sobota, 23 lutego 2013

007 "I wanna hold you tight"


Spojrzałam błagalnie na Ryan’a.
- Nic się nie stało. Mogę już pójść na górę? – spoglądnęłam na tę dwójkę. Keomaka skinął głową i zaprowadził mnie na piętro. Bruno stał w tym samym miejscu odprowadzając nas wzrokiem. Weszliśmy do małego, przytulnego i ciemnego pokoju. Ciemnobrązowe ściany kontrastowały z jasnymi meblami, a pomarańczowa pościel wprowadzała tu trochę radości.
- Dzięki. – westchnęłam rzucając w kąt szpilki i siadając na skraju łóżka.
- Nie ma za co, Cass. – pogłaskał mnie po głowie. – Te drzwi są od łazienki, masz ją na własność. Będziemy na dole. – rzekł pokazując na drzwi na prawo i wyszedł.

Nie miałam na nic siły, opadłam na łóżko i się ponownie rozpłakałam. Od tego płaczu chyba się odwodnię. Zebrałam się po kilkunastu minutach, otworzyłam walizkę i zaczęłam szukać kosmetyczki oraz ubrań na przebranie. Tak się złożyło, że od wczoraj chodzę w tych samych ciuchach. Po prysznicu i umyciu włosów poczułam się o wiele lepiej. Jakby wszystkie zmartwienia spłynęły razem z wodą. No, może niezupełnie wszystkie, bo natrętne myśli nadal napadały mój mózg, czasami z nawet z podwójną siłą, ale odganiałam się od niech jak tylko mogłam. Nie chciało mi się schodzić na dół i czuć współczucie zewsząd. Usłyszałam pukanie do drzwi.
- Proszę. – powiedziałam rozczesując mokre włosy.
- Zejdziesz na obiad? – spytał właściciel domu. Był jak taki tatuś.
- Zaraz będę. – odpowiedziałam wracając, do łazienki i podsuszając włosy. Ubrałam przygotowane wcześniej ubrania, przeglądnęłam się w lustrze i zeszłam na dół. Mężczyźni siedzieli przy stole rozmawiając między sobą. Gdy mnie ujrzeli ucichli. Niezręcznie…
- Przepraszam. Nie przeszkadzajcie sobie. – wyszeptałam speszona i dosiadłam się do nich.
- Kasia, uspokój się w tej chwili. – wybuchnął Ryan, aż prawie spadłabym z krzesła gdyby nie Bruno, który mnie przytrzymał. – Nie jesteś dla mnie żadnym ciężarem, nie przepraszaj mnie, co chwile i nie obwiniaj się. – wyjaśnił po chwili.
- On też tak mówił, a później mnie wyrzucił. Zresztą mam dość siedzenia ludziom na głowie, nie jestem dzieckiem muszę zadbać sama o siebie. W weekend poszukam mieszkania, zadzwonię jeszcze do Jane, powiedziała, że mi pomoże z formalnościami.
- Nie mam na Ciebie siły. – westchnął bezradnie.
- Mogłaś mówić, że to ten koleś tak Ci zepsuł humor. Poszedłbym z Tobą i zrobił z tym idiotą porządek. – powiedział Bru i troskliwie spojrzał na mnie.
- Było w porządku póki nie zaczęli się bić! Miałam już wychodzić, ale Ryan musiał przyjechać i zacząć się z nim wykłócać. Przeze mnie jeszcze będzie miał problemy! Zostaniesz zatrzymany za wtargnięcie do jego domu i pobicie! I co ja wtedy zrobię? – mówiłam.
- Nic mi nie będzie, a z tobą mogło być różnie. To jakiś psychol! Jak cię chwycił za rękę to myślałem, że zaraz eksploduję ze złości. – warknął zaciskając pięść i waląc dłonią w stół. Ponownie podskoczyłam ze strachu.
- Ryan, przestań! – powiedział spokojnie Mars i pogładził moje ramię. Jego wzrok zatrzymał się na moim nadgarstku, który z czerwonej barwy zmieniał się w lekko fioletową. Przejechał po nim palcem wskazującym i spojrzał na mnie. Ryan siedział z łokciami opartymi na stole i twarzą spuszczoną w dół. Po chwili ciszy zaczął mówić.
- Przepraszam. – odpowiedział cicho. – Po prostu jestem tak zły, że nad tym nie panuję.
- Dzięki Ryan. – wyszeptałam. Wiedziałam, że wszystko robił dla mojego dobra, nawet jakby to on miał być za to ukarany.
- Nie ma, za co Maleńka. – uśmiechnął się krzywo.
- A teraz zjedzmy ten pyszny obiad, który zaserwował nam najlepszy kucharz w Stanach Zjednoczonych, niezastąpiony Kapitan El Fuego. – zrobił sobie autoprezentację Bruno i nałożył mi na talerz ryż z warzywami i kurczakiem. Zaśmiałam się na jego słowa.

Po skończonym posiłku chłopacy zasiedli przed telewizorem. Usiedli na dwóch końcach kanapy zostawiając na środku miejsce dla mnie. Podkuliłam nogi i objęłam je rękoma. Nie wiem, czemu zachwycali się jakimś dziwnym filmem akcji, mnie to w ogóle nie ruszało. Po kilkunastu minutach słuchania monotonnych strzałów dobiegających z głośników zaczęłam przysypiać. Mimowolnie oparłam policzek o męskie ramię po prawej stronie i zasnęłam.
- Księżniczka nam przysnęła. – powiedział Ryan, czując na swoim ramieniu moją głowę.
- Dużo dziś przeżyła. Zaniosę ją do góry. – odpowiedział Mars wstając.
- A dasz radę? – zaśmiał się Keomaka.
- Pfff… - rzekł i uniósł mnie bez wysiłku.
- No, no, no, przypakowałeś ostatnio. I tak Ci nie odpuszczę tej siłowni. – mruknął Ryan otwierając paczkę dietetycznych przekąsek. Przyjaciel nic nie odpowiedział tylko zaniósł moje bezwładne ciało do pokoju, w którym się zatrzymałam. Położył mnie delikatnie na łóżku. Nieświadomą niczego, pocałował w czoło i czule pogładził po policzku. Wyszedł po cichu udając się z powrotem do salonu.

Nie wiem ile spałam, ale zrobiło się już ciemno. Z bólem głowy zeszłam na dół zobaczyć czy Ryan jest w domu. W salonie siedział Bruno, z kubkiem kawy w ręku.
- Hej, gdzie Mięśniak? – spytałam cicho. Czułam się co najmniej jakbym była na kacu, którego zazwyczaj nie miewałam, bo wiedziałam co to umiar.
- O, hej! Dziś ma randkę, wyszedł przed chwilą. Chciał odwołać. Zostałem, żebyś nie była sama. – uśmiechnął się pocieszająco i wstał z miejsca. – Kawę, herbatę, kakao?
- Daj spokój, siedź. Zrobię sama. – machnęłam ręką kierując się w stronę kuchni. Wyprzedziłam go i wstawiłam wodę na palnik.
- Jesteś gościem. – stwierdził wyjmując w tym samym czasie duży kubek z szafki.
- Ty też. – wytknęłam język i wzięłam z jego rąk naczynie. – Ale możesz się tu przydać, bo nie wiem gdzie jest kawa. – z uśmiechem podał mi ją. – Dzięki.
Zrezygnowany usiadł przy stole i obserwował moje poczynania. Wsypałam kawy do kubka i zalałam gorącą wodą. Postawiłam na stole gdzie była cukiernica, osłodziłam i wymieszałam.
- Interesujące, co? – zapytałam milczącego i skupionego na mojej osobie mężczyznę.
- Bardzo. Wiesz ile można się dowiedzieć o człowieku z obserwacji? – mówił podpierając się na łokciach.
- Nie wiem, ale pewnie zaraz mi powiesz.
- Nie. – rzekł łobuzersko.
- Ej! – krzyknęłam z wyrzutem.
- Wracamy do salonu? – zapytał nie zważając na moje oburzenie. Ruszyłam w stronę kanapy wygodnie się usadawiając. Po chwili przyszedł Bruno z miseczką wypełnioną ciastkami z czekoladą.
- Wiesz jak ciężko znaleźć tu coś normalnego do jedzenia? On najchętniej by się żywił samym zielskiem i pił tylko wodę. – oznajmił Mars.
- Dlatego tak wygląda. – stwierdziłam. – My jemy wszystko i popatrz na nas. Grubasy.
- Wypraszam sobie. Ty to faktycznie mogłabyś schudnąć, ale ja? Grecki Bóg. Odonis czy jak mu tam.
- Adonis.
- No, właśnie. A tak szczerze to ty powinnaś przytyć tu i ówdzie. – wytknął mi. Zaśmiałam się tylko, bo wiedziałam, że tak nie myśli.
- Co oglądamy? – szybko zmieniłam temat.
- Na pewno nie Bodyguarda, bo to nam nie wyszło. Ach, film akcji też nie wchodzi w grę, bo zaśniesz. Hmmm… Co Ty na Disney Channel? – zapytał podekscytowany jak dziecko.
- Przyznaj się, że oglądasz nocami serial o syrenkach.
- Nocami to ja inne filmy oglądam.  – mruknął łobuzerskim tonem.
- Nie musiałam tego wiedzieć. – rzekłam zdegustowana.
- A co Ty mała miałaś na myśli? Niegrzeczna dziewczynka!  - wyśmiał mnie, na co ja się tylko zarumieniłam. W spodniach poczułam wibrację komórki. Wyciągnęłam ją i spojrzałam na wyświetlacz. Dzwonił Edmond. W tym momencie szczęka mi opadła. Co on jeszcze ode mnie chciał?
- Cass… Co się tak zawiesiłaś? Dzwoni ktoś. – mówił patrząc uważnie na mnie.
- To Ed. Nie odbieram. – szepnęłam.
- Daj, ja z nim już sobie pogadam. – zdenerwował się nieco.
- Nie. – rozłączyłam się szybko i położyłam telefon na stole. Wpatrywałam się w jeden punkt ze smutkiem. Może czegoś zapomniałam? Albo chciał przeprosić? Każdy chyba zasługuje na drugą szansę, prawda? Telefon ponownie zaczął dzwonić, szybko wyciągnęłam w jego stronę dłoń, ale Bruno mnie uprzedził. Szybko odebrał i zdenerwowany wstał z kanapy.
- Powiem, jasno i wyraźnie. Odwal się raz na zawsze od Kasi. Zniknij z jej życia albo znajdę Cię i wyrwę Ci z dupy te żabie udka. Zrozumiano? – chwilę czekał na odpowiedź, po czym dodał. – Spierdalaj powiedziałem. Twoje groźby mnie nie ruszają. I nigdy niemów tak o kobiecie. Nawet się nie waż. – rozłączył się. Ja swoje oczy wlepiłam w jeden bardzo interesujący punkt, jakim był zegar na ścianie. Z transu wyrwał mnie ciepły dotyk mężczyzny. Zlękłam się i podskoczyłam na miejscu.
- Nie bój się. – powiedział spokojnie i mnie delikatnie objął.
- Ja… nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Nie wiem, co mam robić. – wyszeptałam bezradnie wtulając się w jego silne ramiona.
- Nie daj się zastraszyć. On nie może Ci nic zrobić. – mówił głaszcząc mnie uspokajająco po głowie. – Nie myśl o tym. Tutaj jesteś bezpieczna.
Po chwili zaczął nucić dobrze mi znaną piosenkę Westlife.

Wszyscy upadamy
Wszyscy odczuwamy smutek
Bo bywają deszczowe dni i słoneczne wzloty
Im więcej upadamy, tym bardziej żyjemy

Jak będziesz kochać
Jak będziesz czuć
Jak chcesz przeżyć swoje życie jak sen, który masz, a on prawdziwy jest?
A jeśli zgubiłaś drogę
Przy mnie będziesz bezpieczna
Otworzymy na rozcież cały świat
Zobaczę jak ożyje dziś
Przy mnie będziesz bezpieczna

Spojrzałam do góry na jego twarz. Był taki spokojny. W oczach zebrały mi się łzy.
- Ej, to miało Cię pocieszyć a nie spowodować łzy! – zaśmiał się, mocniej mnie ściskając. Uśmiechnęłam się przez łzy.
- Dzięki, Bruno. Nie wiem, czym sobie zasłużyłam na Twoją pomoc i uwagę. – mówiłam wtulając się w jego ciepły sweter.
- Ale z Ciebie głuptas. – oparł się o oparcie kanapy ciągnąc mnie ze sobą. Na pół leżąc przytuleni, oglądaliśmy telewizję. Leciały powtórki x-factor’a. Komentowaliśmy każdego uczestnika, Bruno wszystkich przedrzeźniał, co skutecznie odciągało moją uwagę od przeżyć z dzisiejszego dnia. Było mi tak dobrze w jego ramionach. Cały czas głaskał mnie po plecach bądź włosach, bawił się pojedynczymi kosmykami bądź delikatnie masował kark czy całował delikatnie w czoło. Wyraźnie czułam jego perfumy, które prawdopodobnie już przesiąkły przez moje rzeczy. Położyłam swoją dłoń na jego klatce piersiowej, na co wykrzywił usta w uśmiechu i przyciągnął moje nogi za uda przerzucając je przez swoje by gładzić mnie po łydkach. Przeszedł mnie przyjemny dreszczyk.
- Zimno Ci? – zauważył moją reakcję. Nie było mi zimno, ale żeby się nie zdradzić odpowiedziałam:
- Troszkę. – na moje słowa chwycił koc przełożony obok niego przez oparcie, zwinnie go rozłożył i przykrył nas szczelnie. Uniosłam się tylko na chwilę by sięgnął po koc, po czym znów opadłam na jego ramię.
Komórka, która leżała na stole zaczęła wibrować. Mars zerwał się z miejsca, wziął komórkę w dłoń i spojrzał na wyświetlacz.
- To nie on. Mama? – wzięłam od niego komórkę i z ulgą odebrałam.
- Cześć mamuś. – powiedziałam po polsku. Bruno opadł na swoje miejsce i przysłuchiwał mi się z uwagą.
- No cześć Kasiu, czemu nie odbierałaś wcześniej? – rzekła zmartwiona.
- Miałam kilka problemów na głowie i zupełnie zapomniałam oddzwonić. Ale nie martw się wszystko już w porządku. – uprzedziłam ją.
- Jak mam się nie martwić? Powiedz co się stało. – wiedziałam, że nie odpuści póki jej nie powiem. Oparłam się z powrotem o kanapę wiedząc, że ta rozmowa szybko się nie zakończy. Mars machinalnie mnie objął.
- Od początku? Ech, miałam spięcie z Edmondem, ale poznałam dwójkę wspaniałych osób, które pomogły mi się z tego wyplątać. Od poniedziałku zaczynam pracę w wytwórni płytowej.
- Och, a co to za osoby? Skąd wiesz, że możesz im zaufać? Przecież nie znasz ich.
- To dwójka mężczyzn z Hawaii. Nie wiem, czemu, ale ufam im, nawet po tych kilku dniach wiadomości. Pomogli mi się wyplątać z tej chorej sytuacji. Nie martw się, naprawdę to porządni faceci. Nie oczekują nic w zamian i nie wiem jak się im odwdzięczę.
- A kim oni są? Wiesz coś o nich?
- Bruno jest muzykiem a Ryan jest modelem i asystentem Bruna.
- Obaj w show biznesie? Kasiu, bądź ostrożna…
- Mamo, przecież wiesz, że jestem rozsądna, a przy nich czuje się świetnie. To dobrzy ludzie.
- Myślałam, że to Ed był tym dobrym. Przecież do jego tam jechałaś.
- Ale okazał się okropny. I gdyby nie oni, prawdopodobnie byłabym prześladowana przez tego chłopaka albo wylądowałabym w psychiatryku. To oni mi załatwili tą pracę.
- Z twoich opowieści naprawdę się wydają w porządku. Nie miej mi tego za złe, ale martwię się.
- Wiem.
- Gdzie teraz jesteś?
- Nocuję u Ryana. W weekend poszukam mieszkania, bo nie chce im siedzieć na głowie.
- Czyli aż tak źle było z tym Edmondem?
- Było, Ryan się tak zdenerwował, że doszło do bójki. Nieważne.
- Ojej, córuś. Jak dobrze, że ich masz. Wyślesz mi zdjęcie z nimi? Z twarzy można dużo wyczytać. – po chwili dodała. – Wiesz, że to bzdura, ale chce po prostu obczaić potencjalnych zięciów. – zaśmiała się.
- Mamoooo… Żadnych zięciów. Ryana nie ma, a Bruno jak się zgodzi to zaraz Ci wyślę.
- Dobrze córcia, w takim razie czekam. Zdzwonimy się później. Trzymaj się tam.
- Ty też mamo.
- Pa kochanie.
- Pa.
Rozłączyłam się w końcu. Mars wydawał się nieco znudzony.
- Jej ten język jest pokręcony. Słyszałem nawet swoje przekręcone imię… „Bruna”? Jak damskie brzmi!
- Nie czepiaj się.
- Jak rozmowa z mamą?
- Martwi się. Poza tym chce was zobaczyć.
- Przyleci tutaj?
- No, co Ty. Chce zdjęcie. Mam jej wysłać jak najszybciej.
- No to dalej. Jestem stworzony do pozowania. – przyciągnął mnie do siebie. Wziął mój telefon i szukał funkcji kamery. – Jezu, pokręcona ta komórka.
- Daj, ale ty jesteś beztalencie technologiczne. –westchnęłam podając mu telefon z włączoną funkcją.
- Którym się robi? – uśmiechnął się.
- Środkowym. – wytknęłam język.
Chwycił moją komórkę, odwrócił ją drugą stroną i podniósł do góry. Przyciągnął mnie, tak, że przylegaliśmy do siebie polikami. Uśmiechnęłam się delikatnie spoglądając w stronę komórki. Po usłyszeniu dźwięku migawki chciałam się oderwać i zobaczyć zdjęcie, ale Bruno powiedział szybko „jeszcze jedno”. Spontanicznie przyssał się ustami do mojego policzka, na co jak zaskoczona dotknęłam delikatnie jego twarzy przytrzymując ją na miejscu. Kolejna migawka.
- Pokaż co tam zrobiłeś. – powiedziałam lekko zarumieniona. Bruno wziął komórkę i ponownie zrobił zdjęcie, tym razem mi samej.
- Ale słodko się rumienisz. – mówił pstrykając fotki.
- Przestań, nie lubię zdjęć. – rzekłam zakrywając się dłońmi.
- Dobra, już kończę. – powiedział, na co odsłoniłam twarz i usłyszałam ponownie ten cholerny dźwięk.
- Bruno! – krzyknęłam.
- Dobra, już. – oddał mi telefon. – Pokaż, co tam zrobiłem. – przysunął się do mnie zaglądając mi przez ramię na efekt swojej pracy. To zdjęcie z buziakiem było przesłodkie, ale nie nadawało się do wysłania mamie. – Ale ze mnie fotograf! Chyba zmienię fach. – skomentował.
- Ty lepiej zostań przy śpiewaniu do księżyca. – odpowiedziałam.
- Słyszałaś? – spytał zaskoczony.
- Tak, nie mogłam spać. Ty masz coś z tym motywem księżyca, co? Moonshine, Talking to the moon…
- Bo jest magiczny. Kiedyś się przekonasz. – zamrugał brwami i wyrwał mi telefon. Wpatrywałam się jak w nim coś majstrował. Pewnie szukał katalogu ze zdjęciami, żeby je jeszcze raz przeglądnąć. Po chwili powiedział:
- Ok. Wysłane. – wytknął język i oddał mi telefon.
- Słucham? – rzekłam zdziwiona.
- Wysłałem twojej mamie to zdjęcie.
- Jakie zdjęcie? – nic nie odpowiedział. Spojrzałam na folder z wysłanymi wiadomościami a tam zdjęcie z całusem i podpis „Bruno<3”.
- Ja cie kiedyś zabije człowieku! Moja mama albo dostanie zawału po otworzeniu tego, albo zacznie nam planować ślub. – na moje słowa wybuchnął śmiechem. Nie zdążyłam nawet zdzielić go po głowie a telefon zaczął dzwonić. – Gdyby ona umiała angielski to musiałbyś się jej tłumaczyć. Masz szczęście, że nie umie. – pogroziłam mu palcem i wzięłam ogromny wdech.
- Tak, mamo?
- Kasiaaaaa! Jaki przystojniak! Słodko razem wygladacie. – zachwycała się.
- Mamo, to tylko kolega i to on wysłał to zdjęcie. Uprzedził mnie niestety.
- Już dobrze. Wydaje mi się, że go gdzieś widziałam. Podobny do tego piosenkarza, co tańczy w telewizji z małpami, ale w sumie to dużo na tym zdjęciu nie widać. – na te słowa wybuchnęłam niepohamowanym śmiechem. – Stało się coś? – spytała zdezorientowana rodzicielka.
- Nie, nic. Tak się składa, że ten z małpami to on, ale proszę nie rozpowiadaj rodzinie, okej? I jeszcze raz powtarzam, że to tylko mój kolega. – wypowiedziałam, gdy się uspokoiłam.
- Jasne, powiem Ci, że wygląda na niegroźnego.
- I taki jest.
- Dobrze, ja już kończę. Ucałuj go ode mnie i podziękuj za opiekę nad Tobą.
- Daj spokój mamo.
- Zrób jak mówię, pa. Niezłe ciacho, naprawdę. Czekoladka. Dobry gust masz po mamusi zdecydowanie. – powiedziała na do widzenia i się rozłączyła.
- Wyobraź sobie rozpoznała Cię, jako faceta tańczącego w telewizji z małpami. – skierowałam te słowa to mężczyzny, na co się zaśmiał. – Poza tym sama z chęcią by Cię schrupała, nazwała Cię miedzy innymi czekoladką. Także tego…
- Już kocham Twoją mamę. –uśmiechnął się i zaczął ziewać.
- Idź spać. Ja odpoczęłam popołudniu.
- Zostanę.
- Idź, widzę, że jesteś zmęczony. Zmykaj do łóżka.
- Ale jak ja nie chcę. – rozłożył ramiona zapraszając do siebie. Ponownie wtuleni zanurzyliśmy się pod ciepłym kocem. Gdy tylko się ułożyłam, dźgnęłam go łokciem w żebra, na co jęknął.
- Ej! – rzekł oburzony.
- To za to zdjęcie.
- Zołza. – szepnął. Nie chciało mi się już reagować na jego zaczepki. Chciałam po prostu rozkoszować się każdą minutą spędzaną w jego objęciach.
- Świetny sweter. – mówiłam bawiąc się nim.
- Podoba Ci się?
- Tak. Dobrze Ci w nim.
- Nie lubię go. Ale ciepły jest. – powiedział.
Siedzieliśmy tak gadając o bzdurach do późnych godzin nocnych. Zasnęliśmy przy włączonym telewizorze.

Obudziłam się koło dziewiątej. Spojrzałam w górę. Pierwsze, co zobaczyłam to uchylone usta Petera. Szybko odrzuciłam natrętne myśli, co do tego obrazu i uniosłam się.
- Dzień dobry! – powiedział Ryan siedzący na fotelu. Wpatrywał się we mnie z uśmiechem. Zmieszałam się strasznie tym, że zobaczył mnie w takiej odsłonie. Leżałam wtulona w jego przyjaciela na kanapie w salonie. Wiem, że Ryan jest jak mój brat i dlatego się zawstydziłam. Nie wiedziałam, co jego uśmiech oznacza.
- Cześć. O której wróciłeś? – spytałam szeptem próbując opanować rumienienie się.
- O ósmej. Zaraz idę spać. – wstał i podszedł do mnie. Pocałował mnie delikatnie w czoło. – Cieszę się. – rzekł tylko z uśmiechem i ruszył na górę do swojego pokoju. Chciałam krzyknąć z zapytaniem, o co mu chodzi, ale przypomniałam sobie o mężczyźnie śpiącym obok słodko jak aniołek Spojrzałam jeszcze raz na niego. Położyłam się w pewnej odległości nie stykając się z jego ciałem i obserwowałam. Głęboko, miarowo i spokojnie oddychał. Widok mógł się wydawać innym nudny, ale dla mnie był niesamowicie interesujący. Po chwili Bruno zaczął mrużyć oczy i marszczyć nos.
- Cass? – szepnął z zamkniętymi oczami.
- Hmmm? – wymruczałam dając znać, że jestem obok.
- Chodź, bo jakoś mi zimno bez Ciebie. – moje serce w tym momencie zaczęło walić jak opętane. Ułożyłam głowę na jego ramieniu, czując po chwili jego jedną rękę na plecach a drugą na żebrach. Usta przystawił do mojego czoła.
- Ale Ci serce wali. – wyszeptał. I co ja mam mu teraz powiedzieć? To przez Ciebie? Pozostawiłam to bez odpowiedzi, próbując uspokoić jakoś wariujący organ.
- Będziemy tak leżeć cały dzień? – zapytałam szybko zmieniając temat.
- A co, wstawać chcesz? Kiedy mi tak dobrzeeee… - wymruczał mi do ucha. Westchnęłam tylko przymykając powieki. Mi też było dobrze, aż za bardzo.
- Ryan tu był. Widział nas. – uprzedziłam go by nie był zaskoczony.
- Tak? I co? Martwisz się tym?
- Nie, ale…
- Cass, nie stwarzaj sobie problemów. Widziałaś zdjęcie, które wstawił na twittera?
- Które? – spytałam, choć widziałam, o jakie chodzi.
- To z imprezy. Jak tańczyliśmy. – mówił. Byłam pewna, że tak jak ja ma zamknięte oczy.
- Tak.
- Świetne ujęcie, nie? – usłyszałam, że się uśmiechnął mówiąc to. Usłyszałam po tonie jego głosu.
- Yhymn. – mruknęłam.
Poleżeliśmy jeszcze tak kilkanaście minut, ale postanowiłam przerwać tą jakże cudowną chwilę. Oderwałam się delikatnie od Bruna, zdejmując delikatnie jego ręce z mojego ciała. Chyba znów zasnął. Wstawałam już, gdy poczułam uścisk na nadgarstku. Mimo, że był on delikatny, zabolało. Syknęłam. Mars przestraszył się i otworzył szeroko oczy.
- Przepraszam! – powiedział szybko, siadając i całując mój zasiniaczony nadgarstek. – Zupełnie zapomniałem, przepraszam.
- Przecież nic się nie stało. – uśmiechnęłam się szczerze, wyrywając dłoń z jego objęć i gładząc go po niesfornych lokach. Przeczesałam je palcami i dojechałam na dół tuż przy karku gdzie delikatnie przesunęłam klika razy opuszkami palców. Bruno uśmiechnął się i wymruczał niczym kot gdy się go drapie: O jak przyjemnie.
- Koniec, tego dobrego. Idę zrobić śniadanko. Zostań tu. – powiedziałam patrząc jak chce wstawać. Zrobił tylko z ust podkowę i założonymi ramionami usiadł na miejscu.
- Dobry chłopczyk. – puściłam mu oczko.
Poszłam go kuchni, wstawiłam wodę na napoje, przygotowałam naczynia wsypując do nich kawę i wzięłam się za krojenie warzyw.  Ryan na pewno zje pożywną sałatkę z gotowanym kurczakiem, którego znalazłam w lodówce oraz ciepłe tosty z serem i pomidorem. Gotowy posiłek ułożyłam na talerzach, które postawiłam na tacę gdzie stały już parujące napoje. Ostrożnie zaniosłam do salonu, gdzie Bruno oglądał Good Morning America.
- Ale pachnie! – zachwycił się. – Mmmm… kurczak! – mówił smakując sałatkę.
Ucieszyłam się słysząc z jego ust słowa pochwały. Nie byłam najlepszą kucharką na świecie, umiałam tylko przygotować najprostsze potrawy, ale za to uwielbiałam piec. Oczywiście nic skomplikowanego, przy moich zdolnościach na więcej niż gotowany sernik czy muffinki nie można liczyć. Kiedyś może się w końcu wprawię.
- Pyszne. Dziękuję. – rzekł cmokając mnie w policzek. Zarumieniłam się i popiłam tosty kawą.
- Idę się ogarnąć. – powiedziałam i uciekłam do góry. Chciałam pogadać z Ryanem, ale on pewnie odsypiał męczącą noc… 
Poszłam pod prysznic i ubrałam świeże ubrania. Wilgotne włosy zostawiłam by samoczynnie wyschły. Nienawidziłam suszarki. Usiadłam na łóżku, wyciągając z torby laptopa. Po chwili już leżałam z włączonym komputerem przeglądając powiadomienia na portalach oraz maile. Maja była niedostępna, więc napisałam jej krótko, co się ostatnio u mnie działo i wysłałam najnormalniejsze zdjęcie z Marsem. Ja blada niczym wampir i on ciemnoskóry Adonis. A niech mu będzie już z tym greckim Bogiem…
Znalazłam świetną stronę z aktualnymi ofertami mieszkań do wynajęcia w okolicy. Wybrałam dwie najkorzystniejsze oferty i spisałam numery do właścicieli by ich nigdzie nie zgubić. Przeglądałam dalej serwis znajdując również oferty z pokojami do wynajęcia w mieszkaniach gdzie szukają współlokatorów. Też by mi pasowało… Cena jest niższa, a samemu w domu czasem strach siedzieć. Hmmm…
- Mogę? – zapytał Bruno przez drzwi.
- Wchodź. – odpowiedziałam podnosząc się do pozycji siedzącej.
- Co robisz? – rzucił się na łóżko zerkając na laptopa.
- Szukam mieszkania bądź pokoju. Wynajęcie pokoju to chyba rozsądniejsza decyzja. – stwierdziłam na głos.
- Pasowałaby Ci wspólna kuchnia, łazienka i salon? A co jak trafisz na imprezowiczów? Nie będziesz mogła odpocząć po pracy.
- Niby tak… ale mieszkanie samej trochę mnie przeraża. Wolałabym z kimś. Zobacz, mieszkanie gdzie mieszka para przyjaciół…. O albo dwóch młodych mężczyzn. – pokazywałam mu oferty.
- Trzymaj się tej pary przyjaciół. Jeśli chcesz zamieszkać z kimś to będę musiał poznać te osoby i sprawdzić.
- Że co? A co ty masz do gadania?
- Ja i Ryan. Byle gdzie nie pójdziesz. Zresztą ten dom jest duży, możesz tu zostać, wiesz przecież, że Keomaka nie ma nic przeciwko. A jakby miał to ja zapraszam do siebie. Po co chcesz szukać na siłę mieszkania, co?
- Muszę. Przyjechałam do Stanów, żeby się usamodzielnić a nie siedzieć innym na głowie.
- Och… Znów zaczynasz. – westchnął. – Nie mam już na Ciebie siły, naprawdę. Jacy my obcy? Spałabyś z obcym człowiekiem na jednej kanapie?
- Nie.
- To sobie sama odpowiedziałaś. Mam dziś wolne, więc jedziemy. Ryan będzie spał cały dzień, wieczorem pójdzie pewnie na siłownie więc możemy jechać.
- Ale gdzie? Mam mokre włosy.
- To ogarnij je i za 20 minut widzę Cię na dole. – rzekł nie przyjmując sprzeciwu.
- Ale gdzie? – powtórzyłam. Z szerokim uśmiechem wyszedł z mojego pokoju.

Zostawił mnie bez odpowiedzi, więc wróciłam do łazienki by wysuszyć włosy. Po 5 minutach skończyłam. Pomalowałam się lekko i założyłam buty. Do torebki spakowałam jeszcze dokumenty, telefon, okulary przeciwsłoneczne, portfel i jakiś błyszczyk. Za oknem mocno grzało słońce, wiec wysmarowałam się jeszcze kremem ochronnym i gotowa zeszłam na dół.
- Gotowa? – zapytał uśmiechnięty podrzucając w dłoni kluczyki.
- Wyjścia nie mam.
- Zapraszam. – otworzył drzwi bym wyszła pierwsza.
- Bruno, nie musisz tego robić. Mogę posiedzieć w domu a ty rób, co chcesz. Nie chcę się narzucać.
- Och, Cassie. Gdybym nie chciał uciekłbym już wczoraj, nie sądzisz? – zostawiłam to bez odpowiedzi. Wsiedliśmy do samochodu i gawędząc ruszyliśmy do centrum. Było koło dwunastej, nie mam pojęcia, co o tej godzinie można robić w mieście.
- Byłaś w Venice?
- Nie miałam okazji ani ochoty. Jakbyś nie zauważył nie jestem typem uwielbiającym wylegiwać się na słońcu.
- Ale pływać pewnie umiesz…
- No właśnie nie bardzo.
- Ach… w takim razie teraz wiem, czemu nie przepadasz za plażą. Jest jeszcze coś, co mnie dobije?
- Znalazłoby się coś.
- Co takiego?
- Nie pokazuję się ludziom w bikini. – zaśmiał się głośno.
- Jaja sobie ze mnie robisz, nie?
- Nie.
- Cass…
- Mówiłam poważnie. Koniec tematu. – po chwili ciszy powiedział:
- Miałem zabrać Cię na plaże, ale raczej nie ma szans, co? Innym razem.
- Dzięki.
- To może pojedziemy do Griffith Park? – zaproponował podekscytowany.
- Jasne. – odwzajemniłam jego radość.
Griffith Park to największy park miejski w USA. Każdy znajdzie tam coś dla siebie. Jest tam zoo, obserwatorium, jakieś muzeum, zabytkowe pociągi, pole golfowe i tenisowe, place zabaw i jeszcze kilka atrakcji, których nie jestem w stanie spamiętać.
- Idziemy grać w golfa? – spytał.
- Nigdy nie grałam…
- Nauczę Cię, jestem mistrzem. – powiedział chwytając mnie mocno za dłoń i prowadząc w stronę bramki z napisem „golf”.
Świetnie się bawiłam z Brunem na polu golfowym. Tak naprawdę był tak samo beznadziejny w tej grze jak ja, więc szybko się zniechęciliśmy i ruszyliśmy do zoo. Wcześniej kupiliśmy lody. Ja wzięłam trzy czekoladowe gałki z czekoladową polewą a Bruno nie mógł się zdecydować, więc wziął truskawkowe, czekoladowe i jagodowe z polewą malinową.
- Fuj, jak można wszystko tak mieszać. – spojrzałam zdegustowana na jego porcję.
- Lepsze nic monotonna czekolada. – wytknął język i zabrał się za pałaszowanie.
- Twój brat. – wskazałam na goryla, który akurat wyrwał kawałek trawnika rzucając nim w stronę pracowników porządkujących przy płocie rośliny. Zaśmialiśmy się na tą akcję a goryl uciekł.
- Widziałaś, jaką miał dupcię?
- A co Ty myślisz, że kręcą mnie zwierzęta? – zironizowałam, chociaż tyłek tamtego goryla zwrócił moją uwagę.
- Na pewno, patrzałaś! Toć to członek mojej rodziny, musiałaś go oblookać.
- Nie patrzałam.
- Cass, przestań kłamać.
- Dobra widziałam, niezłe macie tyłki, pasuje? – zaśmiałam się.
- Czyli mój też musiałaś oblookać. Mam Cię. – krzyknął z ekscytacją.

Popołudniu chcąc odpłacić się mężczyźnie za wspaniale spędzony dzień zabrałam go do jedynej knajpy, w której byłam i która mi przypadła do gustu. Kilka osób zaczepiło Bruna na ulicy i prosiło o autograf i zdjęcie. On cierpliwie zatrzymywał się i spełniał prośby, chwilę rozmawiając z fanami. Doszliśmy w końcu do El Cholo. Oboje zamówiliśmy enchilady, Bruno wybrał z marynowanym kurczakiem a ja z samymi warzywami i szpinakiem.
- Byłeś tu wcześniej? – spytałam gdy pijaliśmy wodę i czekaliśmy na nasze posiłki.
- Nie, zazwyczaj chodzę na sushi.
- Fuj.
- Nie lubisz?
- Nie.
- A próbowałaś?
- Nie.
- To skąd wiesz, że nie lubisz?
- Surowe ryby? Ohyda! – zaśmiał się widząc moje obrzydzenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz