poniedziałek, 4 marca 2013

008 "I could kiss you all day if you’d let me"


Po posiłku postanowiliśmy jeszcze skończyć do kina. Tu też kilka osób rozpoznało Marsa, więc pokazałam mu na migi, że idę do kasy. Jego strata, kupię bilety na jakiś film, który mi się spodoba i nie będzie miał nic do gadania. Zainteresował mnie gatunek przypisany filmowi Poradnik pozytywnego myślenia – komedia, dramat. Dwa w jednym? Hm… kupiłam bilety idąc w stronę Bruna, którego nadal otaczał wianek młodych dziewczyn.  Zaczyna mnie to trochę irytować. Żeby nie tracić czasu poszłam po popcorn i dwa napoje w kubkach ze słomkami. Hernandez nadal był zajęty. Zrezygnowana usiadłam na czerwonej, skórzanej kanapie. Seans mieliśmy za 20 minut, więc nie ma problemu, ale ja zaczynam się nudzić. Dosiadł się do mnie jakiś całkiem przystojny chłopak, ubrany na sportowo. Szare spodnie dresowe i dopasowana biała koszulka idealnie podkreślały jego umięśnione ciało.
- Nie idziesz po autograf do słynnego Bruno Marsa? – zagadał.
- Nie. Jakoś mnie to nie kręci. – zaśmiałam się.
- Przyszłaś tu sama?
- Niezupełnie.
- To tak jak ja. Laska mnie wystawiła.
- Przykro mi.
- Mi też, ale to nie ma znaczenia. Mam na imię Max, a Ty? – wyciągnął w moją stronę dłoń.
- Kasia, ale mówią tu na mnie Cass. – odwzajemniłam gest.
- Czyli nie jesteś stąd?
- Nie, jestem z Polski.
- Super, mój dziadek był Polakiem. Mam jakieś korzenie, ale nie byłem tam nigdy.
- Fajnie. – nie byłam zbytnio zainteresowana tą rozmową. Czekałam tylko na Bruna aż skończy. Zrobiła się niezręczna cisza, którą przerwał Max.
- Na jaki film idziesz? – zapytał próbując dostrzec coś na trzymanych przeze mnie biletach. Wyciągnęłam rękę bliżej niego by mógł zobaczyć. – Słyszałem, że świetny.
- Mam nadzieję. Ile masz lat? – postanowiłam się wdać w tę konwersację, zawsze czas szybciej zleci.
- Dwadzieścia dwa. Ty?
- Dwadzieścia. Co robisz w życiu?
- Pracuje, jako agent nieruchomości. Poza tym dużo gram w koszykówkę. – fakt, to mogłam przyznać. Był dobrze zbudowany i wysoki jak przystało na koszykarza.
- Agent nieruchomości? Spadłeś mi chyba z nieba. Poszukuję mieszkania do wynajęcia.
- Naprawdę? W takim razie dam Ci swój numer. – wyciągnął karteczkę z portfela podając mi ją.
- Dzięki, bardzo. Od razu zapiszę, bo kartkę mogę z moim szczęściem zgubić. – zaśmiałam się.
- W takim razie dzwoń, umówimy się i obgadamy sprawę.
Miałam już coś powiedzieć, kiedy usłyszałam znajomy mi głos.
- Przeszkadzam? – spytał zirytowany Mars.
- Tak. – odpowiedziałam tym samym tonem. Wstałam z miejsca, podałam Brunowi napoje i popcorn i wyciągnęłam dłoń w stronę Maxa, który był nieźle skołowany. – Miło było Cię poznać.
- Ciebie również. Zadzwoń.
- Zadzwonię.
Odeszłam razem z równie zdezorientowanym mężczyzną.
- Co to było przepraszam? – rzekł oburzony.
- Co niby?
- No ten koleś.
- Czekałam na Ciebie chyba z dziesięć minut. Przysiadł się i zaczęliśmy gadać. To przestępstwo?
- Nie, ale, o co chodziło z tym „zadzwoń”? – naśladował głos Maxa.
- A niby, czemu mam Ci się tłumaczyć? – zapytałam zirytowana.
- Bo… bo… - myślał nad odpowiedzią.
- Bo… bo… co? Max zajmuje się nieruchomościami, pomoże mi z mieszkaniem. – wyjaśniłam.
- Aaa… - lekko się zarumienił. Ha! Pierwszy raz widzę jak Pan Bruno Mars się rumieni. Proszę zapisać to w kalendarzu, zrobimy święto narodowe na cześć Hernandeza. – W takim razie przepraszam. Bo wiesz… duży z niego facet był, bałem się, że zrobi Ci krzywdę. W tych czasach to nikomu nie można ufać. – wybąkał zmieszany.
- Jasne. – uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam w stronę sali kinowej. To było całkiem miłe z jego strony. Podbiegł do mnie całując lekko w policzek.
- Nie bądź złaaaaa. – przeciągnął ostatnią samogłoskę.
- A kto powiedział, że jestem? – zdjęłam z jego głowy kapelusz zakładając go na siebie.
- Ej! Nie możesz tak robić. – powiedział szybko poprawiając włosy.
- Przecież dobrze wyglądasz. – dotknęłam jego roztrzepanej czupryny, poprawiając ją nieznacznie.
- Dobrze Ci w tym kapeluszu. – puścił mi oczko.

Jeśli chodzi o film to mniemam, że był dobry, choć cały przegadałam z Marsem. Było mało osób, więc tylko raz zwrócili nam uwagę, a tak to szeptaliśmy jak najciszej się dało.
- Oglądanie filmów coś nam nie wychodzi. – podsumowałam wychodząc z kina.
- Racja. A wiesz, dlaczego?
- Bo jesteś gadułą?
- Nie. Jesteśmy po prostu zbyt inteligentni by siedzieć cicho nie wymieniając się poglądami. – rzekł odkrywczo.
- Ach, tak. Z pewnością. – zaśmiałam się. – Podwieziesz mnie na przystanek?
- Nie. Zawiozę Cię pod same drzwi hacjendy Keomaki.
- Nie musisz.
- Przeeeestań. – powiedział przyciągając mnie do siebie. Objęci kierowaliśmy się w stronę parkingu, na którym Bruno zaparkował.

Od razu włączył radio i odpalił silnik. W radiu leciała jedna z piosenek One Direction, na co Bruno się szeroko uśmiechnął i podkręcił głośność.

I jeśli ty
Też mnie chcesz
Zrób krok
Tak! Więc powiedz mi dziewczyno, czy za każdym razem kiedy my,
Dotykamy się
Odczuwasz tego rodzaju emocje,
Kochanie, powiedz tak, tak, tak, tak, tak, tak.
Jeżeli nie chcesz tego prowadzić powoli
I tylko chcesz zabrać mnie do domu.
Kochanie, powiedz tak, tak, tak, tak, tak.

Bruno wczuwał się w rolę chłopca z boysbandu. Chwytał się za serce, machał jak poparzony rękoma i śpiewał do mnie robiąc słodkie oczka, co mnie rozbawiło do łez.
- Już wiem skąd czerpiesz inspirację.
- Jak śmiesz! – krzyknął. – Oni przecież mają banalne teksty, nie to, co ja.
- Tak? A kojarzysz może – i tu zaczęłam podśpiewywać, akcentując powtarzające się słowa piosenki Marry you.

Nie mów, nie, nie, nie, nie, nie
Powiedz tylko, tak, tak, tak, tak, tak
I pójdziemy pójdziemy, pójdziemy, pójdziemy, pójdziemy
Jeśli jesteś gotowa, tak jak ja jestem gotowy.

- Ej! Już Cię nie lubię. – powiedział obrażony.

Całą drogę powrotną Bruno się wygłupiał, zresztą jak zawsze. Przy nim nie dało rady się smucić, bądź myśleć o rzeczach, którymi trzeba się w końcu zająć. Postanowiłam od razu po powrocie zadzwonić do Maxa. Chciałabym się umówić jak najwcześniej na spotkanie i rozejrzeć się za mieszkaniem. Im szybciej zacznę poszukiwania tym szybciej ogarnę się w tym nowym miejscu i ustatkuje. Na pożegnanie od Marsa dostałam buziaka w policzek i mocny uścisk. Wchodząc do domu spojrzałam na zegar wiszący wysoko na ścianie. Była już 20. Ryan siedział w salonie. Nie chciałam mu przeszkadzać, a przede wszystkim chciałam uniknąć dziwnych pytań i niezręcznej sytuacji.
Nie wiem czy wypada dzwonić o tak później godzinie, ale nikomu nie szkodzi spróbować. Wybrałam numer do nowo poznanego mężczyzny z potrzebą szybkiego spotkania. Maximillian przystał na moją propozycję poniedziałkowego spotkania. Wszystko idzie po mojej myśli…
Jeśli mi naprawdę nie wyjdzie i będzie ciężko uporządkować wszystkie dręczące mnie problemy, w przyszłym miesiącu wrócę do Polski. Fakt, będę tęsknić za tą szaloną dwójką, tym bardziej, że Bruno swoją osobą mnie zauroczył a Ryan otoczył mnie braterską opieką, której nigdy nie odczułam od swojego biologicznego brata. Jednak równie mocno tęskniłam za rodziną, przede wszystkim dziećmi, z którymi byłam bardzo blisko. One tak szybko rosną. Nim się obejrzę a pójdą do szkoły i zapomną o ciotce, która przez swoje fanaberie wyjechała z kraju szukać miłości, której i tak nie odnalazła. Będą dostawać paczki „z Ameryki” i chwalić, że krewna, której nie pamiętają tam mieszka. Rozmyślania łazienkowe zaliczam do wykonanych. Sama siebie dołuje. Jestem chora.
Chyba nie uchronię się od rozmowy z Keomaką, bo właśnie dobija się do moich drzwi. Wyszłam owinięta ręcznikiem. Nienawidzę jak ktoś mi przerywa, kiedy się relaksuje w łazience.
- Wchodź. – powiedziałam naciskając na klamkę. Do pokoju wpadł Ryan, który się przewrócił i wyrżnął orła na podłodze. – Co Ty odpierdalasz? – dodałam rozbawiona. – Jakieś nowe ćwiczenia? A może Ty chcesz kaskaderem zostać? – naśmiewałam się z niego.
- Nie otwierałaś to czekałem. Chciałem oprzeć się o drzwi to je otworzyłaś. – mówił siadając i masując obolałe plecy. – Pomóż mi lepiej wstać. – wyciągnął w moim kierunku rękę. Chwyciłam ją, a drugą przytrzymywałam ręcznik. Pociągnął mnie za rękę, tak, że upadłam obok. Przy upadku nie bałam się o skutki bliskiego spotkania z podłogą, tylko o to, że ręcznik ze mnie zaraz zleci, więc to go przytrzymywałam na dole i u góry.
- Ty głupku! – szybko wstałam nadal pilnując materiału.
- To za śmianie się ze mnie.
- Co chciałeś? – spytałam udając obrażoną. Odwróciłam się twarzą do okna.
- Tak, pogadać. Jak tam z Brunem? – nie wiedziałam, o co mu za chodzi, ale postanowiłam trzymać się w ryzach i mówić wszystko po głębokim przemyśleniu.
- Byliśmy w parku i kinie.
- Jak było?
- Miło.
- Powiesz mi coś więcej? – rzekł podirytowany.
- Co mam mówić?
- Może o tym, że zastałem was słodko wtulonych na kanapie? – zapytał z uśmiechem. Jestem pewna, ze w tym momencie moje poliki przybrały kolor dojrzałego pomidora.
- Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam. – usprawiedliwiłam się.
- Nieważne. Nie chcesz to nie mów, ale wiedz, że Hernandez to dobry chłopak i najwidoczniej się macie ku sobie. – powiedział szybko i wyszedł z szerokim uśmiechem.
Ostatnie słowa odbijały się echem w mojej głowie. Zostałam sama ze swoimi myślami, które znów mnie dręczyły. Nie wiem, kiedy zasnęłam, ale wiem, że ostatnia myśl była o uroczym Hawajczyku w kręconych włosach.

Niedziela… Wstałam późnym rankiem i od razu razem z Ryanem wyszliśmy do ogrodu złapać trochę promieni słonecznych, co w moim przypadku jest prawie niemożliwe. Nasmarowałam się kremem i ułożyłam na wygodnym leżaku. Pan domu włączył oczywiście składankę swojej ulubionej piosenkarki. Pogadaliśmy trochę, pośmialiśmy się omijając temat jego najlepszego przyjaciela. Nie chciałam o tym myśleć. Co ma być to będzie, a znając mnie nic. Nie pora na rozmyślania o rzeczach, które nie mają racji bytu.
- To jedziesz ze mną na siłownie? – zapytał Ryan.
- A wyglądam na taką, która lubi wysiłek fizyczny?
- W sumie to tak.
- W taki razie jest to mylne wrażenie.
- No chodź ze mną. Lubię zawsze z kimś ćwiczyć. Samemu jest nudno.
- Mogę jechać, ale obiecaj, że nie będziesz mnie zmuszał do ćwiczeń. Mogę poudawać tym samym dotrzymując Ci towarzystwa, ok? No chyba, że macie tam fitness albo aerobik, to może bym się skusiła.
- Zumba jest o 12. Możemy jechać. Sala jest łączona z siłownią.
- Ale wtedy nie dotrzymam Ci towarzystwa.
- Ale będę miał na Ciebie oko.
- Dobra.

Zdążyliśmy na zajęcia. Było tu kilkanaście kobiet i pani instruktor, która przerażała mnie trochę swoim wyglądem. Miała na sobie sportowy stanik, który odkrywał jej umięśniony brzuch, niemal jak u Ryana. Wyrzeźbionych ramion mógłby pozazdrościć jej niejeden mężczyzna. Swoją drogą była bardzo miła i motywowała nas do ruchu. Keomaka nie tylko mnie miał na oku, ale też tyłki innych dziewczyn. Specjalnie zajął miejsce na ławce do ćwiczeń z tyłu, by mieć dobry widok na kobiece pośladki. Po skończonych zajęciach, które trwały godzinę idąc do szatni zdzieliłam go ręcznikiem po głowie. Po takim wysiłku czułam się jak nowonarodzona. Czułam, że mogę wszystko. Wzięłam prysznic, przebrałam się w codzienne ciuchy i czekałam na Ryana przy samochodzie.
Wróciliśmy do domu i zrobiliśmy wspólnie obiad. Hawajczyk postanowił, że zrobimy coś z jego rejonów. Padło na zapiekankę z makaronem, kurczakiem, rodzynkami, mandarynkami, ananasem i curry. W tym domu zawsze było pełno owoców, więc nie musieliśmy iść do sklepu.
Później przyszedł czas na przeglądnięcie, co nowego się dzieje w świecie internetowym. Zalogowałam się na twittera i pierwsze, co zauważyłam to zdjęcie śpiącej mnie na klatce piersiowej Marsa. Co prawda nie było jego twarzy, kadr był tylko i wyłącznie na moją buzię, ale widać było charakterystyczną u Bruna złotą biżuterię. I byłoby ok, gdyby nie wstawił tego Ryan!
- Ryan! – wrzasnęłam zła.
- Co się stało? – przyszedł po chwili.
- Co to ma być do cholery? – pokazałam mu ekran laptopa.
- Zdjęcie. Tak słodko spałaś, że wstawiłem. Chyba nie jesteś zła, co?
- Jestem. Nie zauważyłeś może, że na tym zdjęciu widać złote wisiory Bruna?
- No i…?
- Ryan, proszę ogarnij się. Media zaczną spekulować, wymyślać a ja nie mam siły na stałe użeranie się z nimi. Jakimś trafem z 50 osób śledzących mnie na twitterze zrobiło się 5 tysięcy.
- Nie wiedziałem, że będziesz z tym miała taki problem.
- A Bruna spytałeś o zgodę?
- Bruno nie ma nic do ukrycia, niczego się nie wstydzi. Ty też nie powinnaś. – powiedział i wyszedł z pokoju.

Następnego dnia wstałam równo z budzikiem. Byłam w świetnym nastroju, strasznie się cieszyłam na pierwszy dzień w pracy. Byłam oczywiście trochę stremowana, ale po poznaniu Jane, która była miłą i pomocną osobą, wyluzowałam trochę. Ryan też jechał do wytwórni na jakieś spotkanie w sprawie trasy koncertowej, co prawda, na 9, ale postanowił, jechać godzinę wcześniej by mnie zawieźć na czas.
Punktualnie znalazłam się na swoim stanowisku. Jane wyjaśniła po krótce, czym dziś mam się zająć czyli przepisać kilka faktur, poobliczać podatki z małych zleceń, przepisać nuty w specjalnym programie komputerowym, wydrukować kilka kopii przyniesionych przez nią dokumentów oraz zrobić korektę w jednym pliku tekstowym. Nic trudnego, dla mnie to była przyjemność. Lubiłam zajmować się takimi sprawami.
W porze lunchu odwiedziłam stołówkę i zamówiłam sobie posiłek. Po chwili przyszli Hawajczycy, którzy się do mnie dosiedli. Wypytywali mnie o to jak mi idzie, po czym zmęczona ich pytaniami wróciłam do pracy.
O 16 ruszyłam do kawiarni, w której umówiłam się z Maxem. Czekał już przy stoliku ubrany w białą koszulę, czarny wąski krawat i ciemne dopasowane spodnie. Opalona skóra i brązowe oczy idealnie kontrastowały z białym uśmiechem. Gdy podeszłam wstał z miejsca.
- Cześć. Miło Cię widzieć. – podał mi dłoń i gdy chwycił moją ucałował ją delikatnie, zaledwie muskając.
- Hej. Nie poznałabym Cię, zupełnie inaczej wyglądasz niż, na co dzień.
- Ty też dzisiaj na biurowo.
- Ach ten biznes…
Mężczyzna przedstawił mi najlepsze oferty mieszkań. Jedna najbardziej mi się spodobała, bo była niedaleko od wytwórni i przede wszystkim było tanio. Na tablecie pokazał mi zdjęcia. Ładna kawalerka, przytulnie urządzona.
- Kiedy możemy jechać, obejrzeć? – zapytałam podekscytowana.
- Nawet jutro. – uśmiechnął się.
- Naprawdę?
- Jasne, jeśli Ci pasuje to zaraz zadzwonię i pogadam z właścicielem.
- Pewnie! Tylko po 14, bo pracuję.
Max od razu chwycił telefon i umówił nas na oglądnięcie mieszkania.
- W sumie jestem już pewna, że chcę to mieszkanie. Wzięłabym w ciemno. A jeśli jutro wszystko podpiszę, to kiedy będę mogła się wprowadzić?
- Pod koniec tygodnia dostaniesz klucze. W weekend będziesz mogła się wprowadzać.
- Dziękuję Ci Max. Nie wiem jakbym to sama ogarnęła.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Pracujesz w Electra Record? To stąd znasz Bruno Marsa?
- Tak jakby. Jeśli się nigdzie nie spieszysz to mogę Ci, co nieco opowiedzieć.
- Z przyjemnością spędzę z tobą jeszcze trochę czasu.
Nasze spotkanie przedłużyło się o następne dwie godziny. Było naprawdę miło. Poznaliśmy się trochę lepiej i znaleźliśmy kilka wspólnych pasji, na przykład oboje lubimy czasami coś zaprojektować w programach graficznych.
W Los Angeles najbardziej podoba mi się to, że o godzinie 19, nadal jest ciepło i jasno. Przyjemnie szło się na przystanek autobusowy, a później ten kawałek do posiadłości Ryana. Po drodze mijałam dom Edmonda, który jak błyskawica ominęłam. Na podjeździe stał jego samochód. Ten chłopak swoim zachowaniem mnie przeraża, a wydawał się na zupełnie niegroźnego, spokojnego człowieka. Pozory mylą… Okazuje się każdy ma drugą twarz, czasami jest ona dobra, czasami zła i przerażająca.

Następnego dnia w pracy miałam trochę luzu, załatwiłam na mieście coś dla Jane, byłam wydrukować plakat w dużym formacie i poszłam jeszcze po kawę do Starbucksa dla mnie i chłopaków, którzy spędzili noc w studiu tworząc jakiś wielki projekt dla początkującej gwiazdy. Napisał mi o tym Ryan w krótkim smsie. Pomyślałam, że zasłużyli na pyszną kawę, która na pewno ich postawi na nogi. Zaniosłam napoje do góry chłopakom, którzy byli tak wdzięczni, że zdeklarowali się nosić mnie na następny dzień na rękach. Wyglądali naprawdę na wykończonych.
- Idzie może już spać, co? – zaproponowałam. – Praca nie zając, nie ucieknie.
- Trzeba korzystać, póki mamy ochotę i pomysły. – mówił Ari nie odrywając się od komputera. Bruno stał z elektryczną gitarą w dłoniach. Miał na sobie kolorową koszulkę, która świetnie opinała jego ramiona i jasne, jeansowe szorty za kolano.
- Chcesz posłuchać? Muszę jeszcze raz dograć solo na gitarze. – spytał Bruno, biorąc łyka kawy.
- Jasne, ale szybko, bo muszę wracać do pracy. – odpowiedział mi uśmiechem, po czym dał Philipowi znać by włączył podkład. Jego zwinne palce z prędkością światła przemieszczały się po gryfie w nieznanych mi kombinacjach. Niebyły by sobą jakby nie zaczął się zgrywać. Wykonywał niezidentyfikowane ruchy biodrami w rytm piosenki.
- Świetna. – powiedziałam po wszystkim. – Lecę, powodzenia chłopcy. Nie przemęczajcie się.
Wyszłam z ich magicznego pomieszczenia ale po chwili poczułam dłoń na ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam Bruna.
- Hej, pogadamy? – spytał.
- Muszę wracać do pracy.
- Wiem, chciałem tylko wyciągnąć od Ciebie numer telefonu.
- Oh.. Jasne. - wyciągnął swoją komórkę w moją stronę. Wystukałam szybko numer i oddałam mu jego własność.
- Dzięki. – dał mi buziaka w policzek i biegiem wrócił do studia.
 Po południu razem z Maxem, który znów w formalnym stroju powalał wszystkie kobiety na kolana, poszliśmy do kawalerki. Było to dosłownie 5 minut od wytwórni. Budynek był ładny, zadbany, klatka schodowa była świeżo odmalowana i czysta. Interesujące mnie mieszkanie było na pierwszym piętrze. Od razu jak przekroczyłam próg wiedziałam, że to jest to. To tu spędzę kawałek swojego monotonnego życia podczas pobytu w LA.

Przez resztę tygodnia pracowałam z wielką chęcią. Chyba każdy marzy o pracy, do której rano się wstaje i idzie z uśmiechem na twarzy. Każdego dnia spotykałam się na dłuższy bądź krótszy czas z Marsem. W środę, gdy pracowałam, do 18, ale chciałam dokończyć jedno zlecenie i trochę się to przeciągnęło, Bruno wyrwał mnie z transu, w jaki wpadłam wypełniając kolejne rubryki i zaprosił na górę do studia. Zamówił chińszczyznę. Rozsiedliśmy się wtedy na kanapie i jak dwa leniwce rozmawiając wsuwaliśmy nasze porcje. Popijaliśmy wodą, żeby było nieco zdrowiej. Spędzałam z nim wspaniały czas. Nie chciałam do siebie dopuszczać chorych myśli, i dopuszczać do serca uczuć, które budziły się we mnie w stosunku do niego.
W sobotę Ryan pomógł mi ogarnąć moje nowe mieszkanie. Nie musiałam nic remontować, niczego nie musiałam nic kupować, z czego niezmiernie się cieszyłam. Pojechaliśmy tylko do Ikei, po pościel i rzeczy, które mi się z pewnością przydadzą.
- Powiedz mi coś o tej lasce, z którą byłeś na randce! –przypomniałam sobie.
- Ma na imię Brooklyn i to ta latynoska ze sklepu.
- Serio? I jak?
- Nie będę Ci się zwierzać, no chyba, że ty mi też coś poopowiadasz. – wytknął język. Dobrze wiedziałam, że chodzi o Marsa. Nie odezwałam się ani słowem.
- Wiesz, że za tydzień zaczynamy trasę? Będziemy jeździć po całych Stanach i Kanadzie. – oznajmił smutno.
- To już za tydzień? – głośno przełknęłam ślinę. Będę tu sama…
- Niestety. – powiedział, po czym wpadł (według niego) na świetny pomysł. - Jedź z nami!
- Chyba jesteś nienormalny. Mam pracę. Gracie w Los Angeles? Wpadłabym z chęcią na koncert. – rzekłam odganiając od siebie myśli o długiej rozłące.
- Tak, ale dopiero pod koniec lipca. Za miesiąc. – zrobił smutną minkę.
- Trudno… A tymczasem zapraszam na pierwszą kawkę w moim mieszkaniu!
Wróciliśmy razem, po drodze jeszcze robiąc zakupy. Do Ryan’a zadzwoniła Brooklyn z wiadomością, że ma wolny wieczór. Oczywiście od razu zerwał się z miejsca i pojechał do niej bez chwili namysłu.
Do mnie w tym czasie napisał Bruno.

„ Cześć Słońce! Jak mieszkanie? Wszystko ok? Pomóc Ci w czymś? Skończyłem wywiad w radio, jestem w mieście… mogę wpaść? Xoxo Bruno”

Odpisałam:

„Wpadaj, kiedy tylko chcesz, adres już znasz.(:”

Ogarnęłam trochę pokój, w którym głownymi elementami były dwuosobowe łóżko i czarna skórzana kanapa. Panował w nim półmrok dzięki bordowym zasłonom. Ściany były w kolorze ciemnej czerwieni, z którymi fajnie współgrały jasne panele. Na podłodze przy sofie, pod stolikiem i pod łóżkiem leżały dwa jasne, puchate dywany. Gdy wykładałam ciastka do miski, usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam je a w progu ujrzałam Marsa, który w jednej dłoni trzymał bukiet czerwonych róż, a w drugiej kolorową torbę na prezenty.
- To dla Ciebie. – powiedział wręczając mi kwiaty.
- Ojej a z jakiej to okazji? – mówiłam czerwieniąc się.
- Na nowe mieszkanie. I w przeprosinach za to, że poznaliśmy się w taki a nie inny sposób. – uśmiechnął się szeroko. Zupełnie zapomniałam o naszym pierwszym spotkaniu. Nie rozmawialiśmy o tym nigdy, nie było do czego wracać.
- Wejdź do środka. – otworzyłam drzwi na oścież.
- Mam tu jeszcze zapas wina. To samo, co Ci u mnie smakowało. – podał mi pakunek z prezentem, po czym ułożył się na kanapie.
- Wygodna kanapa to podstawa. Ładnie tu masz. Wielki kontrast, co do mojego mieszkania.
- Lubię ciemne pokoje. Przytulniej jest. Kawa? – spytałam kierując się do kuchni.
- Z chęcią. – ruszył tuż za mną. Z gorącymi napojami wróciliśmy do pokoju.
- Cieszę się, że mieszkasz sama. – oznajmił.
- I tak by Ci to nie robiło różnicy. Zazwyczaj spotykamy się na zewnątrz, bądź u Ciebie lub u Ryana.
- Właśnie teraz możemy to zmienić. Tylko szkoda, że nie masz telewizora.
- Chciałeś robić kolejne podejście?
- Próbować zawsze można. – poruszył znacząco brwiami.
- Oj Bruno, Bruno…- westchnęłam.
- Zamówimy coś do jedzenia? – wpadł na świetny pomysł.
- Jasne. Proponuje pizze.
- Pizzaaaaa!!! – krzyknął podekscytowany jak dziecko.
- Jaką lubisz? – spytałam.
- Jakąkolwiek, pizza jest o tyle dobra, że cokolwiek na nią nie dasz, będzie i tak i tak pyszna. Patrz, tu na przykład jest z krewetkami, serem i brokułem, bosko! – trajkotał jak katarynka, pokazując mi ulotkę, którą wyjął wziął ze stolika.
- Fuj. Żadnych krewetek, proszę!
- Oj Ty i te twoje uprzedzenia.
- Może hawajską?
- Może być. – westchnął zamawiając ją. – O, masz radio! Dobre i to. – podszedł i włączył pierwszą lepszą stację. Leciał nowy singiel Rihanny – Stay. Hawajczyk powoli zbliżał się do mnie z wyciągniętą ręką.
- Wiesz, przecież, że na trzeźwo nie tańczę… - powiedziałam odsuwając się na koniec kanapy.
- Tańczysz, pokaże Ci. – jedno spojrzenie i jestem jego. Czemu on tak na mnie działa? Znam go zaledwie dwa tygodnie a już zawrócił mi w głowie. Nie jestem odporna na takie niby nic nieznaczące gesty. Chwyciłam jego dłoń i wstałam.  Delikatnie ułożył swoje dłonie na mojej talii a ja swoje na jego ramionach. Stykaliśmy się nieznacznie ciałami. Spoglądając w jego brązowe tęczówki zaczęłam podśpiewywać.

Nie jestem zbyt pewna, jak się z tym czuję
W sposobie, w jaki się poruszasz jest coś, co
Sprawia, że czuję się jakbym nie potrafiła żyć bez Ciebie
I to pochłania mnie całą
Chcę, abyś został

Nie ośmielał mnie jego uśmiech, czy twarz, która znajdowała się tak blisko mojej. Słowa piosenki wyrażała po części to, co czuję, ale miałam nadzieję, że Mars mimo wszystko nie weźmie ich do siebie. Łatwiej jest chować je gdzieś w środku niż się nimi dzielić. Z transu ocknęłam się, gdy on zaczął śpiewać.

Nie ma zbyt wiele życia, w życiu, którym żyjesz
To nie jest coś, co można po prostu wziąć, to podarunek
Chodzimy w kółko, w kółko, w kółko i w kółko
Teraz powiedz mi, teraz powiedz mi, teraz powiedz mi, powiedz mi to, co teraz wiesz

Patrzał na mnie tym hipnotyzującym spojrzeniem. Na jedno skinienie jego palca byłabym jego. Jedno słowo. Jego usta były coraz bliżej moich a ja nie protestowałam. Chciałam w końcu ich posmakować, nic nie mogło teraz nas powstrzymać. Palcem wskazującym przesunął po moim policzku, zjechał na brodę i podniósł wyżej moją buzię. Nagle poczułam przez jego spodnie wibrujący telefon i standardowy dzwonek. Odskoczyłam od niego jak porażona. Cholera! Było ta blisko. Z wypiekami na policzkach uciekłam do kuchni. Przyłożyłam dłonie do rozpalonej twarzy próbując złagodzić tę reakcję.
- Przepraszam. – po chwili przyszedł zakłopotany.
- Nie masz za co. – usłyszałam dzwonek do drzwi. – O! Nasza pizza!
Chciałam odebrać ją i zapłacić, ale Bruno mnie wyprzedził. Ułożyliśmy się wygodnie na kanapie, przyniosłam jeszcze wino, które dostałam od Marsa. Zjadłam zaledwie dwa kawałki i byłam już pełna. Pizza była przepyszna!
- No dalej, Cassie. Chyba nie chcesz, żeby przytył?
- Ja już nie mogę. Poddaje się. – powiedziałam kładąc się na miękkim podłożu.
- Ja chyba też się poddaje. Mieliśmy za duże ambicje jak na półmetrową pizze. – rzekł chwytając moje łydki, bym nie miała zgiętych w kolanach nóg, tylko wyprostowane na jego udach. Dla niego wszystko było takie naturalne a dla mnie zupełnie nowe. Ale takie odruchy z jego strony były bardzo przyjemne i wiem, że będę za tym tęsknić. Tęsknić za nim.
- Ryan mi powiedział o trasie. Są bilety w LA jeszcze w sprzedaży? – spytałam.
- Wyprzedane już w lutym były, kochana. Ale jak będziesz grzeczna to pomyślimy nad tym. – zamrugał charakterystycznie brwiami.
- Z natury jestem wredna, więc będzie ciężko. – na moje słowa uśmiechnął się i rozłożył moje nogi kładąc się niemal na mnie między nimi. Podparł się na rękach po obu stronach przy mojej głowie. W radio leciała piosenka Trey Songza – Already Taken. Mężczyzna zaczął się wygłupiać i udawać głos wokalisty, patrząc mi prosto w oczy… Znów te oczy…

Nigdy nie umówiłem się z dziewczyną taką, jak Ty.
To sprawia, że chcę się ustabilizować.
Oni pokazują mi tą zdobycz –
Jestem już zajęty-
W tym klubie jest bardzo dużo dziewczyn,
Ale kochanie, jestem już zajęty.

Wyczekiwałam tego upragnionego momentu, ale Bruno chyba sam nie wiedział czy powinien to zrobić, czy raczej nie. Ja chciałam, ale on nie był pewny czy ma pozwolenie. Położyłam ręce na jego plecach i przyciągnęłam go mocno, tak, że na mnie spadł. Uśmiechnął się pokazując swoje idealne zęby i położył jedną dłoń na moim policzku a drugą na talii. Ja położyłam jedną na jego karku a druga została na plecach. W końcu musnął moje usta. Już wiem, o co chodzi z tymi motylkami w brzuchu. Nie wiem, co we mnie wstąpiło, ale czułe, nieśmiałe pocałunki przerodziły się w bardziej namiętne, co prowadziło tylko i wyłącznie do jednego. Jego dłonie wsunęły się pod moją koszulkę, gładząc delikatnie brzuch.
- Hej… ja… - zaczęłam. Wiem, że sama zaczęłam, ale chyba trochę spanikowałam. Dla mnie to jednak trochę za szybko.
- Sory. – w jednej chwili się ode mnie oderwał i usiadł w pewniej odległości.
- Teraz ty przestań przepraszać. Przecież chciałam tego tak jak ty.
- Tak, ale…
- Bruno, jest okej, przynajmniej z mojej strony. Bałam się właśnie tego, że później będzie niezręcznie, bo w sumie znamy się krótko.
- Ale ja to czuję Cass. Coś mnie do Ciebie strasznie ciągnie i nie tylko w sposób fizyczny. Już wtedy, gdy dostałaś ode mnie z drzwi coś poczułem. – przez jego twarz przebiegł nieśmiały uśmiech. - Co prawda nie zachowywałem się zbyt miło, ale kilka spraw się wtedy nałożyło i byłem wściekły na cały świat. – odwrócił się w moją stronę, tak, że teraz siedzieliśmy face to face.
- Bruno musisz wiedzieć, że nigdy nie byłam zakochana i pewne zachowania są mi całkiem obce.
- Nigdy? – spytał z czułością zakręcając kosmyk moich włosów wokół swojego palca.
- Nie. Jestem zbyt nieśmiała.
- Nie przy mnie. – odpowiedział z delikatnym uśmiechem.
- I właśnie nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi. – przyznałam się ze śmiechem.
- Ja wiem. – zbliżył się i musnął moje usta.
- Ale mi nie powiesz?
- Jeszcze nie… ale jesteśmy na dobrej drodze. – chwycił mnie w pasie i przytulił.
Było miło, nawet bardzo, ale co dalej?
- Za tydzień wyruszamy w trasę… - oznajmił. Co oni z tą cholerną trasą? Wszyscy muszą mi o tym przypominać? I to, co 5 minut?
- Wiem…- westchnęłam wtulona w jego ramiona.
- Co jak mi w tym czasie uciekniesz do Polski? – spojrzał na mnie, wzrokiem, który mnie totalnie rozczulił.
- Nie mogłabym…

1 komentarz: