wtorek, 12 marca 2013

009 "I don't wanna lose you now"


Całą noc rozmawialiśmy... W sumie to nie tylko to robiliśmy. Wydaje mi się, że z obawy przed szybkim rozstaniem potrzebowaliśmy nadrobić stracony czas.  Tak chciałam się trzymać od niego z daleka… ale nie da się. Koło 4 zasnęliśmy na moim łóżku. Pierwsza noc w nowym mieszkaniu i już taka przyjemna. Mogłabym w jego ramionach spędzić resztę swojego życia… Zapędzam się? Z pewnością, ale to tylko w myślach.

Obudziłam się przed 10. Była niedziela, jak dobrze… Mam jedno zlecenie do zrobienia. Zabrałam się ostro do pracy, przyjmuję z chęcią wszystkie dodatkowe zadania od Jane. Ale dziś zrobię to dopiero po południu. Teraz korzystam z chwili i leżę przy Marsie. Śpi jak zabity, więc postanawiam ruszyć tyłek do łazienki, ogarnąć się i zrobić jakieś śniadanko. Ubrałam szorty, które nosze tylko po domu, bo wydają mi się za krótkie i zwykłą białą bokserkę. Wyjęłam z walizki moje puchowe papcie i włożyłam od razu czując miękki grunt pod nogami. Z włosami związanymi w kucyk mogłam ruszyć na podbój kuchni.
Lodówka na szczęście została wczoraj przeze mnie napełniona, więc jest, w czym wybierać. Kanapki? Banał. Jajecznica? Nie. Hmmm…
- Nad czym tak myślisz? – zapytał zaspany głos. Stałam z rękoma założonymi na biodrach stojąc przed otwartą lodówką. Spojrzałam w stronę mężczyzny. Stał oparty o ramę drzwi.
- Co zrobić na śniadanie. – odpowiedziałam zerkając na niego. Zalałam wrzącą wodą dwa kubki, włączyłam radio i z powrotem, stanęłam przed lodówką w tej samej pozycji.
- Co tam masz… - podszedł do mnie od tyłu, objął w pasie splatając dłonie na moim brzuchu i opierając głowę na moim ramieniu. Przyglądał się razem ze mną produktom spożywczym, po czym cmoknął mnie w policzek.
- Omlet z bananem? – zaproponował.
- Jeśli umiesz robić omlety to jestem za. Z mojej strony mogłabym zaproponować croissanty, mam ciasto francuskie w lodówce. – powiedziałam.
- Serio? A co trudnego jest w zawinięciu kawałka ciasta francuskiego i posmarowaniu go jajkiem? – wyśmiał mnie Bruno.
- Dzięki. – rzekłam oburzona wyrywając się z jego uścisku. Wiem, że nie umiem gotować, ale chciałam dobrze…
- Cassie… - zaczął kierować się za mną.
- Rób sobie te omlety.
- Cass…
- I zrób sobie te croissanty.
- Przestań gadać. Idziemy razem robić omlety albo będziemy zdychać z głodu, co ty na to?  - rzekł chwytając mnie delikatnie za dłonie. – I z chęcią posmakuję twoich rogalików.
- Już za późno. – powiedziałam dobitnie w jego twarz.
- Teraz będziesz się gniewać? – spojrzał ze smutna minką.
- Wiesz… zraniłeś moje uczucia… - zaczęłam się zgrywać. Tak naprawdę nie byłam na niego zła. Zauważył, że z mojej strony już wszystko ok, ale dalej odgrywaliśmy tą scenkę.
- W takim razie odkupię swoje winy, przepysznym omletem, który bez twojej pomocy z pewnością będzie okropny.
- Przekonałeś mnie…
Poszliśmy do kuchni i razem wariowaliśmy do piosenki Michaela Jacksona – The way you make me feel. Bruno zaczął tanecznym krokiem gonić mnie po niewielkiej kuchni niczym Michael tajemniczą kobietę na ulicy w teledysku. Wszystko byłoby wspaniale gdyby nie mąka, którą dzierżył w ręku. Biegał z nią, a ona osypywała z opakowania i lądowała na jego koszuli. Zaczęłam się z niego śmiać, na co mnie brutalnie potraktował sypiąc na mnie prosto z opakowania. Mąka począwszy od włosów skończywszy na nogach obsypała całe moje ciało. Teraz to Hernandez nie mógł powstrzymać śmiechu, i pewnie nie tylko z powodu mąki na całym moim ciele, ale i z wyrazu mojej twarzy.
- Mówiłam, że Cię już nie lubię? – wrzasnęłam na niego. Odłożył mąkę na blat kuchenny i mnie przyciągnął mocno do siebie. Uderzyłam go z pięści w ramię.
- Ej! – powiedział marszcząc czoło.
- Co ej! Jak ja teraz wyglądam?
- Blado… - nabijał się.
- Agrh… - warknęłam.
- Żartuję przecież. Wyglądasz uroczo. – przyglądał mi się, dłonią oczyszczając mój policzek.
- Z pewnością… - mruknęłam, po czym poczułam jego usta na swoich. Dłonią przytrzymywał moją brodę przy sobie, bym nie miała szans ucieczki. Kto powiedział, że ja chciałam uciekać?

Po śniadaniu, którego przygotowanie i zjedzenie zajęło nam koło godziny, oczyściliśmy nasze ubrania z mąki i usiedliśmy na kanapie. To chyba nasze ulubione zajęcie…
- Będę musiał się zaraz zbierać… - westchnął Bru, przeciągając się. Spojrzał na zegarek, który znajdował się na jego nadgarstku. – Na 14 muszę być na próbie do Ellen DeGeneres. Może pojedziesz ze mną, co? – spytał.
- Muszę wypełnić kilka plików w Excelu.
- Nie możesz tego zrobić później?
- A ile Ci zajmie ta próba?
- Próba z godzinę…
- No właśnie, jestem leniwa, nie będzie mi się chciało jak wrócę.
W odpowiedzi zrobił tylko z ust podkowę. Ucałowałam jego policzek.
- Jedź, bo się spóźnisz… - rzekłam, na co on wstał i mnie przytulił.
- Będziesz oglądać wieczorem?
- Będę.
- Nie kłam, jak chcesz to zrobić nie mając telewizora?
- A od czego są komputery, Bruno?  Ty i technologia… A co z tym biletem na koncert? – zrobiłam słodkie oczka.
- Załatwiony. - odpowiedział natychmiastowo i cmoknął mnie w policzek. Wychodząc klepnął mnie szybko w tyłek, na co się zaśmiał i uciekł. Ach… całe życie z wariatami…
Po jego ucieczce od razu się wzięłam do pracy. Z ziemnymi orzeszkami w mlecznej czekoladzie praca mi zajęła stosunkowo mało czasu. Po niecałych dwóch godzinach miałam wszystko skończone. Wysłałam Jane na maila, by w spokoju sprawdziła i w razie, czego przesłała plik do korekty. Na obiad ugotowałam makaron z serem. Najedzona weszłam tradycyjnie na facebooka, żeby zobaczyć, co nowego w świecie. Maja była online, więc nie zwlekając ani chwili do niej napisałam. Streściłam jej, co się działo. Zdziwiła się, jak usłyszała o mojej nieokreślonej sytuacji z Brunem. Raczej nie byłam osobą, która rozdawała pocałunki na prawo i lewo i obdarzała nowo poznane osoby takim zaufaniem. Jeśli tylko by mi się udało ściągnęłabym ją tutaj i sprawdziła, czy to ja się zmieniłam czy to to miasto tak wpływa na ludzi. Jedno jest pewne, podoba mi się tu. I jak na razie nie żałuję tego, że przyleciałam tu do Eda, mimo, że ta historia się skończyła w smutny i nieoczekiwany sposób.

Wieczorem oglądałam na laptopie transmisję programu Ellen. Bruno jak zwykle świetnie zaśpiewał na żywo, aż mi się łezka w oku zakręciła. Niesamowity mężczyzna. Jak myślę o rozłące z nimi to aż mi gardło ściska. Wyłączyłam komputer i poszłam spać.

W pracy jak w pracy, szybko czas zleciał, gdy było dużo do roboty, a było. Bruna dziś nie było w studiu, wysłał mi wczoraj smsa, że po południu mają próby i już będzie tak codziennie. Hooligani pracują nad ostatnimi szczegółami. Ryan napisał, że jak będą jechali na sale może po mnie wpaść. Zgodziłam się dopiero, gdy zapewnił mnie po raz dziesiąty, że nie będę im tam przeszkadzać.
Dziś kończyłam o 15. Punktualnie Ryan czekał na mnie na podjeździe. Jechaliśmy do nieznanej mi okolicy oddalonej o kilka kilometrów od wytwórni. Weszliśmy do małej hali, w której pod nogami plątało się pełno kabli. Ściany były wyłożone materiałem tłumiącym dźwięki oraz stała tam niewysoka, średniej wielkości scena, na której muzycy zajmowali się już instrumentami. Bruno stał na środku przy mikrofonie, dzierżąc w dłoniach elektryczną gitarę o miętowym kolorze. Grał na niej nie zauważając i nie słysząc, że ktoś wszedł. Razem z Ryan oparliśmy się o ścianę, na wprost sceny i przyglądaliśmy się chłopakom.
- Ty zawsze tu tak stoisz i nic nie robisz? – spytałam Keomaki.
- Taka praca… - westchnął, na co się zaśmiałam. Praca, w której się nic nie robi? W sam raz dla Polaka, który chciałby zarobić nic nie robiąc…
Zespół zaczął grać wesołą, pozytywną piosenkę. Od razu poznałam, było to Treasure. Bruno w końcu mnie zauważył i z szerokim uśmiechem pomachał mi szybko ręką. Zaraz po tym palcem wskazującym wycelował w moją stronę, cały czas wlepiając te swoje magiczne oczyska. Nikt dla mnie nigdy nie śpiewał. Wiem, że to piosenka, ale i tak słowa, które wypływały z jego ust sprawiły, że zrobiło mi się cieplej na sercu.

Daj mi, daj mi całą swoją uwagę kochanie
Muszę Ci powiedzieć coś małego o Tobie
Jesteś wspaniała, bez wad, ohh jesteś seksowną panią
Ale chodzisz wkoło jakbyś chciała być kimś innym

Wiem, że Ty tego nie wiesz, ale jesteś fajna, bardzo fajna
Oh dziewczyno, pokażę Ci gdy będziesz moja, będziesz moja

Skarbem, tym właśnie jesteś
Kochanie jesteś moją złotą gwiazdą
Wiem, że możesz spełnić moje życzenie
Jeśli pozwolisz, że Cię przechowam
Jeśli pozwolisz, że Cię przechowam

Puścił mi oczko i chwycił za gitarę, którą miał przewieszoną przez ramię. Bruno skupił się na wykonywaniu poszczególnych piosenek, a ja z Ryanem zaczęłam tańczyć.
- Czy ty mówiłeś, ze nie umiesz tańczyć? – spytałam zaskoczona, gdy wykonywał ze mną na szybko wymyślone, nieco komiczne układy. Do wolnych piosenek tańczyliśmy niczym w „Tańcu z gwiazdami”, wykonując podnoszenia z „Dirty dancing”, za to do szybkich szaleliśmy po całej dostępnej przestrzeni, która nie była mała. Mars raz czy dwa się zdekoncentrował przez nas i zaczął się śmiać do mikrofonu.
- A umiem. Ale nie chciałem się chwalić. – rzekł chwytając mnie w pasie i obracając wokół swojej osi. Chwyciłam się mocno jego szyi by być pewną, że nie spadnę.
- Gołąbeczki. Koniec tych przytulańców. – krzyknął Kameron do mikrofonu. Fakt, kolejna piosenka się skończyła a ten dureń nadal mną kręci.
- Zaraz mi się zrobi niedobrze… - wyjęknęłam.
- Och, zapędziłem się. – powiedział stawiając mnie na podłodze. Zachwiałam się, ale jakieś ręce z tyłu chwyciły mnie w pasie. Był to Bruno, który przytrzymywał mnie delikatnie jedną ręką, bo w drugiej trzymał butelkę z wodą. Odwróciłam głowę w jego stronę i szepnęłam dość nieśmiało „dzięki”, po czym się odsunęłam.
- A przywitać się to, co? – wytknął Bru, otwierając szeroko ramiona. Przytuliłam go wcześniej cmokając w policzek. – No, już lepiej.
- O której kończycie próbę? – zapytałam go.
- Za jakieś 2 godzinki, teraz mamy krótką przerwę na złapanie oddechu.
- Okej, zostanę do końca w takim razie… -odpowiedziałam.
- Cass, ja jadę za godzinę, mam casting do reklamy bielizny. – poinformował mnie Ryan.
- Spoko, wrócę autobusem.
- Odwiozę ją. – Bruno skierował swoją wypowiedź do Ryana ignorując moje słowa. Zrezygnowana ruszyłam w stronę krzesła stojącego niedaleko sceny. Wpatrywałam się w scenę, która stała w tej chwili pusta. Po chwili wszedł na nią Eric, brat Bruna i zasiadł na stołku przy bębnach, chłopacy wzięli w ręce instrumenty dęte, poprawili kable, po czym na scenę wszedł frontman.
- Słuchaj Bruno, tak jak omawialiśmy, do „Just the way you are” będziesz mógł na scenę wziąć fankę. Tylko wybieraj te normalne, jasne? Żadnych sfrustrowanych świrusek. – mówiła jakaś młoda brunetka.
- Tak jest Dani!
- No to dalej, „Just the way you are” teraz. Czekaj… Cassie, tak? – zwróciła się do mnie.
- Taak? – odpowiedziałam zdziwiona.
- Możesz wejść na scenę? Zachowuj się jak fanka, ok?
- Ale czemu to ma służyć? – spytałam zaskoczona.
- Wydaje mi się, ze Bruno nie będzie za bardzo wiedział, co zrobić z kobietą na scenie. Znając życie chwyci za statyw, kilka razy na nią spojrzy i tyle. Nie wiem jak inne fanki, ale ja byłabym zawiedziona.
- Ale mnie Bruno zna, więc to chyba będzie inna sytuacja niż z nieznajomą. – próbowałam się wykręcić. Nie lubię być w centrum zainteresowania! Nienawidzę tego. Wszyscy się teraz na mnie gapią i oczekują zgody.
- Chodź Cassie! Przecież wiesz, że jestem niegroźny. – krzyknął Mars. Zrezygnowana udałam się po schodach na scenę, gdzie postawili wysoki stołek, na którym miałam usiąść. Hernandez wziął mikrofon do ręki i odważnie ruszył w moją stronę. Zespół zaczął grać dobrze znaną wszystkim melodię. Podszedł do mnie i obrócił mnie ku sobie, byłam teraz bokiem do wyimaginowanej publiczności. Dani jeszcze tylko krzyknęła „Tylko tak jak na koncercie!”.  Show time… Niezręcznie słuchało mi się tekstu piosenki, który w tej chwili MUSIAŁ być kierowany do mnie. Bruno zachowywał się tak jak na idola nastolatek przystało… Podchodził, łapał za rękę, obejmował ramieniem, całował w policzek i na końcu potańczył przez 10 sekund i przytulił na pożegnanie. Po akceptacji Dani, zeszłam ze sceny i ponownie usiadłam na krześle.  
Zespół zaczął grać klasyk doo wopu, „We belong together” Ritchiego Valensa… Przy głosie Hawajczyka i tej prostej, pięknej melodii rozpłynęłam się. Przymknęłam oczy, objęłam się dłońmi i zaczęłam kołysać się w rytm tej cudownej piosenki. Na ustach utworzył się delikatny, błogi uśmiech. Czułam się jakbym latała nad ziemią. Melodia zbliżała się ku końcowi… Niestety. Uchyliłam powieki, kierując wzrok na Hawajczyka. Uśmiechał się od ucha do ucha spoglądając nieśmiało na mnie. Phil to samo. Musiałam dziwnie wyglądać bujając się na krześle, pewnie pomyśleli, że mam chorobę sierocą…  Zawstydzona spuściłam głowę w dół a oni zaczęli grać „When I was you Man”. Tylko nie to! Usłyszeć tą piosenkę na żywo? Poryczę się słysząc pierwsze słowa. Szybko wstałam z miejsca i wyszłam z hali. Nie lubię ryczeć przy innych, zazwyczaj sama zamykam się w swoich czterech pustych ścianach. Byłam już zmęczona, 8 godzin przed komputerem dawały znaki. Wyjęłam z kieszeni spodni komórkę, która zaczęła właśnie wibrować. Dzwoniła mama. Po długiej rozmowie, która trwała ponad 10 minut, wróciłam na halę, gdzie Bruno pakował gitarę do futerału.
- Skończyliśmy. – oznajmił spoglądając na mnie. Szybko ten czas minął.
- Wszystko ok? – spytał. Podszedł i chwycił moją dłoń.
- Tak, czemu pytasz?
- Uciekłaś, a teraz wyglądasz jakoś blado. – przyglądał mi się.
- Wszystko ok. – powiedziałam zgodnie z prawdą. Czułam się dobrze, tak jak zawsze.
- Jedziemy. Cześć chłopacy! – krzyknął machając do nich na pożegnanie wolną dłonią. Zrobiłam to samo.
Wsiedliśmy do jego wygodnego samochodu, w którym już raz zasnęłam, nie mogę do tego dopuścić tym razem.
- Bruno, nawet jakbym przysnęła, to proszę zawieź mnie do mojego mieszkania i obudź mnie. – ostrzegłam go.
- Nie mogę Ci tego obiecać… - powiedział tajemniczo mrużąc oczy.
- W takim razie będę zmuszona mieć oczy szeroko otwarte.
- Przestań… Zmęczona jesteś, widać. Odpocznij sobie. – spojrzał na mnie z troską, tak jak nikt dotychczas. Odbija mi…
- Nie, jeśli nie obiecasz, że zawieziesz mnie tam gdzie powinieneś.
- Tam gdzie powinieniem?
- Bruno, nie łap mnie za słówka.
- Obiecuję. – powiedział machinalnie. Staliśmy na czerwonych światłach, więc położył rękę na mojej dłoni i ją ścisnął. – Śpij Słońce. – cmoknął mnie jeszcze w czoło i ruszył. Spoglądałam jeszcze chwilę na skupionego na drodze Hernandeza.

Obudziłam się czując delikatny dotyk w okolicach kolan i pleców. Otworzyłam szeroko oczy. Natrafiłam na widok szyi Marsa. Domyślam się, że chciał mnie stąd jakoś wyciągnąć.
- A co ty robisz? – szepnęłam. Mężczyzna się przestraszył i uderzył o sufit w samochodzie w skutek, czego zleciał mu kapelusz, który spadł gdzieś koło moich stóp.
- Nie strasz mnie! – rzekł.
Chciałam sięgnąć po jego kapelusz, on w tym samym czasie miał taki sam zamiar, więc stuknęliśmy się głowami. Jęknęliśmy równo i się zaśmialiśmy. Wziął kapelusz i odsunął się od drzwi, bym mogła swobodnie wysiąść.
- Bruno, gdzie jesteśmy? To nie jest moja okolica. – mówiłam lekko rozzłoszczona.
- Nie bądź zła. – przyciągnął mnie do siebie, jak to miał w zwyczaju i pocałował w skroń.
- Brunoooo… - przeciągnęłam okazując mu moje zrezygnowanie.
- Kasia… Godzinka tutaj, świetna knajpka.
- Nie mam siły.
- To wskakuj na barana. – stanął przede mną lekko się zniżając.
- Aleś ty głupi. – pacnęłam go dłonią w plecy.
- Czyli jesteś na tak? – zapytał.
- A mam niby jeszcze jakiś wybór?
- Nie. – obdarzył mnie jednym ze swoich uśmiechów i splótł palce naszych dłoni. Zaprowadził mnie do jakiejś chińskiej restauracji, gdzie mimo później godziny było strasznie jasno. Dominował wszędzie biały kolor, który aż raził mnie po oczach. Pomieszczenie przypominało mi wnętrze w domu Marsa.
- Grzane winko? – spytał Hawajczyk.
- Przecież prowadzisz.
- Ja się pytam moja droga Ciebie…
- Nie lubię sama pić…
- Możemy wrócić taksówką. – poruszył brwami.
- Możemy, ale po co? Odpuśćmy sobie dzisiaj wino. Jeszcze popadniemy w alkoholizm. Tak apropo mówiłam Ci może, że nie jem surowych ryb?
- Nie smakowałaś, więc nie wiesz. Zamówię zaraz najlepsze z najlepszych i pokochasz to jedzenie tak samo jak ja. – powiedział pewny swoich racji.
- Wątpię… - westchnęłam. Podszedł kelner, Bruno zamówił jakieś dziwne rzeczy, których nazw nie jestem w stanie powtórzyć. Po chwili wrócił z tacą zastawioną kolorowymi zawijasami, z ryżem, jakieś kubeczki z sosami i inne rzeczy, które widziałam po raz pierwszy. Do picia przyniósł dwa kubki zielonej herbaty.
- Bruno, ja nie chcęęę… - załkałam jak dziecko.
- Cass, tylko posmakuj. Będzie niedobre to wyplujesz. – spojrzał na mnie błagalnie.
- Czemu Ty w ogóle chcesz, żebym to jadła?
- Lubimy wino, muzykę, to jeszcze sushi i będzie idealnie. – zaśmiał się. Patrzałam z obrzydzeniem na to co znajdowało się na stole. Ładnie wyglądało, ale ja nie przepadam za rybami, a co dopiero za surowymi.
- Proszę… To jest maki-zushi. Pyszne. – wziął do ręki i skierował w moją stronę. Odpuściłam stawianie oporu. Niepewnie wzięłam to do ust powoli i ostrożnie przegryzając raz po raz. Gdy przełknęłam z ulgą stwierdziłam, ze nie było tak źle.
- Szału nie ma. – oznajmiłam, na co się uśmiechnął.
- Czyli smakuje. Inari-zushi to będzie twoje ulubione. Mówię Ci. – powiedział. Pewnie sięgnęłam na to, co mi pokazał i przegryzłam. Tego smaku chyba nigdy nie zapomnę, bo był okropny. Sięgnęłam szybko po serwetkę i wyplułam. Bruno zaczął się śmiać na głos aż zwrócił na siebie uwagę innych klientów.
- Ohyda! – rzekłam zarumieniona. Ludzie chyba rozpoznali Marsa, bo zaczęli po kryjomu wyjmować komórki i robić mu zdjęcia.
- Przecież to pyszne jest!
- Zostanę przy tym pierwszym. – odpowiedziałam i wzięłam kolejną porcję.
- Spróbuj jeszcze… - chciał dalej mi proponować, lecz mu przerwałam.
- Ja już dziękuję, nie słucham się Ciebie.
Zrobił smutną minkę i zaczął wsuwać wszystko, co go otaczało. Robił przy tym błogie miny zachęcając mnie do posmakowania czegoś jeszcze. Szybko zjedliśmy, wypiliśmy herbatę i ponownie wsiedliśmy do samochodu. Było już koło 19.
- Prosto do domu, jasne? – powiedziałam stanowczo.
- Jasne. Ale do mnie. – odpowiedział mi tym samym tonem.
- Bruno…
- Kasia…
- Proszę…
- Dziękuję… - przedrzeźniał mnie.
- Jutro idę na 8 do pracy.
- Wiem.
- Bo Ci powiedziałam.
- Nie, znam twój grafik. – wyszczerzył się.
- Niby skąd? – zapytałam zdziwiona.
- Jane mi przekazała. Łatwo nie było, ale mój urok działa na każdą. – powiedział nieskromnie.
- Nie wnikam, po co Ci mój grafik, ale jeśli wiesz, że jutro rano muszę wstać, mógłbyś mnie odwieźć do domu.
Bruno spojrzał na mnie uważnie nie odzywając się ani słowem. Nie wiem, co to miało znaczyć, ale chyba toczył walkę sam ze sobą nie wiedząc co w tej chwili zrobić.
- A mogę się do Ciebie wprosić? Tylko na chwileczkę. – rzekł błagalnie.
- Umowa stoi.
Dojechaliśmy w ciszy na miejsce. Ta drzemka w jego samochodzie nic mi nie dała. Nadal czuję się zmęczona. Weszliśmy po schodach na piętro, tradycyjnie przeszukałam całą torbę w poszukiwaniu kluczy. Bruno widząc mnie niemal nurkującą w wielkiej torbie westchnął. Weszliśmy do domu, gdzie opadłam od razu na kanapę.
- Wstawaj! – powiedział wkładając jakąś płytę do mojego odtwarzacza. – Mogę prosić do tańca? – spytał podchodząc do mnie.
- Czemu ty za każdym razem chcesz ze mną tańczyć? – wymruczałam.
- Bo lubię. – uśmiechnął się łobuzersko, łapiąc mnie za dłonie. Podniosłam się powoli z wygodniej kanapy. Zostawił mnie na środku pokoju i podszedł po raz kolejny do radio by włączyć „play”. Z głośników zaczęła płynąć piosenka, którą już dzisiaj słyszałam, co wywołało uśmiech na mojej twarzy.
- Widziałem twoją reakcję na próbie. – rzekł podchodząc. Objął mnie, kładąc dłonie na moje plecy, ja swoje zarzuciłam na jego szyję wtulając się mocno. Zaczęliśmy kołysać się w takt muzyki. Po chwili Hawajczyk zaczął śpiewać.

Jesteś moja i należymy do siebie
Tak, należymy do siebie, na wieczność
Jesteś moja, twoje usta należą do mnie
Tak, należą tylko do mnie na wieczność
Jesteś moja kochanie i zawsze będziesz
Przysięgam na wszystko, co posiadam
Zawsze, zawsze będziesz moja
Jesteś moja i należymy do siebie
Tak, należymy do siebie, na wieczność

Prosta, piękna piosenka. Nie dość, że melodia sprawiała, że unosiłam się nad ziemią to do tego głos Bruna i jego ramiona pogłębiały to uczucie. Dłońmi gładził moje plecy, a jego oddech czułam chwilami na szyi bądź policzku. Mogłabym tak wieczność… I jak ja mam się z nim za kilka dni rozstać? On jest dla mnie taki miły, czuły, opiekuńczy… Powinnam się trzymać od niego z daleka! Nie dopuszczać go do siebie.
Nagle się od niego oderwałam. Spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Chwila już minęła. – powiedziałam chłodno, patrząc w posadzkę.
- Co się stało? – spytał z tą czułością co zawsze, robiąc krok w moją stronę. Cofnęłam się. – Cass, co się dzieje? Powiedz mi proszę. – wyciągnął dłoń w moją stronę, na którą tylko spojrzałam.
- Powinieneś już pójść. – nadal nie spoglądałam w jego stronę. Nie mogłam się rozklejać. Nie teraz.
- Cassie, nie pójdę póki mi nie powiesz, co się stało. – rzekł zakładając dłonie na klatkę piersiową. Westchnęłam i przyłożyłam dłonie do twarzy zakrywając ją przed nim. Nie teraz, nie teraz… Poczułam jego ręce na swoich nadgarstkach. Cholera, ten dotyk! Odciągnął moje ręce na boki i spojrzał mi w twarz. Zacisnęłam powieki byleby na niego nie patrzeć. Jak tylko spojrzę w jego oczy jest już po mnie…
- Spójrz na mnie i powiedz, o co chodzi. – powiedział spokojnie. Nie zareagowałam.
- To przeze mnie? – zapytał z… poczuciem winy? Nie, nie powinien się tak czuć. Tym razem na jego słowa otworzyłam oczy i spojrzałam w jego brązowe szkiełka. Ile to można wyczytać z oczu człowieka… Po jego tęczówkach od razu było widać, że jest smutny. Zawsze coś spierdolę.
- Nie. – powiedziałam tylko kierując wzrok na podłogę. Chwycił mnie za brodę i uniósł ją do góry bym na niego ponownie spojrzała. Zachowywałam się jak dziecko.
- Przepraszam. Nic się nie stało. – rzekłam zerkając w jego oczy przez chwilę.
- Stało się. Cassie, usiądźmy i porozmawiajmy. – przystałam na jego propozycję, bo wiedziałam, że mi nie odpuści. Mogłam udawać, że wszystko w porządku! Zawsze muszę pokomplikować sytuację. Usiedliśmy na kanapie twarzami do siebie. Policzkiem oparłam się o oparcie, Bruno uczynił to samo. Patrzeliśmy się chwilę w milczeniu na siebie. Mars ścisnął pokrzepiająco moją dłoń.
- Bo… - zaczęłam, ale w sumie nie wiedziałam co powiedzieć. Prawdę, po części prawdę, czy coś zmyślić? Bru mnie nie pospieszał. Czekał cierpliwie na moją wypowiedź.
- O Jezu, chodzi o to, że się do Ciebie przywiązuje za bardzo. Zaraz wyjeżdżasz a ja robię sobie nadzieje. – powiedziałam szybko na jednym wdechu nie patrząc mu w oczy.
- Cassie, nie musisz mnie przez to odtrącać. Przecież oboje czujemy to samo. – stwierdził spokojnym, delikatnym tonem.
- Widzisz, bo ja nie mogę mieć do tego pewności. – odpowiedziałam szczerze. Nigdy nie można być pewnym, prawda?
- Ja też.
- Ale ja nie jestem Tobą.
- A kim ja takim jestem?
- No jak to, kto… Bruno Mars, wielka gwiazda. Możesz mieć każdą i to, kiedy tylko chcesz. – mówiłam bawiąc się palcami.
- A Ty jesteś Cassie, prześliczna kobieta, koło której kręci się pełno przystojnych, wysokich mężczyzn… - powiedział tym samym tonem, podnosząc do góry palcem wskazującym moją brodę. Uśmiechnęłam się krzywo. Otworzył szeroko ramiona z miną, która mówiła „no chodź tu do mnie”. Zrobiłam to bez najmniejszego oporu.
- Kasia, nigdy nic nie wiadomo, ale powinnaś wiedzieć, że nie jesteś mi obojętna. – powiedział wtulony w moją szyję. Gdy mówił, jego usta przyjemnie muskały moją skórę. Po chwili dodał. – Jutro zabieram Cię na kolację, co Ty na to? – oderwał się ode mnie by spojrzeć prosto w oczy.
- Nie wiem… - westchnęłam, już sama nie wiedząc, co powinnam zrobić, co będzie dla mnie lepsze.
- Chcesz ze mną spędzić trochę czasu? Będę zaszczycony.
- Chcę, ale nie wiem czy to mi wyjdzie na dobre…
- Wyjdzie… Jeśli tego chcesz to nie masz nad czym myśleć. – ucałował mnie w czoło, po czym wstał z miejsca.
- Płytę Ci zostawiam. Jeśli lubisz „We belong together” to pokochasz też inne piosenki, które znajdują się na tej składance.
- Dzięki. – uśmiechnęłam się, po czym również wstałam by go odprowadzić. Przytulił mnie na pożegnanie i z ociąganiem się wyszedł.
Zostałam sama… Skołowana jak nigdy. Serce czy rozum?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz