmy kręcić kółka. Był tak blisko, że czułam jego oddech na mojej szyi. Ta cała sytuacja powinna być dla mnie krępująca, ale nie była. Czułam się jakbym unosiła się nad ziemią. To było… magiczne i takie zmysłowe. Nawet nie zauważyliśmy, kiedy piosenka się skończyła.  Zaczęło lecieć jakieś stare szybkie R&B. Chciałam się odsunąć od Hernandeza, ale złapał mnie za nadgarstek i pociągnął tak, że wpadłam na niego.
- Chcesz mi uciec? – szepnął zmysłowo do ucha. Dreszcze przeszły po całym moim ciele. Nic nie odpowiedziałam tylko strasznie poczerwieniałam, co on zauważył i się delikatnie uśmiechnął. Przysunął się do mnie i ułożył swoje dłonie na moich plecach. Ja żeby utrzymać niewielką odległość między naszymi twarzami położyłam swoje ręce na jego torsie i się lekko odchyliłam. Spoglądał na moją twarz i zaczął się bujać na boki. Uśmiechnął się łobuzersko i puścił mi oczko. Machinalnie się uśmiechnęłam i zakryłam oczy dłonią, którą od razu odsunął. To była strasznie niezręczna sytuacja – z mojej strony, bo sądząc po jego minie, dobrze się bawił.
Jej, czemu on na mnie tak działa? Przecież z wyglądu nigdy bym nie pomyślała, że taki koleś może zwrócić na siebie moją uwagę. Był atrakcyjny, oczywiście, ale nie w moim typie. Lecz to jak się zachowuje, jak działa na mnie jest nie do opisania.  Dla niego może być to tylko taniec, ale dla dziewczyny, która przyjechała z małej, konserwatywnej Polski znaczy o wiele więcej. I ta dziewczyna musi się przed tym strzec. Jeśli na każdego mężczyznę, który ze mną zatańczy mam tak reagować to chyba zrezygnuję z tej aktywności. Kilka zmysłowych ruchów a ja już świruję? Nie, tak być nie może. Muszę to przerwać. Natychmiast.
- Ja muszę do toalety. – powiedziałam nagle odrywając się od mężczyzny.
- Pokaże Ci gdzie. – rzekł chwytając mnie po raz kolejny dziś za dłoń.
- Wiem gdzie. Dam radę. – szepnęłam spoglądając w jego hipnotyzujące, brązowe tęczówki. Szybko się obróciłam i wydostałam z tego dzikiego tłumu. Byłam skołowana. Nie dość, że alkohol już nieźle szumiał mi w głowie, to jeszcze ta sytuacja z Hernandezem. W drodze do łazienki, nie byłabym sobą jakbym czegoś nie odwaliła. Wpadłam na czarnoskórego mężczyznę, niestety imienia nie mogłam sobie przypomnieć.
- Przepraszam. – mruknęłam i go wyminęłam. Udałam się do łazienki, załatwiłam potrzebę i wyszłam. 

Wolnym krokiem wracałam z powrotem na dwór, ale tuż przy drzwiach ktoś mnie zaczepił.
- Hej, może kawy? – spytał ten mężczyzna, na którego wpadłam, wskazując na ekspres, który już pracował na pełnych obrotach.
- W sumie… Z chęcią. – odpowiedziałam po chwili namysłu i usiadłam na wysokim stołku przy blacie. – To na Ciebie wpadłam? – zapytałam chcąc się upewnić.
- Tak, ale w sumie to było miłe. – powiedział cicho i się uśmiechnął pod nosem.
- A przypomnisz mi swoje imię?
- Ray. Ty jesteś Cass, tak?
- Tak. Właściwie Kasia, ale Cass się przyjęło. – wyjaśniłam.
- Wiem, Ryan wspominał, że jesteś z Polski. – rzekł biorąc dwie filiżanki, które postawił obok ekspresu.
- Obgadujecie mnie? Nieładnie.
- Nie, to nie tak… - przestraszony zaczął się tłumaczyć.
- Ej, spokojnie, żartowałam. – mówiłam uśmiechając się.
- Oh. – westchnął i odwzajemnił uśmiech. Nalał do filiżanek kawy, postawił jedną przede mną a drugą naprzeciwko gdzie się usadowił.
- Nie pijesz alkoholu? Czy kawka na otrzeźwienie? – zapytałam.
- Nie piję dzisiaj. Jutro muszę być trzeźwy, mam sporo do pozałatwiania.
- Czym się zajmujesz? – spytałam, bo nie pamiętam czy Urbana o nim wspominała.
- Jestem producentem, razem z Jeremy’im i Jon’em tworzymy  The Stereotypes. – wyjaśnił.
- Ah, Urbana coś wspominała. Przepraszam, ale tyle to nowych osób, ze jeszcze nie zapamiętuje imion ani zawodów.
- Rozumiem, spokojnie. – uśmiechnął się delikatnie.
- Dzięki.

W ciszy dokończyliśmy kawę i ruszyliśmy w stronę rozkręconej na maksa imprezy. Wszyscy, razem z organizatorem skakali na parkiecie, na murku siedział Ryan, który zdeklarował się nie pić ani nie tańczyć. Ray dał się wciągnąć w wir uniesień a ja od razu skierowałam się do Keomaki.
- Co jest Ryan? Czemu sobie nie wypijesz? – spytałam patrząc na niego z troską.
- Muszę mieć na Ciebie oko, nie piję, bo chcę, żebyś cała i zdrowa trafiła do domu. Poza tym sportowcy nie piją. – wypiął dumnie pierś.
- Przeze mnie nie pijesz? Chyba sobie w tym momencie jaja robisz! Przecież mogłam wrócić taksówką! – rzekłam oburzona.
- Ej, nie unoś się mała. Nie mam dziś nastroju imprezowego. Poza tym nie potrzebuję wlewać w siebie litrów alkoholu żeby dobrze się bawić. – wyjaśnił obejmując mnie ramieniem.
- W takim razie posiedzę tu z Tobą.
- Nie ma mowy, lecisz na parkiet.
- Nie. Już mi wcześniej szumiało w głowie, wypiłam kawkę i więcej nie piję.- uśmiechnęłam się i ułożyłam głowę na jego ramieniu. Przymknęłam oczy i odpoczywałam sobie, niestety niedługo… Po chwili usłyszałam zbliżające się, donośne głosy.
- Ej, nie wiem kociaki czy zauważyliście, ale tu jest impreza! Nie ma czasu na leżakowanie. – wykrzyczał pijany Philip. Widziałam Bruna skaczącego w tłumie i wygłupiającego się z jakimiś dziewczynami. Zdecydowanie był duszą towarzystwa, wszędzie było go pełno. Dostrzegłam wielki kontrast między naszym tańcem i tym, co teraz wyprawiał na parkiecie, tańcząc do Jamesa Browna. Teraz dopiero zauważyłam jak był ubrany, koszula w kratę rozpięta niemalże do połowy, dopasowane, ciemne jeansy i trampki, które pasują niemalże do wszystkiego. Niby nic zwyczajnego, ale…
- Co taka zapatrzona w naszą gwiazdkę? – moje rozmyślania przerwał Phil, który machał mi ręką przed oczami.
- Nieźle tańczy. – mruknęłam i wzięłam szklankę Ryana, z której się od razu napiłam tym samym ukrywając zakłopotanie.
- Ej! – rzekł oburzony wyrywając mi ją z rąk.
- Oj, nie bulwersuj się staruszku. – mówiłam gładząc go po kruczoczarnych włosach.
- Nie odzywam się do Ciebie. -  powiedzał obrażony i odwrócił się do mnie plecami. Spojrzałam na Phila i wzruszyłam bezradnie ramionami.
- Pocałuj swojego misiaczka to mu się odwidzi ten foszek. – poradził Lawrence.
- Fuuuj! – chórkiem wykrzyknęliśmy z Keomaką, aż zwróciliśmy uwagę szalejącego tłumu.
- Spokojnie, tu się nic nie dzieje! – uniósł ręce w geście niewinności Ryan i się szeroko uśmiechnął. Ludzie z powrotem zaczęli tańczyć. Spocony Bruno jednak zaczął się w naszą stronę zbliżać.
- Co się dzieje? – spytał biorąc od długowłosego szklankę i wypijając zawartość do dna.
- Czemu wszyscy piją z mojej szklanki? – rzekł oburzony zakładając ręce na piersi. Zaśmiałam się na te słowa i ponownie pogłaskałam go po głowie. Zdezorientowany Bruno popatrzył na nas, Phil też za bardzo nie rozumiał sytuacji.
- O co Wam chodzi? – spytałam spoglądając na nich.
- No a Wam, o co chodzi? – Phil. Tak to możemy gadać do rana.
- No, co Wam się stało z twarzami? – parsknęłam śmiechem.
- Co to było za „fuj”? – zapytał w końcu Bruno.
- Powiedziałem Cass, że ma pocałować swojego kociaczka. – wzruszył ramionami Lawrence.
- Nie mamy się ku sobie. – zaprzeczył od razu Ryan. – To moja nowa siostra. – uśmiechnął się szeroko i objął mnie ponownie ramieniem. Przytaknęłam głową patrząc na pozostałą dwójkę. Chyba w końcu zrozumieli.
- Drinka? – spojrzał na mnie Mars kierując się w stronę stolika z trunkami.
- Nie, dzięki. – odpowiedziałam.
- Ej, to imprezka. Nie napijesz się ze mną? – spojrzał z minką zbitego psiaka, robiąc z ust podkowę.
- Jutro muszę dobrze wypaść na rozmowie o pracę. – spoglądnęłam na zegarek znajdujący się na nadgarstku Philipa. -  A właściwie to dzisiaj. Innym razem sobie odbiję. – rzekłam puszczając mu oczko.
- Trzymam Cię za słowo. – mówił wskazując na mnie palcem. Pogawędziłam z chłopakami póki Bruno nie wrócił i chwycił moją dłoń.
- Mogę prosić Panią do tańca? – powiedział szarmancko patrząc mi prosto w oczy.
- Nie, Bruno. Nie umiem tańczyć na trzeźwo. – mówiłam z każdym słowem rumieniąc się coraz bardziej i spoglądając na wszystko dookoła tylko nie na niego.
- Pokażę Ci, że potrafisz. – zamrugał brwiami uśmiechając się.
- Muszę? – powiedziałam ze smutną minką. Nie było mi to na rękę, tym bardziej po wrażeniach po pierwszym tańcu.
- Nie, ale ja ładnie proszę. – uśmiechnął się jeszcze szerzej o ile to w ogóle możliwe.
- Ehh, no dobra. – zgodziłam się głęboko wdychając świeże powietrze. Czemu nie potrafię mu odmówić? To przez te cholernie czarujące, brązowe, duże oczy. Hipnotyzują mnie jak nic. Bruno tanecznym krokiem prowadził mnie na prowizoryczny parkiet. Szłam za nim i podziwiałam jego kołyszące się biodra. Czy to możliwe by facet tak dobrze się ruszał? Widocznie tak. Ocknęłam się, gdy poczułam ponownie jego dłonie na swoich biodrach. Zarzuciłam swoje ręce na jego szyję i zaczęliśmy kołysać się do jakiejś wolnej ballady. Oprócz nas na parkiecie znajdowało się kilka par i okrąg stworzony z samych mężczyzn, którzy się obejmowali i wyrażali swoją miłość na tysiąc różnych sposobów. Starałam nie skupiać się za bardzo na moim partnerze i jego tęczówkach wpatrujących się we mnie. Po chwili nachylił się do mojego ucha.
- Widzisz, umiesz tańczyć. – mówił łaskocząc swoim oddechem moją szyję.
- Jeśli to można nazwać tańcem, to owszem. – odpowiedziałam. Starałam się utrzymać między nami pewną odległość, wolną przestrzeń.
- Jeśli to nie jest prawdziwy taniec, to patrz teraz. – chwycił moje dłonie, jedną ujął w swoją a drugą przesunął na jego ramię. Swoją położył z tyłu na moje plecy. Kołysaliśmy się przez krotką chwilę, gdy on nagle przechylił mnie do tyłu. Nieźle się przestraszyłam, ze zaraz upadnę, ale on mocno mnie trzymał w swoich ramionach. Zaśmiał się na widok mojej przerażonej miny.
- Spokojnie, nie upuszczę Cię. – szepnął i przywrócił nas do pionowej pozycji. Spojrzałam na niego morderczym spojrzeniem, na co ponownie zaśmiał się i powiedział: - Sama powiedziałaś, że wcześniej to nie był taniec. Teraz chyba już nie masz wątpliwości, co?
- Nie. – odwzajemniłam uśmiech. Przyciągnął mnie bliżej siebie tak, że by nie patrzeć mu w oczy musiałam ułożyć głowę na jego ramieniu. Przetańczyłam z nim tak pare piosenek, ale czy to ważne? Mogłabym tak wieczność.

Jestem głupia i naiwna. Wiem, nie będę się łudzić. Rozkoszuję się chwilą póki mogę. Później trzeba będzie zapomnieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz