czwartek, 21 marca 2013

010 "I tried to pretend it didn't matter"


Kolejny dzień w pracy. Rano wstałam z okropnym bólem głowy, z którym nie mogłam sobie poradzić. Wzięłam już 3 tabletki, ale nic. Ciężko było mi skupić całą swoją uwagę na monitorze, wpisując kolejne cyferki, które mi się ciągle mieszłay. Nie miałam na nic siły…
- Cassie! Gdzie jest raport? – spytała Jane.
- Już robię.
- Powinien być już u mnie na biurku 10 minut temu. Zaufałam Ci i powierzyłam to zadanie, bo wiem, że wykonasz je szybko i dobrze. – powiedziała ostrym tonem.
- Przepraszam… - mówiłam opierając się na łokciach o biurko z głową spuszczoną w dół.
- Stało się coś? – zapytała już milej.
- Nie, nic. Za 5 minut raport będzie na biurku. – mimo zbierających się łez w oczach, wzięłam się w garść. Kobieta odeszła a ja ze łzami w oczach wykonałam powierzone mi zadanie. Równo pięć minut później poszłam do szefowej wręczając jej plik kartek.
- Przerwa na lunch. Idziesz ze mną do stołówki? – spytała.
- Nie dzięki, nie jestem głodna. A poza tym muszę zrobić jeszcze te statystyki. – rzekłam na odczepne wracając na swoje stanowisko. Musiałam dać z siebie wszystko, inaczej nie przedłużą mi umowy. Usiadłam przy biurku i jak robot stukałam rytmicznie w klawiaturę, modląc się by już wrócić do domu. Nie miałam apetytu i chęci do życia, chciałam położyć się w ciepłym łóżeczku, pod grubą kołdrą z kubkiem wypełnionym kakao i czekoladą, którą ostatecznie mogłabym zjeść. Zbliżała się 16. Wszystko skończyłam i Jane powiedziała, że mogę już iść. Poszłam jeszcze do toalety, a gdy wróciłam po torebkę, przy biurku siedział Mars. Zauważył mnie dopiero, gdy podchodziłam do biurka.
- Cześć Cassie! – rzekł wstając i mnie przytulając na przywitanie. Nie objęłam go. Czekałam aż sam się oderwie. -  Stało się coś? – spytał po raz setny, od kiedy się poznaliśmy.
- Nic się nie stało. – podeszłam do krzesła, wzięłam z niego przewieszoną przez oparcie torebkę i skierowałam się do wyjścia. Tak bardzo chciałam się zamknąć sama w domu…
- Hej, zabieram Cię na kolację, pamiętasz? – zapytał dorównując mi kroku.
- Sory, nie mam ochoty. – rzekłam chłodno.
- Słucham? – uniósł głos.
- To, co słyszałeś Bruno.  Chcę być sama. – nie dość, że się źle czułam to jeszcze w złym humorze musiałam się na nim wyżywać? Brawo Kasiu…
- Cassie, to nadal ty czy cię podmienili? – zapytał zszokowany.
- Co laska Ci nigdy nie odmówiła? – powiedziałam chamsko. – Nie mam ochoty na żadne wyjścia, chce pobyć sama, nie rozumiesz? – rzekłam szybko uciekając. Mówiąc to nie byłam w stanie mu spojrzeć w oczy, rozglądałam się gdzieś po bokach.

Po 5 minutach byłam już w domu. Podgrzałam w małym garnku mleko i zrobiłam sobie ciepłe kakao. Z szafki wyjęłam tabliczkę mlecznej czekolady i od razu poszłam z moim ekwipunkiem do łóżka, gdzie przykryłam się po głowę kołdrą. Wcześniej przebrałam się jeszcze w gruby, ciepły dres. Sięgnęłam jeszcze po laptopa i włączyłam dawno ściągnięty film, którego nie miałam czasu obejrzeć.
Nie zdążyłam się wkręcić w fabułę a dopadły mnie dręczące myśli. Powinnam przeprosić Marsa? Zarezerwował dziś wieczór dla mnie a ja go tak potraktowałam? Hmm… nie skupię się na filmie póki nie załatwię tej sprawy. Napisałam krótkiego sms’a:

„Sory, źle się czuję i nie mam humoru. Nie chciałam się na Tobie wyżywać…”

Po chwili dostałam lakoniczną odpowiedź:

„Ok.”

Nie uspokoiło to moich przemyśleń… Po chwili dostałam jednak drugiego sms’a.

„Szkoda, że zamiast mi powiedzieć o tym, co było na rzeczy, mnie tak olałaś. Byśmy rozwiązali ten problem polubownie.”

Odpisałam mu:

„Po prostu nie jestem przyzwyczajona, że ktoś koło mnie skacze. Przepraszam. Wybaczysz takiej jednej głupiej babie?”

W odpowiedzi dostałam pozytywne:

„Pomyślę… ;)”

Wywołało to delikatny uśmiech na mojej twarzy. Nienawidziłam niedomówionych spraw, ani się kłócić z kimkolwiek a tym bardziej z nim. Teraz mogłam w spokoju oglądnąć Just Wright. Nie ma to jak romantyczna komedia.

Oglądając film musiałam przysnąć, obudziło mnie pukanie do drzwi. Przepraszam, to nie było pukanie, ktoś walił w nie z całej siły. Słychać również było przytłumiony, podniesiony głos. Szybko wstałam i podbiegłam do drzwi. Przez okno zobaczyłam, że na dworze się robi już szaro co oznaczało zbliżający się wieczór.
- Co się stało? – spytałam otwierając drzwi. Przymrużyłam oczy by złapać ostrość na gościa. Był to Keomaka, ale czego on do cholery tu szukał?
- Jak to, co się stało? Bruno powiedział, że źle się czujesz, dzwoniłem, nie odbierałaś, a teraz przyjeżdżam i od 5 minut próbuje się do Ciebie dostać. Myślałem, że zemdlałaś albo i gorzej. – powiedział przytulając mnie z całej siły. Ledwo oddychałam.
- Spokojnie, jeszcze żyję. Spałam.
- I nie słyszałaś telefonu ani moich krzyków?
- Źle się czuję, miałam mocny sen. – rzekłam odchodząc w stronę kuchni. Ryan podążył za mną. – Jak wczorajszy casting? – zapytałam zmieniając temat.
- Dobrze… Czekaj, nie odpuszczę Ci. Jedziemy do lekarza.
- Nic mi nie jest.
- Widać, że coś nie tak.
- Jest okej… Przemęczona byłam, pospałam sobie i teraz tryskam energią, widzisz? – podskoczyłam drocząc się z nim.
- Cassie… Jadłaś coś dzisiaj?
- Tak… Duuużo rzeczy. – powiedziałam. Mój ton nie przekonał go. Ach, czemu muszę być wiarygodna niczym Kristen Stewart w roli Belli?
- Yhymn… Jasne. Co na przykład?
- Eeee… sałatkę na lunch jadłam… Pyyyszna była. – wymyśliłam na szybko.
- Tak, a z czym?
- No z tym… kurczakiem i makaronem.
- U nas w stołówce?
- Tak. Szczerze polecam.
- No to chyba coś nie gra. U nas nie podają sałatek z mięsem, są same wegańskie. Poza tym chyba nie ma żadnej z makaronem. – zdemaskował mnie.
- Cholera! – mruknęłam zła na siebie pod nosem.
- To jak, zamówimy coś?
- Nie jestem głodna.
- Ale musisz jeść.
- Czemu tu w ogóle przyjechałeś? – zapytałam nieco zirytowana. Chciałam być sama! Nie mogą tego uszanować?
- Bruno mi powiedział o tym jak przebiegła rozmowa z tobą, i tak jak mówiłem, próbowałem się dodzwonić, ale nieskutecznie.
- A Pan Mars wspominał o tym, że chce spędzić trochę czasu we własnym towarzystwie?
- Wspominał. Jakbyś odebrała telefon to może bym nie przyjeżdżał. Chińszczyzna czy pizza? A może sałatka z kurczakiem i makaronem? – przeglądał ulotki dogryzając mi przy tym.
- Spadaj. – zirytowana poszłam do salonu gdzie usiadłam na kanapie. W tej chwili żałuję, że nie mam telewizora. Mogłabym go teraz włączyć i skupić na nim całą swoją uwagę. Hawajczyk przyczłapał się oczywiście za mną.
- Zamówiłem sałatki z kurczakiem i makaronem. – nadal drążył ten cholerny wątek.
- Świetnie. – odpowiedziałam sztucznie się uśmiechając. Dla spotęgowania mojej radości podniosłam też w górę dwa kciuki.
- Bruno zaraz tu będzie. – oznajmił robiąc cos w telefonie.
- Słucham? O co wam do jasnej cholery chodzi? – byłam wkurzona.
- Trzeba sobie pomagać kochana.
- Ile razy mam wam obu powtarzać, że nie mam ochoty na towarzystwo, chcę po prostu być sama! Prowokujecie mnie do tego, żeby się na was wyżywała. Lepiej będzie jak sobie pójdziesz i zabierzesz razem ze sobą swojego przyjaciela. – wydarłam się. Ryan patrzał na mnie osłupiały.
- PMS? – zapytał.
- Wszystko na raz chyba… - westchnęłam opadając z sił. – Sory, jak chcecie tu siedzieć to siedźcie, ale ja się kładę do łóżka. – powiedziałam łagodnie i wtuliłam twarz w poduszkę.
- Może herbaty z miodem, co? Jakaś rozpalona jesteś. – podszedł do łóżka powoli i położył dłoń na moim czole, później na poliku. – Masz jakieś tabletki?
- Ryan, idę spać. Chcecie to sobie tu siedźcie, jasne? – powtórzyłam jak najmilej mogłam.
- Obudzę Cię jak przyjedzie jedzenie.
- Ok. – westchnęłam a ciężkie powieki niemal od razu opadły. 
Długo nie pospałam, bo już po 10 minutach zbudził mnie dzwonek do drzwi. Postanowiłam udawać, że nadal śpię.
- Cześć stary! Jak Kasia? – zapytał dobrze znajomy mi głos Hernandeza.
- Chora jest i hormony jej szaleją.
- Oho, to nie bierz do serca tego, co dziś powiedziała bądź powie… - poradził.
- A Ty, co taki znawca?
- Stary, mam 4 siostry.
Słyszałam kroki zmierzające w moją stronę. Tylko żebym się nie zdradziła! Leżałam z zamkniętymi oczami aż poczułam zimną dłoń na policzku. Ledwo, co utrzymałam się w ryzach by nie drgnąć ani nie podskoczyć.
- Cholera, ona ma z 40 stopni gorączki. Może zawiozę ją do szpitala? – powiedział głośnym szeptem Bruno.
- Nie pozwoli Ci.
- Wezmę ją teraz, póki śpi. Później nie będzie nic miała do gadania.
- Ja bym się nie narażał. Lepiej skoczę do apteki, bo ona to nic tu nie ma. Za chwilę powinno przyjechać żarcie. – oznajmił i wyszedł z mojego mieszkania.
- Oj Cassie, Cassie… - westchnął Peter nadal trzymając dłoń na mojej twarzy.
- Co znowu? – szepnęłam otwierając oczy. Bruno się przestraszył aż spadł z łóżka, na którym wcześniej przysiadł. – Głupku nic ci nie jest? – spojrzałam w dół wychylając się z łóżka. Nie mogłam się nie uśmiechać w tym momencie.
- Pomogłabyś mi wstać, zbliżam się do trzydziestki, nie mam już tyle siły, co kiedyś…
- Nie masz? Oj, co za nieszczęście. Taki stary i taki głupi…
- Znaczy mam siłę, ale na co innego. – poruszył znacząco brwiami robiąc przy tym kokieteryjną minę co w jego wydaniu wyglądało komicznie.
- Oj Bruno… Nigdy się nie zmienisz…
- To chyba dobrze, co nie? – wstał z podłogi siadając obok mnie na łóżku.
- Sama nie wiem... Jesteś stary, bezużyteczny… - naśmiewałam się.
- Bezużyteczny? Ja Ci zaraz pokażę, do czego się nadaję. – mówił zmieniając pozycję i kładąc się na mnie. Oparł się rękoma po bokach by mnie nie przydusić, za co byłam mu niezmiernie wdzięczna. Jedną dłoń po krótkim spojrzeniu w moje oczy wsunął we włosy na tył głowy przyjemnie masując. Zbliżał się ustami ku mnie.
- Jestem chora. Możliwe, że zarażam. – powiedziałam odsuwając od siebie jego kuszące wargi.
- Mam to gdzieś. – wyszeptał zachrypniętym, niskim głosem.
- A ja nie. – rzekłam. Uratował mnie z tej sytuacji dzwonek do drzwi. Przyjechał dostawca z zamówieniem. Hernandez odebrał je i spojrzał do siatki.
- Same sałatki z makaronem i kurczakiem?
Ryan…
Bruno wziął dwa pojemniki z posiłkami, wcześniej biorąc widelce z kuchni i rozsiadł się na moim miękkim, wygodnym łóżku. Półleżąc jedliśmy to co Keomaka zamówił. Nadal nie miałam zbytniego apetytu, ale starałam się jak mogłam. Zjadłam połowę mojej porcji, resztę oddając Marsowi, który narzekał, że nie poszłam z nim na kolację i teraz jest głodny. Udobruchałam go tym trochę. Próbował jeszcze kilka razy mnie pocałować, ale nie dałam się. Świetnie mi się leżało najedzonej, na wygodnym łóżku, na poduszce, która nazywa się Bruno i została wyprodukowana na Hawajach. W jego ramionach ponownie zaczęłam zasypiać. Gładził mnie po włosach, co totalnie mnie odprężyło.
- Pewnie wyglądam okropnie. Ale przyszedłeś tu niechciany, na własną odpowiedzialność. – wyszeptałam z zamkniętymi oczami.
- A zamknij się. – cmoknął mnie w policzek. – Jesteś piękna, Cass. W dresie, czy w sukience, nieważne.
- Nie widziałeś mnie w sukience. – mruknęłam.
- Mam nadzieję Cię kiedyś zobaczyć…
- A zamknij się. – zacytowałam go sprzed chwili, na co się zaśmiał. – Gdzie ten Ryan?
- Braciszek poszedł do apteki. – zaironizował. – Zaraz wróci i złapie nas na gorącym uczynku.
- To powinieneś uciekać.
- Ale ja się go nie boję. Mam przewagę nad nim.
- Tak? Jesteś niższy i w ogóle nie ćwiczysz, w przeciwieństwie do niego.
- Jestem mądrzejszy. Siłą umysłu to podstawa kochana. Poza tym nie mam czasu, żeby codziennie pstrykać fotki na siłowni. Ja ciężko pracuje, a on się obija za moje pieniądze. – wytknął mu. Wiem, że tylko się zgrywał, nie mówił tego na poważnie. Ryan jest jak jego brat, nie po to ma go zawsze blisko siebie.
Drzwi się otworzyły. Zmachany Hawajczyk wbiegł do pokoju.
- Pies mnie gonił… Wściekły jakiś. – wysapał.
- Pewnie stwierdził, że niezła z Ciebie suczka. – wyśmiał go Bruno.
- A co z Gerem? Biedny siedzi w domu? – zapytałam próbując powstrzymać się od śmiechu.
- Geronimo już dawno jest u mojej siostry. A ty się nie odzywaj! – wskazał na Marsa.
- Ty, diva, nie obrażaj się. Tam masz swoje warzywka. – pokazał na stół.
- Oh, moja ulubiona sałatka, której nie podają u nas w stołówce. – powiedział sztucznie się uśmiechając w moją stronę.
- O co chodzi? – zapytał Bru zauważając to.
- O nic. – odpowiedziałam od razu odsuwając się od niego i obracając tyłem.
- O to, że Cassie, dziś nic nie jadła i później perfidnie mnie okłamała! – rzekł sztucznie oburzony Ryan rozpakowując pakunek.
- Oj Cass… Z tobą jak z dzieckiem. – westchnął kładąc rękę na mojej talii, lekko mną potrząsając. – Same żebra. – wymacał palcami to miejsce.
- A spadajcie. – mruknęłam i przykryłam się po czubek głowy kocem. Hernandez się zaśmiał. Przypomniałam sobie, że nie lubi jak ktoś mówi do niego po imieniu, więc postanowiłam to wykorzystać. – A ty Peter się nie chichraj. – odwróciłam się do niego. Nie zareagował, nadal z bananem na twarzy spoglądał na mnie. – Nie rusza cię to? – spytałam zdziwiona.
- Nie. – z tą samą miną patrzał mi prosto w oczy. – Możesz mi mówić nawet Lilipucie, bejbe. – puścił mi oczko i przygryzł dolną wargę, próbując zachować przy tym powagę.
- A spadajcie. – powtórzyłam zrezygnowana. Nic tych Hawajczyków nie rusza. Mogę ich wyzywać, wywalić a oni wrócą i spędzają z rozhuśtaną emocjonalnie babą czas, który mogliby poświęcić na o wiele milsze i ciekawsze rzeczy.
Ponownie odwróciłam się tyłem. Rozbawiony Mars przytulił mnie wychylając głowę do przodu, by pocałować mnie w policzek, po czym ułożył się za mną w tej samej pozycji, przylegając całym ciałem do mojego.
- Ryan, możesz sobie iść. – mruknął Bruno.
- Ja też chcę się poprzytulaaaaać… czuję się taki samotny. – powiedział udając rozpacz.
- Nie ma dla ciebie miejsca, za duży jesteś. – odpowiedział mu, co było nie prawdą, bo zajmowaliśmy tylko połowę łóżka.
- I tak muszę już lecieć. Umówiłem się z Brooklyn. Ona mnie pocieszy.
- Z pewnością.
- Pa Cassie! – podszedł i cmoknął mnie w policzek.
- Pa Kociaku! – odpowiedziałam machając mu na pożegnanie. W odpowiedzi ułożył z dłoni serce i wyszedł.
Mars przyłożył rękę do mojego polika.
- Brałaś coś na zbicie temperatury? – spytał szeptem.
- Od rana jestem na tabletkach.
- Ryan był w aptece, miał kupić jakieś leki. – zerwał się z miejsca rozglądając się po pokoju. Znalazł jakąś reklamówkę pełną pudełek. Z wielkim skupieniem zaczął wyjmować z każdej z nich ulotkę i czytał zalecenia. Żeby mieć na niego lepszy widok oparłam się wysoko na poduszkach, półleżąc.
- Co ciekawego tam wyczytałeś? – zapytałam po chwili.
- Tu masz antykoncepcyjne, to na bół głowy… - zaczął wymieniać.
- Słucham? – na mój krzyk wybuchnął gromkim śmiechem. Gdyby znajdował się obok mnie, dostałby w łeb.
- Kocham te twoje zdziwienie. – powiedział i skierował się do kuchni. Przyniósł szklankę z wodą.
- Podaj rękę. – zrobiłam jak kazał. Dał mi garść tabletek, które po kolei zaczęłam łykać.
- A teraz idziemy spać. – zdjął dżinsową kamizelkę, zostając w koszulce z krótkim rękawem.
- Idziemy?
- Też jestem zmęczony. – westchnął kładąc się obok.
- Nie jedziesz do siebie?
- A chcesz żebym jechał?
- Nie.
- Więc to oczywiste, że zostaję. – przytulił mnie i momentalnie pod wpływem jego dotyku zasnęłam…

Przebudziłam się w nocy. Śniło mi się, że nie nastawiłam budzika, co okazało się prawdą. Znalazłam telefon i ustawiłam budzik na szóstą. Czułam się nieco lepiej. Jak najdelikatniej mogłam, wyplątałam się z uścisku Hawajczyka i poszłam do kuchni by się napić. Wróciłam do łóżka. Widok śpiącego Marsa mnie rozczulił… Lekko uchylone usta, afro w słodkim nieładzie… Czułam się wypoczęta, choć była trzecia w nocy. Za dużo spałam wczoraj po południu i za wcześnie poszłam spać. Korzystając z okazji, że w Polsce było koło 19, po cichu wyjęłam laptopa wcześniej wyciszając wszystkie dźwięki i zalogowałam się na najpopularniejszy portal internetowy. Tak jak myślałam, Maja była dostępna. Bez wahania od razu do niej napisałam.
Ja: Cześć Majuuu!
Maja: Ooo! W końcu… Hej! Jak tam? O tej godzinie na kompie? Która jest u ciebie?
Ja: 3 w nocy.
Maja: Spać nie możesz?
Ja: Wyspałam się wczoraj.
Maja: Może pogadamy na Skype? Będzie łatwiej.
Ja: Nie mogę, muszę być cicho.
Maja: A to czemu? Przecież jesteś u siebie, prawda?
Ja: Tak, ale Bruno śpi.
Maja: CO?
Ja: No śpi, nie chcę go budzić.
Maja: Co on u ciebie robi? – mogłam sobie wyobrazić jej zszokowaną minę.
Ja: No śpi… Źle się czułam, zajął się mną. Oboje byliśmy zmęczeni, więc padliśmy.
Maja: Zmęczeni mówisz… Jestem ciekawa po czym ;)
Po godzinie stukania w klawiaturę Bruno zaczął się kręcić. Przestałam na chwilę i spojrzałam w milczeniu w jego stronę.  Położył się na plecach, otworzył oczy, zorientował się w sytuacji i spojrzał na mnie. Chwycił mnie w pasie, kładąc głowę na moim ramieniu.
- Czemu nie śpisz? – wyszeptał zaspany. Objęłam go jednym ramieniem gładząc po włosach.
- Wyspałam się. Nie chciałam cię budzić.
- Nie obudziłaś, też chyba się już wyspałem. Co robisz? – zerknął na laptopa znajdującego się na moich udach.
- Piszę z koleżanką.
- Po polsku?
- Tak, ona nie zna angielskiego.
- Czemu?
- Bo uczyła się tylko niemieckiego.
- Pogadajmy na skype.
- Mówisz po niemiecku?
- No jasne.
- Co na przykład?
- Stuttgard… Ich liebe dich… Scheiße. – zaśmiałam się.
Maja dopytywała się, czemu nie odpisuję. Odsunęłam się od Bruna siadając by móc jej odpisać. Zaraz po tym jak się podniosłam, Mars zrobił smutną minkę i zasiadł za mną opierając się na poduszkach.
- Chodź tu do mnie. – chwycił mnie mocno w talii i przysunął do siebie tak, że teraz siedziałam między jego nogami, a plecami opierałam się o jego klatkę piersiową. Przytrzymałam mocno laptopa by mi nie spadł. Brodę oparł o moje ramię, zaglądając mi przez ramię.
- Napisałam jej o skypie, na pewno chcesz siedzieć tu ze mną nic nie rozumiejąc? – zapytałam go gdy otrzymałam od Mai twierdzącą wiadomość. Nie napisałam jej, że Bruno się obudził, napisałam, że jestem w kuchni i możemy pogadać.
- Chcę. – rzekł cmokając mnie w szyję. Był jeszcze lekko zaspany, przecierał ręką oczy.
- No dobra. – zalogowałam się i zadzwoniłam do Mai, która od razu odebrała. Zauważyłam ją na kamerce i aż mi się zachciało ryczeć. Nie mam tu żadnej zaufanej kobietki z którą mogłabym o wszystkim pogadać.
- Hej! – pomachałam uśmiechając się jak najszerzej mogłam.
- W kuchni jesteś tak? – zaśmiała się. – Fajny jest.
Bruno szczerzył się i machał do niej, ona odpowiedziała tym samym.
- Hi, I’m Bruno. – przedstawił się.
- Wiem. – powiedziała po polsku. – Raczej niegroźny, co? – zwróciła się do mnie.
- On? No co ty, potulny jak baranek. – odpowiedziałam, spoglądając z ukosa na niego. Zmarszczył brwi i spojrzał na mnie zdezorientowany. – Powiedziałam tylko, że jesteś łagodny.
- To chyba dobrze nie? – zapytał kierując słowa bardziej do Mai, która i tak nie rozumiała.
- Pyta czy to dobrze. – wyjaśniłam jej.
- Łagodny może być, byle nie ciepła klucha. – tym razem zawtórowałam jej ze śmiechem.
- Jutro wyjeżdża… - zrobiłam kwaśną minę.
- A ten Ryan? – zapytała. Bruno słysząc imię przyjaciela zmrużył czy jakby uważniej słuchając.
- Też. Razem pracują. Kurde przywiązałam się do nich.
- Będziesz miała więcej czasu, żeby ze mną przynajmniej pogadać.
Bruno zaczął się nudzić, bawił się moimi włosami, próbując robić z nich warkocza.
- Kurde, coś mi nie wychodzi. – westchnął po minucie.
- Brunoooo… Nie będę mogła później rozczesać. – poczułam z tyłu głowy same kołtuny. Maja po drugiej stronie komputera miała z nas niezły ubaw. Wrzeszczałam na Bruna jak na niegrzeczne dziecko a on siedział z miną zbitego psa.
Gadaliśmy z pół godziny. Bruno, co chwilę się dopytywał o poszczególne słowa, które wyłapywał z naszej rozmowy, wtrącił znajomość języka niemieckiego i próbował powiedzieć kilka słów po polsku. Wydaje mi się, że przyjaciółka polubiła jego osobę. Po wyłączeniu komputera i odłożeniu go na szafkę nocną, usiadłam bokiem do Bruna wtulając się jak najbardziej mogłam.
- Idziemy spać? – spytał.
- Nie opłaca mi się już. Za pół godziny będzie dzwonił budzik.
- To wyłącz go.
- Nie ma mowy.
- Zadzwoń do Jane i powiedz jej, że jesteś chora, chcesz dzień wolnego.
- Jesteś nienormalny. Jestem na próbnym okresie i mam brać wolne? Nawet mi nie przysługuje. Ale z ciebie leniwiec. Sam pewnie masz zaplanowany dzień, musisz się pakować itd. Jutro wylatujesz przecież… - humor od razu mi się popsuł.
- Uśmiech.
- Nie za bardzo mam powód żeby się uśmiechać.
- Nie lubisz mojego towarzystwa?
- Wręcz przeciwnie, przecież wiesz. Nie chcę zostać tu sama… - przyznałam się wprost. Niech nie wyjeżdża. Ale jestem samolubna myślę tylko o sobie…
Na moje słowa przytulił mnie jeszcze mocnej, o ile to w ogóle możliwe. Posiedzieliśmy jeszcze trochę a później, gdy Bruno brał prysznic, poszłam robić śniadanie. Nie chciało mi się myśleć nad czymś specjalnym, byłam w nienajlepszym humorze, więc zrobiłam po prostu kanapki. Wzięłam talerz i przyniosłam dwa kubki z gorącymi napojami do salonu. Usiadłam na kanapie i wpatrywałam się w ścianę, na której kiedyś pewnie wisiała plazma. W głowie miałam pustkę, nie myślałam o niczym. Czułam się odmóżdżona.
- Cass. Halo! – stanął przede mną mężczyzna, co wyrwało mnie z transu.
- Co? – spytałam spadając na ziemię.
- Odleciałaś… I bynajmniej nie na Marsa. – rzekł siadając przy mnie i sięgając po kanapkę. – Pyszne.
- Taaaak… Master Chef ze mnie, jeśli chodzi o kanapki. – zakpiłam.
- A kawa pierwsza klasa! – nie wiem, co chciał zdziałać wymyślając takie bzdury. Spojrzałam na niego z miną „o co ci do cholery chodzi?”.
- Będę tęsknić. – westchnął. Do oczu napłynęły mi łzy, więc wstałam szybko, przechodząc obok niego zmierzwiłam mu włosy i już chciałam zabrać rękę, ale on chwycił mnie za nadgarstek i przełożył ją na swój policzek. Przymykając oczy słodko się w nią wtulił i ucałował. Patrzałam na to, próbując zapamiętać każdy, nawet drobny szczegół.
Biorąc wcześniej przyszykowane ciuchy i ruszyłam do łazienki. Wykonałam poranną toaletę, przyprowadzając się tym samym do pionu.  Gdy wyszłam Bruno leżał rozłożony na kanapie.
- Jakie masz dziś plany? – zapytałam.
- Wieczorem chcemy iść do klubu. Impreza pożegnalna. Wpadniesz?
- Nie, jutro rano muszę być w pracy.
- Nawet dla mnie? – zrobił słodkie oczka.
- Nie będę zarywać nocy.
- Chociaż 2 godzinki, do północy. – próbował.
- Nie ma mowy…
Uniósł ręce do góry w geście poddania.
- O której jutro wylatujesz?
- Przed 13 mam samolot.
- Nie mogę uwierzyć, że to już…
- Będziemy w kontakcie… Obiecuję. – podszedł i mnie przytulił.
Obiecał…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz